Redakcja Bieganie.pl
AfterShokz Trekz Titanium spełniają te dwa wymagania. Nie zasłaniają kanału słuchowego i są bezprzewodowe. Trzymają się głowy dobrze, lekki ucisk jaki wywołują nie powoduje dyskomfortu. Pałąk łączący słuchawki układa się z tyłu głowy więc także używanie czapeczki nie jest problemem.
Słuchawki posiadają nietypowe głośniki. Z jednej strony są to normalne głośniczki słuchawkowe. Ale z drugiej są to głośniki których zadaniem jest przenoszenie dźwięki poprzez zetknięcie z naszą kością skroniową czy jarzmową (nie jestem specem z anatomii).
Teoretycznie można zatknąć uszy (producent dostarcza nawet specjalne zatyczki) i dźwięk i tak będziemy dobrze słyszeli. Nie jest to żadne wielkie zaskoczenie dla tych, którzy słuchali kiedyś na przykład radia poprzez ściśnięcie zębami specjalnego nadajnika. Da się, ale do tej pory nie było to wykorzystywane w praktyce produkcji słuchawek. Nie wiem jak zbudowane są duże słuchawki nauszne ale ich obudowa uniemożliwia zazwyczaj wzięcie do dłoni samych głośniczków. Można natomiast wziąć do ręki głośniczki typowych słuchawek dousznych i nawet jeśli gra muzyka nie czujemy jakichś specjalnych drgań. Tymczasem tutaj można mieś wrażenie, że mamy w dłoni jakiś mały subwoofer.
Jakie jest jakość dźwięku? Sprawa jest dosyć ciekawa. Mamy jak gdyby dwa rodzaje słuchawek. Pierwsze, o całkiem dobrej jakości dźwięku, pod warunkiem, że zatkniemy przewody słuchowe. Drugie, o dźwięku ograniczonym, trochę jak gdybyśmy słuchali muzyki przez jakąś rurkę albo mieli filtry wysokich i niskich częstotliwości. Ale nawet w wersji pierwszej to na pewno nie są słuchawki audiofilskie. Choć przyznam, że różne ustawianie zatyczek, mocniejsze lub słabsze ich wciśnięcie daje nam różny odbiór i można to dostosować do całkiem wg mnie dobrego brzmienia, choć tak czy inaczej brakuje przestrzeni. Ale ja też nie jestem audiofilem i język jakim się posługuję na pewno nie jest „profesjonalny”. Tak czy inaczej, osoby wrażliwe na jakość dźwięku będą pewnie narzekały na ograniczony zakres częstotliwości czy małą rozpiętość barwy. Na pewno czucie pulsacji basu dodaje trochę do jakości dźwięku ale nie można powiedzieć, żeby ktoś kto chce się sycić pełnym spektrum dźwięku był zadowolony. Jednocześnie jestem pewien, że ogromnej grupie ludzi dźwięk wyda się w zupełności satysfakcjonujący i zupełnie nie będą rozumieli o co mi chodzi. Ja zresztą sam stosuję je od jakiegoś czasu i jestem bardzo zadowolony.
Czy poczucie odcięcia od świata jest mniejsze? Tak, jest mniejsze. Chociaż trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że główny wpływ na poczucie odcięcia ma i tak poziom głośności muzyki. Jeśli pójdziemy na głośny koncert czy do klubu muzycznego to chcąc porozumieć się z osobą, która obok nas stoi musimy krzyczeć, mimo, że kanałów słuchowych nie mamy zablokowanych.
W trakcie słuchania muzyki nie musimy dotykać telefonu jeśli chcemy zrobić głośniej, zatrzymać muzykę czy przewinąć do następnego utworu. Pozwalają na to przyciski głośności lub specjalny przycisk wielofunkcyjny.
Słuchawki posiadają także dwa mikrofony redukujące szum wiatru co pozwala używać je do normalnych rozmów telefonicznych. Rozmowę możemy odebrać właśnie przy pomocy guzika wielofunkcyjnego. Tym samym guzikiem możemy wywołać ostatnie połączenie lub wywołać funkcję głosowego wybierania numeru, jeśli nasz telefon na coś takiego pozwala.
Trzeba przyznać, że słuchawki Trekz Titanium dają naprawdę dużo fajnych opcji, przynajmniej w zakresie w jakim słuchawki mogą je dawać, bez dodatkowych wodotrysków w postaci pomiaru tętna czy współpracy z jakimś specjalnych programem treningowym.
Czas pracy na jednym ładowaniu to 6 godzin.
Słuchawki ważą 36 gramów, podczas kiedy większość typowych słuchawek bezprzewodowych waży około 20 gramów. Nie jest to dużo ale biorąc je do ręki, czujemy, że mamy w dłoni coś bardziej masywnego. Jednak po założeniu na głowę nie czuć dyskomfortu.
Podstawowa wada to cena. Za Trekz Titanium trzeba zapłacić przynajmniej 500 zł, gdy tymczasem możemy znaleźć słuchawki za cenę około 100 zł.
Przeczytaj: Test czterech modeli słuchawek bezprzewodowych