Redakcja Bieganie.pl
Dawid Moorcoft, były rekordzista świata na 5000m, o Dawidzie pisaliśmy już TUTAJ
Wiele jest liczb-symboli. Siódemka, trzynastka albo czterdzieści cztery.
Jednak dla większości z nas liczba „41” nie znaczy nic. Może dla
matematyka – liczba pierwsza. Dla mojego rozmówcy jednakże, czterdzieści
jeden to symbol, który ma jednocześnie słodki i gorzki smak. Wyobraźcie
sobie, że jesteście w życiowej formie, macie dzień konia, zostawiacie
stawkę rywali (w tym rekordzistę świata) daleko za plecami. I
biegniecie. Zaraz meta, jeszcze tylko 200, 100, 50 metrów. Jest. Jest
zwycięstwo, jest rekord! Poprzedni pobity o niemal 6 sekund! Ale 41
setnych sekundy zabrakło do osiągnięcia magicznej granicy. Granicy 13
minut na dystansie 5000 metrów.
Przed Wami rozmowa z Davidem
Moorcroftem, byłym rekordzistą świata na 5000 metrów, byłym komentatorem
BBC i prezesem UK Athletics, który obecnie prowadzi agencję konsultingu
sportowego PointFourOne.
Jak ciężko
musi trenować człowiek, aby zbliżyć się do 13 minut na 5000m? Jak
wyglądał Twój typowy trening w czasach świetności? Ile wynosił Twój
tygodniowy kilometraż?
Trenowałem dwa razy dziennie, 7 dni w tygodniu
– z wyjątkiem dni startowych. Zazwyczaj było to od 120 do 160
kilometrów (w tym dwie-trzy sesje tempówek). Taki reżim treningowy
trzymałem nawet pracując dorywczo i na pełny etat!
Wielka
Brytania zawsze słynęła ze średnio i długodystansowców. Tymczasem Twój
rekord na 3000 m pozostaje niepobity od ponad 30 lat (7:32,79 w 1982 –
przyp. GP)! Czy czujesz dumę, że wciąż jesteś najlepszym Brytyjczykiem w
historii, czy może smutek, że pomimo rozwoju technologii i
infrastruktury, żaden Brytyjczyk nie jest w stanie zbliżyć się do Twego
wyniku. Nawet Mo Farah ma rekord na stadionie o prawie 6 sekund gorszy
(jego rekord z hali jest gorszy o 2 sekundy od wyniku Moorcrofta –
przyp. GP).
Mo Farah spokojnie mógłby pobić mój rekord, gdyby tylko
miał ku temu sprzyjające warunki. Bardziej martwi mnie to, że żaden inny
Brytyjczyk nie biega obecnie 13:10 na pięć, ani 7:40 na trzy kilometry.
To przykry fakt, jak widać odnotowany w całej Europie.
Skoro
mówimy o rekordach z brodą – pamiętasz Bronisława Malinowskiego? Zginął
tragicznie w 1981 roku, ale wciąż jest rekordzistą Polski na milę, 3000,
5000 metrów oraz na przeszkodach. Czy miałeś okazję spotkać go na
zawodach?
Oczywiście, znałem Bronisława. Wspólnie trenowaliśmy i
startowaliśmy, zarówno w Europie, jak i Nowej Zelandii. Jego śmierć
przybiła mnie. To był znakomity biegacz – i na płaskim, i na
przeszkodach.
Gdy powiedziałem żonie, kto będzie moim rozmówcą
podczas naszego wirtualnego wywiadu, kazała serdecznie pozdrowić byłego
rekordzistę świata. Czasem niestety nie bywa tak wyrozumiała dla moich
treningów. Wiem, że w latach świetności byłeś już po ślubie – jak Twoja
małżonka znosiła tysiące godzin rozłąki podczas Twoich treningów?
Moja
żona była bardzo tolerancyjna – myślę, że Twoja również taka jest.
Partnerstwo jest podstawą w związku. Gdyby nie wsparcie Lindy i dzieci,
nie osiągnąłbym tyle.
Twoje ostatnie okrążenie w Oslo to około
58 sekund. Czy kiedykolwiek plułeś sobie w brodę, że nie dałeś rady
zrobić go w 57,5? W Atenach, bez formy, pobiegłeś poniżej 55 sekund. Czy
„12:59:xx” pozostało Twoim świętym Graalem do końca kariery?
Kiedy
tylko pobiłem rekord, nie czułem frustracji – byłem pewien, że złamię 13
minut w kolejnym starcie, przy najbliższej okazji. Niestety, jak to
zwykle bywa, następna okazja nigdy nie nadeszła! Na ostatnim kółku w
Oslo nie byłem świadomy, jak blisko jest granica 13 minut. Byłem tylko
pewny, że biegnę na rekord świata (należący do Henry’ego Rono, a
poprawiony wówczas aż o 5,79 s – przyp. GP).
Niedawno wśród
polskich pasjonatów biegania rozgorzała dyskusja o „zającach”. Twój bieg
w Oslo, to ostatni rekord świata na długim dystansie, osiągnięty w
samotnym biegu. Czy Twoim zdaniem pacemakerzy zabijają sport? Czy
rekordy ustanowione z ich pomocą są „gorsze”, mniej godne uwagi, niż
wynik Twój, czy też Rudishy w Londynie?
Bieg Rudishy to jeden z
najwspanialszych występów, jakie widziałem. Nie przeszkadzają mi
„zające”, ale uwielbiam, gdy ktoś sam zmaga się z czasem i bije przy tym
rekord (od czasów Moorcrofta zdarzyło się to jedynie trzykrotnie –
Kipketer dwukrotnie na HMŚ’97 w Paryżu i wspomniany Rudisha na IO 2012 w
Londynie, obydwaj jednak na dużo krótszym dystansie 800m – przyp. GP).
Niedługo po Bislett Games w Oslo odbywały się ME w Atenach. Byłeś
murowanym faworytem, a jednak to Wessinghage uciekł wszystkim na 300
metrów przed metą, a Ty nie byłeś w stanie odeprzeć ataku Schildhauera i
zdobyłeś „zaledwie” brąz. Czy traktujesz to jako swoją największą
sportową porażkę?
Ateny to wielkie rozczarowanie. Trochę przesadziłem
ze startami, nie potrafiłem utrzymać formy z Oslo, moja dyspozycja
pogorszyła się. Błędnie rozplanowałem trening. To wszystko było dobrą
nauczką, zrozumiałem, że nie muszę bez przerwy brać udziału w zawodach,
żeby utrzymywać wysoką formę.
Podaj pięć słów, które najlepiej określają Ciebie jako sportowca.
Spełniony, uprzywilejowany, kochający rywalizację, marzyciel, szczęśliwy
Spowiedź Armstronga poruszyła świat. Wiele osób mówi, że sport nie jest
już czysty, że jest zbyt wiele farmakologii. Proponują, aby
zalegalizować doping, aby znieść kontrole – bo to jedyna szansa dla
równej rywalizacji. Jakie jest Twoje zdanie? Rywalizowałeś z zawodnikami
z ZSRR, NRD, Finami (również mieli złą reputację) – czy kiedykolwiek
odniosłeś wrażenie, że stoją obok Ciebie nadludzie, których siła płynie
nie tylko z ciężkiego treningu?
Doping to największe zagrożenie dla
sportu. „Szprycerze” posiadają wielką i nieuczciwie zdobytą przewagę, to
podważa wartości, jakimi kieruje się sport. Większość z nich zawsze ma
jakąś wymówkę, przedstawiają się jako ofiary, poszukują sympatii. A
przecież w sporcie chodzi o odkrywanie swoich przewag, ale też słabości,
bez sztucznego wspomagania. W sporcie było wielu, nigdy nie
przyłapanych, kłamców, którzy do dziś chodzą w chwale. Mam nadzieję, że
nie mogą dziś bez obrzydzenia spojrzeć na siebie w lustrze!
Odpuściłeś bieżnię, ale nie sport. Komentator BBC, założyciel Coventry
Sports Foundation, prezes Brytyjskiego Związku Lekkiej Atletyki (w
latach 1997-2007 – przyp. GP), założyciel i konsultant w PointFourOne –
to najjaśniejsze punkty na długiej liście Twoich osiągnięć. Wyciągnąłeś
Związek z długów i uczyniłeś go najlepiej prosperującą lekkoatletyczną
federacją na świecie. Wiele razy podkreślałeś, że staranne wykształcenie
pomogło Ci w zarządzaniu, ale także podczas kariery na bieżni. Dlaczego
tak dużą rolę przypisujesz edukacji młodych biegaczy?
Wykształcenie jakie zdobyłem, to nie tylko teoria i dyplom Loughborough University.
To także wiedza, którą dzielili się ze mną inni sportowcy, mój trener –
John Anderson, moja rodzina. Żyłem w „erze amatorów” i jestem z tego
powodu szczęśliwy, że poza bieganiem miałem też świat, w którym uczyli
mnie wspaniali nauczyciele, w którym mogłem rozwijać swoje zdolności i
umiejętności nie tylko na bieżni.
Za zasługi dla sportu
brytyjskiego otrzymałeś tytuł Oficera Orderu Imperium Brytyjskiego
(OBE), a wcześniej – tytuł Członka tegoż orderu. Ciekawi mnie, jak czuje
się poddany stojąc przed obliczem Królowej?
System nagród
Zjednoczonego Królestwa to część naszego dziedzictwa, coś, z czego
jesteśmy bardzo dumni. Ja miałem wiele szczęścia, mogąc spotkać Królową
wielokroć – to wspaniała osoba, ciepła i z dużym poczuciem humoru.
Założę się, że biegasz do dziś – jak obecnie trenujesz? Czy jest to
truchtanie wyłącznie dla zabawy, dla utrzymania kondycji? A może wciąż
polujesz na rekordy w różnych kategoriach wiekowych – jak w Belfaście, w
1993 roku na 1 milę?
Ostrzyłem sobie zęby na ten rekord w 1993 roku,
ale chciałem zejść poniżej 4 minut (w Belfaście było 4:02,53 i był to
rekord świata w kategorii M40 – przyp. GP). Po Belfaście zachorowałem i
złapałem kontuzję, skończyło się więc tylko na jednym podejściu! Obecnie
biegam dla przyjemności, choć frustrujące są czasem urazy spowodowane
latami ciężkiego treningu, które co rusz się odzywają. Chociaż jestem
teraz strasznie wolny, dopiero dziś doceniam w pełni wolność płynącą ze
spokojnego, długiego biegu, i to cudowne uczucie wysiłku i fizycznego
zmęczenia po zakończonym treningu. Mam nadzieję, że jeszcze przez wiele
lat będę mógł to robić (10. kwietnia Dave skończy 60 lat). Bieganie to
najprostsza, najbardziej naturalna aktywność. Bieganie jest częścią
mnie!
Sportowcy bywają przesądni, a Ty?
Nie byłem szczególnie przesądny, ale miałem swoje szczęśliwe spodenki i podkoszulek.
Dziękuję bardzo w imieniu czytelników portalu bieganie.pl.
Również dziękuję i serdecznie pozdrawiam!