Dystans 400 metrów jest uznawany za najbardziej wymagający spośród wszystkich dystansów sprinterskich. – Jeśli chcesz przebiec jedno okrążenie w dobrym czasie musisz być gotowy na ból – mawiał polski medalista olimpijski na 400 metrów, Andrzej Badeński. Dowód na prawdziwość tej tezy? Po większości swoich biegów potrzebował on… maski tlenowej żeby nie zemdleć.
Michael Johnson, rekordzista świata i najwybitniejszy 400-metrowiec wszech czasów
Podobny problem ma wielu sprinterów współcześnie. Na arenach mistrzostw widzimy ich jak celebrują swoje zwycięstwa okazując tylko minimalne oznaki zmęczenia. Wielu jednak z nich wymiotuje zaraz po znalezieniu się w szatni.
92 procent
Dokładnie tyle wynosi dług tlenowy, jaki musi spłacić organizm po zakończeniu biegu na 400 metrów. Odbywa się to w dwóch fazach. Pierwsza trwa bardzo szybko. 40 sekund potrzebuje bowiem ciało na odbudowanie zasobów fosfagenowych. Druga faza (i tu tkwi sedno) trwa jednak nawet do 60 minut i następuje w niej usuwanie kwasu mlekowego poprzez utlenienie go do dwutlenku węgla i wody. Częściowo jest on też przetwarzany w glikogen z którego pierwotnie powstał. Ten czas dla 400-metrowca dłuży się jednak w nieskończoność. W zależności od indywidualnych predyspozycji sprinter nie może bowiem zatrzymać burzy, jaka w tym momencie się przez niego przetacza.
Kluczem do uzyskania możliwie najlepszego czasu w biegu na jedno okrążenie jest odpowiednia taktyka. – Wielu osobom wydaje się, że sprint to sprawa prosta gdzie wystarczy tylko biec, tymczasem każdy ruch podlega tutaj planowaniu. Zawodnik cały czas musi myśleć -mówił w kontekście 400 metrów, Michael Johnson. Faktycznie. Start z bloków na łuku, bardzo trudna faza przyspieszenia, bieg w dalekim sąsiedztwie rywali, technika biegu na dystansie i psychiczna walka na końcu to tylko niektóre z elementów o których w czasie biegu pamiętać musi sprinter.
Im dalej, tym wolniej
Zatrzymajmy się na samej tylko taktyce. Z analizy biegów najlepszych 400-metrowców świata wynika, że warunkiem osiągnięcia bardzo dobrego wyniku jest pokonanie pierwszych 200 metrów z prędkością niemal maksymalną. Różnica między czasem przebiegnięcia pierwszych 200 metrów podczas biegu na jedno okrążenie, a rekordem życiowym wynosi u rekordzistów 1-1.5 sekundy. Jest mniejsza grupa zawodników, którzy wolą szybciej pokonać ostatnie 200 metrów. Ich taktyka nie gwarantuje jednak wykorzystania pełnego sprinterskiego potencjału.
Poniżej prezentujemy tabelę, która ukazuje dokładny rozkład prędkości [km/h] na całym dystansie rekordzisty świata, Michaela Johnsona:
Powyżej przywołaliśmy przykład mistrza. Badania były przeprowadzone jednak na większej grupie zawodników i wynika z nich jednoznacznie, że prędkość maksymalną najlepsi osiągają na odcinku 50-150 metrów. Wielu 400-metrowców(zwłaszcza początkujących) boi się pobiec szybko pierwsze 100 metrów. O tym jednak, żeby podejść do sprawy odważnie przekonuje fakt, że fosfagenowych nośników energii (ATP i fosfokreatyna) starcza w mięśniach na zaledwie 4-5 sekund biegu. Jeśli w tym czasie mocno otworzymy pierwsze 50 metrów to możemy być pewni, że w pełni wykorzystamy swoje naturalne możliwości. Pozostałą część dystansu zawodnik pokonuje wykorzystując procesy glikolityczne(odbudowa zużytego ATP) co jest związane z oczywistym spadkiem mocy. Warto jednak wziąć solidny rozpęd na pierwszej „setce” dystansu. Badania dowodzą, że w pierwszych sekundach pracujące mięśnie są w stanie aż tysiąckrotnie zwiększyć stopień wykorzystania związków fosfagenowych.
A jak skutecznie i szybko potrafią wykorzystać to najlepsi na świecie sprinterzy dowodzi poniższa tabela:
Wynika z niej to, o czym już pisaliśmy – gwarantem najlepszego wyniku jest mocne otwarcie pierwszych 200 metrów i skuteczne wykorzystanie fosfagenowych możliwości mięśni. Najlepsi biegnąc pierwsze 100 metrów po łuku osiągają czasy oscylujące w granicach 11.0 sekundy. Drugą setkę(i niech to nie będzie zmyłka!) pokonują natomiast w granicach 10.3 sekundy. Druga „setka” jest pokonywana z rozpędu. Stąd tak dobre rezultaty. Sedno jednak tkwi już w fazie przyspieszenia na łuku. Tam sprinter w warunkach beztlenowych musi wykonać największą pracę. Taktyka nie zakłada więc przebiegnięcia mocno drugiej „setki”. Taktyka zakłada mocny start i płynne przejście z fazy przyspieszenia do biegu na dystansie. Jak wiele wysiłku to kosztuje obrazuje różnica pomiędzy pierwszymi 200 metrami, a drugimi pokonywanymi już „w locie”! Oczywiście jest możliwe pokonanie drugiej części dystansu szybciej(widać to choćby na przykładzie polskiej medalistki MME, Justyny Święty). Taka taktyka uniemożliwia jednak właściwą ocenę włożonego wysiłku(sprinterzy finiszujący szybciej z powodzeniem wygraliby większość biegów na 400 metrów gdyby wydłużyć go o kolejne kilkadziesiąt metrów).
Wielką przewagą Johnsona nad konkurentami była jego zdolność adaptacji do krótszych dystansów
Michael Johnson tłumaczy jak biegać 400 metrów
Ciekawej instrukcji tego jak taktycznie rozegrać 400 metrów dostarcza rekordzista świata, Michael Johnson (43.18):
Pierwsze 100 metrów: Start jest ważny pomimo, że to 400 metrów. Tempo całego dystansu zaczyna się właśnie na pierwszych 100 metrach. Od tego jaką szybkość nadam na początku zależy płynność przejścia do kolejnego etapu biegu. Jeśli po pierwszej „setce” czuję, że moje tempo jest słabe mam ostatnią szansę, żeby to nadrobić w drugiej części dystansu.
100-200 metrów: Tempo powinno zostać ustalone już po 100 metrach. Następnie należy spróbować się rozluźnić i skupić się na kontynuacji biegu bez żadnego rodzaju zrywów i spowolnień. Powinniśmy być tu skupieni na tym, żeby 200 metrów otworzyć w czasie około jednej sekundy gorszym niż wynosi nasz rekord życiowy.
200-300 metrów: Na tym odcinku zaczynam biec szybciej w sensie wkładu większej ilości energii. Trzeba spróbować tutaj utrzymać tempo, które ustaliło się po pierwszych 200 metrach, a jest to zadanie bardzo trudne.
300-400 metrów: Po wyjściu z ostatniego łuku moim celem jest osiągnięcie prowadzenia. Zmęczenie jest już ogromne i należy skupić się na tym żeby ciało mu się nie poddało. Należy trzymać głowę prosto i nie ruszać się z boku na bok. Należy dążyć tutaj do pewnego rodzaju równowagi.
Michael Johnson jest prawdziwą legendą sprintu. Jego kosmiczny rekord z Sewilli (43.18) jest może nawet poza większym zasięgiem współczesnych atletów niż rekordna 100 metrów Bolta (9.58). Co więcej, Johnson barierę 44 sekund łamał aż 22-krotnie! Żeby uzmysłowić sobie jak niewiarygodny to wyczyn wystarczy zajrzeć do statystyk najlepszych sprinterów obecnie. Jeśli już któryś pobiegnie poniżej 44 sekund to zrobi to na tzw. „styku”.
Co było niezwykłego w Johnsonie, że potrafił wznieść się na tak spektakularny poziom? Z analizy jego rekordów wynika, że pierwsza 200-ka, którą w czasie swoich najszybszych biegów pokonywał w czasie poniżej 21.4 sekundy. Miał ku temu zresztą wybitne podstawy. Był królem nie tylko jednego okrążenia. Posiadał także piękny rekord na dystansie o połowę krótszym: 19.32 sekundy. Mocne 200 metrów to jednak tylko część sukcesu. Na nagraniach z jego biegów widać jak Johnson odchodzi rywalom na ostatnich kilkudziesięciu metrach. Duża szybkość to więc jedno, wytrzymałość to drugie. Na wszystko złożyła się zapewne ciężka praca, której zapisy są do ściągnięcia w internecie.
Polskie, 400-metrowe tradycje
Przywołując przykłady najlepszych na świecie nie sposób odnieść się także do naszych polskich zawodników. Na tych samych mistrzostwach co Johnson startował Tomasz Czubak. W biegu półfinałowym biegnąc razem z rekordzistą świata, Czubak ustanowił rekord Polski – 44.62 sekundy. Oto, jak wspomina ten bieg sam zawodnik: To był bieg, na który pracowałem nie rok-dwa, tylko od początku kariery. Bieg był taktycznie ,fizycznie i psychicznie zrealizowany w 100%. Rok wcześniej w półfinale Mistrzostw Europy w Budapeszcie pobiegłem 45.22 , spokojnie bez emocji. Emocje pokazały się w finale i skończyło się na 45.40. Więc przygotowanie fizyczne jest ważne, ale praca z psychologiem fundamentalna. Gdy jednego dnia ustanawiasz swój rekord to od następnego dnia dążysz żeby go poprawić.
Do rekordu Czubaka, podobnie jak do rekordu Johnsona, nikt nie zbliżył się nikt od 14 lat. Co znamienne, na wspomnianych MŚ, po półfinałowej porażce indywidualnie, Polak wziął rewanż na Johnsonie w sztafecie 4×400 metrów. Polska, w składzie: Czubak, Maćkowiak, Bocian i Haczek wywalczyli złoty medal. Próżno szukać podobnego osiągnięcia w historii konfrontacji białych sprinterów z czarnoskórymi dominatorami.
Wróćmy jednak na moment do rekordu Czubaka. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę ale Czubakowi do wciąż aktualnego rekordu Europy zabrakło zaledwie 0.29 sekundy! Rekord kontynentu należy od 1987 roku do podejrzewanego o doping, sprintera z NRD – Thomasa Schonlebe. Jak jeszcze możemy czerpać z doświadczenia naszego wielkiego sprintera? Co o dystansie 400 metrów mówi nasz reprezentant oraz jaki jest jego przepis na sukces? – Wielu zawodników mówi po swoim debiucie na 400 metrów, że to ich pierwszy i ostatni raz. Na pewno trzeba mieć odwagę pobiec więcej razy i nie można bać się zmęczenia, które przychodzi w trakcie i po biegu. Ten kto wykona pracę na treningu w 100% może być pewny, że 400 metrów nie będzie dla niego straszne. Do każdego zawodnika trening trzeba tak ułożyć żeby „wycisnąć” jak najwięcej – punktuje Czubak.
Bieg na 100 procent? 400 metrów biega się na 400 procent!
Czubak nie miał po biegu problemów z organizmem. Stosunkowo szybko dochodził do siebie. Istnieli jednak w polskiej historii sprinterzy, którzy eksploatowali swoje ciało w trakcie całego biegu do takiego stopnia, że potrzeba było karetki pogotowia. Wynikało to najprawdopodobniej z indywidualnej tolerancji na zakwaszenie występujące po biegu. A nie byli to zawodnicy ze sprinterskich nisz. Przykład pierwszy to Andrzej Badeński, brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich (Tokio 1964). Swój rekord doprowadził do poziomu 45.42. Niemal po każdym swoim biegu padał on na ziemię prosząc o zimne okłady i tlen. Kolejny przykład to Piotr Rysiukiewicz, złoty medalista Mistrzostw Świata z Wiednia. Obecność karetki na stadionie zawsze działała na niego uspokajająco. Maski tlenowej potrzebował on praktycznie po każdym swoim biegu. Ciężko w to uwierzyć, ale przywołując doświadczenia takich sprinterów nie trudno dojść do wniosku, że 400 metrów to dystans dla prawdziwych twardzieli.
Tomasz Czubak, rekordzista kraju na dystansie jednego okrążenia
This is Sparta. I love pain and 400 meters (To jest Sparta. Kocham ból i 400 metrów) – między innymi koszulki z takimi napisami można spotkać na lekkoatletycznych stadionach. Hasło na pewno nie wzięło się z niczego. Pokochać 400 metrów jest naprawdę bardzo ciężko. Nie wszyscy bowiem rodzą się z naturalną predyspozycją do szybkiej powysiłkowej restytucji. Mięśnie i płuca w trakcie wysiłku podejmowanego na 400 metrów są zmuszone do niewiarygodnej pracy. Serce w trakcie całego dystansu musi przepompować około 25 litrów krwi! Dla porównania w spoczynku serce przepompowuje ledwo 5 litrów w ciągu jednej minuty. Pęcherzyki płucne jak i włókna mięśniowe gromadzą w tym czasie ogromne ilości krwi, jednocześnie zwracając do niej najbardziej szkodliwe substraty. Łatwo sobie wyobrazić co musi dziać się z organizmem gdy tak dynamicznie rozpędzona maszyna nagle musi się zatrzymać. Koniec biegowej pracy mięśni wymusza sytuację – serce na moment nie ma czego pompować i wtedy właśnie na skutek zmniejszonego zaopatrzenia mózgu w tlen pojawia się okresowe zjawisko zapaści ortostatycznej. Nieprzystosowany treningowo zawodnik po takim biegu po prostu musi zemdleć. Ratunkiem jest szybkie podanie tlenu. Wszystko to, co natomiast zawodnik przyjął przed biegiem (nawet lekkiego i na kilka godzin przed nim) w postaci płynów, jedzenia itd. w momencie wywołuje nieprzyjemne dolegliwości, które często są skutkiem wymiotów. Po każdym 400-metrowym biegu reaguje tak między innymi medalista Mistrzostw Europy (Turyn 2009) – Jan Ciepiela. Nie będziemy jednak mnożyć tutaj przykładów skrajnych reakcji. Powyższy artykuł ma na celu przede wszystkim zilustrowanie jak wymagającym zdrowotnie, taktyczne i wysiłkowo jest odcinek jednego okrążenia.