Redakcja Bieganie.pl
Marcin Chabowski to prawie rekordzista Europy juniorów w biegu na 3000m z przeszkodami. „Prawie”, bo do rekordu zabrakło mu zaledwie sekundy. Na swoim koncie ma za to mistrzostwo Europy juniorów na tym dystansie. Z powodu swoich znakomitych wyników uzyskanych w młodym wieku, Marcin ma trochę pecha – oczekiwania wobec niego były zawsze wysokie, a ponieważ ostatnio nie osiąga sukcesów międzynarodowych, przez wielu uznawany jest za typowy przykład polskiego juniora – wcześnie osiągającego wysoką formę, a potem wyeksploatowanego. O tym, co on sam sądzi na ten temat, dowiadujemy się z wywiadu. Trzeba jednak pamiętać, że ów „wyeksploatowany junior” w tym roku zdobył mistrzostwo Polski na 10000m i w biegu przełajowym oraz wicemistrzostwo w biegu na 3000m z przeszkodami. Zaliczył tez spektakularną wpadkę – bardzo słaby występ na 5000m podczas tegorocznego Pucharu Europy. Do końca wyznaczonego okresu walczył o minimum olimpijskie w biegu na 3000m z przeszkodami. Niestety, nie udało się – zabrakło jedynie 1,5 sekundy. Marcin jest znany z filozoficznego podejścia do życia i tego, że ma wiele do powiedzenia na każdy temat, dlatego wywiad z nim nie mógł być krótki.
Marcin Chabowski, rekordy życiowe:
1000 m – 2.26,94 (2004)
1500 m – 3.46,58 (2005)
3000 m – 8.03,48 (2005)
3000 m z przeszkodami – 8.25,90 (2008)
5000 m – 14.00,67 (2005)
10000 m – 28.38,73 (2008)
Marcin Nagórek: Marcin, zacznijmy od niedawnej sprawy. Pewnie zauważyłeś, choćby na naszym forum, że powołanie Ciebie na Puchar Europy na 5000m wzbudziło trochę
kontrowersji. Chodziło o to, że najlepszy wynik w Polsce miał Michał
Kaczmarek, minimalnie słabszy Michał Smalec, a pierwotnie wyznaczono do wyjazdu Artura Kozłowskiego, potem, dość niespodziewanie – Ciebie. W
związku z tym, chcielibyśmy wiedzieć, jak to wyglądało z twojej
perspektywy – kiedy dowiedziałeś się, że jedziesz na Puchar? Czy
słyszałeś o tym, że pierwotnie miał go biegać ktoś inny? Dalej – czy
nie masz wrażenia, że wysłanie Ciebie było trochę nie w porządku wobec
innych biegaczy, którzy mieli lepsze wyniki na 5000m, a (domniemanie)
nie mieli takiej siły przebicia, w postaci np. trenera, który jest
trenerem kadry, żeby wyznaczono ich kandydatury? I wreszcie – jak
skomentujesz swój start?
Marcin Chabowski: Insynuowanie, że mój trener zabiegał o start w Pucharze Europy i że cokolwiek wyszło od nas, jest nie w porządku i nie na miejscu. Zastanawiam się, skąd się biorą takie teorie spiskowe? O tym, że Artur Kozłowski został wyznaczony do startu na Pucharze wiedziałem już w niedzielę, zaraz po Memoriale Kusocińskiego. Oczywiście ta decyzja także była kontrowersyjna. Ja dowiedziałem się o starcie w Pucharze w środę późnym wieczorem, a oficjalne potwierdzenie dostałem w czwartek rano. Na pytanie czy wysłanie mnie było nie w porządku w stosunku do innych, odpowiedź jest prosta – nie, nie było nie w porządku. Dlaczego? Otóż w tym sezonie byłem szkolony w PZLA na warunkach kadry olimpijskiej B2. Miałem dwa obozy klimatyczne. Teraz wyobraźcie sobie, że dzwoni do mojego trenera szef szkolenia PZLA i oznajmia, że chciałby, abym wystartował na Pucharze. Przecież mój trener i „ja” nie możemy powiedzieć, że nie wystartujemy, bo to nie w porządku wobec innych. Hipotetycznie w każdej firmie taka sytuacja skończyłaby się wypowiedzeniem z pracy i hipotetycznie moja sytuacja w związku mogłaby być w następnym roku niekorzystna. Do tego szczerze trzeba sobie powiedzieć, że start w Pucharze jest dużą szansą na dobre szkolenie i każdy z zawodników postąpiłby tak samo na moim miejscu.
Może opowiem też jak wyglądała moja sytuacja przed startem w Aneccy. W poniedziałek biegałem w Pradze przeszkody, które były załatwiane na ostatnią chwilę po tym, jak odwołano bieg na Memoriale Kusocińskiego. Dlatego też nie miałem załatwionego dolotu na zawody i po zawodach. Do Pragi jechałem całą noc pociągiem, a bezpośrednio po zawodach wracałem 700km samochodem do Trójmiasta. Wiedząc, że nie biegam na Pucharze, w środę zrobiłem siłę biegową, ponieważ w sobotę miałem biegać 800m w Słupsku. Przypomnę, że właśnie wieczorem po tym treningu dowiedziałem się o starcie we Francji. Chyba nikomu nie muszę udowadniać, że taki trening po przeszkodach i przed startem na 5km jest niekorzystny. Do tego cała reprezentacja wylatywała w czwartek, a ja podróżowałem cały dzień w piątek na dzień przed startem. We Francji panowały ogromne upały, bieg odbywał się przy 35 stopniach Celsjusza. Nikt pogody nie potrafił przewidzieć, a ja należę do zawodników, którzy bardzo źle znoszą takie upały. Do tego doszło duże zmęczenie podróżami, które w ostatnim tygodniu odbywałem. Biegnąc w tym biegu czułem się od samego początku źle, jakby odwodniony. Sięgając do przeszłości, moje 6 miejsce było średnią krajową, którą uzyskiwali zawodnicy na tym dystansie w owej imprezie. Swój start i wynik oceniam źle, ale z zajętego miejsca nie mam prawa być niezadowolony. Podsumowując całą sprawę, mogę powiedzieć, że tego dnia dałem z siebie wszystko, a gdybanie, czy ktoś pobiegłby lepiej, jest zbyteczne.
Dla wielu jesteś znany jako niesamowicie zdolny junior, który w pewnym momencie przestał się rozwijać. Co byś powiedział na ten temat swoim krytykom? Jak planujesz dalszą swoją karierę?
Myślę, że w takim razie owych „wielu” jest w błędzie. Każdy ma prawo do wypowiadania swoich opinii i tego nie neguję, ale uważam, że krytyka powinna być uzasadniona argumentami. Uważam, że nie przestałem się rozwijać. Począwszy od juniora młodszego, uzyskiwałem niezłe wyniki w swoich kategoriach wiekowych i byłem jednym z najlepszych w Europie. Co roku widać było w moich wynikach znaczną progresję. Później doznałem kontuzji kolana i przez 11 miesięcy nie byłem zdolny do normalnego treningu, a mimo to wyraźnie podniosłem swoją sprawność fizyczną. Głównie dzięki treningowi zastępczemu, temu niebiegowemu, który wymagał dużego samozaparcia podczas, że tak powiem, apatii spowodowanej tym, iż nikt w Polsce nie był w stanie przez wiele miesięcy pomóc mi z moją kontuzją kolana.
Po tak długiej przerwie po czterech miesiącach treningu wygrałem Mistrzostwa Polski Seniorów w przełajach. Dwa miesiące po tym zdarzeniu zdobywam srebro na Mistrzostwach Polski na 10000m z najlepszym wynikiem w kategorii młodzieżowców w Europie. Od 4-5 lat robię regularnie badania wydolnościowe u jednego z najlepszych fizjologów w Polsce, dr Jastrzębskiego, w Gdańsku. Moje VO2max od czasu, gdy byłem juniorem wzrosło z 72 do 79 ml/kg, a badania zrobiłem bezpośrednio po tym, gdy zacząłem trenować po tej długiej przerwie. Czy to nie rozwój? Myślę, że to naprawdę dobre (obiektywne) argumenty. Wydaje mi się, iż mało było znanych przypadków (przynajmniej w Polsce w biegach długich), gdzie zawodnik po tak długiej kontuzji wracał na dużo lepszy poziom niz prezentowany przed kontuzją. I tu kolejny argument, że ja przecież nie tylko wróciłem do swojego poziomu sprzed kontuzji, mało tego – uważam, że wytrzymałościowo się rozwinąłem, o czym jestem w 100% przekonany, ponieważ za juniora nie pobiegłbym 10km w 28:38. Patrząc nawet na zawodników z najwyższej półki światowej można by było przytoczyć tutaj przypadek Saifa Saaeeda Shaheena, który też cały zeszły rok nie startował z powodu kontuzji. W tym roku jak na razie biega zdecydowanie poniżej swoich możliwości. Na 5km 13:17, na przeszkodach zszedł w Atenach z bieżni nie wytrzymując tempa. A to był zawodnik, który pokonał El Guerrouja na 5km z wynikiem 12:48 i jest rekordzistą świata na przeszkodach.
Faktem jest, że nie poprawiłem się od czasów juniorskich na dystansach od 1500m do 5000m, ale myślę, że wróciłem do poziomu, na którym byłem, a to nie jest łatwo osiągnąć w pół roku. Analizując początek sezonu 2008 – udało mi się obronić tytuł na przełajach, gdzie myślę, że bieg był mocniejszy niż w zeszłym roku oraz pobiec naprawdę przyzwoity wynik na 10000m przy niesprzyjających warunkach w Kozienicach. Z mojej strony może to zabrzmieć subiektywnie, ale uważam że ten wynik 28:44 nabiegany w chłodzie, wietrze i samemu przez 6km, gdzie pierwsze 4km były poprowadzone za wolno przez pacemakera, jest lepszym wynikiem, niż ten sprzed roku. Jestem przekonany, iż w dobrych warunkach i w zawodach, gdzie mógłbym złapać się w ten przysłowiowy „pociąg” tego dnia pobiegłbym poniżej 28:30, a może nawet poniżej 28:20. Stać mnie na to już w tym roku. Szczerze mówiąc, to śmieszy mnie to, gdy wielu krytyków wypowiada swoje tezy publicznie, do tego ze świętym przekonaniem o ich słuszności. Szkoda tylko, że unikają im argumenty, które tutaj przedstawiam. Wypowiadają się, jakby czytali moje dzienniczki do poduszki, byli na każdym zgrupowaniu i tylko notowali w swoim magicznym notatniku popełniane błędy. Dlatego jestem tutaj zmuszony przytoczyć przykład pewnego trenera, który udzielał już na waszym portalu wywiadu (mowa o Grzegorzu Gajdusie, przyp.redakcji). Źle się dzieje jak trener w tak zarozumiały sposób wygłasza tezy nie poparte tak naprawdę niczym. Tylko tym, że miałem kontuzję. W takim razie wszyscy powinniśmy skrytykować Shaheena, że miał kontuzję i w roku olimpijskim jak na razie nie ma formy. Nie robimy tego bo nie mamy żadnych informacji czemu tak się stało. Ton wypowiedzi tego trenera jest bardzo oznajmujący, nie ma tam zapytań czy przypuszczeń. W takim razie zakładam, że zna mnie od podszewki.
2008 to rok olimpijski, jestem szkolony przez PZLA, więc logiczne było, że ten rok poświęciłem na przygotowania, aby uzyskać minimum na 3000m z przeszkodami. To jest mój główny cel w tym roku. W przyszłości raczej pewne jest także, że spróbuję swoich sił na dystansie maratońskim.
Wiadomo, że miałeś spore problemy z kontuzjami – opowiedz nam, co to było, ile trwało, jak się skończyło- i czym to było spowodowane? Krytycy twierdzą znowu, że zbyt intensywnym treningiem w zbyt młodym wieku? Co Ty na to?
Kontuzje a kontuzja to chyba zasadnicza różnica. Z tego co mi wiadomo, to miałem jedną kontuzję w swojej karierze. Zaczęło się to w 2005 roku w listopadzie, gdy przygotowywałem się do ME w biegach przełajowych do Tilburga. Po chyba najlepszym sezonie w dotychczasowej karierze pojechałem na obóz leczniczy do Międzyzdrojów. Tu mogę dodać, że był to obóz pseudo leczniczy, ale to nie dotyczy odpowiedzi na pytanie (śmiech).
Tak więc po trzech tygodniach roztrenowania zacząłem się wprowadzać w normalny trening w połowie października i na początku listopada pojechałem na obóz do Szklarskiej Poręby. W połowie obozu z nie wiadomych mi przyczyn zacząłem czuć ból rzepki. Nigdzie się nie uderzyłem, nie było też żadnych oznak przeciążenia. Po prostu po kilku kilometrach rzepka tak mnie bolała, że uniemożliwiało mi to normalny trening. Wyjechałem z obozu do Łodzi, aby się skonsultować z chirurgiem ortopedą. Zrobiłem USG, lecz nie było widać żadnych oznak zapalenia czy uszkodzenia. Dostałem zastrzyk sterydowy i zrobiłem przerwę ponad 3 tygodnie. Niestety, nic to nie pomogło i trenowałem z bólem w Międzyzdrojach ostatnie 10 dni przed ME. Pojechałem tam naprawdę nieprzygotowany i zająłem 8 miejsce.
Po mistrzostwach postanowiliśmy z trenerem i lekarzem PZLA, że trzeba to dokładnie zdiagnozować. Znowu zjawiłem się w Łodzi na USG i konsultowałem jego wyniki tym razem z innym specjalistą. Niestety i tym razem nikt do końca nie potrafił odpowiedzieć mi na pytanie, co jest przyczyną bolącej rzepki. Wszystko odbywało się na przypuszczeniach, podejrzewano chondromalację rzepki bądź zbyt duży nacisk na staw. Mój problem upatrywano w tym, iż mam rotację miednicy, czego skutkiem jest różnica długości kończyn. Chodzi mi o to, że przez zrotowaną miednicę jedna noga jest dłuższa kosztem drugiej, choć na pewno kończyny mam równej długość, po prostu rotacja miednicy to powoduje. Niestety, problem tej miednicy jest natury anatomicznej, prawdopodobnie w okresie, gdy rosłem, musiało dochodzić do stopniowej rotacji.
Dla pewności zrobiłem jeszcze jedno badanie diagnostyczne, chyba to najbardziej dokładne, jakim jest rezonans magnetyczny. I tym razem badanie nie pokazało żadnych zmian zwyrodnieniowych, zapalenia, a tym bardziej chondromalacji rzepki, nie było żadnych zerwań czy uszkodzeń, nawet nadmiaru płynu w stawie!
Żaden lekarz w Łodzi nie był mi w stanie pomóc. Z wynikami rezonansu odwiedziłem wszystkich znanych specjalistów w Trójmieście. Co lekarz to inna teoria, gdzie ciężko było stwierdzić, który może być najbliższy prawdy. Bardzo smutne jest to, że nie było żadnej koordynacji ze strony głównego lekarza PZLA i wszystkie spotkania z lekarzami aranżowałem ja sam, bądź mój trener Zbigniew Rolbiecki. Musiałem zdobywać informację, gdzie przyjmują i jak się skontaktować z naszymi wybitnymi polskimi specjalistami z medycyny sportowej. Pojawiła się opcja wkładek ortopedycznych, która miała zniwelować różnice długości kończyn i tak ustawić stopę, żeby odciążyć tę rzepkę.
I tak zjawiłem się w Poznaniu. Wykonałem wkładki i dostawałem serię zastrzyków dostawowo w celu odbudowy chrząstki, bo podobno miałem mieć początki owej chondromalacji, choć rezonans nie potwierdzał tej teorii. Przyjąłem 8 zastrzyków co 5 dni i na każdy musiałem dojeżdżać z Trójmiasta do Poznania 6 godz w jedną stronę. To było straszne. Jechać taki kawał, aby dostać zastrzyk i porobić przeróbki z wkładkami. Spędzałem 30-40min w klinice i zaraz wracałem do domu. Mówię tu o przeróbkach, ponieważ lekarz, który się mną zajmował kazał mi stopniowo wprowadzać się w trening pomiędzy zastrzykami. Niestety, ból dalej tak mi dokuczał, że nie byłem w stanie zrobić nawet 2km rozbiegania, dlatego też zmieniał mi ustawienie stopy i szukał niby optymalnego rozwiązania dla tej rzepki. W tym czasie oczywiście nikt z PZLA nie interesował się, co z moim kolanem, jak przebiega leczenie itp.
Miesiące mijały, z jednej strony byłem już tym wszystkim zmęczony, z drugiej jednak wiedziałem, że nie mogę się poddać i cały czas wykonywałem trening zastępczy. Od listopada do maja konsultowałem się w Poznaniu, Łodzi, Trójmieście, Słupsku, Lublinie i Warszawie. W końcu bez diagnozy zdecydowałem się poddać artroskopii kolana. Technika obrazowa nie dawała rezultatów, więc wspólnie z lekarzem PZLA postanowiliśmy zrobić zabieg, który wykonałem w Łodzi.
Podczas trwania zabiegu, gdzie byłem przytomny dowiedziałem się, że nie ma tam nic specjalnego oprócz przerośniętych fałd maziowych, co może być przyczyną bólu. Tak więc wycięto mi fałdy i nic więcej. Po 4 tygodniach rehabilitacji wyszedłem pierwszy raz truchtać. Niestety, rzepka bolała mnie tak samo jak przed zabiegiem. Byłem po prostu załamany. 8 miesięcy kontuzji, artroskopia, jeżdżenie po całej Polsce i nie było żadnych pozytywnych rezultatów. Tak naprawdę już nawet nie pamiętam, co robiłem przez lipiec i sierpień, wiem na pewno, że cały czas poprawiałem swoją sprawność fizyczną i chodziłem na basen, rower.
Na moje szczęście przez przypadek dowiedziałem się z wywiadu z Markiem Plawgo, który zdobył medal w Geteborgu, że odbył operację u wielkiej klasy fachowca właśnie w Geteborgu i dzięki temu mógł wznowić trening. Zdobyłem więc numer do Marka, aby dopytać o szczegóły i zdobyć numer do tego lekarza. Jak się okazało dr Sward był lekarzem reprezentacji piłkarskiej Anglii oraz operował największe szwedzkie gwiazdy lekkiej atletyki. Operował kolano Beckhama, stopę Rooneya i Olsona itp. Zadzwoniłem, umówiłem się na wizytę w Geteborgu.
Miałem przyjechać w przeciągu tygodnia, gdyż później nie byłby dostępny przez 2 miesiące. Musiałem zorganizować w 5 dni niemałą gotówkę na ten wyjazd, na szczęście PZLA zobowiązało się do refundacji 50% kosztów operacji. Oczywiście musiałem wyłożyć całą sumę i czekać kilka miesięcy na zwrot, ale dobre i to. Podczas wizyty dr Sward potwierdził, że zdjęcia rezonansu i USG nic nie pokazują, lecz stwierdził, że chyba wie co mi dolega po tym jak mu opowiedziałem swój przypadek. Usłyszałem, że jego zdaniem dopiero podczas artroskopii potwierdzi się jego teoria i zapytał czy chcę zrobić ten zabieg? Trochę zdezorientowany spytałem się – „kiedy”? Powiedział: „jutro”. Warunki, sprzęt i obsługa były zdecydowanie lepsze niż w Polsce. W Szwecji dostałem narkozę, obudzono mnie 2 godz po operacji. W Polsce miałem znieczulenie miejscowe i zabieg mnie bolał, z kliniki wyszedłem w złej kondycji psychicznej, że tak powiem. Ze Szwecji natomiast wyjechałem pełen nadziei. Bezpośrednio po operacji wróciłem do hotelu i następnego dnia miałem wizytę u Swarda, by spuścić krwiaka pooperacyjnego i dowiedzieć się, co zostało zrobione. Dowiedziałem się, że prawdopodobnie problem dotyczył zbyt ściśniętych troczków rzepki, które powodowały zły tor ruchu rzepki. Powiedział, że to była „pierdoła”, dlatego nie było tego widać w rezonansie, gdyż to nie jest zmiana zwyrodnieniowa. Mało tego, usłyszałem, że jeszcze musiał poprawiać po pierwszej artroskopii te fałdy maziowe. Z tego co mi wiadomo, zabieg wycinania fałd maziowych nie jest skomplikowany. Wróciłem do Polski i po trzech (!) tygodniach intensywnej rehabilitacji wznowiłem treningi…
Najbardziej boli to, że gdybym wiedział, że istnieje taki lekarz jak dr Sward, miałbym może miesiąc kontuzji, a nie 11 miesięcy. Żeby wrócić do biegania, wydałem swoje wszystkie oszczędności, dużo pomogli mi rodzice i klub.
Smutne jest także to, że jak biegasz i robisz wyniki, to PZLA jest zadowolony i wszystko jest pięknie, a jak masz kontuzję, to musisz radzić sobie sam. Wiem co mówię, trochę rozmawiałem na ten temat z Markiem Plawgo i innymi zawodnikami. Prawda jest taka, że gdyby nie moja determinacja, to już bym nie zdobył żadnego medalu Mistrzostw Polski. Podsumowując temat mojej kontuzji, była to naprawdę drobna rzecz, która była wynikiem raczej problemu anatomicznego niż przetrenowania czy urazu mechanicznego.
Tutaj chyba powinienem odnieść się do drugiej części pytania, mianowicie na temat tego zbyt intensywnego treningu. Znowu wszystko trzeba sprowadzić do siły argumentów. Szkoda, że nie podajesz kto jest autorem tej krytyki. Działacze, trenerzy, zawodnicy? Uważam, że nie byłem najciężej trenującym juniorem w Polsce. Jestem w stanie podać Ci z miejsca kilka osób, które bardziej pretendowały do tej kategorii. Otóż zastanawia mnie, na jakiej wiedzy bazują owi krytycy? Czy są to prędkości i objętość wytrzymałości tempowej? Czy objętość przebiegniętych kilometrów w tygodniu? Wiadomo, że 8:30 na przeszkodach nie biega się z lekkiego treningu, ale nie popadajmy w jakąś paranoję.
Na łamach waszego portalu przeczytałem wywiad z Bogusławem Mamińskim, który zarzucił mi zbyt wczesną specjalizację na przeszkodach. Bezpośrednio tego nie powiedział, ale mogę przypuszczać, że chodzi o moją osobę i nawet inne także. Wypowiadam takie słowa, bo już długo przed tym wywiadem po mojej kontuzji stawiał ten zarzut. Otóż Pan Mamiński wysunął tezę, że jako junior startowałem 8 razy w roku na przeszkodach. Postanowiłem to sprawdzić i jak się okazało, ja miałem 8 albo 9 startów na przeszkodach w ciągu 2 lat, gdzie 4 starty były na imprezach międzynarodowych. Licząc starty, gdzie musiałem zrobić minimum na te imprezy, to wychodzi, że 2 starty miałem na Mistrzostwach Polski i 2 na mitingach. Wysunąć oskarżenie jest łatwo, lecz wysunąć oskarżenie poparte dowodami już trudniej. Wiesz, ja to mam w dzienniczkach treningowych, to można sprawdzić w Internecie, ile rzeczywiście miałem startów w latach 2004 – 2005. Tutaj mogę przypomnieć kwestię rekordu Europy juniorów. Do jego pobicia brakowało mi 91 setnych. Wielu trenerów mówiło mi, że powinienem po ME w Kownie pobiec jeszcze raz i spróbować go pobić, bo stać mnie na to. Ja zaś postanowiłem nie startować, bo wiem, że przeszkody są ciężkim i kontuzjogennym dystansem. Swoje w tamtym roku zrobiłem i przymierzałem się do rekordu polski na 5km.
No to jak trenujesz?
Jeżeli chodzi o kwestie zbyt mocnego treningu, to z wyliczeń z moich dzienniczków, które prowadzę regularnie, jasno wynika, że w okresie zimowym robiłem maksymalnie do 140km tygodniowo. Czy to jest tak straszna objętość w zimę, gdzie pracujesz nad siłą i wytrzymałością? Wiosna, lato to po 120km tygodniowo, a nawet mniej. Tutaj podaję okres 2 roku juniora, gdzie objętość była większa. Biegi ciągłe biegałem po 3:30 do 12km. Fakt, nie jest to wolno, ale jak miałem biegać wolniej, skoro tętno wykazywało 150-160 uderzeń, a zakwaszenie było w granicach 2mmol albo poniżej? Czy 1.5-2km siły biegowej to morderczy trening dla juniora? Wielu potrafi krytykować kogoś po tym, co zobaczy na jednym obozie czy nawet treningu. Szkoda, że nikt z krytyków nie poprosił mojego trenera o plany roczne i realizację tego, a potem wysuwał takie wnioski. Nie chcę, żeby mnie źle zrozumiano. To, co teraz powiem, mówię z pełną świadomością i odpowiedzialnością: Mój trening wcale nie należał do lekkich, ale uważam, że wcale nie był ani zbyt mocny, ani katorżniczy.
Jeśli nie jest to tajemnica, chcielibyśmy się dowiedzieć więcej – jak wygląda twój trening? Na jakich zasadach się opiera, jak dużo biegasz, jak wyglądają sprawy o których dyskutujemy u nas na forum – siła biegowa, bieganie zakresów, używanie pulsometru, pomiary zakwaszenia?
Wszystko zależy od okresu i od tego do czego się przygotowuję. Od tego, czy jestem na zgrupowaniu czy trenuję u siebie na miejscu. Od grudnia 2007 do chwili obecnej co chwilę jestem na zgrupowaniach, więc postaram się scharakteryzować ostatni okres. Jesień i zima to typowy czas na budowanie siły i wytrzymałości, czyli jak większość zawodników, bazuję głównie na pracy tlenowej. W styczniu i lutym wychodzi mi około 170 km tygodniowo. Ta wartość się zmienia, zależy czy tydzień jest intensywniejszy czy lżejszy. Może to być 160km a może wyjść nawet do 180km, ale to wielkość maksymalna. W tym okresie biegam dużo crossu w II zakresie np. 12km bądź 2x6km. Robię też biegi ciągłe na stadionie do 14km i tu prędkość jest zmienna tzn. narasta z czasem trwania biegu. Jak już jestem wytrenowany, taki BC2 zaczynam od 3:30 i kończę go po 3:20. Tętno na polarze wskazuje wartości od 145 do 165 maksymalnie.
Po każdym takim treningu mierzę zakwaszenie. W tym roku wielkości były bardzo niskie: zazwyczaj poniżej 2 mmol. Po ciągłym, aby pobudzić mięśnie i nie zatracać szybkości, biegam rytmy. Jeżeli chodzi o siłę, to najwięcej w tym roku zrobiłem 2.4km. Siłę biegową robię pod górkę albo na płaskim odcinku. Pod górkę są to najczęściej odcinki 200m łączone z podbiegami. Są to kombinację skipów bądź przejść skipowych, wieloskoków z podbiegami. Robię też same podbiegi np. 10x200m. Podbiegi biegam zawsze bardzo mocno i zakwaszam się na nich często po 8mmol. Osiągając takie zakwaszenie, jestem już mocno zmęczony. Po sile prawie zawsze biegam rytmy. Zimą robię bardzo dużo sprawności na sali i siłowni: różnego typu obwody siłowe, wzmacniające obręcz biodrowo – lędźwiową, ręce i mięśnie brzucha, trener wrzuca mi także ćwiczenia ze sztangą na nogi.
Myślę, że bardzo charakterystycznym punktem mojego treningu jest duża ilość interwałów. Jak i w roku ubiegłym i tym 2008 trenując w RPA biegałem więcej interwałów niż biegów ciągłych w II zakresie. Żeby nie być gołosłownym, podam kilka przykładów z tego roku: np. 2x20x100m w przerwie 100m w truchcie, 3x10x200m albo 2x10x400m. Nie biegam tego szybko, chodzi tutaj bardziej o objętość. Oczywiście stosuję wytrzymałość biegową w III zakresie, ale jest to element, który jest w mniejszości w ogólnym zarysie treningu. Jeżeli chodzi o wytrzymałość tempową, którą zaczynam biegać od kwietnia, są to najczęściej odcinki mieszane. Na każdym treningu korzystam z pulsometru, zaś zakwaszenie mierzę tylko po akcentach (siła, zakresy, WT itp.). Jeżeli chodzi o rozbiegania, to nie biegam ich za szybko. To zależy od samopoczucia, ale bardzo rzadko łamię 4min\km. Najczęściej biegam pomiędzy 4:10-4:30.
Jako junior byłeś przede wszystkim przeszkodowcem. Ostatnio wygrywasz MP na 10000m i przełaje, startujesz też na 1500m i 5000m. Który z tych dystansów lubisz najbardziej, który jest najtrudniejszy i dlaczego?
Tutaj muszę się nie zgodzić. Uważam, że byłem i jestem dość wszechstronnym biegaczem. Faktycznie, największe osiągnięcia mam na przeszkodach, ale tylko dlatego, że na imprezach mistrzowskich startowałem na tym dystansie. Dlatego nie lubię, gdy postrzega się mnie jako przeszkodowca. Jako junior też wygrywałem przełaje, tylko że w swojej kategorii wiekowej. Nie miałem wtedy szansy w bezpośredniej walce z seniorami. Moim zdaniem, każdy z tych dystansów jest dość specyficzny i trudny. Tak naprawdę nic nie przychodzi łatwo i na każdym trzeba się „wyjechać”, czyli starać się maksymalnie zmęczyć. 1500m to dla mnie prędkości kosmiczne i chyba ze wszystkich dystansów, na których startuję, ten lubię najmniej. W tempie 60 sekund na 400m zdecydowanie nie czuję się komfortowo i nie biega mi się zbyt luźno. 3000m, 5000m i 10000m to dystanse, na których tak naprawdę jeszcze nie pokazałem swoich możliwości w pełnej dyspozycji. Zarówno jako junior jak i młodzieżowiec, zwłaszcza na 5 i 10km, nie miałem biegu, w którym bym nic nie prowadził, a tylko trzymał lepszych od siebie. Praktycznie we wszystkich biegach na tych dystansach tempo biegu spoczywało na mnie bądź jeszcze na garstce osób, z którymi startowałem.
Tutaj widać niestety ten marazm polskich biegów długich. Na palcach jednej ręki jestem w stanie pokazać Ci osoby, które poprowadziłyby 4km w tempie na 13:40, choć i pewnie tych palców jest za dużo. I tu jest problem, bo tych kilku samemu chce coś nabiegać i nie mamy w tym wypadku zająca. Nie wspomnę już o 10km w Polsce. Naprawdę ciężko jest biegać, zmieniając się co koło albo dwa, zwłaszcza jeżeli to robi tylko dwóch zawodników. Mam tu namyśli Michała Kaczmarka i mnie w Warszawie (2007). Nie ma grupy 5-6 ludzi, którzy współpracują. Do tego jest jeszcze jeden problem, o którym często wśród swoich kolegów mówię. Uważam, że w Polsce zawodnicy na długich dystansach boją się biegać. Boją się zmęczenia, zaczynają kalkulować itp. Zazwyczaj wszyscy tzn. cała paczka, zbiera się na Mistrzostwach Polski. Wtedy najlepiej zrobić mocny bieg, współpracować. Fakt, najlepiej jest, gdy ktoś prowadzi większość dystansu, ale w Polsce jest to niewykonalne. Zważywszy, że są to MP, zawodnicy nie myślą o dobrym wyniku, tylko o medalu. Jest pięciu ludzi do biegania na 5km poniżej 14min, a tylko 2 współpracuje. Reszta się wozi. Tu jest ta kalkulacja. Wielu myśli: „Po co mam się zmieniać jak Chabowskiemu i np. jeszcze komuś zależy na wyniku i on i tak będzie prowadził? Trzeba zdobyć medal. Rozumiem, że każdy jest w klubie i ma jakieś korzyści z medalu, ale czemu nie zrobić naprawdę mocnego biegu na wynik? Przecież w takim biegu każdy daje z siebie maxa na całym dystansie i medale zdobywają najmocniejsi tego dnia. W Polsce nie robi się biegów na 5 czy 10km, tylko biegi na ostatni 1km bądź 400m.
Oczywiście jest to moje zdanie. Nikt nie ma monopolu na prawdę, ale uważam, że jest to słuszny pogląd. Wspomniałem o organizacji zająca na MP np. na 10km. Mówiłem, że jest to niewykonalne. Posłużę się przykładem. Otóż wysunąłem wraz z trenerem prośbę do zarządu PZLA o możliwość dopuszczenia do MP obcokrajowego zawodnika w celu poprowadzenia na dobry wynik. Chcieliśmy zapłacić np. M. Koronei, aby poprowadził 8km. Prowadzenia nie było, sami możecie się domyślić, jaka była decyzja związku. Byłem tak wkurzony, że już nie pamiętam, jakie było argumentowanie. Cały wysiłek, jaki włożyłem w przygotowanie się na doby wynik, poszedł tak naprawę na marne. Bo tak naprawdę kogo obchodzi, że ktoś wygrał MP? Myślę, że ludzi obchodzi wynik np. 28:15-28:20, którego nikt od wielu lat w Polsce nie pobiegł i nie pobiegnie, jak nie będzie biegów. Dlatego też jestem przekonany, że kolejny bieg na 10km w moim wykonaniu będzie za granicą. Mam nadzieję, że z dobrym skutkiem.
Wspomniałeś także o przełajach. Bardzo lubię na nich startować. Zmiana rytmu biegu, przyśpieszenia na zbiegach, ataki na podbiegach, błoto, piach, wiatr. Tutaj naprawę trzeba myśleć podczas biegania, umiejętnie rozłożyć siły, obserwować przeciwników. Na crossach trzeba mieć charakter, umieć się naprawdę zmęczyć. Z takich biegów można czerpać naprawdę niezłą satysfakcję. Masz jakiś kryzys w środkowej części dystansu, ale trzymasz, nie puszczasz. Po chwili to przechodzi, widzisz, że taki sam kryzys dopada przeciwników i wtedy atakujesz. Odchodzisz od grupy i wygrywasz. Mówię wam, to niezłe uczucie, jak udaje Ci się wygrać z samym sobą i z resztą biegaczy. Zresztą sami biegacie i mieliście pewnie takie sytuacje. Medale z przełajów przyszło mi zdobyć na pewno trudniej niż na 10km z bieżni. Dlatego też dały mi dużo większą satysfakcję. Po MP w Kozienicach byłem raczej zdenerwowany niż zadowolony.
No i zostały jeszcze przeszkody. Wielu zawodnikom i trenerom wydaje się, że najłatwiej zrobić minimum na tym dystansie. Jest w tym twierdzeniu dużo prawdy, tylko że nie każdy się nadaje na bieganie przeszkód. Dochodzi technika, siła, umiejętność skakania na dużym zmęczeniu, zmiana rytmu biegu. Przecież wielu zawodników biegało płaskie 3km po 8min i poniżej i nie mogło złamać bariery 8:30 na belkach. Do tego naprawdę trzeba mieć smykałkę. Można zatrzymać się na 8:30 i pobiec 5km w 13:30. Wydawałoby się, że z tych 5km powinieneś łamać 8:20 bez problemu, ale tak nie jest. Wystarczy popatrzeć na wyniki. Takie są belki, to że pobiegłeś 8:30-8:25 wcale nie świadczy o tym, że się na nie nadajesz.
Na pewno masz swoje zdanie na temat braku sukcesów Polaków w biegach długich w ostatnich latach. Co, Twoim zdaniem, przyczynia się do tego? Czy nie mamy talentu do tych biegów, czy przyczyny tkwią gdzie indziej?
To jest bardzo trudne pytanie, a zarazem temat rzeka. Co najmniej na niemałą publikację albo pracę magisterską czy doktorską. Tutaj apel do czytelników, działaczy, trenerów. Jak ktoś by się zdecydował na napisanie czegoś takiego, to chętnie przeczytam. Na pewno jest wiele czynników, które składają się na taki stan rzeczy. Czemu my „długasi” nie mamy wyników na miarę oczekiwań kibiców? Na pewno pierwsza myśl, jaka się nasuwa, to czynnik finansowy. Najlepsi na świecie jeżdżą w góry po 5-6 razy w roku. Trenują, zjeżdżają na kilka startów i znowu wracają w góry. Ile obozów mają polscy biegacze? Jeden, maksymalnie dwa. Niektórzy nawet nigdy nie trenowali w warunkach hipoksji. Do tego często dochodzi brak doświadczenia w takim treningu wysokogórskim. Takie obozy są naprawdę drogie i wielu na nie po prostu nie stać.
Z drugiej strony uważam, że aby biegać 13:40, naprawdę nie trzeba jeździć w góry. Tutaj każdy z pewnością myśli: No tak, jeżeli nie trzeba jeździć w góry, to dlaczego nasi nawet tego nie biegają?
Tutaj chyba kolejny bardzo istotny czynnik – fatalna sytuacja finansowa polskich klubów lekkoatletycznych. Ten sport po prostu często nie opłaca się uprawiać młodym ludziom. Kluby nie mają dobrych baz treningowych, nie ma pieniędzy na podstawowy sprzęt dla zawodników. Ilu zawodników może liczyć na obozy klubowe? Jak tego wszystkiego nie ma, to pokażcie mi, skąd Ci młodzi ludzie mają brać motywację do uprawiania tego sportu? Wszyscy idą grać w piłkę, w gry zespołowe. Znam sytuację naszych biegaczy w okresie studiów. Ona naprawę nie jest zachwycająca. Żeby biegać na wysokim poziomie, naprawę nie można studiować dziennie. Studia zaoczne trzeba opłacić… Ilu naszych biegaczy ma stypendia klubowe, z PZLA czy inne źródła dochodu? Popytajcie się, to wam powiedzą. Do tego dochodzi zakup sprzętu, odżywek, co dodatkowo finansowo obciąża zawodników. I jak tu zainwestować jeszcze w obóz wysokogórski np. 6 tys. złotych? Żeby mieć wyniki, trzeba wykonać dużą pracę. Nie jest problem wykonać tę pracę, tylko to, żeby ta praca oddała. Jak ma oddać, jak my nie mamy wspomagania, odnowy biologicznej, masaży itp? To wszystko kosztuje. Teraz pokażcie mi, ilu naszych zawodników opłacając studia, utrzymując się często samemu, inwestując w sprzęt i odżywki, opłaca sobie dodatkowo ową odnowę? Myślę, że jest to naprawdę mała ilość. Tutaj ktoś może mi postawić zarzut: No tak, ale kiedyś jedli chleb ze smalcem, biegali w dziurawych butach i biegali lepiej. Wszystko się zgadza, tylko kiedyś była całkiem inna popularyzacja sportu. Kiedyś nie było takiej komercjalizacji, Internetu itp. Wszyscy wychodzili na boisko kopać piłkę, biegać itp. Było z czego wybierać. Od dziecka ludzie byli w ruchu, teraz natomiast większość zaczyna trening w wieku około 15 lat. Taki młody zawodnik nie ma podstawowych fundamentów, je dopiero trzeba zrobić. Po kilku latach, widząc sytuację w kraju, po prostu rezygnuje.
Z tego co mi wiadomo, kiedyś jechało 20 ludzi na dobrym poziomie np. do Wałcza, robili ogromną robotę i wytrzymało to 2 -3. Reszta się sypała, ale o nich nikt nie pamięta. W różnych okresach tych kilku zawodników zawsze było. Teraz natomiast każdy z tych 20 próbuje sobie radzić na rynku, jedni idą – uważam, że zbyt wcześnie – w bieganie ulicy, jedni po prostu pracują i bawią się w bieganie, inni robią jeszcze co innego.
Tutaj przykład rozwoju w ostatnich latach biegaczy amerykańskich. Ogromne nakłady finansowe, szeroko rozbudowana baza treningowa, nowa myśl szkoleniowa, no i przede wszystkim jest z czego wybierać. Tam jeden stan np. Teksas ma prawie tylu ludzi, co nasz kraj.
I teraz dochodzimy do nowej myśli szkoleniowej. To jest naprawdę szeroki temat, a do tego dla wielu drażliwy. Co tu wiele mówić. Nie ma w Polsce, bądź jest bardzo znikoma współpraca z fizjologami, psychologami sportowymi, dietetykami itp. Nie ma wymiany młodzieży, wymiany doświadczeń z trenerami z zagranicy, nie ma szkoleń czy tłumaczeń literatury anglojęzycznej (przecież większość trenerów wychowywała się w innym systemie politycznym, uczono j. rosyjskiego ).
Odpowiedź na pytanie, dlaczego nie ma w Polsce wyników, jest bardzo skomplikowana, trudno podać wszystkie czynniki składające się na taki stan rzeczy. Wiele można by tu dodać bądź rozwinąć. Ja jako zawodnik wolałbym nie podejmować takiej krytyki, przecież sam siebie krytykować nie będę (śmiech).
Opowiedz nam o sobie jako człowieku – gdzie studiujesz, mieszkasz, kim jesteś, jak spędzasz czas, co robisz poza treningami?
Podobno najtrudniej mówi się o sobie (śmiech). Łatwiej mówić o kimś – tutaj ukłon do krytyków. Na pewno jestem człowiekiem zawziętym i nieustępliwym, ale nie mam chorych ambicji. Znajomi czasami zarzucają mi, że jestem zbyt szczery. Nic nie poradzę, że lubię stawiać sprawy jasno. Myślę, że jestem wymagający w stosunku do siebie i innych. Nienawidzę, jak ktoś robi coś na pół gwizdka, zwłaszcza kiedy chodzi o coś ważnego. Staram się być perfekcjonistą i profesjonalistą w tym co robię. Krew mnie zalewa, jak daję z siebie wszystko, a ktoś inny to olewa. Na pewno jestem realistą, niepoprawni optymiści są mi obcy. Lubię obracać się wśród ludzi rzeczowych i konkretnych. Nie trzymam emocji w sobie, zdecydowanie wyrzucam je z siebie, dlatego niekiedy potrafię być naprawdę wybuchowy.
Na co dzień zajmuję się treningiem, mieszkam w Wejherowie, kończę studia pierwszego stopnia w Gdańsku na wydziale politologii. Interesuję się polityką i sportem, uwielbiam rzeczowe konwersacje i walkę na argumenty, zwłaszcza z moim sympatycznym kolegą A. Danilewiczem, na tematy polityczne.
Zresztą z Tobą Marcinie też przyszło mi wymieniać poglądy polityczne w Międzyzdrojach. Nie powiem, było gorąco. Z tego, co pamiętam, posprzeczaliśmy się wtedy (śmiech). Tak więc interesuję się polityką, sprawami krajowymi, na pewno trochę mniej tymi międzynarodowymi. Poglądy mam liberalne, centro – prawicowe. Zdecydowanie nie znoszę PiS – u, jak widzę naszego prezydenta w telewizji, to ciśnienie mi skacze.
Jestem w związku już od 5 lat z moją kochaną dziewczyną Moniką, która jest bardzo wyrozumiała w stosunku do tego, co robię. Sama była 10 lat sprinterką. Uwielbiam siedzieć w domu. Raczej jestem typem domatora. Między treningami czy po treningach przeważnie wypoczywam. Czasami pójdę sobie porzucać do kosza, kiedyś byłem przez 5lat koszykarzem. Grałem na jedynce, czyli byłem typowym rozgrywającym.
Wolny czas spędzam z Moniką, wtedy najczęściej chodzimy do kina. Kiedyś, jak byłem młodzikiem czy juniorem młodszym, często można było mnie spotkać na boisku z kolegami, teraz to raczej nie wchodzi w grę. Dużo się nauczyłem z własnych błędów jeżeli chodzi o sprawy czysto sportowe.
Ci, którzy Cię widza na bieżni, wiedzą, że jesteś znany z zawziętości, nie odpuszczasz nigdy. Czy jakoś specjalnie przygotowujesz się psychologicznie do startów, czy uważasz, że do biegania potrzebne są jakieś konkretne cechy charakteru?
Na pewno do każdego sportu trzeba mieć predyspozycje psychofizyczne. Tak samo jest z lekką atletyką. Jeżeli chodzi o moją osobę, to tak jak już powiedziałem wcześniej, ja po prostu nie boję się biegać. Nie znaczy to, że jestem narwańcem bez wyobraźni, bo lekka to sport dla ludzi myślących, zwłaszcza biegi długie. Wspominasz, że nigdy nie odpuszczam. Ja po prostu nienawidzę przegrywać, więc może to się stąd bierze. Myślę, że są uniwersalne cechy charakteru, które są potrzebne w sporcie, gdzie wykonujemy spory wysiłek fizyczny i nieważne, czy jest to piłka nożna czy lekka atletyka. Zdolność do wykrzesania z siebie wszystkich sił na zawodach jakie masz tego dnia leży w naszej świadomości i gdy przychodzi moment, gdzie jesteś już bardzo zmęczony, to Ty sam podejmujesz decyzję, czy chcesz się zmęczyć jeszcze bardziej, dać z siebie ekstremalnie jak najwięcej, czy po prostu przybiec do mety nie do końca „wyjechany”.
Wszystko jest w naszej psychice i albo masz to „coś”, czyli instynkt do wygrywania albo tego nie masz. Ważne jest, żeby przygotować się na ból, który Cię czeka. Historia zna wielu zawodników, którzy byli mistrzami treningu, a na zawodach nie wytrzymywali presji. Osobiście znam osoby, które potrafiły zejść z bieżni tylko dlatego, że ktoś ich wyprzedził nawet na ostatnich 200m.
Ja osobiście przed ważnymi startami lubię stosować technikę wizualizacji. Wyobrażam sobie przed startem różne warianty biegu, zastanawiam się nad taktyką. Przygotowuję się na to, że będzie boleć i nie mogę wtedy zwalniać. Wyobrażam sobie nawet momenty jak wygrywam, wbiegając na metę. To też mobilizuje mnie do jeszcze większego wysiłku podczas biegu.
Jak wygląda twoje przygotowanie do startów poza treningiem – czy masz jakąś dietę, jak odpoczywasz, regenerujesz się?
Dieta to bardzo dobry temat do poruszenia. Niestety, jak pewnie 99% naszych zawodników, nie mam opracowanej żadnej diety, a przyznam, że bardzo chętnie bym się do takiej stosował. Problem polega na tym, że w Polsce trudno jest znaleźć odpowiedniego specjalistę w tej dziedzinie, a do tego trzeba się pewnie liczyć z niemałymi kosztami. Przecież współpraca nie polega na jednorazowej wizycie, tylko na regularnych spotkaniach, badaniach itp. Jestem przekonany, że aby było to robione w sposób profesjonalny, trzeba niemałych pieniędzy. I znowu wszystko obraca się wokół finansów. Nie ma sponsorów, nie ma stypendiów na miarę oczekiwań, nie ma tego zapewnionego ze strony związku.
Drugi problem to częste wyjazdy w przeróżne miejsca na zgrupowania sportowe. W takiej sytuacji ciężko jest stosować się do wytycznych dietetyka, biochemika itp. W naszych warunkach nie sposób jest umówić się z właścicielem ośrodka na ustalenie jadłospisu, do tego przychodzi wyliczanie wartości energetycznej pokarmu.
Ostatnio grupa trenera Króla była w Colarado na zgrupowaniu. Z relacji zawodników dowiedziałem się, że nigdzie nie mieli tak typowo sportowego żywienia, na stoiskach każda racja miała podane ile zawiera kalorii itp. Wybór był podobno duży, do tego ośrodek znajduję się w wysokich górach i jest tam dosłownie wszystko. To się nazywa profesjonalizm.
Regeneracja i odpoczynek to oczywiście ważna część treningu i staram się tego nie zaniedbywać. Trenując w Wejherowie, przynajmniej raz w tygodniu jestem na masażu i saunie. Na obozach zazwyczaj nie mamy masażysty i do tego roku nie miałem odnowy w postaci masażu. Mówię do tego roku, ponieważ po obozie w RPA, gdzie trenując przez miesiąc na dużych obciążeniach nie mieliśmy masażysty, który powinien z nami być na koszt związku, postanowiłem kupić elektrostymulator mięśni. Po ciężkich treningach naklejam elektrody na mięśnie i nastawiam różne tryby rozluźniające mięśnie. Nie jest to masaż, ale zawsze coś. Udało mi się także namówić swoją dziewczynę na kurs masażu, który zdała na najwyższą ocenę (śmiech). Teraz mam nadzieje, że z regeneracją w postaci masażu nie będę miał problemu – przynajmniej jak będę w domu.
Wspomniałem, iż jestem typem domatora. Często siedzę po prostu w domu, gdzie wypoczywam przed, między i po treningach. Jeżeli chodzi o basen, to od czasu kontuzji na razie go unikam. Najzwyczajniej mi zbrzydł, gdyż często na nim trenowałem podczas przerwy. W okresie, gdy trenuję i nie startuję, lubię korzystać z infrasauny. Bardzo mocno oczyszcza, ale problemem jest to, że przez dwa dni czujesz się jakby bez sił. Zacząłem się także interesować detoksykacją organizmu. Na pewno jednej rzeczy mi brakuje w moim treningu. Jest to współpraca z dobrym rehabilitantem czy specjalistą od biomechaniki ruchu. Przez moją rotację miednicy, o której wspominałem wcześniej, mam trochę problemów z dysproporcjami mięśniowymi. Muszę nawiązać współpracę z kimś, kto pomoże mi pewne partie mięśnie rozciągnąć, a niektóre zdecydowanie wzmocnić i skrócić. Tylko że musiałaby to być osoba, która by pomagała mi w tych ćwiczeniach regularnie. Moim zdaniem jest to trudne, robić te wszystkie ćwiczenia samodzielnie bez żadnego nadzoru, wiele ćwiczeń powinieneś wykonywać z partnerem itp.
Co myślisz o bieganiu ulicy? Podobno myślisz o maratonie w przyszłości? Na jaki wynik, jak sądzisz, jesteś w stanie się przygotować?
Na pewno jest to dobra perspektywa aby mieć jakiś normalny dochód z uprawiania tego sportu. Brutalna prawda jest taka, że biegając na poziomie 28 minut na 10km i np. 13:30 na 5km na bieżni, nic nie znaczysz, co wiąże się z tym, że nic nie zarobisz. Każdy musi jakoś zarabiać, więc zostaje Ci spróbować swoich sił na szosie albo…? Jeżeli będę zdrowy, to jest raczej pewne, że docelowo będę chciał biegać maraton. Z mojej perspektywy sprawa ma się tak, iż na pewno nie pobiegnę maratonu, dopóki nie będę biegał 10km w granicach 28:00 – 28:20. Będę się starał, aby było to bliżej tych 28 minut. Razem z trenerem wychodzimy z założenia, że jeżeli chcesz biegać poniżej 2:09 w maratonie, to musisz dysponować zapasem prędkości. Nie wiem, ile nasi obecnie szosowcy są w stanie pobiec na 10km w najlepszej dyspozycji, ale nic mi nie wiadomo żeby gdzieś za granicą na atestowanej trasie pobiegli w granicach 28:30.
Będąc w przyszłości maratończykiem, będę starał się nie zatracać prędkości. Biegając maratony chciałbym, aby było stać mnie na to, żeby te 10km biegać po 28:30. Z waszego wywiadu pamiętam, że pewien zawodnik powiedział, iż biegnąc w maratonie, większość grupy zaczęła pierwsze 10km w 30min i to było za mocno, więc od początku biegł sam i to nie pozwoliło mu pobiec lepszego wyniku. Czego mu brakowało? Zapasu prędkości, ponieważ biegając 29 minut na dychę nie możesz sobie pozwolić na rozpoczęcie z taką prędkością, bo nie ukończysz tego maratonu. Oczywiście, może być też tak, że biegasz bardzo dobrze 10km, a w maratonie Ci nie wychodzi. To widać nawet po historii naszych polskich biegów długich. Nie każdy po prostu nadaje się do biegania maratonu, co jest związane z wieloma czynnikami. Jednakże jestem przekonany o tym, iż musisz mieć duży zapas prędkości, aby osiągać dobre wyniki w maratonie. Odpowiadając na pytanie, na jaki wynik mnie stać – odpowiem, że nie wiem. Marzy mi się, aby biegać regularnie poniżej 2:10:00. Do maratonu musisz mieć zdrowie, im więcej rzeczy jesteś w stanie kontrolować, tym masz większą szanse na sukces. Za 3-4 lata będziemy mogli wrócić do tej rozmowy i zweryfikować moje plany.
Kwidzyn, Mistrzostwa Polski w Przełajach 2008, Marcin Chabowski na finiszu
Jakie masz więc najbliższe plany? Czy będziesz próbował zrobić minimum olimpijskie? Gdzie będziesz startował i na jakich dystansach?
Będę się starał w tym sezonie zrobić minimum olimpijskie na 3000m z przeszkodami. Jeżeli to się nie uda, to w drugiej części sezonu na pewno będę chciał się przygotować na poprawę rekordu życiowego na 5000m. Oczywiście wolałbym, żeby ten pierwszy wariant udało się zrealizować. Nie wiem, gdzie będę startował i na jakich dystansach. Wszystko planuje trener, ja się po prostu stosuje do zaleceń. Dużo zależy od menagera, od tego jakie starty uda się załatwić. Na 100% będę chciał wystartować na ME w Crossie w grudniu.
Mamy jeszcze pytanie z trochę innej beczki, nieco humorystyczne. Rozmawiając z różnymi osobami można się spotkać z opiniami, że jesteś tak bardzo przekonany o własnej wielkości, że podobno nie rozmawiasz z zawodnikami, którzy mają gorsze życiówki od Ciebie? Jak to skomentujesz?
Hm….. mogę wyrazić tylko swoje zdziwienie, że takie pytanie padło, choć przyznam nie jestem taką tezą bardzo zaskoczony. Jestem osobą, która porusza się w wąskim kręgu znajomych. Oczywiście, z widzenia znam wielu zawodników i zawodniczek. W takim przypadku jestem z takimi osobami po prostu na przysłowiowe „cześć”. Czasami spotykają mnie tak dziwne sytuację, że nawiązując kontakt wzrokowy z jakimś zawodnikiem\zawodniczką nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy się znamy czy nie? Bywało tak, że mówiłem komuś „cześć”, a ten ktoś mnie nawet nie znał i nie odpowiadał (śmiech). Albo odpowiadał, ale mówił, że się nie znamy. Często kogoś znam, ale nie pamiętam imienia.
Podam wam także inny przykład, który przerabiałem w przeszłości. Będąc znanym zawodnikiem, wchodzisz na stadion np. w Szklarskiej Porębie, gdzie znajduje się ponad 10 trenerów. No i zaczyna się rytuał tzw. mówienia „dzień dobry”. Teraz wystarczy, że jednemu nie powiesz bo się zdekoncentrujesz, bo już dziewięciu innym powiedziałeś, bo myślisz tylko o ciężkim treningu itp. Ktoś dojdzie na stadion w czasie treningu itp. Miałem takie sytuacje, że owy bądź owi trenerzy podczas rozmowy z moim trenerem skarżyli się na moją osobę, że nie mówię „dzień dobry”, że noszę głowę w chmurach itp. Potem rozmawiam z trenerem, który mi to oznajmia. Mówię swojemu trenerowi, że mówiłem każdemu, że to jakaś abstrakcja, żeby każdemu się kłaniać w pas. Mój trener skomentował to następująco: „Marcin, im jesteś lepszym zawodnikiem tym bardziej jesteś na świeczniku. Jeżeli zawodnik z III czy II klasą sportową nie powie komuś dzień dobry, ten trener nawet o tym nie pomyśli czy to oleje, ale jeżeli Ty tego nie zrobisz to właśnie mają miejsce takie sytuacje. Czasem lepiej dla świętego spokoju powiedzieć komuś dwa razy”. No i tutaj dochodzimy do absurdu moim zdaniem.
Kontynuując, jeżeli miałbym rozmawiać z każdym kogo znam, to chyba nic innego bym nie robił, tylko konwersował. Na takich MP zamiast skupiać się na starcie, musiałbym skupiać się na tym, żeby kogoś nie urazić, bo z kimś nie zamieniłem chociażby zdania? Przecież to też jest absurdalne! Do tego, jak sięgam dość daleko pamięcią, nie było takiej sytuacji, żeby ktoś do mnie podszedł i zagadał, a ja bym go odprawił z kwitkiem tylko dlatego, że ma gorszy wynik. To też jest jakiś absurd. Myślę, że nie było takiej sytuacji, gdzie osoba pozytywnie do mnie nastawiona byłaby źle potraktowana. Uważam, że na dużych imprezach ja nie jestem w stanie rozmawiać ze wszystkimi, których znam, a co dopiero z tymi, których nie znam. Uważam, że jak ktoś do mnie podchodził i chciał pogadać, a ja oczywiście miałem w danym momencie czas, to nie było problemu z wymianą zdań. Nie ma ludzi, którzy ze wszystkimi mają dobry kontakt, przez wszystkich są lubiani. Tak samo jest ze mną.
Mam swoich zwolenników i przeciwników – jak każdy z nas. Na koniec sytuacja z ostatnich dni. Po biegu na MP w Szczecinie co było dla mnie najważniejsze? Oczywiście wytruchtanie po starcie. Z tym był problem, bo zaraz wielu ludzi chciało wiedzieć, co teraz? Czy będę miał przedłużony termin robienia minimum i wiele innych pytań. Teraz taki zawodnik musi umieć manewrować w tego typu przypadkach. Jednym to wychodzi lepiej innym gorzej. Jeżeli słyszałeś zarzuty, które stawiasz w pytaniu, to może być też tak, że mi takie manewrowanie wychodzi po prostu gorzej.
Dziękujemy za rozmowę