Odkąd zacząłem bliżej interesować się obuwiem sportowym, zdarza mi się od czasu do czasu wpaść na jakąś mniej popularną perełkę, egzemplarz interesujący z technicznego punktu widzenia, albo taki, który ma w sobie coś wyjątkowego lub taki, który jest ciekawy technicznie i jednocześnie posiada ciekawą historię. Taki właśnie bez wątpienia jest Karhu. Niektórzy z Was pewnie słyszeli już o tej marce oraz znają związane z nią anegdoty, ale mimo swojej prawie stuletniej historii odgrywa ona dzisiaj tylko drugoplanową rolę na rynku butów do biegania.
Szczypta historii
Mamy rok 1916. W małym warsztacie w Helsinkach firma Ab Sportartiklar produkuje oszczepy, narty oraz dyski, a wkrótce poszerza swoją ofertę o obuwie biegowe, które od samego początku łączy się z grupą tzw. Latających Finów (ang. Flying Finns). Latający Finowie z Hannesem Kolehmainenem oraz Paavo Nurmim na czele zgarniali większość złotych medali w biegach na średnich oraz długich dystansach w pierwszej połowie dwudziestego wieku. A wszystko to w fińskich butach, które od 1920 roku noszą nazwę Karhu, czyli niedźwiedź.
Karhu zdominowały również Igrzyska Olimpijskie w Helsinkach w 1952 roku, gdzie piętnastu biegaczy zdobywało złote medale właśnie w kolcach fińskiej produkcji. Czego możecie nie wiedzieć to, że był wśród nich również dobrze znany nam Emil Zatopek. “Czeska lokomotywa” biegł wtedy jeszcze w Karhu z trzema paskami na burcie – znakiem towarowym, który już wkrótce został sprzedany Adidasowi za… dwie butelki dobrej whiskey oraz około 1600 euro! “Znaczki” nie biegają ani nie tworzą butów… chyba też bym opchnął trzy paski za dwie flaszki
W latach 80′ Karhu rozpoczęło współpracę z uniwersytetem w Jyväskylä, która zaowocowała stworzeniem rozwijanej do dzisiaj technologii “Fulcrum”, której założeniem jest sprawić, aby bieg stał się bardziej efektywny. Od tamtego momentu Karhu konsekwentnie rozwija swoją wizję obuwia biegowego, jednak przegrywa w starciu z potentatami rynku biegowego i dzisiaj raczej ciężko wypatrzyć na nogach biegaczy buty z niedźwiadkiem.
Technologia w podskokach
Skoro już wspomniałem o “rewolucyjnej” technologii w Karhu to wypada rozwinąć ten wątek. Na pierwszy rzut oka Karhu nie wyróżniają się niczym spośród setek butów biegowych. Jeżeli jednak przyjrzycie się im bliżej, zobaczycie tkwiący w podeszwie trójkątny element o tajemniczej nazwie Fulcrum. O co biega?
W jakim kierunku zazwyczaj biegniesz? Do przodu, do mety… głupie pytanie. Tak może się wydawać, ale gdybyś mógł spojrzeć na siebie z boku, zauważyłbyś prawdopodobnie, że część energii marnujesz na podskakiwanie. Tak, dosłownie podskakiwanie. Jeżeli spojrzysz na swoją głowę, zauważysz jak przesuwa się lekko w górę i w dół. Ruch ten nie jest przypadkowy, a niewielka strata energetyczna podczas każdego kroku nawarstwi się do niespodziewanie dużych rozmiarów, a do pokonanego dystansu doda również kilka pięter w górę i w dół.
Takie podskakiwanie jest wynikiem kiepskiej techniki biegu i jeżeli przyjrzymy się pod tym kątem najlepszym biegaczom na świecie, tym którzy biegają najwydajniej, zobaczymy, że w ich przypadku ruch góra-dół jest mocno ograniczony.
Tutaj do akcji wkracza właśnie technologia Fulcrum, która w porównaniu do konkurencji ma redukować nasze podrygiwania nawet o 1 cm na kroku, co przekłada się na bardziej efektywny i bardziej płynny ruch. Zamiast marnować energię na poruszanie się do góry, dzięki Karhu prawie cała siła skierowana jest do przodu. Stosując kalkulator na stronie Karhu możemy obliczyć ile “pięter” jesteśmy w stanie zaoszczędzić dzięki ich butom. I tak na przykład, biegnąc półmaraton w tempie około 5 min/km możemy zaoszczędzić sobie trochę ponad 195 metrów, czyli mniej więcej tyle co 64 piętra. Robi wrażenie.
Co więcej, chociaż ciężko jest nazwać Karhu butami minimalistycznymi (najwyżej po prostu lekkimi), to mają one rzekomo pozytywnie wpływać na naszą sylwetkę w czasie biegu i pozwalać na bardziej efektywne przetaczanie stopy bez względu, na której jej części lądujemy.
Karhu ma oczywiście sporo materiałów i badań na poparcie swoich haseł reklamowych, nas jednak interesuje to, jak “niedźwiadki” sprawdzają się w praktyce.
Biegający z niedźwiedziami
Pierwsze wrażenie po wyciągnięciu Flow Lite 3 z pudełka pozytywne. Buty są lekkie (226 gram w standardowym rozmiarze), wykonanie wydaje się być solidne, a ciekawa i przyciągająca wzrok kolorystyka może się podobać. Połączenie dominującej bieli z niebieskimi i limonkowymi elementami daje wrażenie zimna, a cholewka wygląda jakby była przyprószona śniegiem. Jak dla mnie to dobre skojarzenie skoro mówimy o fińskiej marce
Cholewka w przedniej części wykonana jest z przewiewnej siateczki, a w okolicach pięty podszyta jest od wewnątrz dodatkową warstwą materiału, który pozwala uniknąć obtarć i przyjemnie okala stopę. Cholewka dobrze leży i dosyć ściśle przylega do stopy, ale jest też trochę wąska, więc osoby z szerszymi stopami powinny dobrze Karhu przed zakupem przymierzyć. Generalnie cholewka jest bardzo “przytulna”, a stopa czuje się w środku dobrze i stabilnie.
Gorzej jest już kiedy próbujemy Flow Lite “wykręcić”. Podeszwa okazuje się być dosyć sztywna. Przednia jej część zgina się bez większego problemu, ale od śródstopia aż do pięty to element Fulcrum przejmuje kontrolę. Nie ma wątpliwości, że w czasie biegu to Karhu będzie nas prowadziło, a nie na odwrót. Oczywiście Karhu robi to w dobrej wierze, aby uczynić nasz bieg bardziej wydajnym, ale jeżeli jesteśmy przyzwyczajeni do kapci typowo minimalistycznych to może tutaj wystąpić konflikt.
Ja zaliczyłbym Flow Lite do kategorii lekkich butów, które mówiąc oględnie chcą poprawiać naturę i przynajmniej częściowo nadrabiać nasze biegowe niedoskonałości. Inne tego typu modele, które przychodzą mi do głowy to Puma Mobium oraz Airia One. Z punktu widzenia biegania naturalnego wygląda to kiepsko, ale moim zdaniem buty tego typu mają spory potencjał marketingowy, bo przemawiają do szerszego grona odbiorców niż pozbawione jakiegokolwiek wsparcia minimale. Takie buty mogą się po prostu podobać.
Za taką kategoryzacją Flow Lite przemawia również sam profil podeszwy, który jest niski, ale jednocześnie ma wyraźnie zaznaczony drop. Grubość podeszwy pod piętą to 16 mm, a pod palcami 8. Jak sami widzicie, spadek pięta-palce jest konkretny, ale dzięki temu, że “słoniny” pod stopą nie ma zbyt wiele, nie jest on aż tak bardzo odczuwalny.
Test w terenie
Dobra, nie ma co gadać, trzeba się przebiec! Nie za bardzo wiem, jak opisać wrażenia z biegania w Karhu… Biega się w nich bardzo “normalnie”, ale to dobrze! Bałem się, że cały ten element Fulcrum, który już nawet wizualnie odznacza się w podeszwie innym kolorem, będzie w czasie biegu dawał o sobie znać i bezczelnie wymuszał swój styl. Fulcrum działa jednak bardzo subtelnie i nie daje o sobie znać w żaden niepożądany sposób. W czasie biegu czuję oczywiście, że podeszwa jest sztywniejsza niż jestem do tego przyzwyczajony, ale nie mam wrażenia, że cokolwiek ona na mnie wymusza tak jak na przykład w przypadku szosowych minimusów NB MR10v2.
Pytanie w takim razie, czy “magia” Karhu w ogóle działa, czy to tylko marketingowa ściema? Nie wiem o ile mniej podskakiwałem w Karhu ani ile energii udało mi się przerzucić na ruch do przodu, ale co do jednego nie ma wątpliwości – w Karhu biega się szybko. W Karhu chce się biec szybko i nawet gdy chcesz zwolnić, nagle zdajesz sobie sprawę, że mimowolnie przyśpieszasz. Nie, nie, nie poprawicie nagle swoich życiówek dzięki kawałkowi twardszej gumy w podeszwie, ale rzeczywiście coś może być na rzeczy i może faktycznie Fulcrum do pewnego stopnia koryguje niedociągnięcia naszej techniki.
Flow Lite to buty przeznaczone do miejskiego biegania. Asfalt i chodniki to nawierzchnie, na których sprawdzą się najlepiej. To na takich twardych nawierzchniach najlepiej można odczuć ich potencjał. Oczywiście nie musicie bać się ścieżek w parku, ale trzeba pamiętać, że Karhu nie zostały stworzone z myślą o trailu. Asfaltu trzymają się bardzo dobrze bez względu na to czy jest suchy czy mokry, ale w terenie podeszwa pozbawiona wyraźnego bieżnika nie zapewni nam takiej przyczepności, jakiej byśmy sobie życzyli.
Jeżeli chodzi o wytrzymałość “niedźwiadków” to do cholewki nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Materiał nigdzie się nie przeciera, nie pruje, ani nie dzieje się z nim nic złego. Podeszwa za to w mojej ocenie trochę zbyt szybko się ściera. Już po pierwszych kilkudziesięciu kilometrach widać jak bieżnik powoli chudnie, a jestem raczej lekkim biegaczem (68 kg), a moje nogi zazwyczaj bardzo łaskawie traktują obuwie i nie niszczą go zbyt szybko. Dlatego mam obawy, że gdyby w Karhu wskoczył jakiś cięższy biegacz, mógłby je szybko zajechać.
Dla kogo i do czego
Jeżeli chodzi o bieganie samo w sobie to Flow Lite są bardzo uniwersalne i według mnie nadają się świetnie zarówno do długich wybiegań jak i do szybkich, intensywnych treningów. Można w nich szybko pobiec maraton jak i 5 km.
Karhu Flow Lite to według mnie dobry wybór dla osób, które nie mają typowo minimalistycznego zacięcia, ale szukają lekkich butów z niskim profilem podeszwy, które nadadzą się zarówno do treningu jak i na starty. Poleciłbym je biegaczom z bardziej tradycyjnym nastawieniem do obuwia, którzy lubią biegać szybko.
Z pewnością nie poleciłbym ich osobom, które szukają butów do biegania naturalnego i oczekują jak najwięcej swobody i jak najmniejszej ingerencji w swoją technikę z zewnątrz. Jeżeli jesteś biegaczem zakręconym na punkcie minimalizmu, ale szukasz czegoś bardziej asekuracyjnego np. na długie wybiegania to Karhu też według mnie nie będzie najlepszym wyborem. W takiej sytuacji lepsze będą np.
Pumy Faas 100r,
Merrell Bare Access albo któryś z grubszych modeli Inov-8.
Karhu Flow Lite to bez wątpienia but nietuzinkowy, przemyślany i dopracowany. I chociaż z punktu widzenia biegania naturalnego koncepcja Karhu może nam się nie do końca podobać to sama idea jest całkiem atrakcyjna. Idea wydajnego biegu, ruchu jak najbardziej ekonomicznego. Dla purystów biegania naturalnego ta biegowa perfekcja musi jednak wychodzić z ciała, a nie z technologicznego wsparcia. Niemniej, biegaczom mniej unurzanym w ideologię “niedźwiadki” mogą się spodobać.
Karhu z pewnością do łatwo dostępnych nie należą, ale gdybyście mieli na nie chrapkę to pytajcie
Pana Pabla!
Paweł Ignac