W ciągu ostatniego roku miałem okazję przetestować całkiem sporą liczbę butów biegowych. Różni producenci, nieco inne rozwiązania technologiczne, ale wszystkie łączyło jedno. Były to stosunkowo lekkie buty o jednocyfrowym spadku pięta/palce wyrażonym w milimetrach. Dzięki nim przekonałem się, że nawet niemłody facet o wadze powyżej 80 kg, nie biegający „naturalnie”, ale za to całkiem często i umiarkowanie szybko, czyli ja, może świetnie się czuć w takich właśnie lekkich butach. I że po przyzwyczajeniu się do nich, właściwie nie ma już za bardzo powrotu do butów „na obcasie”.
Buty lekkie (to takie moje robocze określenie, nie udało mi się wymyślić nic sensowniejszego) to kategoria pośrednia pomiędzy butami tradycyjnymi, o stosunkowo sporej wadze, dwucyfrowym spadku pięta/palce i dodatkowymi, pozapiankowymi systemami amortyzacji, a butami minimalistycznymi. Do tych drugich zaliczam obuwie o amortyzacji żadnej lub prawie żadnej i spadku pięta/palce bardzo bliskim albo równym zeru. Niektórzy utożsamiają buty lekkie z butami startowymi, jednak większość modeli, z jakimi miałem do czynienia, nie jest zaliczana do startówek.
Myślę, że buty lekkie to kategoria, która będzie się najbardziej dynamicznie rozwijać w najbliższych latach. Będą stanowić segment stopniowo rosnący i, jak sądzę, niedługo zdominuje on pod względem liczby sprzedanych par butów pozostałe segmenty, czyli buty tradycyjne i buty minimalistyczne. Czy ta progonoza się sprawdzi? Zobaczymy…
To buty środka, pomiędzy pancernym, ciężkim tradycjonalizmem, a będącym w ofensywie, ale jednak bardzo wymagającym i ryzykownym minimalizmem. But lekki daje jednocześnie poczucie bezpieczeństwa i zachęca do ataku. To kompromis, ale jednak krok do przodu. Dla wyczynowego biegacza albo wyznawcy minimalizmu te „lekkie” buty wcale nie będą lekkie, skwituje je pewnie pogardliwym uśmiechem. Ale dla przeciętnego joggera takie buty to możliwość awansu na wyższy, bardziej aktywny poziom. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie przechodzę coś w rodzaju takiego awansu.
Aby nieco sprecyzować opisywaną kategorię podzieliłem buty według popularnych parametrów: wagi w średnim, męskim rozmiarze oraz spadku pięta/palce, zwanego też dropem lub offsetem. Chyba już nie trzeba nikomu tłumaczyć, że chodzi tu o różnicę grubości podeszwy pod piętą i pod śródstopiem (przodostopiem).
Do butów tradycyjnych zaliczyłbym te, w których waga średniego, męskiego rozmiaru przekracza 300 g, a spadek pięta/palce wynosi 10 mm lub więcej. Buty minimalistyczne z kolei to zwykle buty o wadze poniżej 200 g i spadku pięta/palce pomiędzy 0 a 3 mm. Buty lekkie będą więc zawierały się w przedziale pomiędzy tymi wartościami: waga 200-300 g, spadek pięta/palce od 3 do 9 mm. Postęp technologiczny i rozwój wiedzy o mechanice biegu pewnie przesuną trochę te granice, bo już na rynek wchodzą buty, które wg powyższej klasyfikacji powinny być zaliczone do minimalistycznych, ale ze względu na zachowaną nie najgorszą amortyzację należą koncepcyjnie raczej do butów lekkich, jak np. Saucony Virrata.
Cechą różniącą buty tradycyjne i buty lekkie jest też, wg mnie, ograniczenie się w butach lekkich do amortyzacji w postaci pianki. Oznacza to odrzucenie lub zastosowanie w szczątkowej postaci innych systemów amortyzacji, takich jak żel, zoom, wave itp. oraz w zasadzie nie stosowanie lub bardzo rzadkie stosowanie tradycyjnego podparcia dla nadpronatorów, opartego na gęstszej piance, typu Duomax, DRB itp. No i buty lekkie mają zwykle znacznie miększą konstrukcję zarówno cholewki, jak i podeszwy. Nie stosuje się w nich (lub stosuje w minimalnym stopniu) sztywniejszych, np. plastikowych elementów.
Wymienię teraz modele, które w ciągu ostatniego roku (a nawet trochę dłużej) testowałem. I za których pomocą przede wszystkim testowałem siebie. Sprawdzałem, czy rezygnując z części amortyzacji nie przypłacę tego kontuzją lub obniżeniem komfortu biegu. Ciekawiło mnie czy obniżenie dropu, bez stosowania tradycyjnego podparcia, nie polepszy stabilizacji kroku biegowego, przy mojej wyraźnej nadpronacji. Starałem się też biegać nieco bardziej dynamicznie niż do tej pory. Tym bardziej, że lekki but sprawiał, że dynamika ta rosła jakby odruchowo. Oto buty w których biegałem:
Nike Free Run+2, waga 238 g (US 9), spadek pięta/palce 8 mm
Columbia Ravenous Lite, waga 192 g (US 9 1/2), spadek pięta/palce 5 mm
Puma Faas 300, waga 197 g (US 9), spadek pięta/palce 8 mm
Brooks Pure Cadence, waga 275 g (US 9), spadek pięta/palce 5 mm
Asics Gel-Lyte 33 2, waga 240 g (US 9), spadek pięta/palce 6 mm
Kolejność jak w napisach końcowych amerykańskich filmów: „in order of appearance”, czyli zgodna z pojawianiem się tych lekkich butów w moim biegowym życiu.
Zaczęło się od Free. Uważam, że to kapitalna konstrukcja. Właśnie ten but, jak czytam i słyszę tu i ówdzie, zrewolucjonizował biegowe obuwnictwo. McDougall w „Urodzonych biegaczach” wieszał na nim psy, podobnie jak i na firmie go produkującej, więc choćby z tego powodu Free był intrygujący. Robił to też jeden handlowiec z konkurencji, a jak coś tak mieszają z błotem, to musi w tym czymś być coś (ładnie mi się sformułowało, nie?).
Po raz pierwszy znalazł się on na moich nogach na spotkaniu szkoleniowym dla sprzedawców produktów Nike, które zorganizowano w Spale chyba na początku 2011 r. Free były wtedy głównym punktem programu szkoleniowego. Byłem trochę nieufny, do tej pory biegałem tylko w butach, które dziś zakwalifikowałbym do obuwia tradycyjnego.
Pierwsze wrażenie to ogólna miękkość. Miękka cholewka, taka skarpetkowata, zapiętek też. Zaskakująca była też plastyczność podeszwy, pociętej od spodu „w czekoladę”, co dawało możliwość wyginania go w najróżniejszy sposób. Pełna plastyka, z czymś takim w butach biegowych wcześniej się nie spotkałem. Świetny design. Wyraźnie wysklepiony wybrzuszeniem podeszwy podłużny łuk śródstopia (w tym akurat wariancie Free), który bardzo mi wtedy odpowiadał (potem się to trochę zmieniło). Myślałem, że to but przeznaczony do biegania z lądowaniem na śródstopiu. A ja wtedy tak biegać nie za bardzo potrafiłem, lądowałem na pięcie i… nic. Da się, jest dość komfortowo, kolana nie bolą, nie taki ten but straszny. Ale trzeba przyznać, że był to ten najlepiej amortyzowany Free, z 8-milimetrowym dropem. Myślę, że jednak ze względu na pocięcie podeszwy na klocki, które przy lądowaniu piętą na podłożu rozłażą się na boki, można uznać, że amortyzacja jest nieco mniejsza, niż wynikałoby to z grubości podeszwy pod piętą. Za to rozszerzająca się w momencie uderzenia w podłoże podeszwa pod piętą dawała całkiem niezłą stabilizację przy lądowaniu.
Pobiegałem we Free w Spale, potem w ramach treningu w różnych warunkach. Na podłożach twardych (asfalt, beton, kostka) i miękkich (żwirek, leśne dróżki, piach, błoto). Na wszystkich biegło mi się fajnie, miałem poczucie dobrego kontaktu z podłożem. Szczególnie fajnie biegało mi się w nich po krętych, leśnych, pofałdowanych ścieżkach. Odruchowe, błyskawiczne reakcje na niespodziewane nierówności. Poczucie integracji biegacza z gruntem, po którym zasuwa. Wybaczcie patos, ale dokładnie takie były moje myśli w czasie takiego leśnego fartleku. Jakoś tak samoczynnie się przyspieszało. Nogę mam szeroką, dobrze się wpasowywała w trochę załamaną, niesymetryczną konstrukcję Free. Pobiegłem w nich w asfaltowym wyścigu na niespełna 10 km w Ożarowie Mazowieckim i niespodziewanie wygrałem kategorię wiekową z czasem bliskim życiówki. Więc dynamika Free potwierdziła się, mimo że nie jest to but uznawany za startówkę.
Do dziś zdarza mi się pobiegać w tych butach ze Spały, mimo że są już zajeżdżone i poszarpane. Naprawdę duży przebieg za nimi, grubo ponad tysiączek kilometrów. Żona już ze dwa razy cichcem mi je do śmieci wyrzucała, ale wytropiłem i zapobiegłem. Bo fajnie się w nich biegnie, lubię je, a dla mnie bieganie to nie rewia mody. Free to chyba najlepszy produkt myśli obuwniczej Nike, dziwię się że marketingowo odpuszczony na rzecz dużo słabszych, według mnie, modeli. A że przy bieganiu w lesie łapią drobne gałązki między klocki podeszwy, to szczegół…
Moje drugie lekkie buty, Columbia Ravoenous Lite, były zdecydowanie bliżej minimalizmu. To chyba najtwardsze buty w jakich do tej pory biegałem. A mimo to zasuwało mi się w nich świetnie i też nic mi w stawach nie szwankowało. Tym razem podeszwa była bardziej zintegrowana, w jednym kawałku, a spadek pięta/palce wynosił tylko 5 mm. Amortyzacji mało, bieżnik od spodu taki półtrailowy, więc często po miękkich nawierzchniach w nich biegałem. No i żyję, nic się nie stało, a ładnych kilkaset kilometrów się uzbierało.
Bardzo miękka cholewka z przewiewnej siateczki z wielkim logo producenta, chyba najmniej trwała, w porównaniu z innymi prezentowanymi tu modelami. Mam tendencję do dziurawienia paznokciem palucha siatki tylko w lewym bucie (w prawym mam lekkiego haluksa i chyba dlatego paluch nie podrywa mi się w biegu do góry) i oczywiście po intensywnej eksploatacji zrobiła mi się w lewym z przodu spora dziura. W myśl zasady, że bieganie to nie rewia mody, szyłem ją kilkakrotnie, bo buty były fajne, dynamiczne. Najlżejsze z całego prezentowanego towarzystwa. W przeciwieństwie do poprzednich, dość wąskie, ale elastyczność cholewki powodowała, że mi to nie przeszkadzało.
Kolejne lekkie buty, w których zrobiłem również kilka setek kilometrów, to Puma Faas 300. Takie trochę zamszowe, też wąskie. Bardzo wygodne, miękkie, podobnie zresztą jak i pozostałe tu omawiane. Najgładsze od spodu z całej piątki, czyli przeznaczone do biegów po twardych, miejskich nawierzchniach. Przeznaczone do startów i szybkich treningów, i tak też przeze mnie wykorzystywane. Bardzo mi się spodobała prostota ich konstrukcji. Świetne poczucie przyczepności na gładkich nawierzchniach, nawet mokrych. Zdecydowałem się w nich wystartować w półmaratonie warszawskim wiosną 2012 r. i się na nich nie zawiodłem. Waga poniżej 200 g, dobra dynamika. Myślę, że spora jest ich zasługa w satysfakcjonującym mnie wtedy wyniku. Nieco miększe od columbii i chyba nieco trwalsze, ale poza tym dość podobne we wrażeniach. Świetna startówka.
Z butami Brooksa z nowej linii Pure miałem już wcześniej do czynienia, na łamach tego portalu porównywałem Brooks Pure Grit z innymi butami terenowymi. Ale tu porównujemy buty nieco innego typu, więc Grity pomijam na rzecz innego modelu linii Pure. Ten model to Cadence – stosunkowo wąski, lekki but, proponowany m.in. nadpronatorom. Zacząłem o nim częściej myśleć od czasu, kiedy w październiku 2012 r. na jednym z ErgoTreningów pojawił się w nich u nas w sklepie… Scott Jurek. To było dla mnie, i chyba nie tylko dla mnie, pamiętne wydarzenie i niedługo potem sprawiłem sobie identyczne, biało-niebieskie Cadence. Biegałem po sklepie przed decyzją jeszcze w Pure Flow, ale jednak bardziej pasowały mi trochę węższe, lepiej stabilizujące i opinające stopę Pure Cadence.
No i kolejne dobre trafienie. Mimo ledwie 5 mm spadku pięta/palce (wg runningwarehouse.com, wg producenta 4 mm) nie wyczuwa się mniejszej amortyzacji pod piętą niż w tradycyjnych butach. Za to pod śródstopiem jest to ewidentnie najlepiej amortyzowany z całej wymienionej piątki but. I to nie jest taka miękka wata, tylko coś, co odbija. Cadence jest z piątki najcięższy, ale z dużym zapasem mieszczący się w grupie butów lekkich. Wyróżnia go materiał, z którego zrobiona jest podeszwa. Jest to mieszanina tradycyjnie stosowanej w butach Brooksa pianki BioMoGo z materiałem o zmiennej dynamice odbicia, czyli DNA. W efekcie uzyskano nieco cięższą od zwykłej pianki, ale lżejszą od DNA materię, która znakomicie oddaje energię lądowania w momencie wybicia. Daje to poczucie dużej dynamiki, zwłaszcza przy porównaniu z ostatnim modelem, z którym mam do czynienia od niedawna.
Ten model to Asics Gel-Lyte 33 2. Najlżejszy z linii 33, jako jedyny z niej pozbawiony sztywnych elementów, zarówno w podeszwie, jak i w cholewce. W podeszwie zastosowano dwuosiowy system Fluid Axis, mający w czasie przetoczenia załamywać jego kierunek, ale jak dla mnie to właściwość drugo-, a nawet trzeciorzędna, raczej niewyczuwalna. Za to ogólna miękkość i lekkość to coś, z czym Asicsa dotąd nie kojarzyłem. But jest wygodny, ładny, lekki. Ma miękki zapiętek, a przecież Asicsa od innych firm wyróżniało właśnie mocne łapanie zapiętkiem kostki i ścięgna Achillesa. Można powiedzieć, że to model, który łamie stereotypy.
Robię w nim ostatnio często szybkie treningi, np. 5 x 1000 m, w ramach przygotowań do wiosennego poprawiania moich asfaltowych życiówek sprzed lat. Czyli traktuję go jako potencjalną startówkę, choć chyba raczej jest to but treningowo-startowy. Bo startówka powinna jednak dawać wyraźne poczucie dynamicznego odbicia, które uzyskuje się albo przez ujęcie amortyzacji z przodu podeszwy, albo zastosowanie materiału lub systemu wspomagającego to odbicie, jak to zrobiono np. w Cadence. W Lyte, mimo że to but lekki, miękki i przyjemny, ta dynamika nie jest aż taka duża. Więc na start krótszy wybrałbym pewnie co innego, ale do maratonu… czemu nie?
Tyle przeglądu wypróbowanych przeze mnie butów lekkich, teraz plany na najbliższe tygodnie. Już niebawem chcę sprawdzić się na dwóch dystansach. W połowie kwietnia w Raszynie rozegrany zostanie atestowany bieg uliczny na dystansie 10 km, w którym mam zamiar zrobić wynik w okolicach… 40:00. Latka lecą, jak nie teraz to kiedy? Z kolei tydzień później mam zamiar po raz pierwszy od kilku lat znów wziąć udział w asfaltowym maratonie, czyli w Orlen Warsaw Maraton. Tu raczej o życiówce nie myślę, ale postaram się załapać w pierwszym tysiącu finiszujących, zwłaszcza że to się w tym maratonie opłaca.
No i co tu wybrać na te dwa różne starty? W dyszce chyba najlepiej sprawią się Faas 300. Natomiast w maratonie mam dylemat: czy lżejsze, ale miększe pod piętą Gel-Lyte 33 2, czy raczej nieco cięższe, ale chyba bardziej dynamiczne Cadence? Jeszcze się nie zdecydowałem, zostało jeszcze trochę czasu do namysłu.
Nie było moją główną intencją porównywanie wyżej wymienionych modeli, to wynikło jakby przy okazji. Moim zasadniczym celem było sprawdzenie na sobie, czy zamiana buta tradycyjnego na lekki pociąga za sobą jakieś negatywne konsekwencje. Wygląda na to, że nie. A czy widać przy tym jakieś zmiany na lepsze? Z pewnością. Nawet jeśli nie uda mi się poprawić tej wiosny życiówek, to komfort biegu i poczucie lekkiego, dynamicznego kroku jest niewątpliwe. Zawdzięczam te doznania właśnie odchudzeniu butów, których używam.
Ostatnio zaproponowano mi buty tradycyjne z dużym dropem. Założyłem je, przebiegłem się po sklepie. Czułem się dziwnie, nienaturalnie. Podziękowałem i oddałem. Może jednak komuś innemu bardziej przypasują, ja chyba już jestem po drugiej stronie.