5 i 6 tydzień przygotowań w ramach projektu #kieRUNek Walencja. Start w Maratonie w Nowym Jorku!
#kieRUNek Walencja powstaje we współpracy z marką New Balance
Piąty i szósty tydzień moich przygotowań do maratonu w Walencji były raczej spokojne… za wyjątkiem startu w jednym z najpiękniejszych maratonów na świecie – TCS New York City Marathon! Bieganie maratonu na krótko przed docelowym startem może nie być najlepszym pomysłem i raczej nie polecam tego praktykować. Jednak w tym przypadku nie mogłam sobie odmówić – nawet jeśli może to wpłynąć negatywnie na wynik 1. grudnia. Ale o tym za chwilę!
Tydzień piąty:
Poniedziałek – BC1 10 km Nic nadzwyczajnego. Poniedziałkowe rozbiegania po weekendowych longach nigdy nie należą do najprzyjemniejszych. To niby prosty, luźny i krótki trening, ale często trudno się na niego zmobilizować. Mimo to lubię rozpoczynać tydzień biegowo, więc jak zwykle, zrobiłam swoje. Tego dnia pojawił się jednak przedstartowy stres – obawa przed złapaniem infekcji. Dlatego większość treningów przed wyjazdem do Nowego Jorku robiłam na bieżni mechanicznej.
Wtorek – Podbiegi + trening siłowy Podobnie jak w poniedziałek, wybrałam bieżnię mechaniczną. W planie miałam podbiegi, które na bieżni zamieniłam na 10 km luźnego biegu i 10 minut biegu z nachyleniem 6%. Dodatkowo rano wykonałam trening siłowy, skupiający się głównie na mięśniach pleców.
Środa – Teoretycznie dzień wolny Środa powinna być dniem wolnym, ale z uwagi na luźną dyszkę zaplanowaną na czwartek, musiałam przełożyć trening właśnie na środę. Czwartek to dzień wylotu do Stanów, więc bieganie byłoby już niemożliwe.
Czwartek – Dzień wolny
Piątek – Shakeout run w Central Park To było moje marzenie – bieganie po Central Parku w samym sercu Nowego Jorku. Przerosło zdecydowanie moje oczekiwania. Z grupą zrobiliśmy około 8 km w naprawdę pagórkowatym terenie. Nie spodziewałam się tak wielu alejek, asfaltowych tras, przewyższeń, drzew, zwierząt i przede wszystkim biegaczy! Tam naprawdę chce się biegać! Nogi, choć zmęczone po locie, dawały radę. Atmosfera maratonu była wyczuwalna od pierwszych kroków postawionych w tamtym miejscu.
Sobota – 20 minut rozruchu przed maratonem Teoretycznie mogłam zrobić sobie wolne, ale chciałam odprowadzić Bartka Falkowskiego na start jego biegu na 5 km. Potem skróconą trasą pobiegłam w kierunku mety. Uwielbiam bieganie po mieście, a Nowy Jork w tej roli zapiera dech w piersiach. Choć nie dogoniłam Bartka na mecie (pobiegł nieco szybciej, niż planował, więcej tutaj), 20 minut biegu minęło błyskawicznie. Nogi były luźniejsze niż dzień wcześniej – to dobry znak przed maratonem.
Niedziela: MARATON
Logistycznie maraton w Nowym Jorku nie jest najłatwiejszy. Dotarcie na start zajmuje sporo czasu. Na szczęście jet lag pozwolił mi na wypoczynek, bo obudziłam się już o 3:00 (9:00 polskiego czasu) z uśmiechem i bez przedstartowej gorączki. Wiedziałam, że mam przed sobą ważne zadanie. Najważniejsze dla mnie w tym maratonie było… nie pobiec za szybko. Mój główny cel jest na horyzoncie, za 4 tygodnie, a tam chcę dać z siebie naprawdę wszystko. Maraton na 4 tygodnie przed tym najważniejszym startem nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale jako że jest to Maraton w Nowym Jorku – spełnienie marzeń – musiałam go pobiec!
Mój trener, Artur Kozłowski, zaplanował dla mnie strategię, która miała być bardzo podobna do tej sprzed 2 tygodni, ale z dodatkowym elementem rozbiegania, aby na mecie zgarnąć zasłużony medal, który dla mnie jest najpiękniejszym w życiu. Zadanie było jasne: 15 km luźnego biegu, 20 km w tempie 4:20-4:10 i 7 km z kawałkiem w truchcie po medal. Nie było to łatwe, ale jak widać na mapce, udało się (zielona trasa to ta z szybszym tempem).
Pierwsze 15 km to było niesamowite przeżycie – biegłam na luzie, z uśmiechem, nagrywając się dla Was i czerpiąc energię od niezliczonej ilości kibiców. Na 14. km zatrzymałam się, żeby dowiązać buty, zamieniłam kilka słów z panią, która ze zdziwieniem obserwowała moje zatrzymanie, zjadłam drugi żel (żele przyjmowałam co 7 km) i ruszyłam na mocniejsze 20 km.
Podbiegi, które w Nowym Jorku są głównie przez niekończące się mosty, dały naprawdę ostro popalić. Tych mostów nie da się porównać do niczego w Polsce. Są długie, naprawdę długie. Zbiegi cieszyły, ale świadoma tego, że hamując również obciążamy mięśnie, wcale nie byłam z nich tak bardzo zadowolona. Mimo wszystko kilometry mijały szybko, a atmosfera na trasie niosła mnie do przodu. Zestawienie kilometrów poniżej doskonale pozwala zauważyć, kiedy biegłam przez mosty.
Po 20 km pracy zatrzymałam się ponownie, by w spokoju napić się wody z kubeczka (nie idzie mi to jeszcze tak sprawnie; w Londynie woda była w plastikowych buteleczkach, i to rozwiązanie, choć mniej ekologiczne, zdecydowanie lepiej mi się sprawdzało). Nie będę kłamać, te 35 km trochę mnie zmęczyły, bo trasa nie była łatwa, ale zwolnienie tempa do 5:00-4:40 min/km sprawiło, że końcówka maratonu odrobinę dłużyła się, a żołądek przestał ze mną współpracować. Z tego powodu nie przyjęłam żelu na 35 km, wiedząc, że zostało mi tylko 7 km luźnego biegu. Postanowiłam napić się izotonika i wody na punkcie odżywczym i dotruchtać po upragniony medal.
Wynik na mecie zaskoczył mnie bardzo pozytywnie – 3:12:25 to oficjalny czas, a tak naprawdę tylko 20 km biegłam mocniej, zatrzymując się przy tym kilkukrotnie. Emocje tego startu wciąż buzują, więc nawet jeśli w Walencji wynik będzie daleki od oczekiwań, nie żałuję startu w maratonie w Nowym Jorku. To było niesamowite przeżycie i doświadczenie. Niemniej jednak liczę na to, że zdrowie dopisze, forma się wyklaruje i w Walencji stanę na starcie gotowa na nową życiówkę.
Tydzień szósty:
Po maratonie znów miałam tydzień luźniejszych treningów.
Poniedziałek: dzień wolny
Wtorek: rozbieganie 8 km Chociaż bolesność mięśni nie była tak duża, jak po maratonie w Londynie, pierwsze kilometry wtorkowego biegu nie były wcale przyjemne. Na szczęście z każdym kolejnym kilometrem czułam się zdecydowanie lepiej, a liczba maratończyków w Central Parku sprawiała, że chciało się biec szybciej i szybciej.
Środa: wolne
Czwartek: BC1 – 8 km Trening już w pełnym komforcie. 8 km ulicami Nowego Jorku, w dzielnicy Queens, z podziwianiem widoków – lepiej być nie mogło!
Piątek: wolne
Sobota: 10 km BC1 + 5 km mocniej W sobotę wybrałam się na ostatni trening w Nowym Jorku. 10 km luźno wykonałam w średnim tempie 4:45. Sama nie wiem, jak to się stało, że tego dnia nogi kręciły się aż tak szybko. Może to magia tego miasta, a może chłód, który w końcu nadszedł. Po 10 km bieganych po Roosevelt Island, pozostało do wykonania 5 km mocniej. Wystartowałam bezpiecznie, w tempie 4:05 min/km, by z każdym kilometrem nieco przyspieszać, a ostatni kilometr zrobić w 3:53 min/km. Fajnie było trochę mocniej pokręcić nogami! A wszystko to w związku z nadchodzącym pierwszym startem na 5 km w poniedziałek. Nie byłam pewna, czy uda mi się stanąć na linii startu, bo zmęczenie po podróży do Polski mogło pokrzyżować moje plany, ale na szczęście wszystko poszło po mojej myśli, choć może nie do końca, jeśli chodzi o ostateczny wynik na mecie…
#kieRUNek Walencja powstaje we współpracy z marką New Balance
trenerka personalna, pasjonatka i trenerka biegania. Oprócz biegania trenuje również crossfit i pływanie. Kocha motywować i zarażać miłością do aktywności fizycznej. Założycielka projektu #piątkawpiątek zrzeszającego biegaczy z całej Polski. Pełna optymizmu i wiecznie uśmiechnięta prężnie działa na Instagramie.