Redakcja Bieganie.pl
Source of Champions, 24-26 listopada
Wreszcie w Iten: 27-29 listopada
2/12 Kamariny
3/12 – Zawody
4/12 – Zwiedzanie
5/12 – Yacool krytykuje Brada Colma
6/12 – Na skraju Wielkiego Rowu Afrykańskiego
10/12 – Ziwa Farmers Marathon
Rano potruchtałam sobie 40 minut.
Pobiegłam w kierunku lasu, niedaleko Kamariny, rok temu też tam
biegaliśmy. Droga jest spokojniejsza, bo nie ma tu pędzących aut i
motorów, ani krów czy stad owiec. Jest za to bardzo pagórkowata. Wyszedł
mi z tego trening siłowy, podbiegi i zbiegi. Drogi tu są twarde,
kamieniste, bardzo nierówne. Stopy mocno dostają w kość. Trzeba uważać,
by nie przegiąć. Po treningu zimny prysznic, bo mimo kilkukrotnego
zwracania uwagi obsłudze hotelu na zepsutą grzałkę i ich zapewnieniom,
że zaraz to będzie naprawione, to od 5 dni myjemy się w zimnej wodzie.
No nic, będzie to naszą kartą przetargową w negocjacjach z Kipsangiem na
temat ostatecznej ceny jaką mamy zapłacić za pobyt tu. Póki co
proponował nam rabat 9 procent. Jeszcze się z nim osobiście nie
spotkaliśmy. Jest poza Iten. Gdzieś wpadła mi w oko informacja, że 9.12
odbierze dyplom ukończenia studiów.
O 10 rano przyszli pod hotel
chłopacy. Tym razem był Meshack, Thomas i Reuben, których już znaliśmy
oraz ich dwóch kolegów Chris i Roger. Chłopaki od rowerów podstawili nam
maszyny, Thomas przetestował, że się nadają i ruszyliśmy. Chłopacy w
ramach rozgrzewki dobiegli do Kamariny. Tam standardowo koordynacja w
staniu, marszu i truchcie. Ćwiczenia oparte na rytmie wieloskoku,
skakanka i ekscentryka.
Meshack i Thomas, z którymi biegaliśmy dwa dni
temu przyznali, że mocno czują mięśnie pośladków. To po ekscentryce.
Yacool ostrzegał, by w każdej serii nie robili więcej niż 20 powtórzeń
na nogę. Ale oni jak dzieci, tak im się spodobało, że robili znacznie
więcej. Dziś Meshack śmiejąc się stwierdził, że płaci cenę za
nieposłuszeństwo. Marcin też przyznał, że bardzo czuje pośladki i
czwórki. Znak, że na ostatnim treningu chłopacy uruchomili inaczej
mięśnie.
W trakcie naszych ćwiczeń na stadionie robotnicy
budujący trybunę zeszli z rusztowań i przewiesili głowy przez ogrodzenie
z blachy falistej. Mieli niezły ubaw z nieporadności chłopaków, ale ci w
trakcie kolejnych ćwiczeń coraz lepiej sobie radzili. No, może poza
Thomasem (to ten, który biegał w Warszawie, pisałam o nim w poprzedniej
relacji). Pochodzi z regionu jeziora Turkana. Śmialiśmy się pytając czy
wszyscy z jego plemienia są tacy sztywni i nieporadni. Powiedział, że
następnym razem zabierze nas w swoje rewiry, żebyśmy mogli sami się
przekonać.
Po ćwiczeniach przyszedł czas na bieganie. Meshack
prowadził, a chłopacy biegli za nim. Yacool jechał obok na rowerze,
dając im wskazówki i nagrywając. Mieli wykorzystać w biegu to, co
wcześniej ćwiczyli. Rytm, zgranie nogi z łokciem, niskie zejście przy
lądowaniu, ładowanie nogi i przede wszystkim luz. Po zrobieniu okrążenia
zatrzymywali się, robili kolejną sesję ekscentryki i ruszali do biegu.
Yacool dla każdego miał indywidualne wskazówki. Dobrze, że chłopaków nie
było więcej, bo mógł się na każdym skupić. W trakcie każdego okrążenia
zaczynali powoli i w trakcie rozkręcania się przyspieszali. Ostatnią
prostą kończyli w tempie 2:40/km i mówili, że nie czuli, że jest tak
szybko. Wyglądało to naprawdę dobrze, zwłaszcza w wykonaniu Meshacka.
Chłopak nawet się nie spocił, do końca treningu pozostał w swojej
kurtce.
Yacool powiedział, że jest petarda. A zważywszy na to, że
mało kto jest w stanie zadowolić jego oko w Kenii dobrym ruchem
biegowym, to rzeczywiście musi być petarda. Ciekawe czy istnieje takie
słowo w języku kalenjin.
Na koniec pokazaliśmy im jeszcze
ćwiczenia na rozciąganie, zwłaszcza mięśni pośladkowych i piłki do
masażu. W ramach relaksacji yacool zrobił im krótką sesję metody
Feldenkreisa. Jak skończył powiedział, że to jest luz jakiego chce od
nich w trakcie biegu.
Wolno wróciliśmy do hotelu. Meschack nie
miał dość i yacool pokazał mu jeszcze jedno ćwiczenie na koordynację,
załapał i chycał sobie do hotelu machając jedną ręką w przód, drugą w
tym samym czasie w tył, przy jednoczesnym wychodzeniu w górę jak przy
wieloskoku.
Okazało się, że Rueben od maja zmaga się z kontuzją i
nic nie pomaga. Boli go prawa piszczel po zewnętrznej stronie. Swoją
drogą ma tak chude te nóżki, że jak go yacool naciskał, to patrzyłam na
to pełna obaw czy go nie połamie…
Chłopacy byli wyraźnie
zmęczeni. Dziwne, biorąc pod uwagę, że zrobili raptem 4 okrążenia na
stadionie. Okazuje się, że tak mocno odczuli mentalne zmęczenie, przez
konieczność utrzymania koncentracji podczas ćwiczeń.
Planowaliśmy
zaprosić ich na herbatę. Ale Reuben stwierdził, że jest 13 i to pora
lunchu. Tak więc postawiliśmy im lunch, ugali z managu i kapustą. Bardzo
smaczne i proste jedzenie. Ja jako jedyna jadłam rękami, oni używali
sztućców. Przeanalizowaliśmy też na szybko nagrania.
Pożegnaliśmy
się, bo na 16 mieliśmy już umówione kolejne spotkanie w hotelu Kerio
View z Kipem, z Adidasa. Pojechaliśmy tam motorkiem. Z tego miejsca
roztacza się piękny widok. Jest to też miejsce, gdzie rozpoczynają
szybowanie paralotniarze. Nasz kierowca powiedział, że niestety klimat
się zmienia i teraz sezon trwa krócej niż jeszcze kilka lat temu.
Przyszliśmy
na umówione spotkanie w Kerio View. Kip okazał się młodym, 28 letnim
chłopakiem, pochodzi z Francji i jest byłym zawodnikiem. Biegał w
granicach 14 minut na 5km i poniżej 30 minut na 10km. Dzięki temu zdobył
stypendium i wyjechał na studia do USA. Tam założył fundację i zaczął
zbierać pieniądze. W wieku 21 lat przyjechał do Kenii, jedynie z
plecakiem. Sprowadzał buty, które rozdawał biegaczom. Zaczął też śledzić
tutejsze zawody i wyłapywać najlepszych biegaczy. Dziś pracuje m.in.
dla Global Sport Comunication, czyli dla Josa Hermensa oraz dla Adidasa.
Jest ich selekcjonerem. Jeździ na zawody, analizuje wyniki, wyłapuje
najszybszych. Powiedział, że są dwa kryteria, by biegacz mógł dostać się
do firmy sponsorskiej: świetne wyniki tu osiągane i bystrość, znajomość
angielskiego i umiejętność komunikacji.
Kip ma 28 lat, ma tu
żonę i dziecko. Spędza tu 8 miesięcy w roku. Robi to co lubi, prowadzi
życie które mu odpowiada i dobrze zarabia. Biega już tylko 3-4 razy w
tygodniu dla przyjemności. Mówi, że teraz co najwyżej może robić za
pacemakera swojej żonie, która też biega. Nie zapytałam czy jest
Europejką czy Kenijką, ale podobno biega ok 31 minut na dychę.
Pogadaliśmy
z nim o projekcie Sub2 i tym co nas interesuje, czyli stworzeniu
takiego projektu także w odniesieniu do krótszych dystansów, od 800 m
wzwyż. Pokazaliśmy też nagrania biegu Meshacka. Kip zaproponował, by
Meshack dołączył do niedzielnego long run. Powiedzieliśmy, że ten
niedawno ukończył tu maraton więc może być zmęczony do takiego treningu z
jego grupą. W tym momencie Kip zaproponował spotkanie i spokojniejszy
trening w poniedziałek.
Zapytaliśmy Kipa czy zna Alice Aprop
Nawowunę (była czwarta na 10000m na tegorocznych Igrzyskach w Rio).
Yacool się nią interesował, bo miała bardzo dobry, męski ruch biegowy.
Kip zna ją i to dobrze, ale powiedział, że ta dziewczyna ma w głowie
bałagan i jest pełen obaw co do jej dalszej kariery. Oby się mylił. Zna
też Richarda Yatora Kimuniana (Mistrza Świata Juniorów na 3000m z 2015
r). To ten chłopak, którego yacool szukał już w zeszłym roku i pisał o
nim w artykule poświęconym pracy rąk podczas biegu. Podobno cały czas
biega, nie ma go na Diamond League, bo jest za młody (ma 18 lat) i
Athletics Kenya go jeszcze nie dopuszcza do takich imprez, bo jest tu
wielu innych, starszych. On ma czas.
Umówiliśmy się więc z Kipem
na rano w poniedziałek, na Kamariny. On też ma z nami poćwiczyć, by
poczuć czym się zajmujemy i jakie jest podejście yacoola do biegania.
Trochę się tego obawiam, bo widząc go wczoraj na stadionie widziałam jak
sztywno się poruszał. Jak mu yacool pokaże nasze układy, a chłopak ich
nie ogarnie, to może się zamknąć na dalszy kontakt.
W drodze
powrotnej kupiliśmy siatkę owoców. Nasza znajoma sprzedawczyni ze
straganu miała dla nas obiecane czerwone banany. Kupiłam ich całą kiść,
do tego papaję, mango i awokado. Za 3 dolary owoców na cały dzień.
Podobno czerwonych bananów nie uprawiają w Kenii, sprowadzają je z
Ugandy.
W naszej hotelowej restauracji zjedliśmy jeszcze podwójną
porcję chiabati z surówką, popiliśmy czarną, gorzką herbatą. Teraz
oglądamy w lokalnej tv „Księcia w Nowym Jorku”, wczoraj był „Chudy i
Grubszy”, a przedwczoraj „Rambo”.