Redakcja Bieganie.pl
„Nie mogę się doczekać, by pooglądać maraton z tyłu stawki”, powiedziała Norweżka, która ostatnio biegła tu w wyścigu na 3000m podczas mistrzostw Europy w 1979 roku. „Cieszę się, że mogę pozwiedzać tak piękne miasto.”
Kristiansen pobiegnie pierwsze 10km maratonu, a następnie ustąpi miejsca Robertowi Štefko, który niegdyś biegał maratony w barwach Czech, z życiówką 2:09:53 z maratonu londyńskiego w 1998 roku. Trzecią „dychę” pokona wszechstronnie utalentowana Anežka Drahotová, pierwsza Czeszka na mecie niedawno rozegranego półmaratonu praskiego i brązowa medalistka na 10km z Pucharu Świata juniorów w chodzie sportowym, który odbył się przed tygodniem w Chinach. Ostatni odcinek należy do Elany Meyer z RPA, srebrnej medalistki na 10 000m z IO w 1992 roku i czterokrotnej rekordzistki świata w półmaratonie.
Nikt jednak nie oczekuje, że gwiazdy rzucą na szalę wszystkie siły, by przypomnieć, do czego były zdolne w latach swojej świetności. Dla obu Pań czasy ścigania zostały daleko w tyle.
Kristiansen, której rekord życiowy na 10km wynosi 30:59, tak mówi o swojej aktualnej formie: „Trudno powiedzieć. Oczywiście trenuję niemal codziennie, bo moja praca polega na trenowaniu innych. Tym niemniej nie biegam już szybko. Co dzień truchtam, spaceruję, jeżdżę na rowerze, a więc utrzymuję niezłą formę, ale nie jestem w stanie pobiec szybkiej dychy. Na jesieni pobiegłam 10km w 41 minut, a więc nie jestem już taka dobra.” (śmiech).
Do rozmowy włącza się 47-letnia Meyer: „Nadal biegam, ale raczej dla zdrowia i relaksu. Nie tęsknię za współzawodnictwem.”
Kristiansen, która mimo wieku ćwiczy od jednej do czterech godzin dziennie, opisuje różnice, jakie zaszły w jej treningu. „Teraz, w wieku 58 lat, zmuszam swoje ciało do wysiłku tylko wtedy, kiedy naprawdę dobrze się czuję, a kiedy tak nie jest – po prostu przerywam ćwiczenia.” Tym niemniej Ingrid jest zdania, że wciąż jest w stanie ukończyć maraton, wszak z jednym zastrzeżeniem.
„Nie potrafię szybko biegać”, wyznaje. „Byłabym zdolna pobiec nieco powyżej trzech godzin. 3:20, może 3:15.” Kristiansen jest pod wielkim wrażeniem wyczynów jej niegdysiejszej rywalki, innej pionierki długodystansowego biegania – Joan Benoit Samuelson. Z drugiej jednak strony zastanawia się nad bezpieczeństwem tych dokonań.
Przed kilkoma tygodniami 56-letnia Samuelson wygrała grupę wiekową 55-59 podczas maratonu bostońskiego, z czasem 2:52:10. To tylko ostatni z serii niewiarygodnych występów, jakie zanotowała Samuelson, która przecież biega od tak wielu lat, pokonując po drodze niezliczoną liczbę kilometrów. W 2008 roku ukończyła rozgrywaną w Bostonie próbę olimpijską z czasem 2:49:08, w wieku 50 lat. W 2009 w Nowym Jorku pobiegła 2:49:09, rok później w Chicago 2:47:50, w 2011 roku uzyskała w Bostonie 2:51:29, wreszcie w 2013 roku 2:50:29 w Bostonie i 2:57:13 w Nowym Jorku.
„Mam nadzieję, że czerpie z tego frajdę”, stwierdziła Kristiansen. „Uważam, że tak szybkie bieganie maratonów pod sześćdziesiątkę – w końcu jest ode mnie młodsza zaledwie o rok – nie jest dobre dla zdrowia. Przykro mi, ale naprawdę tak uważam. Jestem zdania, że o wiele lepiej jest iść pobiegać dla przyjemności, nie zmuszając się do wielkiego wysiłku. Rzecz jasna wierzę, że ona uwielbia bieganie, a jej kolana i reszta organizmu nie są jeszcze zbyt mocno wyeksploatowane.”
Nie ulega wątpliwości, że Samuelson nie utraciła ducha rywalizacji i chęci doprowadzania organizmu do granic wytrzymałości, jak to miało miejsce w przypadku Kristiansen i Meyer.
„Przeszło mi po urodzeniu trzeciego dziecka”, opowiada Kristiansen. „Tak ciężko było mi wrócić do formy. Próbowałam, ale brakowało we mnie silnej woli, by zmuszać się do biegu na maksa, szczególnie na zawodach. Mogłam wyjść na trening i porządnie dać sobie w kość, ale kiedy przychodziło do startu w wyścigu, myślałam: «I po co mi to wszystko?» Nigdy nie będę już tak szybka jak dawniej, dlaczego więc nie uśmiechnąć się… truchtając? To mi bardziej pasowało.”
Meyer potwierdza zdanie koleżanki, mówiąc, że po prawie 30 latach ścigania na najwyższym światowym poziomie nie czuła już potrzeby dalszego stawiania wyzwań własnemu organizmowi.
„Zaczęłam biegać w wieku 9 albo 10 lat”, wyjaśnia. „Na początku inspirowała mnie Nadia Comanechi, która zbierała doskonałe noty od sędziów na zawodach gimnastycznych. Kiedy byłam mała, chciałam zostać gimnastyczką, ale mieszkałam w małym miasteczku. Nie było tam trenerów gimnastyki ani odpowiedniego sprzętu, ale za to zorganizowano w szkole zawody biegowe dla zabawy. Dobrze w nich wypadła i zakochałam się w bieganiu.”
„Zola Budd jest moją rówieśniczką. Kiedy miałyśmy po 12-13 lat, zdarzało nam ścigać się przeciwko sobie, a ona była już wtedy zawodniczką światowej klasy. W wieku 14 lat biegała 4:08 na 1500m. Ja biegałam 4:18, nieźle, ale dużo słabiej od Zoli. Przez wiele lat zmniejszałam dzielącą nas przewagę. A potem ona dostała szansę występu na IO w 1984 roku, jako że miała dziadka Brytyjczyka. My, w RPA, nie mieliśmy takiej możliwości.”
“Kiedy w 2005 roku zakończyłam karierę, stało się to po ponad 20, 30 latach biegania”, ciągnie dalej Meyer. „Wyczerpałam potrzebę ścigania. Tak jak Ingrid, kiedy się ścigałam, zawsze ruszałam bardzo mocno od samego startu. Kiedy skończyłam z bieganiem, miałam dzieci, czterdziestkę na karku, prowadziłam też fundację. Całą energię, którą wcześniej wkładałam w bieganie, ulokowałam wtedy w biegowym biznesie.”
Kiedy bieganie przestało dominować w życiu Elany, może ona teraz cieszyć się podejmowaniem wyzwań, których realizacji – mimo marzeń – musiała poniechać w czasach zawodowej kariery.
„Po jej zakończeniu wspięłam się na Kilimandżaro, a potem wyjechałam do bazy pod Everestem. Dwa lata temu zaliczyłam ośmiodniowy wyścig na rowerach górskich, podczas którego pokonuje się ponad 120km dziennie po górach wokół Cape Town.”
Meyer nie powiedziała jeszcze jednak ostatniego słowa w temacie swych występów biegowych.
„Wciąż marzę o ukończeniu dwóch ultramaratonów w RPA – Two Oceans i Comrades, które ma 90km”, opowiada. „W Południowej Afryce nie jesteś prawdziwym biegaczem dopóki nie przebiegniesz Comrades, tak więc chyba nie jestem poważną zawodniczką.”