Aleksandra Bazułka
Biegaczka górska HOKA Garmin Team, romansująca z biegami asfaltowymi. Z zawodu dziennikarka i specjalistka od komunikacji. Przed biegiem progowym zwykle pozwala sobie na czipsy.
W czerwcu Miłosz Szcześniewski wraz z drużyną zdobył srebrny medal mistrzostw Europy w biegach górskich. Zawodnik HOKA Garmin Team od lat rywalizuje na krajowym podwórku. Choć na co dzień nieczęsto dzieli się swoją sportową drogą, w świecie trailu zasłużył sobie na miano solidnej marki. W rozmowie z Bieganie.pl opowiada o swojej długiej przygodzie z lekką atletyką, zdradza, z którego wyniku na bieżni jest najbardziej dumny, a także opowiada, kto u niego w domu „gra pierwsze skrzypce”.
Aleksandra Bazułka: Biegasz od okresu młodzika. Czy zaczynając swoją sportową drogę, widziałeś siebie w tym miejscu, w którym teraz jesteś?
Miłosz Szcześniewski: Zupełnie nie. W czasach, kiedy zaczynałem trenować, biegi górskie w Polsce raczkowały. Mój pierwszy bieg górski zaliczyłem dwa, trzy lata po starcie biegowej przygody. Byłem wtedy jeszcze młodzikiem. W pierwszym roku okresu juniora, gdy przygotowywałem się do mistrzostw Polski w biegach przełajowych, w ramach przetarcia wystartowałem w Crossie Żagańskim. Był to dobrze obsadzony bieg, który wygrałem. Zawody odbywały się przy paskudnej aurze i chwilę później się rozchorowałem. Na mistrzostwach była totalna klapa. Przybiegłem w okolicach 70. miejsca. Kolega, z którym wygrałem w Żaganiu, zajął wówczas czwarte miejsce. Były zatem szanse na niezłe miejsce. Trener chciał jednak udokumentować moją dobrą formę, znajdując start w mistrzostwach Polski w biegach górskich. Góra św. Anny okazała się szczęśliwa. Wygrałem. Było to również pierwsze zetknięcie z biegami górskimi mojego trenera – Andrzeja Orłowskiego. W dodatku zakwalifikowałem się na mistrzostwa Europy. W biegu alpejskim zająłem 13. lokatę.
Twoja ścieżka jest bardzo poukładana. Zaczynałeś od dystansów średnich i przez kilkanaście lat potrafiłeś utrzymać dobry poziom sportowy. Nawet jeśli na chwilę znikasz, za kilka miesięcy wracasz i znów prezentujesz dobry poziom. Uważasz, że właśnie to jest twoją wizytówką?
Mądre prowadzenie to od początku zasługa trenera. Przez to, że przeszedłem lekkoatletyczną ścieżkę od samego początku, mam teraz solidne podstawy. Jeżeli przydarzy się kontuzja lub gorszy okres w innych sferach życia, dzięki tym podstawom, w niedługim czasie jestem w stanie odzyskać dobrą dyspozycję.
Kiedy poczułeś, że to jest ten moment, aby porzucić bieżnię i skoncentrować się na treningu pod bieganie w górach?
Szczerze mówiąc, nigdy nie pałałem wielką miłością do bieżni. Tak jednak wyglądał sezon młodego zawodnika, że latem były starty na bieżni, a wiosną i jesienią przełaje. Ja zawsze dużo mocniejszy byłem w biegach przełajowych. Jako junior młodszy zdobyłem w tej konkurencji medal mistrzostw Polski. Na stadionie raczej na polskim podwórku kręciłem się w okolicach dziesiątego miejsca. Na mistrzostwach raczej biega się na miejsce, a ja nie miałem mocnego finiszu i trudno było mi rywalizować o lepsze lokaty w wolnych biegach.
Z którego wyniku z pierwszej części przygody z bieganiem jesteś najbardziej dumny?
Chyba najbardziej dumny jestem z życiówek na przeszkodach w kategorii U20 (9:20.39 – 3000 m, 6:01.12 – 2000 m). Dużym przełomem było dla mnie natomiast połamanie czterech minut na dystansie 1500 m (3:57.98). Bardzo długo przygotowywałem się do tego, żeby tak pobiec. Najpierw poprawiłem się z sezonu na sezon zaledwie o jedną setną sekundy. Choć wydawało się, że byłem gotowy na taki wynik już wcześniej, finalnie potrzebowałem dwóch lat, żeby zrealizować swój cel.
Nie tęsknisz dzisiaj za tym specyficznym uczuciem gorąca w klatce piersiowej?
Czasami pojawia się one w biegach górskich, choć w troszeczkę innym stopniu. Bywają takie momenty, że mam w głowie myśl, aby przygotować się do mocnej dyszki. Wydaje mi się jednak, że bliżej mi do występu w płaskim maratonie, bo nie mam na tym dystansie oficjalnej życiówki.
Patrząc już na ostatnie lata, kiedy rywalizujesz przede wszystkim w górach, przez pewien czas było o tobie ciszej. Po przerwie wróciłeś jednak z impetem, ponownie rywalizując z powodzeniem o top trzy w krajowym czempionacie. Jesteś typem zawodnika, o którym na co dzień nie jest głośno.
Po pierwsze, nie mam takiej potrzeby, aby było o mnie głośno. Po drugie, nie mam przede wszystkim czasu, aby zająć się stroną medialną swojej sportowej ścieżki. Jeżeli od kogoś otrzymujesz jakąś pomoc, chcesz się w pewien sposób za to odwdzięczyć. Jedną z podstawowych form podziękowania jest przede wszystkim udzielanie się w mediach społecznościowych. Dla mnie idealny byłby świat, gdyby istniało tylko bieganie. Cieszę się natomiast, że na tyle w jakim stopniu się pokazuję, dla drugiej strony jest to wystarczające.
Na czym głównie opierasz swój trening. Jak wygląda twój klasyczny tydzień. Sport łączysz z pracą i z rolą taty i to razy cztery.
Myślę, że w moim treningu nie ma nic odkrywczego. Staram się, aby w tygodniowym planie treningowym znalazły się dwa biegi w terenie, w tym jeden dłuższy, który zazwyczaj wypada w niedzielę. W okolicach Leszna nie mamy co prawda gór, ale da się wyszukać ścieżki, na których można ćwiczyć bieganie w zmiennym rytmie. Według mnie to bardzo cenny bodziec w przygotowaniu do startów w górach. Przeważnie raz w tygodniu w planie zapisuję bieg ciągły w drugim zakresie na płaskim terenie. Jeśli chodzi o ćwiczenia, od listopada do lutego prowadzę zajęcia dla biegaczy na lokalnej salce. To dobre przygotowanie do sezonu. Raczej stawiamy na intensywność niż ciężary. Ćwiczymy z małym obciążeniem lub z wykorzystaniem masy własnego ciała. Ćwiczenia pełnią u mnie funkcję prewencji, aby zapobiegać kontuzjom. Uważam jednak, że siłownia jest sferą, w której mam jeszcze spore rezerwy. Może to być ten element, który pozwoli mi na osiąganie lepszych wyników w przyszłości.
Medal z mistrzostw Europy ma swoje honorowe miejsce w domu?
Mam już plan, jak go wyeksponować. Chciałbym wydrukować zdjęcie z chłopakami ze srebrnej drużyny, dołożyć medal i oprawić w ramkę. Pamiątka zawiśnie w naszym salonie.
To, co można u ciebie zauważyć to miłość do aktywności fizycznej, którą przekazujesz dzieciom. Biega twoja żona, a dzieci wręcz garną się do sportu. Jesteście bardzo rodzinni, a wszystko kręci się wokół aktywnego spędzania czasu. U ciebie też zaczęło się od aktywnego dzieciństwa?
To były co prawda zupełnie inne czasy, ale faktycznie każdą wolną chwilę spędzałem na podwórku. To zresztą koledzy z boiska, którzy wcześniej ode mnie startowali w biegach przełajowych, zachęcili mnie do przyjścia na trening. Wracając jednak do mojej żony Magdy oraz naszych dzieci, uważam ich za wielki element mojego sportowego sukcesu. Moja żona wiele rozumie i nieustannie mnie wspiera. Wspólnymi siłami jesteśmy w stanie wygospodarować czas na mój trening oraz jej aktywność. Często sam jestem w szoku, gdy patrzę na moje dzieci, które wychodzą na podwórko i biegają wokół domu. Sami wymyślają sobie zawody i wspólnie się bawią. Uważam to za wielką wartość, że mają zaszczepioną miłość i przede wszystkim chęć do aktywności fizycznej.
Jeśli tak się wydarzy, że twoje dzieci wpadną po uszy w biegi górskie, jak widzisz pozycję tej konkurencji w przyszłości? Jak oceniasz poziom profesjonalizmu w biegach górskich już teraz, patrząc na Polskę i świat?
Trudno jest mi sobie to wyobrazić. W ostatnim czasie mamy małą rewolucję w tym zakresie. Wspominając jeszcze moje początki, wtedy odbywała się może jedna impreza na miesiąc. Teraz w Polsce tylko w ciągu weekendu mamy w kalendarzu kilka biegów. Już sama liczba imprez sportowych świadczy o rozwoju, a poziom sportowy moim zdaniem rośnie z dnia na dzień. Myślę, że to jest dobre dla konkurencji. Oczywiście nie mam żadnej presji, żeby moje dzieci poszły w tym kierunku, czy w ogóle uprawiały w przyszłości sport. Chcemy rozwijać w nich to, w czym czują się dobrze. Moja żona jest muzykiem i gra na skrzypcach. Dlaczego któreś z naszych pociech nie miałoby odziedziczyć talentu i zostać muzykiem? Zosia ma cztery latka, a Magda już udziela jej pierwszych lekcji. Jasiu od dwóch miesięcy zaczął z kolei biegać pod moim okiem. W tym wszystkim wydaje mi się, że talent jest bardzo niewielkim przyczynkiem sukcesu. Liczy się praca, upór i cierpliwość. Co ciekawe, jeszcze na etapie, gdy miałem jedno dziecko, moim marzeniem było, aby w przyszłości przebiec z nim Bieg Rzeźnika. Może kiedyś.
Wyprzedziłeś moje myśli, bo na koniec chciałam zapytać, jakie są twoje sportowe marzenia. Oprócz tego „Rzeźnika” w duecie masz coś takiego, czego chciałbyś w sporcie doświadczyć?
Przeżyłem coś niesamowitego podczas mistrzostw Europy. Nadal nie potrafię ubrać tego w słowa. Mając medale mistrzostw Polski, kolejnym krokiem jest myśl o medalu na arenie międzynarodowej. Bardzo długo na to czekałem. Mam już 35 lat i powoli zaczynałem godzić się z myślą, że nigdy nie spełnię tego marzenia. W pewnym stopniu czuję się zatem już spełnionym sportowcem. Myślę, że jest jeszcze we mnie potencjał. Nie zamierzam spoczywać na laurach. Teraz to już chyba tylko pozostaje mi usłyszeć „Mazurka Dąbrowskiego”.
Rekordy życiowe Miłosza: