Niedawno na portalu bieganie.pl ukazał się artykuł traktujący o bieganiu naturalnym w kontekście kadencji (przeczytaj: Czy jest sens pracować nad kadencją biegu?). Artykuł wydaje się być trochę kontrowersyjny już chociażby ze względu na swój zaczepny tytuł.
Moim zdaniem Adam Klein, autor tekstu, do pewnego stopnia ma rację, jednak całkowicie odrzucając pracę nad kadencją przyjął bardzo ekstremalne stanowisko, z którym do końca zgodzić się nie mogę. Próby rzeczowej dyskusji na forum spaliły na panewce, jak zwykle emocje wzięły górę (również moje), dlatego zdecydowałem się przedstawić swój punkt widzenia w postaci tego artykułu.
Co to jest bieganie naturalne?
Wydaje mi się, że część nieporozumienia wynika z niejasnego zdefiniowania terminu “bieganie naturalne”. Adam już we wstępie wspomina o tym, jak niejasny i elastyczny jest to termin. Ciężko nie zauważyć faktu, że często ktoś próbuje nam coś wcisnąć właśnie pod przykrywką “biegania naturalnego”, niejednokrotnie mocno nadużywając tego terminu. Jednoznaczne zdefiniowanie “biegania naturalnego” chyba rzeczywiście nie jest możliwe. Nie możemy stwierdzić, że powinniśmy biegać tak i tak. Nie można powiedzieć, że dany styl/technika jest najbardziej optymalna dla każdego biegacza w każdej sytuacji. To tak jakby powiedzieć, że każdy powinien mieć 180 cm wzrostu, blond włosy i niebieski oczy.
Nie oznacza to jednak, że nie możemy w ogóle zdefiniować “biegania naturalnego”. Najprostszą i chyba najczęściej spotykaną definicją jest ta, która opisuje bieganie naturalne jako styl, którym biegamy boso. Ciężko z tą definicją polemizować, pytanie jednak co ona nam konkretnie mówi?
Co zauważysz gdy porównasz swój styl w tradycyjnych mocno amortyzowanych butach z bieganiem boso? Zapewne krótszy krok, zwiększoną kadencję, punkt lądowanie przesunięty bardziej w stronę śródstopia. Nie można napisać jednak, że pobiegniesz z daną kadencją, a lądował będziesz na tej konkretnej kości stopy. Popatrz jak inni biegają boso. Popatrz jak biegają zawodowcy (obojętnie na jakim dystansie). Możemy wyłapać jakieś wspólne cechy, ale nie da się opisać jednego poprawnego stylu biegania. Nie da się stworzyć i bezmyślnie powielać formy, do której będziemy wlewać wszystkich biegaczy.
Dla mnie świetną definicją biegania naturalnego jest ta proponowana przez Petera Larsona z Runblogger.com. Według niego styl naturalny to ten, którym biegasz bez żadnego wsparcia z zewnątrz. Z bieganiem naturalnym mamy do czynienia wtedy, gdy zminimalizujemy wszelkie zakłócenia na drodze stopa-podłoże i pozwolimy ciału popłynąć, poruszać się tak jak tego chce, jak w danym momencie jest w stanie to zrobić. To będzie Twój styl naturalny na daną chwilę w danych warunkach, nie oznacza to jednak, że będzie to styl najbardziej optymalny.
Jeżeli jesteś początkującym biegaczem naturalnym to istnieje duże prawdopodobieństwo, że lata biegania (a nawet chodzenia) nienaturalnie, tzn. w mocno amortyzowanym obuwiu, spowodowały pewne zmiany i przyzwyczajenia, których nie da się wyeliminować po prostu ściągając buty. Dojście do optymalnego dla nas stylu wymaga praca. Świadomej pracy.
Biegaj świadomie
Jesteśmy inni, a nasze różnicę wynikają z wielu rzeczy czy oznacza to jednak, że każdy nasz naturalny sposób biegania jest dobry i że nie powinniśmy pracować nad takimi elementami jak kadencja? Właśnie dlatego, że jesteśmy inni i dla każdego z nas bieganie naturalne oznaczać będzie coś trochę innego tak ważne jest, aby potrafić “czytać” swoje ciało i reagując na wysyłane przez nie sygnały wprowadzać świadome korekty.
Według Adama z bieganie.pl praca nad kadencją biegu jest pozbawiona sensu. Opisuje on kadencję jako cechę trzeciorzędną, skutek a nie przyczynę. Według niego powinniśmy skupić się na rozwijaniu siły, motoryki, wytrzymałości oraz rozciąganiu, a cechy takie jak poprawna kadencja przyjdą same w wyniku ogólnego rozwoju.
Oczywiście, rozwój siły, motoryki, wytrzymałości oraz odpowiednie rozciągnięcie to kwestie bez których bieganie naturalne nie istnieje, dlaczego jednak aż tak bardzo marginalizować kadencję? Wydaje mi się, że wynika to z nieporozumienia jeżeli chodzi o samo określenie “naturalnej” kadencji. Adam i spółka wyszli z założenia, że wszyscy wyznawcy minimalizmu są zafiksowani na 180 kroków na minutę jako magiczny wyznacznik jedynej słusznej techniki biegu, a w swojej wyobraźni widzą bosonogich biegaczy pomykających po lesie z metronomem w ręku.
Po pierwsze, musimy zdać sobie sprawę z tego, że 180 nie jest jakąś magiczną liczbą. Optymalna kadencja każdego z nas może się różnić, ale jeżeli biegałeś do tej pory w żelazkach to śmiem przypuszczać, że Twoja naturalna technika będzie chciała tuptać z większą częstotliwością niż do tej pory. Być może nie będzie wynosiła 180, ale prawdopodobnie więcej niż teraz. Trzeba być również świadomym tego, że kadencja może różnić się w zależności od tego w jakich warunkach biegamy (np. od podłoża albo nachylenia).
Po drugie, kadencja nie jest celem sama w sobie. Jak każdy inny aspekt biegania naturalnego, w oderwaniu od całości jest bezwartościowa. Zwiększenie kadencji może nam za to skutecznie pomóc np. w przesunięcie punktu lądowania bliżej środka ciężkości naszego ciała. Wielu biegaczy wyrzuca nogi zbyt daleko i ląduje z przodu zamiast pod środkiem ciężkości (ang. overstriding). Zwiększenie częstotliwości kroków to prosty środek do poprawy techniki w tym względzie.
Zwiększenie kadencji ma też jeszcze jeden pozytywny skutek – pomaga oduczyć się odpychania stopami. Przy wyższej kadencji stopa ma krótszy kontakt z podłożem, nie uderzamy o ziemię z tak wielką siła, w końcu podnosimy stopę a nie odpychamy się nią. Wyższa kadencja jest bardziej delikatna, nogi nie są poddane tak wielkim obciążeniem, co w szczególności dla początkującego biegacza, który nie ma jeszcze tak dobrze rozwiniętej siły, motory ani wytrzymałości, jest bardzo ważne.
Możemy oczywiście patrzeć na sadzącego wielkie susy Davida Rudishę jak na usprawiedliwienie swojej niskiej kadencji. Obawiam się jednak, że większość z nas nie jest w stanie biec w ten sposób i lądować pod środkiem ciężkości. W tym miejscu zgadzam się z Adamem – nie powinniśmy nikogo naśladować. Musimy wypracować własny styl.
Podkręcenie kadencji to prosty środek, który może pomóc nam poprawić technikę i oduczyć się paru złych nawyków. Możemy oczywiście zaczekać aż zamienimy się w ludzką sprężynę – biegacza idealnego – którego ciało samo z siebie zaowocuje bezbłędnie przeliczoną ilością kroków na minutę. Ale czy do tego momentu jesteśmy skazani na nasze stare nawyki?
Niekiedy przy dyskusjach o kadencji i lądowaniu na śródstopiu powtarza się porównanie do strzelającego bicza, gdzie kadencja to strzał – efekt dobrej pracy ręki. Czy powinniśmy się więc skupić na rozwinięciu owej ręki, a nie wpatrywać w czubek bicza z nadzieją, że w końcu strzeli? Niezupełnie, bo nawet napakowana łapa może nie strzelić, jeżeli nie wie jak. Wpatrywanie się w czubek bicza i skupienie przez chwilę na strzale samym w sobie może pozwolić nam wychwycić szczegóły techniki, zrozumieć ją i uczynić powtarzalną.
Tak samo jak Adam uważam, że ogólny rozwój to podstawa, ale wyłapanie najbardziej optymalnej dla nas kadencji traktuję również jako ważny element. A “pracę” nad kadencją rozumiem właśnie jako próby określenie takiej częstotliwości kroków, która pozwoli nam biegać w danych okolicznościach przyrody najbardziej efektywnie.
Cóż, miała być polemika, ale tak na prawdę nie różnimy się w swoich poglądach aż tak bardzo jak może wydawać się na pierwszy rzut oka. Adam w wielu punktach ma rację – również w tym, że nie powinniśmy kopiować wyczynowców. Wyczynowcy nie muszą się skupiać na szczegółach takich jak kadencja bo mają możliwość, aby doprowadzić swoje ciało do biegowej perfekcji. My nie jesteśmy w tak komfortowej sytuacji dlatego nie kopiujmy wyczynowców. Musimy sami eksperymentować, również z kadencją.
Pracujmy nad sobą całościowo, słuchajmy swojego organizmu i nie bójmy się eksperymentować. I biegajmy naturalnie.