8 czerwca 2016 Redakcja Bieganie.pl Sport

Żona Rzeźnika – czyli pamiętnik support teamu


Na Rzeźnickim Festiwalu Biegowym byłam w tym roku trzeci raz. W dwóch poprzednich latach przyjeżdżałam w Bieszczady jako obserwator i jako kibic. W tym roku było inaczej. Mieliśmy być – ja i nasz syn Borys – zespołem wspierającym Maćka, mojego męża i jego partnera biegowego Krzyśka startujących w XIII Biegu Rzeźnika. Na szczęście podczas poprzednich pobytów dowiedziałam się co to jest przepak,  gdzie usytuowane są punkty kontrolne, czyli czekpointy (ta wiedza tylko połowicznie się przydała, ze względu na zmianę trasy), jak zorganizowany jest sam bieg, gdzie jest biuro zawodów. Znałam strategię biegu naszych chłopaków, upodobania żywieniowe mojego męża – to już z życia 😉 oraz plus minus obowiązki supportu. Resztę miałam poznać na miejscu, w Bieszczadach. Oto doba z życia support teamu…

3 siódemki na szczęście i noc, której w zasadzie nie było

19.00  czwartek- juhu! jesteśmy na kwaterce w Smereku! Maciek ma w ręku numer startowy 777!,  a ja mam świadomość, że razem ze mną i z Borysem chłopaków – Maćka i Krzyśka – będzie supportował też Paweł (zaoferował się podczas naszego spotkania w biurze zawodów w Cisnej) – jupi! Dla mnie to super informacja, bo chłop i przed niedźwiedziem bieszczadzkim obroni i zawróci samochód na wąskiej bieszczadzkiej drożynce. Raduje się ma dusza i nawet ma ochotę na drobny napitek z przyjaciółmi, którzy nas witają w Smereku, gdzie mieszkamy na bardzo przyjemnej kwaterze. Ale nie, gdzie tam, nie mogę dołączyć do biesiadników, za 5 godzin mam wstać i być rześka podczas wspierania Maćka i Krzyśka na XIII Biegu Rzeźnika. Przyjaciele rozczarowani, że z nimi nie usiądę przy stole pod smerkiem, ale rozumieją. Bycie żoną Rzeźnika zobowiązuje!

shot 1464270217355
21.00 czwartek – kuchnia na kwaterze. Na stole z 10 różnych bidonów, butelek, termos. Kuchenka mikrofalowa grzeje kolejne placki tortilli, w które zawijam mamałygę kurczakowo-ryżową przygotowaną wg zaleceń Maćka (nie za ostra, bez warzyw, ale wilgotna…). W międzyczasie nadziewam buły nutellą. Maciek rozkminia nektary- izostary, vitarga i takie tematy. Wyrywam się na chwilę do imprezujących przyjaciół, ale mąż rozsądnie mówi, że powinnam się położyć, bo za 3 godziny (sic!) wstajemy. Borys już w łóżku. Lodówka z żarciem (również z kanapkami dla naszego support teamu) w samochodzie, miliony butelek w ikeowej torbie w bagażniku, zapasy coca-coli odgazowują się w przedpokoju (żeby tylko nie zapomnieć ich zabrać!) Rozpiska co wziąć na każdy punkt kontrolny w podręcznym plecaczku, mapa dla supportu w kieszeni kurtki.. Ponumerowane plecaki dla Krzyśka (na każdym punkcie kontrolnym robił zamianę plecaka z bukłakiem wypełnionym izotonikiem) są!

20160527 031149

20160527 031224

22.00 czwartek – szybki sen czas zacząć, to nic, że serce i nogi rwą się do psiapsiół i kumpli bawiących się w najlepsze (w końcu to majówka!), oni nie wstają zaraz i nie są support teamem. Wkładam stopery do uszu i próbuję zasnąć. Nie wiem czy mi się to udaje, bo w głowie mam 1000 myśli, czy dam radę dotrzeć na te nowe punkty kontrolne (o dyrekcjo BPN – coś Ty mi krwi napsuła…), czy nie zapomnę wziąć czegoś na przepak… O dziwo w ogóle nie martwię się o biegnących 😉

Start Rzeźnika – czyli pora ani na śniadanie ani na kolację

1.00 piątek – Już??? Mam wstawać??? Ale Maciek, czy ja w ogóle spałam??? Pytam mojego męża, ale ten już w pełnym rynsztunku z odgazowaną colą biegnie do kuchni robić herbatę do termosu – dla nas 🙂 Szybki gryz bułki z nutellą – ja i Maciek, Borys odmawia, bo mówi, że dla niego ta pora to ani na kolację ani na śniadanie. Jeszcze szybki luk, czy wszystko zabrane, czapka, czołówka, wszystko gra, można jechać! Po drodze zabieramy najpierw Pawła, naszego supportującego kumpla a dalej w Cisnej Krzyśka. Przy dźwiękach Republiki (nieustanne tango, btw ile razy można powtarzać słowo „tango”???, dopada mnie z tego powodu lekka irytacja, a może powodem jest niewyspanie?) w kolumnie sunących do Komańczy samochodów docieramy na  start. 

DSC6137

Chłopaki – Maciek i Krzysiek lekko zdenerwowani. Widzę to po Maćku, znam go i wiem kiedy jest spięty. No ale w końcu dla małżonka Rzeźnik stanowił „ultra start roku”. Kilkumiesięczne przygotowania i wyrzeczenia, „odmówione” wyjazdy i imprezy, zabiegane weekendy, moje słomiano wdowie wyjścia (partnerzy biegaczy wiedzą co to znaczy ;-))  miały mieć swój finisz właśnie tutaj, podczas bieszczadzkich zawodów. W ostatniej chwili rozbieram się i daję Maćkowi swoją koszulkę, bo pogoda jednak (przynajmniej na razie) nie jest na „krótki rękaw”. Krzysiek też zaczyna w kurtce. Szybki buziak, żółwik i już ich nie ma. 

3.00 piątek, godzina zero. Mirek Bieniecki wystrzałem daje sygnał startu XIII Biegu Rzeźnika. Ja denerwuję się ale w sumie trochę mi lepiej, bo już wystartowali. Rzeka kolorowych biegaczy ze świecącymi czołówkami płynie przez Komańczę. Z emocji przechodzi mnie dreszcz. Będzie dobrze. Mam Pawła i Borysa. Damy radę i szczęśliwy numer 777 też!

Gdy budzą się Bieszczady…

4.00 – piątek. Przełęcz Żebrak. Tu nie mamy żadnych obowiązków jeszcze, bo to pierwszy czekpoint, na 17 km, Maciek z Krzyśkiem mają przez niego przebiec nie zatrzymując się. Chłopaki mają się zjawić wg rozpiski o 4.57. Paweł się z tego trochę śmieje, bo jak można w górach co do minuty wyliczyć w jakim czasie przebiegnie się 17 km. Sama nie wiem, ale trzymam się tego, co jest napisane na kartce. Trochę ciemnawo jeszcze, chłodno, ale wychodzimy z samochodu, w którym zostaje tylko śpiący Borys i około 4.30 zaczynają zbiegać pierwsze pary. Wiem, że chłopaki mają zacząć spokojnie, więc przypuszczam, że przybiegną w pierwszej trzydziestce jakoś. Liczymy z Pawłem przemykające przez Żebraka pary. Dziesięć, dwadzieścia… Przy trzydziestej piątej dajemy spokój, to nie ma sensu. I chociaż do 4.57 jest jeszcze trochę czasu zaczynam się martwić. W końcu są! Wyglądają super świeżo. Jak się okazuje są 77 parą na pierwszym czekpoincie. Pierwsze 17 km zajęło im dokładnie 1h57 min. Mina Pawła bezcenna 😉

Ok. 5.30 piątek – Paweł prowadzi samochód, Borys śpi. Jedziemy na przepak w Cisnej. Droga z przełęczy Żebrak pusta i cicha. Opadają mgły i budzą się Bieszczady. Jest pięknie. Dla takich chwil warto być w górach. W Cisnej przy boisku zlokalizowane jest wydzielone miejsce dla osób udzielających wsparcia zawodnikom. Gromadzi się tam sporo ludzi, miejsca jest mało, trochę się tłoczymy. Po raz kolejny sprawdzam czy wszystko zabraliśmy z auta (plecak dla Krzyśka na wymianę, bidony dla Maćka z izostarem i vitargo na wymianę, tortillex2, bułki z nutelląx2, coca-colax2, żele, batony…). Chyba wszystko. Wpółprzytomny Borys też z nami jest. Już się wyspał 😉 Z rozpiski wynika, że mają być o 6.32, więc mamy sporo czasu. Przybiegają kolejni zawodnicy, rotują się osoby wspierające, nawiązują znajomości. Patrzę na zawalony workami przepakowymi stadion w Cisnej i myślę sobie, że za kilka godzin jak zaczną przybiegać tu tłumy Rzeźników zrobi się tu niezły sajgon. Na szczęście numer 777 ma support ze sobą i nie musi nawet wbiegać na ten teren. Dwie-trzy minuty po założonym czasie Maciek z Krzyśkiem wpadają do Cisnej. Krzychu w dobrej formie, szybko zmienia plecak, z Maćkiem wymieniam 3 zdania. Jest średnio, boli go brzuch. Oho, myślę, niedobrze, oby się nie rozkręciło. Rzuca mi moją koszulkę z długim rękawem (podobno fatalna, bo nie przepuszcza potu), obaj oddają czołówki. Łapią jeszcze po kawałku bułki z nutellą, coca-colę i tyle ich widzimy.

Na stopa z leśniczym i ze „świętą kartką” w dłoni

7 z kawałkiem, piątek – docieramy do Smereka, robi się dzień. Przyjemnie. Niestety pierwsza niespodzianka czeka na nas przy wjeździe na leśną drogę prowadzącą do czekpointa. Ustawiony jest szlaban, nie możemy wjechać dalej. Wiem, że stąd do przepaka jest około 4 km, chłopaki mają być tam ok 8.40, niby damy radę, ale jeszcze trzeba wrócić, to robi się 8 km, czy zdążymy? No nic, nie ma co się mazgaić, bierzemy bambetle sczytane ze „świętej kartki”, samochód zostawiamy na prowizorycznym parkingu i ruszamy w drogę. Paweł uspokaja, że na pewno zdążymy, Borys nie wygląda na szczęśliwego, ja w razie czego zagęszczam kroki. Cały czas myślę o bolącym brzuchu Maćka, biorę w razie czego przeciwbólowe tabletki. Wracam się też po banana, ponoć dobrze robi na żołądek. Endomondo w naszych telefonach pokazuje, że przeszliśmy 800 m i słyszymy za sobą samochód. Zatrzymuję go pytając kierowcę- leśniczego- o podwiezienie. Każe nam wskakiwać i podwozi pod sam przepak! Radocha!!! Tutaj na przepaku też jest wydzielone miejsce dla wsparcia, ale jest to już kawał trawy, nie trzeba się tak tłoczyć. Spotykamy osoby z poprzednich punktów kontrolnych. Uśmiechy, gadki- szmatki, wspólne kibicowanie pierwszym przebiegającym przez punkt w Smereku. Ładna pogoda, słońce, jest chwila na zjedzenie kanapki i wspólne zdjęcie naszego support teamu 🙂

DSC6205
8 rano, 7. godzina na nogach

Jest dopiero 8 rano, a my na nogach od 7 godzin. Rzeźnicy biegną, a my rozkładamy nasz kramik z jedzeniem i piciem. W dużej niepewności i z tabletkami przeciwbólowymi w dłoni czekam na to w jakiej kondycji przybiegną nasi. W końcu są, jakieś 15-20 minut po czasie z kartki. O dziwo Maciek w świetnej formie, brzuch przestał go bolec – hura! za to Krzysiek jakiś osłabiony. Ale nie poddają się. Krzychu zmienia plecak, chwytają coś do jedzenia, obowiązkową colę, kawałek banana i znikają. Do zobaczenia w Roztoce.

DSC6216

W międzyczasie śledzimy on-line, łapiemy tam gdzie jest sygnał, miejsce chłopaków. Jest dobrze, biegną według założonej strategii, pną się coraz wyżej, są już w okolicach 30 miejsca.

Mamy też szczęście w drodze na parking, bo podwożą nas chłopaki – organizatorzy biegu. Super! 4 km marszu zaoszczędzone. 

„Czemu wszystko zawsze jest organizowane pod bieganie taty…?”

9.30 – docieramy do Roztoki. Nasi Rzeźnicy powinni tu być za godzinę, jednak wiemy, że mają obsuwę czasową i potrwa to z półtorej godziny. Na miejscu punktu kontrolnego piknik. Robi się naprawdę ciepło, zaczyna nas rozbierać zmęczenie i senność. Uciekamy w cień, bo słońce ostro przygrzewa. Kibiców coraz więcej (wyspali się, szczęściarze!), atmosfera przyjemna. Zjadamy opakowanie ciastek, a co, nam też się należy! Niestety o kawie możemy tylko pomarzyć. Borys trochę miauczy, że gorąco, że czemu zawsze wszystko jest organizowane „pod bieganie taty”… Ma prawo. Jest zmęczony i śpiący. Tak jak ja i Paweł. A dla Rzeźników to będzie 65 km.. Eh… Są.. Przybiegają, pełni energii, Maciek nawet żartuje z kibicami! Nie chcą nic z naszej przepastnej piknikowej torby (już wiemy, ze ani kanapki ani tortille im nie podchodzą – są za suche). Jadą na żelach. Szybka wymiana plecakopłynów i widzimy się na MECIE!! Aha, są już w pierwszej dwudziestce jakoś 🙂

11.00 piątek – ostatnia prosta! Meta w Żubraczach. Spotykamy się tu z naszą paczką przyjaciół, którzy też przyjechali kibicować chłopakom. Spodziewamy się naszych około przed 12.00. Wbiegają pierwsze pary i kolejne, kibiców przybywa, namioty fizjoterapeutów rozstawione, rzeźnickie piwo schłodzone, medale przygotowane. 

Każdy ma swojego Rzeźnika!

W końcu są! TRZYNASTE miejsce, czas 9:47:48. Maciek w szale zamiast najpierw uściskać Krzyśka, wpada w objęcia rywali, którzy wyprzedzili ich o 8 sekund! Ale już za chwilę Krzysiek z Maćkiem obejmują się nawzajem. Zmęczeni i uśmiechnięci. Nasi Rzeźnicy! Nasz szczęśliwy numer 777 na szczęśliwym 13. miejscu! Przypadek? Nie sądzę 😉
20160527 125443

Maciek znika na godzinę w namiocie, gdzie podłączają go do compexa, ponoć pomaga!, a Krzychu – nie, to niemożliwe!.. biegnie dalej! Rusza na trasę Hardcore! 

Nam powoli odpuszcza adrenalina, jesteśmy coraz bardziej zmęczeni, mam wrażenie, że tak jak ci, którzy biegli. Jedziemy do Smereka, kąpiel, posiłek regeneracyjny i łóżko!!! 

16.00 piątek, wykąpana, najedzona, pod kołdrą. Nie zdążam odpowiedzieć na pytanie Maćka – „czy miałaś choć trochę przyjemności z tego supportowania”, zasypiam, odpływam w sekundę 😉

Czy miałam radochę z supportowania? Tak! I wierzę też, że nasze wsparcie – Borysa, Pawła i moje choć w malutkim stopniu przyczyniło się do sukcesu naszych Rzeźników. Cieszę się, że nasze nerwy, niewyspanie, parkowanie w błocie i wysokich trawach, szukanie czekpointów- zdążymy, nie zdążymy przed nimi? zasuwanie z bananem w jednej ręce i zbyt suchą 😉 tortillą w drugiej, przelewanie vitargo do izostara i odwrotnie, zawracanie po tabletki przeciwbólowe, wystawanie w strefach wsparcia o 5 rano… nie poszło na marne.

Każdy ma swojego „Rzeźnika” 🙂

PS. Dziś przetruchtałam 6 km, po płaskim, w żółwim tempie, było ciepło, ale nie tak jak w Bieszczadach. Zmęczyłam się. Niech mi ktoś powie jak można przebiec ponad 80 km po górach w niecałe 10 godzin!!!

20160607 170036
Z podziękowaniem dla Borysa i Pawła, z gratulacjami dla Maćka i Krzyśka!
Agata

Możliwość komentowania została wyłączona.