Redakcja Bieganie.pl
Andrzej Mrzygłocki – stały uczestnik BiegamBoLubię w Lublinie ma 49 lat. Zaczął biegać trzy lata temu. Tegoroczny Maraton Warszawski był jego ósmym. Mimo, że nie udało mu się pobić „życiówki” (3:55), jest szczęśliwy, że ukończył kolejny maraton, wygrywając ze swoimi słabościami. Opowiedział nam o bieganiu, jedzeniu i rzeźbieniu – swoim drugim – obok biegania oczywiście – hobby.
Wszystko dzięki Trójce
– Mówi się, że maraton to dystans dla ludzi ze stali. Oczywiście ja z tym stwierdzeniem się nie zgadzam. Dla mnie maratończycy to ludzie z pasją, której oddali się całkowicie – mówi Andrzej.
Był rok 2008. Radiowa Trójka prowadziła wtedy akcję, dla osób, które chciałyby przygotować się do maratonu w sześć miesięcy. Andrzej – wierny słuchacz postanowił sprawdzić, jak wyglądają zajęcia. – Tak mi się spodobało bieganie, że śmiało mogę powiedzieć, że się uzależniłem. Oczywiście po tych sześciu miesiącach wystartowałem w maratonie – w Warszawie. To był ciężki maraton. Miałem kontuzję pachwiny. Po 13 km tak bardzo mnie bolała, że musiałem przejść w marsz. I tak przez 10 km – szedłem tuż przed karetką. 7 km przed metą zacząłem biec. Ukończyłem maraton w sześć godzin, wykorzystując maksymalny czas na bieg. Mimo to czuję sentyment do tych zawodów – opowiada.
Później były kolejne biegi maratońskie – w Nowolipsku, Wrocławiu, Dębnie, Poznaniu, Krakowie i Warszawie. Zdecydowanie najtrudniejszy był maraton w Nowolipsku. – Po 35 km powiedziano mi, że do mety jeszcze … 13 km! Ktoś źle wymierzył trasę… Po raz pierwszy w trakcie biegu chciało mi się płakać – mówi Andrzej.
Ulicami stolicy
Pierwsze wrażenia z tegorocznego Maratonu Warszawskiego to bardzo chłodny poranek. Niska temperatura utrudniła zawodnikom dobre rozgrzanie mięśni. Mimo to, jak opowiada Andrzej, pierwsze 10 kilometrów biegło mu się bardzo lekko. Oznaki zmęczenia pojawiły się po 15 kilometrze. Na półmetku stoper wskazywał czas lepszy o 2 minuty od zakładanego. – Po pierwszym podbiegu zacząłem zwalniać. Potem doszedł ból żołądka spowodowany jedzeniem bananów i zapijaniem ich izotonikami. Na 27 kilometrze zmęczenie było tak duże, że musiałem przejść w marsz. Obolałe mięśnie nie dawały rady podnosić stóp i powłóczyłem nogami. I tak od punktu z bananami do punktu z napojami, bieg przeplatałem z marszem, aż kryzys odpuścił. W końcu, od 37 km mogłem zacząć biec – już do mety. Udało się w tym czasie wyprzedzić około 200 wykończonych biegaczy. Kiedy już widziałem metę, starałem się przyspieszyć, ale mój krok stał się komiczny – jakbym odbijał się od sprężyn i jednocześnie coś przyciągałoby mnie do ziemi. Po przekroczeniu mety, myślałem tylko, żeby, jak najszybciej dotrzeć do masażystów i ulżyć obolałemu organizmowi. Tłum był jednak na tyle duży, że poruszałem się w tempie żółwia. Gdy wreszcie dotarłem na masaż, poczułem się trochę lepiej – wspomina Andrzej. – Podkreślam, że przed startem w powietrzu czuło się ducha przyjaźni i szacunku, a zarazem rywalizacji – dodaje.
Tydzień po maratonie, Andrzej startował w największej masowej, biegowej imprezie w kraju – Biegnij Warszawo. – W zasadzie jestem zadowolony z czasu, bo pobiegłem poniżej 49 minut i jest to mój drugi wynik w tym sezonie. Zwłaszcza, że tydzień wcześniej ukończyłem maraton – mówi. – Cieszę się też, bo o 2,5 minuty poprawiłem swój wynik sprzed trzech lat – dodaje.
Człowiek z niejedną pasją
Andrzej jest jedną z najbardziej wyjątkowych osób, jakie przychodzą na nasze sobotnie spotkania BiegamBoLubię. Mimo, że nie ma już 20 lat, w jego oczach widać młodzieńczy zapał do biegania. Jest bardzo ambitny. Podczas treningów (przez Maratonem Warszawskim biegał według planu opracowanego przez specjalistów BBL) zawsze dawał z siebie wszystko, czym budził podziw pozostałych uczestników.
8 lat temu został wegetarianinem. Od roku jest weganinem – nie je mięsa, ani żadnych produktów odzwierzęcych. Przykładowe menu Andrzeja to płatki owsiane z rodzynkami, orzechami i wiórkami kokosowymi, owoce, a na obiad makaron (bez jajek) z marchewką i groszkiem. Na tym koniec – nie je kolacji. Choć to może wydać się niemożliwe, podkreśla, że jest szczęśliwy i nie czuje, że brakuje mu normalnego jedzenia.
W wolnych chwilach Andrzej zamienia się w artystę-rzeźbiarza. Najchętniej rzeźbi maski i karykatury. Rzeźbiarstwem zaraził mnie mój ojciec, który kiedyś pracował w Afryce. Stamtąd przywoził piękne maski. – Chciałem sam takie robić. I tak się zaczęło – mówi.
Sporo czasu nasz maratończyk spędza też ze swoimi dwiema kotkami perskimi, które są jego oczkami w głowie.