Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Były podopieczny słynnego trenera Zbigniewa Ludwichowskiego wrócił do gry. Czy po 16 latach niebytu, można znowu osiągać dawne prędkości? Kogo poznał podczas sportowego stypendium w amerykańskim stanie Missouri? Dlaczego uważa, że średnie dystanse łatwiej pogodzić z codziennym życiem, niż trening maratoński? Jak ocenia trening w hipoksji, który zastosował przed zdobyciem srebra Halowych Mistrzostw Polski Masters? Rozmawiamy z Dawidem Goleniowskim, który pomimo 37 lat na karku, wciąż wierzy w złamanie 2 minut na 800 metrów.
Krzysztof Brągiel (bieganie.pl): Skąd u Ciebie zajawka na biegi średnie? Większość biegaczy amatorów wybiera biegi uliczne, Ty z kolei zostałeś w tym roku halowym wicemistrzem Polski mastersów na 800 metrów w kategorii 35-40 lat.
Dawid Goleniowski: Za młodu trenowałem lekkoatletykę. Swoją w cudzysłowie „karierę” zacząłem w klubie Gwardia Olsztyn w roku 1999 u świętej pamięci Zbigniewa Ludwichowskiego. Bardzo znana i ceniona postać. To on zaszczepił we mnie zainteresowanie 800m i tak zostało do dziś. Zawsze mówiłem o nim, że to taki Kazimierz Górski lekkiej atletyki. Wychował ponad czterystu medalistów mistrzostw Polski, Europy i Świata. Wśród najbardziej znanych można wymienić: jego żonę Bronisławę wicemistrzynię świata w przełajach, Piotrka Rostkowskiego czy Karola Zalewskiego. Dzięki trenowaniu, po liceum udało mi się wyjechać na stypendium sportowe do Stanów Zjednoczonych.
Swój ostatni bieg zaliczyłem w roku 2004 w uczelnianej sztafecie 4×800 metrów i od tamtego momentu przez kolejne 16 lat nie biegałem. Ale bieganie jest jak narkotyk, jak ktoś się raz zaraził to ciężko się tego pozbyć. Dlatego rok temu postanowiłem wrócić do trenowania. Udało się zdobyć latem brązowy medal mistrzostw Polski mastersów w Lublinie, a teraz w hali w Toruniu było srebro. W czerwcu mistrzostwa będą w moim rodzinnym Olsztynie, na wyremontowanym stadionie AZS-u. Chciałbym też wspomnieć o pomyśle trenera Ireneusza Bukowieckiego, taty Konrada, który chce 31 sierpnia zorganizować na Kortowie memoriał pamięci Zbigniewa Ludwichowskiego. Myślę że uda się ściągnąć do Olsztyna kilka fajnych nazwisk.
Okej, czyli przeszłość sportowa dała o sobie znać. Ale mimo wszystko, nawet osoby wracające do biegania a wywodzące się z biegów średnich, na „stare lata” idą w piątki, dychy, a nie osiemsetkę. Ty na 10 km wystartowałeś tylko raz, a poza tym można Cię spotkać głównie na mitingach stadionowych. Nie pokochałeś się z bieganiem długodystansowym?
Rzeczywiście 10 kilometrów pobiegłem tylko raz, po zaledwie sześciu tygodniach przygotowań. To był start na ukończenie. Długie dystanse wiążą się z bardzo dużą pracą treningową. Widziałem jak ciężko trenują moi dawni przyjaciele z bieżni: Wojtek Kopeć czy Łukasz Oskierko. To nie jest tak, że wyjdzie się na godzinkę pobiegać i tyle. Wojtek od stycznia trenuje na obozach w Etiopii i Kirgistanie, Oskier jak jedzie na urlop to jest tak naprawdę na obozie. Jest dużo więcej składowych, potrzebnego czasu na regenerację… Bieganie długodystansowe wiąże się z podejściem prawie zawodowym. A 800 metrów to jest dystans, na którym zawsze dobrze się czułem.
Trochę burzysz mit, jakim obrosły średnie dystanse. Często mówi się o 800 czy 1500 metrach, jako o czymś skomplikowanym, elitarnym, dla wybranych… Zwłaszcza trener Zbigniew Król lubi podkreślać, jak trudna do okiełznania w procesie treningowym jest osiemsetka. Ty z kolei z tego co rozumiem biegasz średnie, bo łatwiej je wkomponować w plan życia…
To też nie jest tak, że każdy może biegać 800 metrów. Mi było łatwiej, bo wracałem do tego dystansu. Osobie, która chce zacząć biegać średnie dystanse a nie ma sportowej przeszłości, na pewno będzie ciężko. Pobiegłem w marcu w hali 2:06, czyli między 15 a 16 sekund każdą setkę. Z jednej strony nie jest to jakoś specjalnie szybkie bieganie. Ale z drugiej strony, sporo osób w moim wieku będzie miało problem, żeby chociaż jedną setkę pokonać podobnym tempem.
Wspomniałeś o studiach w USA. Sporo biegaczy z Twojego pokolenia wyjeżdżało z Polski na stypendia do Stanów. Przychodzą mi do głowy – Wojciech Kopeć, Artur Kern czy Aneta Lemiesz, która miała o tyle oryginalnie, że studiowała z Mormonami. Gdzie Ty trafiłeś, jak wspominasz ten czas?
Lindenwood University w Saint Charles w stanie Missouri. Na pewno bardzo miło wspominam koleżanki i kolegów, którzy pochodzili z różnych części Świata. Tanzania, Dominikana, Panama, Barbados – dla mnie to było bardzo fajne, że miałem okazję spotkać ludzi z tak różnych środowisk. W szkole miałem chociażby Mike’a Rodgersa, sprintera, który regularnie startuje na mitingach w naszym kraju. Polska była wtedy inna niż dziś, bardziej zamknięta, dopiero jak w roku 2004 weszliśmy do Unii, granice się otworzyły. Dla mnie ten pobyt to była świetna przygoda. Cały system wyjazdów dla sportowców działał w ten sposób, że stypendium pokrywało aż 90 procent kosztów edukacji. Gdzie normalnie w Stanach studia są drogie, ludzie biorą kredyt, który później spłacają pół życia, a potem biorą drugi kredyt na dom.
Pamiętasz jakie warunki sportowe należało spełnić, żeby liczyć na takie stypendium?
Biegałem wtedy 800 metrów w 1:54 i wystarczyło. Trafiłem do II dywizji – NAIA. Najwyższa to NCAA, którą można porównać do bezpośredniego zaplecza zawodowstwa, tak jak koszykarska liga uniwersytecka jest zapleczem NBA. Ciekawostką z moich studiów w Stanach jest fakt, że razem z trzema innymi Polakami, którzy też uczyli się w Lindenwood ustanowiliśmy pierwszy nieoficjalny rekord Polski w sztafecie 4×800 metrów. Oczywiście nie jest nigdzie ratyfikowany, bo nie można go zaliczyć szkole, ale była o tym kiedyś wzmianka na stronie PZLA.
Opowiedz jak wyglądały Twoje przygotowania do powrotu na bieżnię po 16 latach niebytu. Dużo trenowałeś, żeby rok temu w Lublinie pobiec 2:05.95?
Mam przed sobą dzienniczek, więc mogę dokładnie policzyć… 10 tygodni BPS, wcześniej 6 tygodni szóstek z rytmami i jeszcze wcześniej 10 tygodni tlenu: zabawy biegowe, ciągłe i siła. Jeśli chodzi o objętość, nie wychodziło więcej niż 50 kilometrów tygodniowo.
Co ciekawego robiłeś podczas BPS-u, żeby podbić swoje możliwości szybkościowe?
Przede wszystkim interwały. Na przykład 20 razy 100 metrów, w czterech seriach po pięć. Zaczynałem od 17 s i co serię schodziłem o sekundę, żeby ostatnie 5×100 zrobić już po 14 s. Poza tym, standardowe treningi pod osiemset metrów: 4×400 m, 5×300 m albo 3×500 m. Przykładowo czterysetki na 4 minutowej przerwie, zaczynałem od 1:05, kończyłem na 1:02. To był pierwszy, wprowadzający sezon. Teraz te prędkości mam dużo wyższe.
Przygotowując się do tegorocznej hali korzystałeś z hipoksji w AIR ZONE. Skąd pomysł na taki trening?
AIR ZONE zorganizował konkurs w swoich mediach społecznościowych i udało mi się wygrać pakiet treningów. Zaciekawił mnie temat hipoksji, bo głównie mówi się o tym zjawisku w kontekście pewnego rodzaju choroby wysokościowej. Mało informacji jest natomiast o wykorzystaniu hipoksji w treningu biegowym. Dlatego postanowiliśmy z trenerem, że zrobimy w AIR ZONE coś na podobieństwo obozu. Trenowałem w hipoksji trzy razy w tygodniu przez cały luty. Dużo treningu tempowego w tym czasie nie wykonałem. Głównie była to wytrzymałość, czyli pierwszy i drugi zakres. W poniedziałki nie biegałem wcale, ale robiłem siłę ogólną.
Na jakiej wysokości trenowałeś?
Jest 5 albo 6 pokoi do wyboru. Ja chodziłem do pokoju o nazwie Iten. Tam z reguły panowały warunki imitujące wysokość od 2500 do 3000 metrów nad poziomem morza. Na 3000 potrafiło już trochę przydusić, ale wystarczyło uchylić lekko drzwi i poziom tlenu się podnosił.
Mówisz o efekcie „przyduszenia”. Góry imituje się w AIR ZONE odpowiednio rozrzedzonym powietrzem. Po wejściu do takiego pokoju jak „Iten” od razu oddycha się ciężej?
Nie od razu po wejściu. Efekt cięższego oddechu pojawia się dopiero podczas samego treningu.
Jak oceniasz działanie hipoksji, rzeczywiście miałeś poczucie, że taki trening oddał?
Nie sprawdzałem sobie VO2max przed i po, ale badałem krew. Na początku lutego, gdy zaczynałem treningi miałem hemoglobinę na poziomie 14.5. Po miesiącu w hipoksji urosła do 15.6. Innym parametrem, który się poprawił jest tętno. Przy tym samym tempie rozbiegania puls mam o 10 uderzeń na minutę niższy.
Za juniora miałeś okazję trenować na wysokości? Z Olsztyna w góry trochę daleko…
Jeździliśmy co roku. Karpacz, Szklarska Poręba… Nie są to aż tak wysokie góry. Podczas studiów w Stanach byliśmy na zgrupowaniu na wysokości 2000 metrów i pamiętam, że dobrze się tam czułem.
Przed startami latem planujesz ponowić trening w hipoksji?
Myślę, że tak. Muszę przyznać, że w marcu podczas mistrzostw Polski czułem się bardzo dobrze tlenowo. Zwłaszcza, że była duża zmiana tempa, bo pierwsze czterysta pobiegliśmy w 1:04, drugie w 1:01. Także chcę wrócić, bo czuję, że taki trening daje mi bardzo duże wsparcie, zwłaszcza pod kątem tlenowym.
Strzelam, że Twoim celem marzeń byłoby złamanie 2 minut na 800 metrów, jak za starych czasów. Myślisz, że jest to możliwe?Nie będzie to łatwe. Mam 37 lat i jeśli chodzi o mastersów, to 2 minuty łamie w Polsce tylko jedna osoba – Marcin Nagórek. Jego mięśnie od 20 lat non stop dostają bodźce szybkościowe, a moje miały wiele lat przerwy. Ale kto wie, będę próbował. Na razie wszystko idzie w dobrym kierunku.