11 marca 2019 Redakcja Bieganie.pl Sport

ZUK od zamarzniętej podszewki


W 6. Edycji Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego wygrali faworyci: Michał Rajca (z którym rozmawialiśmy po biegu) oraz Kasia Solińska, choć niespodziewanie rywalizacja przebiegała na skróconej trasie – 20 kilometrów zamiast 53. Ze względu na warunki atmosferyczne bieg z pewnością nie stracił waloru „ultra”.

Tegoroczna trasa mierzyła ok. 20 kilometrów z ok. 1200 metrów przewyższenia i wiodła z Jakuszyc przez Halę Szrenicką oraz Śnieżne Kotły do Schroniska Odrodzenie na Przełęczy Karkonoskiej. W rywalizacji kobiet Kasia Solińska uzyskała czas 2:25:41 i wyprzedziła Kasię Wilk oraz Lucynę Walaszczyk. Wśród mężczyzn Michał Rajca wygrał z czasem 2:05:15 przed Dominikiem Grządzielem i Pawłem Czerniakiem. Zwycięzcami mogą się jednak czuć wszyscy zawodnicy, którzy wzięli udział w biegu, a to ze względu na ekstremalne warunki pogodowe, z którymi przyszło im się mierzyć.

Ale od początku.

Prolog – Rekonesans

Nie ukrywam emocjonalnego związku z ZUK-iem. Od kilku lat pomagam jako wolontariusz w jego organizacji, pracując przy oznaczaniu trasy przed biegiem i sprzątaniu jej po zakończeniu zawodów.  Na kilka tygodni przed biegiem tradycyjnie urządzamy rekonesans trasy. W tym roku trafiliśmy na „warun stulecia” – doskonała pogoda, rewelacyjna widoczność.

Na Śnieżkę wbiegałem w krótkich spodenkach, a kilka kilometrów dalej musieliśmy się pozbyć również długich rękawów. Po rekonesansie wszyscy życzyli sobie i uczestnikom podobnych warunków w dniu biegu, pogoda szykowała jednak zupełnie inny scenariusz.

Akt I – W przeddzień zawodów

W piątek odbywało się znakowanie trasy. Od kilku dni sprawdzaliśmy prognozę pogody, która zapowiadała silny wiatr i ogólnie mówiąc trudne warunki do rozgrywania biegu. Gdy przed południem dojechałem na miejsce i w kwaterze głównej, zlokalizowanej w DW „Mieszko” w Karpaczu spotkałem „dowództwo” pochylone w skupieniu nad mapą, wiedziałem od razu, że coś się dzieje.

Okazało się, że prognozy są tak niekorzystne, że zarówno ekipa organizatorska, jak i Park Narodowy, GOPR oraz Nadleśnictwo robią wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo zawodnikom. Zostały wyznaczone warianty alternatywne i żeby zdążyć oznakować trasę, kilka ekip niezwłocznie wyruszyło na szlak. Razem z Krzysztofem Małkowskim przypadła nam w udziale – jak się później okazało – ostateczna trasa biegu.

Pierwsze kilometry dłużyły się niemiłosiernie, wpadaliśmy w dziury, czasami po pas w śnieg, ale prawdziwe trudności dotyczyły fragmentu wiodącego grzbietem Karkonoszy, na którym szalała wichura. Widoczność spadała chwilami do kilkunastu metrów, co pozwalało dostrzec jedynie najbliższą tyczkę znakową zimowego przebiegu szlaku. Poza tyczkami nie było żadnych punktów orientacyjnych – zaśnieżony grzbiet, zadymka śnieżna i zachmurzone niebo czyniły krajobraz jednolicie białym, cytując klasyka „jak we wnętrzu ping-ponga”. Cieszyłem się z towarzystwa doświadczonego w zimowych górach przyjaciela i jego zapobiegliwości: dwie pary puchowych łapawic himalaistycznych pozwoliły nam dokończyć pracę (bez nich nie bylibyśmy w stanie wiązać taśm na tyczkach). Mimo wszelkich starań nie byliśmy w stanie przegonić nocy i znakowanie kończyliśmy po zmroku. Byliśmy jednak bardzo zdeterminowani, jako że w trakcie działań otrzymaliśmy z bazy informację, że bieg zostanie skrócony i że de facto znakujemy całą, finalną trasę ZUK-a.

zuk_fotobeaty.jpg Fot. Foty Beaty

Akt II – Armagedon

W dniu zawodów śledziliśmy ich przebieg z Karpacza. Dochodziły nas sygnały, że pogorszenie pogody przeszło oczekiwania i prognozy, a zawodnicy muszą zmagać się z wyjątkowo silnym wiatrem. Prognozy mówiły o 100 km/h – w rzeczywistości na grzbiecie Karkonoszy wiało z prędkością ok. 120 km/h.

Na szczęście w tej trudnej sytuacji wszyscy stanęli na wysokości zadania. W szczególności mam na myśli zawodników, którzy zrozumieli powagę sytuacji, zachowywali się odpowiedzialnie i służyli sobie pomocą na trasie, a także niezmordowanych wolontariuszy i służby zaangażowane w pomoc w przeprowadzeniu biegu. W internecie pojawiały się liczne głosy zrozumienia i wsparcia. W relacjach zawodników wracających do Karpacza słychać było wielki respekt dla Karkonoszy. Wato byłoby posłuchać kilku z nich – jeśli macie wśród znajomych uczestników ZUK-a, zaproście ich, niech wam opowiedzą, „jak było”.

Wszyscy zgodnie potwierdzają, że tegoroczny Zimowy Ultramaraton Karkonoski imienia Tomka Kowalskiego był niesamowitą, wspaniałą i bezcenna lekcją gór, która zapadła w pamięć na długo, a najprawdopodobniej na zawsze.

Epilog – The Day After

W niedzielę rano, korzystając z chwilowego osłabienia wiatru, wybraliśmy się z Grzegorzem Łuczko na Śnieżkę. Zimowy szlak na szczyt był w całości oblodzony, a przyczepność utrzymywaliśmy tylko dzięki specjalnym raczkom. Śnieg prawie całkowicie skrywał łańcuchy, mające pomagać we wspinaczce. Gdyby w takich okolicznościach nagły podmuch wiatru pozbawił równowagi zmęczonego 30-kilometrowym biegiem zawodnika, mogłoby dojść do tragedii.

Na szczęście dzięki odpowiedzialnym ludziom znającym góry wszystko zakończyło się szczęśliwie. Teraz pozostaje czekać na przyszły rok, w nadziei na lepszą pogodę.

Tytułowa fotografia: Manuel Uribe Photography

Możliwość komentowania została wyłączona.