Moje biegowe początki: jak pogodzić bieganie z pracą?
Jeśli klikając ten artykuł, czujecie konsternację z racji, że intuicja podpowiada Wam, iż powinna być to siódma, nie zaś szósta część z serii #MojeBiegowePoczątki – słusznie. Ekhem, już się tłumaczę.
Krótko mówiąc nie poszło po mojej myśli. I tyle. Jeśli chcecie uniknąć czytania klasycznego, biegowego smęcenia pt. „bo zupa była za słona”, polecam przescrollować najbliższe kilka akapitów. Aczkolwiek, może być też tak, że z tego smęcenia wyniesiecie dla siebie wnioski, kiedy naciskać, a kiedy zwyczajnie może lepiej odpuścić.
Wracając do piątej części, możecie przeczytać, że zapowiadam ciężki tydzień, że proszę o trzymanie kciuków, że zbliża się dla mnie niełatwy czelendż w postaci dziesięciu intensywnych dni pracy na Śląsku podczas World Athletics Relays Silesia 21. I powiem tak – Chorzów pozamiatał. W dobrym tego słowa znaczeniu, jako, że impreza wyszła (nieskromnie mówiąc jako członek Komitetu Organizacyjnego) świetnie, jak i w tym nieco gorszym znaczeniu, acz prawdziwym do bólu – na sam koniec ‘zmiotło’ mnie tak, że odsypiałam te śląskie zabawy cały kolejny tydzień.
Opisany jednak w poprzedniej części pierwszy, niedzielny bieg w Parku Śląskim, zakończył się pomyślnie, co rzecz jasna napawało mnie optymizmem przed następnymi. Druga okazja do przetestowania swojej motywacji i samozaparcia nadarzyła się planowo we wtorek. Wstałam wzorowo o szóstej rano (już wtedy po 4h snu), założyłam buty biegowe i bez wrzucenia czegokolwiek na ząb, ruszyłam na świński trucht. Generalnie – był on wyjątkowo świński. Czułam się tak, jakbym jeszcze spała. Nie miałam zwyczajnie sił przebierać nogami i rękami, a w mojej głowie natychmiastowo pojawił się aniołek i diabełek. Ten pierwszy próbował przemówić do rozsądku: „Truchtaj spokojnie, biegasz na czczo, niewyspana, nie naciskaj”, a ten drugi z kolei krzyczał tylko: „CIŚNIJ SŁABEUSZU!”. Ostatecznie chyba czułam się bardziej przekonana do tego, żeby nie naciskać. Uznałam, że zarzynanie się z samego rana, w perspektywie całego dnia pracy na nogach do późnej nocy, to nie najlepszy pomysł.
Zapytałam kołcza Artura, co robić w tej sytuacji. Odpowiedział: „biegać tylko zgodnie z własnym samopoczuciem”. Dodał też, że jeśli poranne bieganie męczy mnie za bardzo, a jestem aktywna w ciągu dnia, to takie dodatkowe kilometry nie pomogą w niczym przy budowaniu formy biegowej.
Przy spaniu przez tydzień po 5h, niedojadaniu w ciągu dnia, średnio ponad dwudziestu tysiącach kroków dziennie stwierdziłam, że trudno, że dam sobie luz. Przecież mój trening biegowy to proces. Uznałam, że lepiej teraz podejść do tego na spokojnie, mieć dystans do biegania, by po całym evencie wrócić do truchtania z głodem, z chęcią, z wyczekiwaniem. Pamiętajcie, że to bieganie ma służyć Wam, a nie odwrotnie.
I tak World Relays na Śląsku zakończyłam z przytupem, swego rodzaju osobistym sukcesem i ogromną satysfakcją z bycia częścią organizacyjnej ekipy, a do biegania wróciłam przebierając już nóżkami we wtorek.
Na samym treningu wyglądało to tak, że owszem, przebierałam nóżkami – ale niezbyt energicznie jako, że wróciłam wypruta z wszelkich sił. Ten, kto wie, czym się zajmowałam, niech wie też, ze nie jest to wszystko tak proste, na jakie wygląda.
Tup, tup, tup, szur, szur, szur – to było całe, wtorkowe, sześciokilometrowe bieganie. I znowu: NIE NACISKAŁAM, żeby za wszelką cenę biec w narzuconym przez siebie tempie. W końcu to nadal początki.
Z kolei czwartek stał pod znakiem dwuminutówek! Ściślej rzecz biorąc – 3km + 8x2min/2min + 2km. Było to całkiem przyjemne bieganie, choć czułam, że nogi po tym minionym tygodniu przerwy trochę muszą sobie przypomnieć, jak biegać. Mniej przyjemne były jednak… Zawroty głowy. Naczelny szafiarz Kuba po przeprowadzeniu jednej rozmowy z kardiologiem, nieustannie powtarza, że jak zakręci się w głowie po biegu – to nic złego. Jeśli zaś dzieje się tak w trakcie biegu – to już sygnał, że coś jest nie tak. A że ‘coś jest nie tak’, czułam właśnie na tych ostatnich dwóch kilometrach. Uznałam jednak, że może to organizm jest przemęczony po tygodniu pełnym atrakcji, że trzeba mi więcej regeneracji. Na nią więc, na ilość snu i witaminki do śniadania postawiłam najbardziej.
Być może to kwestia nagłego witaminowego zastrzyku, wyspania się albo po raz pierwszy biegania wieczorem (kiedy to podobno nasz organizm ma największą zdolność wysiłkową) ale sobotnie 6km skończyłam z pierwszą, całkiem fajną treningową życiówką od początku początków. Odkąd pamiętam, najlepsze treningi i starty zawsze wychodziły mi w godzinach wieczornych. Teraz jednak, ze względu na rodzaj pracy i świadomość, że kiedyś być może przyjdzie mi startować o 9:00, praktycznie wszystkie treningi robię w godzinach porannych. A jeśli Wy jeszcze nie wiecie, kiedy biega Wam się najlepiej, koniecznie sprawdźcie wszelkie opcje. Mając możliwość dostosowania swoich godzin biegania do reszty dnia – po co męczyć się podwójnie?
Niedziela zaś miała być jednym z ładniejszych dni w ostatnim czasie. W końcu po tych zimnych i deszczowych dniach wyszło słońce! Słysząc więc, że znajoma ma zamiar robić swój trening w Parku Skaryszewskim, stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi zmiana otoczenia. Wpakowałam się w tramwaj i swoje 5km + 8x200m + 1km zrobiłam właśnie na Pradze. Jeśli czujecie znudzenie materiału pobliskiego lasku czy ścieżki takie urozmaicenia na pewno dobrze wpłyną na Wasze podejście do biegania! Inny park, kierunek drogi, a może druga strona miasta – spróbujcie czegoś nowego, dodatkowe endorfiny gwarantowane. Mi udzieliło się ich sporo, szczególnie, że nawet te odcinki biegałam całkiem żwawo, a przy tym nie sztywno. Było to co prawda tempo, które kiedyś chciałabym trzymać przez całe 10km… Ale kto by się tym teraz przejmował! Słoneczny dzień, luźne nogi… Byłabym w stanie ocenić ten trening notą 11/10, gdyby nie to, że na koniec znowu dokuczały mi… Zawroty głowy.
Choć ten tydzień generalnie pod względem treningowym był całkiem udany, to poza bieganiem nieprzerwanie czułam się niesamowicie ospale, bez energii, zasypiałam wręcz na stojąco. Ba, pisząc ten tekst, zamykają mi się oczy mimo, że kawy mam pod dostatkiem. Skłoniło mnie to wszystko więc do refleksji, że być może to najwyższy czas na zrobienie sobie podstawowych badań, które swoją drogą, każdy początkujący biegacz powinien zrobić sobie na samym początku i powtarzać 3-4 w roku. Najpewniej jest to kwestia intensywnego czasu, niedoborów, aczkolwiek przezorny zawsze ubezpieczony. Taki jest więc mój główny cel na ten tydzień – zrobić badania. Nie ‘przebiec tyle i tyle kilometrów’, a zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie. Bez nich, nie będę w stanie pobiec ani daleko, ani szybko. A Wy bądźcie mądrzejsi ode mnie i nawet jeśli teraz nie czujecie się gorzej, nic nie wskazuje na to, że coś w Waszym organizmie dzieje się nie tak, dla własnego spokoju wykonajcie pakiet podstawowych badań, by po prostu biegać bezpiecznie.
Dbajcie o siebie i o swoje zdrowie, a ucząc się na moim przykładzie – strzeżcie się pracoholizmu. Nie naciskajcie na siebie, tylko podchodźcie to tematów biegowych z głową. Słuchajcie przy tym wszystkim swojego organizmu i aniołka w swojej głowie, który czasami będzie podpowiadał, żeby zwolnić. Przy takim, rozsądnym przede wszystkim podejściu do biegowych początków, tę przygodę truchtaczy będziemy kontynuować razem przez jeszcze kilkadziesiąt, jak nie więcej, dobrych części. Macie to jak w banku.
Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.