Redakcja Bieganie.pl
Aż trudno w to uwierzyć, ale w zamierzchłych czasach (czyli jakieś 15 lat temu) większość biegaczy radziła sobie bez zegarków GPS. Pomiar dystansu odbywał się za pomocą odmierzonych pętli, a tętno i jego restytucję sprawdzano przykładając palce do tętnicy szyjnej. Czy dziś zwykły zegarek nadal ma rację bytu i jest w stanie konkurować z wszechstronnym smartwatchem? Na które treningi wystarczy nam zwykły zegarek, a kiedy przyda się kontakt z satelitą?
Zegarki mierzące tempo, dystans, tętno i dużo więcej danych dotyczących aktywności sportowej, podbiły i zmonitorowały serca biegaczy. W oparciu o ich wskazania realizowane są dziś często treningi, a nawet odpoczynek pomiędzy sesjami, Mierzona jest z ich pomocą jakość snu trenujących, wyliczane progi wysiłkowe, kąt i siła nacisku w trakcie biegu. Danych jest wiele, nie zawsze potrafimy zinterpretować nawet połowę z nich. Często podstawowym – a więc liczbie pokonanych metrów też nie do końca można ufać.
Co to jest technologia GPS i czym różni się od Glonassa, Galileo lub Beidou? Wszystkie cztery wymienione nazwy odnoszą się do różnych systemów nawigacji satelitarnej. GPS został opracowany przez Stany Zjednoczone, Glonass przez Rosję, Galileo przez Unię Europejską, a Beidou przez Chiny. Największą popularność zdobył GPS, który zanim trafił do użytku komercyjnego, służył wojskom amerykańskim np. do lokalizacji oddziałów nieprzyjaciela.
Dzięki zegarkom z systemem nawigacji znamy pokonany dystans oraz tempo biegu. Mniej więcej. Trzeba pamiętać, że zegarek staje się odbiornikiem dla satelitów „zawieszonych” w kosmosie. Satelity rozpoznają nas (na razie oficjalnie) w konkretnym miejscu na kuli ziemskiej. Sygnał pomiędzy zegarkiem a satelitami krąży non stop, szacując tempo na podstawie zmiany miejsca naszego położenia. Im trudniejsze warunki atmosferyczne, tym większe odchylenia w dokładnym pomiarze. Na zakłócenia mogą również wpływać otaczające trasę biegu – wysokie drzewa, budynki, mosty itd. „GPS mi się zgubił” to częste stwierdzenie biegaczy korzystających ze smartwatchy.
Pomiar satelitarny możemy zatem nazwać „umownym”. Jeśli chcemy mieć pewność, że na pewno zrobiliśmy nową życiówkę na 10000 metrów, a nie 9800, lepiej zdać się na pomiary, których dokonują atestatorzy tras z wykorzystaniem liczników mechanicznych (są wciąż dokładniejsze niż elektroniczne). „GPS mi pokazał, że nie było dychy” – stwierdzają niektórzy z rozczarowaniem po starcie w zawodach na 10 km. Jeśli był atest – wskazania zegarka należy traktować, jedynie jako naukową ciekawostkę.
A co, jeśli na treningu chcemy mieć gwarancję, że faktycznie wykonaliśmy 10 x 1000 m a nie 10 x 880? W tym wypadku zegarek z nawigacją będzie musiał uznać wyższość tradycyjnych rozwiązań. Żeby zrobić dokładne interwały, wystarczą – bieżnia lekkoatletyczna i najprostszy stoper.
Standardowa bieżnia lekkoatletyczna posiada 400-metrowe okrążenie (liczone 30 cm od krawędzi wewnętrznej pierwszego toru). Można byłoby więc przypuszczać, że kontrolowanie tempa podczas treningu na stadionie z wykorzystaniem zwykłego zegarka, będzie kłopotliwe. Nic z tych rzeczy. Żeby sprawdzić, jakim tempem na km biegniemy, wystarczy trzymać się pierwszego toru i np. „odhaczać” kolejne stumetrówki. 15 s na 100 m to tempo 2:30/km, 20 s to już 3:20/km, 21 s – 3:30/km itd.
Trening na bieżni ze stoperem uczy trzymania konkretnego tempa. Co 100 m dostajemy informację, o tym, czy nasza prędkość jest zgodna z założeniami czy nie. Biegając z GPS przeważnie dopiero po pełnym kilometrze wiemy, jakim biegliśmy tempem (wcześniej musimy opierać się na „tempie chwilowym”, które jest złudne).
Treningiem, podczas którego zegarek GPS będzie miał zdecydowaną przewagę, są wszelkiego typu biegi ciągłe, na przykład te w II zakresie intensywności. Idźmy wtedy poza stadion. Krążenie 10, 15, czy 20 km po bieżni nie należy do komfortowych ani zdrowych pomysłów.
Rzadko uczęszczana przez samochody szosa, czy też droga rowerowa sprawdzą się dużo lepiej. W takim terenie, bez zmierzonych odcinków, nawigacja płynąca ze smartwatcha pozwala dość precyzyjnie oszacować czy biegniemy w założonych widełkach tempa.
Dodatkowo podczas ciągłych zegarek może stać się trenerem personalnym. Znając nasze strefy tętna, będzie „pikał”, gdy postanowimy zbyt mocno dokręcić śrubę lub gdy zaczniemy luzować (pomiar tętna odbywa się na nadgarstku, albo z wykorzystaniem pasa HR na klatce piersiowej).
Jak już wspomnieliśmy, zwykły zegarek sprawdzi się na bieżni, ale nie tylko. Stoper zdaje egzamin wszędzie tam gdzie bardziej interesuje nas czas wysiłku, niż tempo z jakim biegniemy. Chodzi na przykład o rozbieganie oraz tak zwaną zabawę biegową i fartlek.
Rezygnując z GPS podczas rozbiegania odpada problem z natrętnym zerkaniem na tempo. Możemy skupić się na biegu, wsłuchiwać w organizm, pilnować, żeby tempo rzeczywiście było „konwersacyjne” – a rozbieganie nie zamieniło się w zawody. Smartwatche sprzężone ze sportowymi aplikacjami, mają tę właściwość, że często zachęcają nas do bicia kolejnych rekordów niemal na każdym treningu. Dla większości biegaczy cennym okazuje się bieganie na czas, a nie na kilometry. Na pewno trudniej wykazać się potem przed innymi konkretnym osiągnięciem treningowym, ale cel aktywnej regeneracji czy budowania podstawowej wytrzymałości zostanie na pewno osiągnięty.
Z kolei bieg zmienny w urozmaiconym terenie bardziej opiera się na subiektywnie odczuwanej intensywności wysiłku, niż prędkości z jaką biegniemy. Minutówki, dwuminutówki, itd. – wszystkie zabawy biegowe czy fartlek można wykonać bazując na prostym stoperze. Jeśli w zwykłym zegarku do dyspozycji będziemy mieli wsteczne odliczania (tzw. timer), wówczas trening ZB stanie się jeszcze wygodniejszy (po każdej np. minucie zegarek zacznie pikać, że czas zmienić tempo).
Przy nagłych zmianach prędkości każde urządzenie mierzące dystans ma problemy z nadgonieniem pozycji biegacza na wirtualnej mapie. Na pewno nie warto sugerować się wówczas prędkością chwilową ani odległością pokonaną na krótkich odcinkach.
Mówiąc o różnicach między zegarkiem ze stoperem a zegarkiem GPS, nie sposób pominąć ceny. Najprostsze zegarki z minimalną liczbą funkcji, to wydatek rzędu kilkudziesięciu złotych – podczas gdy dobre smartwatche startują od kilkuset złotych, żeby wylądować na poziomie kilku tysięcy.
Trzeba jednak zaznaczyć, że możliwości nowoczesnych urządzeń są ogromne. Pozwalają m.in. na płatność bezgotówkową, odbieranie połączeń telefonicznych, odtwarzanie muzyki, szeroko pojęte monitorowanie aktywności włącznie z badaniem faz snu. Innym atutem jest ich multisportowy charakter. Smartwatche zdają egzamin nie tylko podczas biegania, ale też jazdy na rowerze, pływania, ćwiczeń na siłowni i wielu innych aktywności. GPS daje więcej bezpieczeństwa w nieznanym terenie, gdzie dobra orientacja to podstawa, jest więc przydatny choćby w trailowych biegach ultra.
Łączące się z satelitą urządzenia są bronią obosieczną. Pozwalają na zbieranie danych, ale również wysyłają dane użytkownika, w nie zawsze sprawdzoną przestrzeń, gdzie są obrabiane i używane do konstruowania skomplikowanych algorytmów. Zegarek z samym stoperem nie przekaże naszych zwyczajów i preferencji firmom analitycznym. Nie zmusi nas więc podstępnie do zakupu swojej lepszej wersji. Smartwatch już ma taką funkcję…