Amerykanie to potrafią. Czy Polacy pójdą ich śladem?
Amerykanie liczą się obecnie w niemal wszystkich konkurencjach biegowych, jednak nie zawsze tak było. Jeszcze 10 lat temu liczba średniodystansowców z USA uzyskujących wartościowe wyniki była niewielka i – co ważne – nie dużo wyższa od Polski. Dziś Amerykanów biegających na najwyższym światowym poziomie jest, w odróżnieniu od pojedynczych Polaków, kilkadziesiąt. Co wpłynęło na taki przełom?
Autor: David Monti (c) 2013 Race Results Weekly, wszelkie prawa zastrzeżone Tłumaczenie: Jakub Krause
Lekkoatletyczne MŚ w Moskwie 2013 – w finale 800m wystąpił 1 Polak i 2 Amerykanów
Na mistrzostwach świata w lekkoatletyce w 2003 roku w Paryżu, reprezentacja USA zanotowała żenujący występ na średnich dystansach. Nie było ani jednego amerykańskiego zawodnika i ani jednej zawodniczki w finałach na 800 m i 1500 m. Na oczach francuskiej publiczności, tłumnie zgromadzonej na Stade de France – Francuzi starali się o przyznanie im organizacji IO w 2012 roku – najlepiej wypadł David Krummenacker, który był szósty w swoim biegu półfinałowym na 800 m.
Co więcej, tamtego roku zaledwie garstka Amerykanów uzyskała niezłe czasy na miarę światowego ścigania. W sezonie letnim tylko sześć zawodniczek pobiegło 1500 m poniżej 4:10, a wśród mężczyzn ledwo sześciu złamało na tym dystansie 3:40, co było bardzo mizernym dokonaniem. W rankingu najlepszych na dystansach 800 m i 1500 m, ułożonym przez Track & Field News, nie było nikogo z Stanów Zjednoczonych. To były ciężkie czasy dla amerykańskiego biegania.
Wykres nr 1. Porównanie liczby amerykańskich (kolor niebieski) i polskich (kolor czerwony) biegaczek, które na dystansie 1500 metrów w sezonach 2003-2013 uzyskały wyniki poniżej 4 minut i 10 sekund (dane pochodzą z serwisu All-Athletics.com).
Jenny Simpson, mistrzyni świata na 1500 m z 2011 roku, tak wspomina tamte lata: – Pamiętam, jak usiadłyśmy z Juli – moją trenerką – przed ekranem komputera i oglądałyśmy na YouTube nagrania ze starych mistrzostw świata. Nie dało się nie zauważyć, że nigdzie nie było widać Amerykanów, w żadnym biegu, nie mówiąc o medalowej walce.
Przełom po 10 latach
W przeciągu minionej dekady nastąpił wspaniały powrót amerykańskich średniodystansowców do biegowej elity. USA jest obecnie jedną ze światowych potęg. Na ubiegłorocznych MŚ w Moskwie reprezentanci tego kraju zdobyli cztery medale na średnich dystansach: Nick Symmonds, srebro na 800 m mężczyzn; Jenny Simpson, srebro na 1500 m kobiet; Matthew Centrowitz, srebro na 1500 m mężczyzn; Brenda Martinez, brąz na 800 m kobiet. W czterech finałach USA miało ośmiu reprezentantów, w półfinałach – dwunastu. Cała kadra żeńska na 800 m dotarła do finału.
Występy na MŚ to zaledwie czubek wielkiej góry lodowej, która w dodatku cały czas rośnie. Jeśli wziąć pod uwagę liczbę wartościowych rezultatów, Ameryka przewodzi światowym tabelom średnich dystansów za 2013 rok. Mężczyźni schodzili poniżej 3:40 aż 41 razy w ciągu sezonu na otwartym stadionie. To siedem razy więcej niż w 2003. Druga była Kenia – 27 wyników poniżej 3:40. Po stronie kobiet 4:10 złamano 23 razy, czyli tyle, ile dwa następne kraje razem wzięte (Rosja 12 i Kenia 11). Na 800 m Amerykanie byli drudzy na świecie (20 wyników poniżej 1:47), a Amerykanki pierwsze (18 wyników poniżej 2:02, o 2 więcej niż Rosja).
Wykres nr 2. Porównanie liczby amerykańskich (kolor niebieski) i polskich (kolor czerwony) biegaczy, którzy na dystansie 1500 metrów w sezonach 2003-2013 uzyskali wyniki poniżej 3 minut i 40 sekund (dane pochodzą z serwisu All-Athletics.com).
Inne nastawienie
Mimo że na przełom złożyło się kilka czynników, najważniejsza była chyba zmiana nastawienia. Amerykanie na nowo spostrzegli, że mogą odnosić sukcesy. Szczególnie, że zaostrzono kontrole antydopingowe. – Oszuści brali doping i nie ponosili żadnych konsekwencji. W tej sytuacji ciężko uczciwym zawodnikom poświęcać wszystko dla sportu – stwierdził Marty Liquori, były czołowy miler na świecie, obecnie komentujący biegi dla telewizji. – Kiedy widzi się, jak oszuści są łapani, reguły wydają się być równe dla wszystkich i ma się większą motywację do ciężkiej pracy.
Z tym stwierdzeniem zgadza się Frank Gagliano, doświadczony trener, obecnie pracujący w NJ-NY Track Club: – Szanse nie są równe, ale brakuje niewiele.
Palmę pierwszeństwa należy oddać Alanowi Webbowi, najlepszemu milerowi, wychowanemu w USA od czasów Steve’a Scotta. W 2001 roku Webb pobił długoletni rekord Jima Ryuna w biegu na milę w kategorii szkoły średniej. Alan pobiegł 3:53,43 na mityngu Prefontaine Classic, a wcześniej tego samego roku uzyskał 3:59:86 w hali. Po krótkiej i pozbawionej sukcesów karierze uniwersyteckiej w barwach uniwersytetu Michigan, Webb stał się jedynym liczącym się Amerykaninem na 1500 m, zanim w 2005 roku Bernard Lagat zaczął biegać dla USA. Schodził poniżej 3:33 w 2004 i 2005 roku, a potem pobiegł 3:30,54 w 2007 roku w Paryżu. W tym samym roku pobił rekord Stanów na milę z czasem 3:46:91. Te dokonania skupiły uwagę Nicka Symmondsa, przeciętnego średniaka z III dywizji NCAA (trzecia liga uniwersytecka), który biegał dla Wilamette University z miasta Salem w Oregonie.
– Pierwszym impulsem było zobaczyć rodaków, dających sobie radę w zmaganiach światowej czołówki – opowiada Symmonds. – Jako pierwszy dał przykład Alan Webb w połowie lat 2000. Do dziś pamiętam, jak oglądałem jego bieg w Paryżu w 2007 roku. Pobiegł wtedy 3:30 i wygrał. Pomyślałem sobie, że mamy podobną budowę, więc skoro on potrafił dołożyć najlepszym, mnie też na to stać.
Alan Webb (fot. Erik van Leeuwen, www.erki.nl)
Ubiegłoroczny urodzaj medali poprzedziły dobre osiągnięcia kilku ostatnich lat. W 2009 roku Shannon Rowbury i Bernard Lagat zdobyli brązowe medale mistrzostw świata na 1500 m. W 2011 roku Morgan Uceny zwyciężyła w cyklu Diamentowej Ligi na 1500 m, Simpson została mistrzynią świata na tym samym dystansie, a Centrowitz zdobył brąz. W 2012 roku USA dobrze wypadło na igrzyskach olimpijskich: Leo Manzano zdobył srebro na 1500 m, Centrowitz był czwarty; Duane Salomon i Nick Symmonds zajęli odpowiednio czwarte i piąte miejsce w finale 800 m, podczas którego David Rudisha pobił rekord świata; Alysia Montano była piąta na 800 m; wreszcie Rowbury zajęła szóste miejsce na 1500 m. Galen Rupp, który w 2012 pobiegł 3:34,75 na 1500 m, zdobył srebro na 10000 m.
Zasługa grup biegowych
Webb biegał u swojego trenera z liceum, Scotta Raczko, trenując samotnie w mieście Reston. Ogólnokrajowy sukces mógł się jednak pojawić dopiero wtedy, gdy powstały profesjonalne grupy treningowe, z dużym budżetem i świetnymi trenerami. W utworzeniu najmocniejszych grup kluczową rolę odegrało Nike. Wśród nich dwie grupy znajdują się w tym samym miejscu, co siedziba Nike – w Beaverton w Oregonie. Pierwsza to Oregon Project, trenowana przez trzykrotnego zwycięzcę maratonu nowojorskiego, Alberto Salazara, a druga to grupa Jerry’ego Schumachera, który kiedyś trenował biegaczy z uniwersytetu Wisconsin. Symmonds należy do trzeciej grupy Nike, Oregon Track Club Elite z Eugene, która skupiona jest na bieżni i średnich dystansach.
– Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem, bez Oregon Track Club Elite i mądrości Marka Rowlanda – oświadczył Symmonds o swoim trenerze. – Myślę, że Matt Centrowitz powiedziałby to samo o Oregon Project i trenerze Salazarze.
Wykres nr 3. Porównanie liczby amerykańskich (kolor niebieski) i polskich (kolor czerwony) biegaczy, którzy na dystansie 800 metrów w sezonach 2003-2013 uzyskali wyniki poniżej 1 minuty i 47 sekund (dane pochodzą z serwisu All-Athletics.com).
Pojawiło się też wiele grup, zajmujących się dłuższymi dystansami. Wiele z nich otrzymuje pomoc finansową od New York Road Runners (NYRR), organizujących maraton nowojorski. Kierująca NYRR Mary Wittenberg znalazła sposób, żeby znaleźć środki na dofinansowanie amerykańskich grup biegowych: sprzedaż specjalnych – i przy tym drogich – pakietów maratońskich. NYRR stale pomaga takim grupom, jak: Mammoth Track Club, New Jersey-New York Track Club, Team USA Minnesota, Bay Area Track Club, Team USA Arizona, ZapFitness oraz Austin Track Club. Inna z ważnych grup, Hansons-Brooks Original Distance Project została założona przez właścicieli sklepów biegowych, Kevina i Keitha Hansonów oraz firmę Brooks, produkującą buty i odzież biegową. Na przestrzeni lat wykształcił się w USA system klubów, finansowanych na różne sposoby.
Trener Gagliano dzieli się swoimi przemyśleniami: – Przypatruję się temu od lat. System grup jest w pełnym rozkwicie. Wszystkie kluby w kraju pomagają zawodnikom się rozwijać, dają szansę absolwentom uczelni kontynuować karierę sportową, a wtedy oni zostają w sporcie. Ten system jest fantastyczny.
Joe Vigil, który pomagał Brendzie Martinez w zdobyciu brązowego medalu w ostatnich mistrzostwach świata, ma podobne zdanie. Przypomniał także o srebrnym medalu olimpijskim Meba Keflezighi i brązowym Deeny Drossin w maratonie w 2004 roku. Według Vigila te dokonania sprawiły, że Afrykanom zaczął się palić grunt pod nogami. Oboje zawodników należało do Mammoth Tack Club, gdzie trenowali pod okiem Vigila, Boba Larsena i Terrence’a Mahona.
– Sukcesy Deeny i Meba pokazały innym, że mogą odnieść sukces – mówi Vigil. – W rezultacie wzrosła ich pewność siebie i zaczęli wierzyć, że to możliwe. Zorientowali się, że można pokonać biegaczy z Afryki.
Wykres nr 4. Porównanie liczby amerykańskich (kolor niebieski) i polskich (kolor czerwony) biegaczek, które na dystansie 800 metrów w sezonach 2003-2013 uzyskały wyniki poniżej 2 minut i 2 sekund (dane pochodzą z serwisu All-Athletics.com).
Tę opinię podziela Jenny Simpson, przyznając, że Deena Drossin (obecnie Kastor) była dla niej wielką inspiracją. – Kiedy chodziłam do szkoły średniej, miałam Deenę za wzór. Byłam w nią wpatrzona. To ona uświadomiła mi po raz pierwszy, jak wielkiego oddania treningom potrzeba, żeby wejść na najwyższy poziom. Ten przykład na pewno przydał się młodym zawodnikom.
Więcej zawodów i lepsi trenerzy
– Bardzo pomogło zorganizowanie specjalnych mityngów, na których biegacze średnio- i długodystansowi mogli ścigać się w dobrych warunkach klimatycznych i uzyskiwać wartościowe czasy – mówią trenerzy. Szczególnie duży wpływ miały trzy imprezy: w Mt. San Antonio College w Walnut; na uniwersytecie Stanforda w Palo Alto; oraz w Occidental College w Los Angeles.
Trener Gagliano zauważa: – Pierwsze mityngi w Mt. SAC w latach 90. i 2000. dały nam niezłego kopa. No i kiedy Vin (Lananna) zrobił wieczorne zawody na Stanfordzie, wielu biegaczy mogło się przekonać, że są w stanie bardzo szybko pobiec. Na tych mityngach było mnóstwo kibiców, szpilki nie dało się wcisnąć na trybuny.
Rzeczywiście, podczas ubiegłorocznego mityngu w Occidental College 18 mężczyzn złamało 1:50 na 800 m, a 32 zeszło poniżej 3:40 na 1500 m, w ciągu jednego dnia zmagań.
Nie bez znaczenia jest rola trenerów uniwersyteckich, którzy szkolą zarówno studentów, jak i absolwentów. Należy wymienić takich trenerów, jak: Andy i Marica Powell (University of Oregon), James Li (University of Arizona), Mark Wetmore i Heather Burroughs (University of Colorado) oraz Ray Treacy (Providence College). Są oni odpowiedzialni za sukcesy swoich podopiecznych w zawodach międzyuczelnianych, ale także po zakończeniu edukacji, ponieważ nadal ich trenują i pozwalają korzystać z zaplecza sportowego uczelni. Według Vigila, trenerzy ci są lepiej wyszkoleni niż ich poprzednicy.
– Programy szkoleniowe krajowej federacji docierają do wielu trenerów, którzy stają się specjalistami w swej dziedzinie – zauważa Vigil. – Mają porządną wiedzę z zakresu fizjologii, psychologii i periodyzacji, którą mogą później przekazać swoim zawodnikom.
Wpływ liczniejszych kontroli dopingowych
Nie można dokładnie stwierdzić, jaki wpływ na osiągnięcia Amerykanów miało zaostrzenie kontroli dopingowych. Symmondsowi, który nie startował w międzynarodowych zawodach we wczesnych latach 2000, światowa czołówka wydaje się kontrolowana w takim stopniu, że myśl o rywalach, stosujących doping nie zaprząta mu głowy.
– Nigdy się tym nie przejmowałem – mówi Symmonds. – Myślę, że kontrola jest dość szczelna. Kiedy szykowałem się do finału mistrzostw świata, miałem 90% pewności, że wszyscy zawodnicy, biorący udział w wyścigu są czyści.
Simpson jest bardziej sceptyczna w sądach, ale dostrzega poprawę w działaniu WADA (Światowej Agencji Antydopingowej) w kierunku łapania oszustów, szczególnie w perspektywie wprowadzonych paszportów biologicznych, które śledzą zmiany parametrów krwi. Jak się wyraziła, mocno ją to dotyka, kiedy zawodnicy wspomagani niedozwolonym dopingiem mają czelność mierzyć się z nią na bieżni.
– Nie sądzę, bym zawsze ścigała się z czystymi rywalkami – oświadczyła. – Moim zadaniem jest budzić się każdego ranka z pozytywnym nastawieniem i trenować ile sił do zawodów, które mam w planach na dany sezon. Łapanie oszustów należy do WADA, a nie do mnie. Jedyne, co ja mogę zrobić, to mieć nadzieję, że WADA jest w tym coraz lepsza.
Komentarz bieganie.pl
Wielu kibiców polskiej lekkoatletyki – w tym my – chciałoby, żeby podobny artykuł powstał w oparciu o wyniki polskich średniodystansowców. Niestety w naszym kraju, co widać na powyższych wykresach, trudno dostrzec znaczący wzrost liczby biegaczy osiągających wyniki na międzynarodowym poziomie.
Kilka sezonów temu cieszyliśmy się z sukcesów Pawła Czapiewskiego, dziś oklaskujemy Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego, jednak to wciąż tylko jednostki. Polsce brakuje silnego zaplecza, czyli kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu zawodników z drugiej linii, niewiele gorszych od tych najlepszych, którzy mogliby na nich naciskach lub nawet ich zastąpić. Co zrobić, aby ono powstało? Być może jednym z kluczy – wzorem Amerykanów – jest tworzenie silnych grup treningowych.