Redakcja Bieganie.pl
Sobotnim rankiem (w Polsce było południe) w Nowym Jorku odbył się organizowany przez klub New York Road Runners półmaraton nowojorski. W tegorocznej, szóstej już edycji biegu, zwyciężyli Brytyjczyk Mo Farah oraz Kenijka Caroline Rotich.
Stawka mężczyzn była w tym roku niezwykle mocna: rekordzista USA w półmaratonie (59:43) Ryan Hall, zwycięzca maratonu nowojorskiego z 2009 roku Meb Keflezighi (USA), obrońca tytułu sprzed roku Kenijczyk Peter Kamais (59:53), jego rodak Moses Kigen Kipkosgei (drugi na mecie półmaratonu w zeszłym roku oraz trzeci na mecie maratonu, również w 2010 r.), Brazylijczyk Marilson Gomes dos Santos (dwukrotny triumfator maratonu nowojorskiego), kolejni Amerykanie: trzykrotny olimpijczyk Abdi Abdirahman oraz debiutujący w półmaratonie podopieczny Alberto Salazara Galen Rupp, który niedawno pobił rekord USA na 5000 m w hali, Etiopczyk Gebre Gebremariam – zwycięzca maratonu nowojorskiego z ubiegłego roku, oraz Brytyjczyk Mo Farah, potrójny mistrz Europy: z Barcelony (na 5000 m i 10000 m) oraz z Paryża (3000 m, hala), również debiutujący na dystansie półmaratońskim.
Panowie rozpoczęli bieg ostrożnie, w spokojnym tempie. Wszyscy faworyci biegli razem, pilnując się wzajemnie. W połowie wyścigu doszło do kolizji, w której uczestniczyli Peter Kamais oraz Galen Rupp, obaj jednak po chwili doszli grupę liderów.
Na pięć kilometrów przed metą liczyło się już tylko pięciu zawodników: Tesfaye Girma (Etiopia), Gebre Gebremariam, Peter Kamais, Galen Rupp oraz Mo Farah. Najpierw odpadł Kamais, potem Girma, i jasnym stało się, że pozostali trzej podzielą się miejscami na podium.
Tempo cały czas rosło, jednakże nikt nie odpuszczał, szykował się pasjonujący finisz sprinterski; tym wspanialszy, że wszyscy trzej mają ogromne doświadczenie z krótszych wyścigów, a więc i spory zapas szybkości. Gdy do mety pozostał zaledwie kilometr, zaatakował Brytyjczyk, za którym "poszedł" Gebremariam, Rupp został kilka metrów z tyłu. Na 500 m przed metą ruszył Gebremariam i wydawało się, że jest po zawodach, jednakże nagle fantastycznym sprintem Mo Farah wyprzedził Etiopczyka i wpadł na metę w rewelacyjnym, jak na półmaratoński debiut, czasie 1:00:22. Gebremariam był drugi (1:00:25), Rupp trzeci (1:00:30), za nimi przybiegli Girma i Kamais.
Brytyjczyk promieniał na mecie. W wywiadzie stwierdził:
– Mieliśmy [z Ruppem] świadomość, że Gebremariam jest bardzo mocny na finiszu i pracowaliśmy bardzo ciężko, by go zgubić, co się jednak nie udało. Na 400m przed metą czułem się mocno i po prostu poszedłem na całość.
Mniej zadowoleni musieli być Ryan Hall i Meb Keflezighi, faworyci amerykańskiej publiczności – przybiegli odpowiednio w 1:03:53 i 1:02:52, nie odegrawszy żadnej roli w biegu.
Pośród kobiet wśród faworytek wymieniano Amerykankę Karę Goucher, wracającą do formy po urodzeniu dziecka we wrześniu ubiegłego roku, Brytyjkę Jo Pavey, Kenijkę Ednę Kiplagat, Portugalkę Jessikę Augusto, Etiopkę Wernesh Kidane, Meksykankę Madí Pérez oraz Rosjankę Olesyę Syrevą – wszystkie te zawodniczki legitymują się rekordami życiowymi poniżej 1:10:00. Do tej grupy należy jeszcze dołączyć Japonkę Yuri Kano, której przypadek zasługuje na wyjątkową uwagę. Japonka miała biec w maratonie w Nagoi 13 marca, jednakże impreza została odwołana ze względu na trzęsienie ziemi i tsunami. Kano przeżyła trudne chwile, budzona w nocy przez wstrząsy wtórne, musząc zmagać się z dramatem swojego narodu. Organizatorzy z otwartymi ramionami powitali biegaczkę w Nowym Jorku, umożliwiając jej występ w półmaratonie.
Bieg kobiet zaczął się podobnie jak u mężczyzn, spokojnym otwarciem. W miarę rozwoju wydarzeń grupa liderek topniała, aż zostały w niej trzy zawodniczki: Goucher, Kiplagat oraz druga Kenijka, Caroline Rotich. Kara Goucher nie była w stanie dotrzymać tempa Kenijkom i została nieco w tyle, zwycięstwo w biegu pań miało więc paść łupem biegaczki z Afryki. Spośród nich lepsza, nieco nieoczekiwanie, okazała się Caroline Rotich, która z uśmiechem na ustach (dosłownie!) zostawiła bardziej doświadczoną koleżankę za plecami i zwyciężyła, bijąc rekord trasy Mara Yamauchi. Wynik zwyciężczyni to 1:08:52, druga na mecie Kiplagat miała czas 1:09:00, a trzecia Goucher, która przed metą jeszcze przyspieszyła – 1:09:03. Rotich w wywiadzie wyznała, że jej celem było pobicie rekordu życiowego (co się wspaniale udało).
– Myślałam: nie odpuszczaj, trzymaj się ich – powiedziała Kenijka, która nie tylko utrzymała się razem z rywalkami, ale okazała się od nich lepsza na finiszu. Cała trójka pobiegła wspaniale – wynik trzeciej na mecie Goucher był również lepszy od dotychczasowego rekordowego rezultatu Yamauchi. Amerykanka po biegu była cała w skowronkach: nie dość, że od styczniowego półmaratonu Rock’n’Roll Arizona poprawiła się z 1:14 na 1:09, to na dodatek, jak powiedziała:
– Treningi idą bardzo dobrze, jutro wracam do Portland i będę dalej trenować przygotowując się do maratonu w Bostonie.
Kara – młoda mama – odpowiadając na pytanie, co jest trudniejsze: treningi, bieganie czy zmienianie pieluch w nocy, odpowiedziała:
– Jeżeli trzeba, da się zmieniać pieluchy nawet przez sen – piękny przykład dla wszystkich biegających mam, nieprawdaż?
Warto zwrócić uwagę na wielki sukces Alberto Salazara i jego podopiecznych: Mo Farah był pierwszy, Galen Rupp trzeci, co więcej dla obu był to półmaratoński debiut! Wśród kobiet wracająca do profesjonalnego sportu Kara Goucher była trzecia. Niewątpliwie sobotni ranek należał do Oregon Project. Zważywszy, że Paula Radcliffe również trenuje pod okiem Salazara, nie możemy się doczekać jej powrotu do biegania – 15 maja w Manchesterze.