Wilson Kipketer: Kiedyś złamię „trójkę” w maratonie!
Przy okazji „studniówki” Halowych Mistrzostw Świata 2014 w Sopocie organizatorzy imprezy, jako honorowego gościa, zaprosili Wilsona Kipketera, legendarnego biegacza na dystansie 800 metrów. W trójmiejskim Sheratonie udało nam się spotkać z Wilsonem i porozmawiać o jego zakończonej już karierze, długoletnim polskim trenerze, o tym, co sądzi o Marcinie Lewandowskim i Adamie Kszczocie i o wielu innych sprawach.
Wilson Kipketer (fot. Piotr Łudzik)
Kim dokładnie jest Kipketer? W skrócie. Urodził się w 1972 roku w Kenii. W 1990 trafił do Danii na wymianę studencką. I tam też został. Od 1995 reprezentował ten europejski kraj na zawodach sportowych. Właśnie od tego roku, aż do 2004 rozdawał karty na światowych bieżniach. Zwłaszcza na dystansie 800 metrów. Trzy razy z rzędu wywalczył tytuł Mistrza Świata (1995, 1997, 1997), Halowe Mistrzostwo Świata (1997), Mistrzostwo Europy (2002). Do tych (i innych krążków) dołożył fenomenalne wyniki. Najpierw wyrównał wieloletni rekord świata Sebastiana Coe na 800 metrów, a potem ustanowił nowy – (1:41,11 w 1997 roku). Ten czas, dopiero w 2010 roku, pobił David Rudisha. Mimo, że Duńczyk wyczynowo nie biega już 8 lat (karierę skończył w 2005) do dzisiaj jest właścicielem halowych rekordów świata na 800 i 1000 metrów (kolejno: 1:42,67, 2:14,96). Co szczególnie istotne dla nas, przez 11 lat trenerem Kipketera był Polak – Sławomir Nowak. Właśnie pod jego skrzydłami naturalizowany Duńczyk odniósł wszystkie największe triumfy. Do dzisiaj nie wiemy na czym polegał sekret ich sukcesów. I wiecie co? My postaramy się to zmienić. Teraz.
O tym, jak fascynującą postacią jest Kipketer świadczą nie tylko powyższe fakty i statystyki. Kiedy spotkaliśmy go w hotelowej restauracji, aby przeprowadzić z nim wywiad, od razu wyczułem bijącą od niego niesamowitą pewność siebie, wiedzę oraz rodzaj charyzmy, który jest bardzo rzadko spotykany wśród sportowców. Wilson świetnie zna angielski, lubi żartować, jest bardzo "obyty". Nie ma się czemu dziwić: z pochodzenia Kenijczyk, z narodowości – Duńczyk, obecnie pomieszkuje również w Monaco, przyjaźni się między innymi z księciem Monaco – Albertem. Ale dość wstępu. Czas na rozmowę!
Wilson Kipketer po wywalczeniu złotego medalu na Mistrzostwach Europy w 2002 r.
WYWIAD Z WILSONEM KIPKETEREM:
Zacznijmy od trenera. Przez 11 lat Twoim szkoleniowcem był Polak – Sławomir Nowak. Jak wspominasz Waszą współpracę?
To był rzeczywiście kawał czasu. Obfitujący w sukcesy. Razem zdobyliśmy trzy Mistrzostwa Świata, pobiłem kilka rekordów świata. Jak go postrzegam? Jako partnera, czasem trudnego ale partnera. Bywały problemy. Spieraliśmy się. Ale to normalne.
Co było w Waszym teamie specjalnego, że odnieśliście tyle sukcesów?
Kiedy zaczynałem współpracę z nim byłem kompletnie zielony. Trening, rozwój, różne bodźce – to było dla mnie czarną magią. On skupiał się na tym, żeby pomóc mi zrozumieć na czym polega trening a nie na wydawaniu mi poleceń, które ja miałbym bezmyślnie wykonywać. Określiłbym to jako całkowitą indywidualizację treningu. Ja uczyłem się kolejnych rzeczy, a trener uczył się mnie, to znaczy: badał jak konkretne bodźce na mnie działają. Razem wyciągaliśmy wnioski i szliśmy do przodu. To było chyba kluczowe. Wiadomo, że czasem się kłóciliśmy. Ale zawsze staraliśmy się znaleźć kompromisy.
Wilson Kipketer (fot. Piotr Łudzik)
O co się spieraliście?
Zarówno o detale, czyli na przykład o to, co mam jeść jak i o rzeczy dużo bardziej generalne. Przykładowa sytuacja to spory o miejsce w którym mieliśmy odbywać obóz. Mieliśmy zgodność co do terminu, ale nie co do lokalizacji. Podobnie było zresztą z dawkowaniem intensywności treningu. Czasem nie czułem się na siłach, chciałem odpuścić, trener był innego zdania. Ale ostatecznie znajdywaliśmy wspólne rozwiązanie.
Wyobraźmy sobie, że wiesz to, co teraz i cofasz się do początków swojej kariery. Zdecydowałbyś się ponownie na trenowanie pod okiem Nowaka?
Tak, zdecydowanie. Wiem, że jest twardy i wymagający. Ale mnie to pasowało.
Pytam umyślnie, bo w Polsce, wśród wielu trener Nowak uchodził za osobę trudną we współpracy, kontrowersyjną.
Na tym polega właśnie polega problem wielu ludzi. Nie pasują im Ci z charakterem. Moim zdaniem praca z silną osobowością przynosi dobre rezultaty, a praca z tak zwanym easy guy – już nie. Wiesz, jeżeli ktoś jest zdecydowany, pewny siebie mnie daje to sygnał, że jest pewien swego, czyli przekładając to na sport – przekonany o tym jak mnie trenować, żebym był coraz lepszy. Błądzenie bez celu to nie jest ścieżka do sukcesu w sporcie.
Sławomir Nowak słynął z tego, że unikał odpowiedzi na pytania o szczegóły treningu swoich podopiecznych. Zabiegał o to, żeby nawet nikt Was nie podglądał, kiedy wchodziliście na bieżnię.
(śmiech) Najlepiej zapytajcie jego dlaczego tak robił. Taki był jego styl. I trzeba to zrozumieć.
Wilson Kipketer na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach
Robiliście coś, czego nie praktykowali konkurenci?
Nie. Chodzi o dobranie metod i podejścia, która będzie najlepiej grało. Co z tego, że ktoś podejrzy, że na przykład robię przysiady z obciążeniem 100 kg. Może jemu to nic nie da?
Miałeś jakieś ulubione treningi, które sprawiały, że czujesz się naprawdę coraz mocniejszy?
Inaczej na to patrzyłem. Bardziej całościowo. Zanim wyszedłem na bieżnię, żeby robić mocne tempo czy na salę gimnastyczną, żeby wykonywać ćwiczenia sprawności ogólnej rozmawiałem z trenerem, starałem się zrozumieć co ma mi to dokładnie dać. Ten konkretny bodziec. I to mi się podobało. Wiesz co jest najważniejsze w bieganiu?
Co?
Wszystko. Brzmi banalnie. Ale klucz do sukcesu to nie zaniedbywanie detali. To one robią różnicę. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie.
Słyszałeś o najlepszym polskim maratończyku – Henryku Szoście?
Jasne.
W wielu wywiadach, pytany o swoje podejście do uprawianej dyscypliny podkreśla, że traktuje to jako pracę, zawód, w którym stara się być po prostu jak najlepszy. Z drugiej strony medalu są wszyscy atleci, którzy są fascynatami treningu, kochają biegać, po prostu. Którym typem byłeś?
Dobre pytanie. Ale mam w sobie cechy obu. Uwielbiałem podejmować wyzwania w bieganiu. Co dawało mi satysfakcję, frajdę. Ale ich realizacja to była przecież moja codzienna praca…
Moim zdaniem Twoim wielkim osiągnięciem, może nawet większym niż konkretne rekordowe i medalowe biegi jest to, że bardzo długi czas utrzymywałeś niezwykle wysoką formę. Od 1994 roku do 2004 roku, poza 2001, w każdym sezonie biegałeś na poziomie 1:43 lub lepiej. Dzisiejsi, nawet najbardziej topowi 800-metrowcy, w tej kwestii mocno od Ciebie odstają. Dlaczego?
To proste! Byłem najlepszy i miałem najlepszego trenera! (śmiech). A na serio – to trzeba zrozumieć jedną rzecz. Kiedy wszedłem na poziom 1:43 zrobiłem to świadomie. To znaczy dokładnie wiedziałem jak trenować, by pokonywać 800-metrów na tym poziomie. W tym momencie problemem nie było bieganie 1:43, bo to było moje minimum ale 1:42 czy 1:41.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. 1:43:00 to w każdym roku i tak wynik z czołówki światowych list.
Jeżeli postawiłem sobie za cel bicie rekordów, to i tak wiedziałem, że skoro umiałem i rozumiałem jak doszedłem do poziomu 1:43 to poniżej jego nie zejdę. Może być tylko lepiej. Moją siłą było to, że wypracowałem sobie właśnie taki schemat, klucz do swojej dyspozycji. Dzięki temu biegałem zarówno halę jak i stadion na wysokim poziomie. Mam na myśli ściganie się z najlepszymi od marca do października.
Wilson Kipketer (fot. Piotr Łudzik)
To Twój sekret?
To żaden sekret. To powinna być oczywistość dla każdego biegacza. Jeżeli raz udało mu się dojść np. do 1:44, to chyba wie jak to zrobił. Co mu pomogło. Nie może być tak, że nagle, z życiówką tej klasy ktoś w następnym sezonie będzie się ścigał na poziomie 1:47. To nie jest skomplikowane.
Wielu, nawet obecnie ścigających się, znanych biegaczy ma problem z podtrzymaniem wysokiej formy, nawet przez dwa sezony.
Ja tego nie rozumiem. U mnie to działało inaczej. Wiedziałem jak o siebie dbać. Wyciągałem wnioski. Efekt? Od 1995 roku we wszystkich kluczowych biegach, poza jednym wyjątkiem, występowałem w ścisłych finałach.
Na Twoim koronnym dystansie mamy w Polsce dwóch utalentowanych zawodników: Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego. Co o nich sądzisz?
Są mocni. Ale mogą mieć problemy z tym, o czym mówiłem wcześniej. Ze zrozumieniem biegania i samych siebie. Można łapać się różnych praktyk, na przykład wyjazdów do Kenii i RPA. Ale nie każda metoda będzie każdemu pasować. Niektórym coś może uwierać. Dlatego muszą skupić się na tym, żeby wypracować najlepsze dla siebie samych metody i je powielać. Wielu zawodników, którzy odnoszą pierwszy, poważny sukces nie mają zimnej głowy. Pstrykają palcem i dokładają sobie kolejnych metod, bodźców, rozwiązań. Nie tak to działa. Trzeba przede wszystkim myśleć, wyciągać wnioski i być ostrożnym.
Wilson Kipketer u szczytu formy
Kto jest obecnie najlepszy na świecie – rekordzista świata i mistrz olimpijski David Rudisha?
Nie.
To kto?
Jak to kto – ja! (śmiech)
Jeżeli Rudisha urodziłby się szesnaście lat wcześniej (tyle lat dzieli Davida Rudishę i Wilsona Kipketera – przyp. red.) i mierzylibyście się na bieżni, wygrałbyś?
David jest niezwykle utalentowany. Ale póki co to wciąż ja mam więcej rekordów i tytułów na koncie.
Dajmy spokój Rudishy, bo będzie mu przykro jak to przeczyta (śmiech)… Przyjechałeś do Polski aby promować Halowe Mistrzostwa Świata 2014, które odbędą się w Sopocie. Jakieś przewidywania?
Myślę, że te mistrzostwa zapowiadają się naprawdę ciekawe i będą stały na wysokim poziomie. W 2014 roku, kiedy nie odbywa się ani Olimpiada, ani mistrzostwa świata na otwartym stadionie to może być docelowy start tych najlepszych. Poza tym Sopot to ładne miasto, dobra lokalizacja. Przyjedzie wielu kibiców, którzy stworzą fajny klimat.
Czym się obecnie zajmujesz poza promowaniem halowego czempionatu?
Zostałem w sporcie. Udzielam się w wielu organizacjach lekkoatletycznych. Jestem też trenerem i konsultantem treningowym. Sporo energii poświęcam na "Peace and Sport". To organizacja z Monaco, są tam znani sportowcy. Poprzez sport staramy się szerzyć pokój i prowadzić dialog. Pomaga nam książę Monaco Albert, który jest patronem organizacji. Nie nudzę się na pewno.
Jesteś wciąż bardzo szczupły, biegasz czy to geny lub dieta?
Biegam prawie codziennie!
Wilson Kipketer jest aktywnym członkiem projektu "Peace and Sport"
Bierzesz udział w zawodach biegowych, takich dla amatorów?
Taaak! W maratonach. Dwa lata temu zadebiutowałem, w Nowym Jorku. Pobiegłem w 3:20.
Planujesz złamać trzy godziny?
Oczywiście.
Kiedy?
Dwa tygodnie temu pobiegłem w maratonie z Nicei do Cannes (oficjalna nazwa tego biegu to Marathon des Alpes-Maritimes Nice-Cannes – red.). Z wynikiem 3:15. Zobaczymy co będzie dalej. Może w końcu połamię te trzy godziny (śmiech).
Jeszcze kilka lat temu startowałeś na dystansie, który zajmował Ci niewiele ponad 100 sekund, maraton zajmuje Ci prawie 200… minut. Nie nudno tak długo biec komuś takiemu, jak Ty?
Oczywiście, że to trochę nudne! Ale to kompletnie coś innego. Staram się zrozumieć fenomen maratonów. Tak jak kiedyś starałem się zrozumieć co zrobić, żeby dobrze biegać 800 metrów. I mi wyszło.