Kolejna rozmowa z Przemysławem Szaparem uświadamia, jak szerokim pojęciem jest podróż nie tylko w rozumowaniu odległości geograficznych, ale przede wszystkim w głąb samego siebie. Wyprawa przez Islandię, którą dzisiaj przedstawiamy staje się nie tyle celem samym w sobie, co przestrzenią do doświadczania własnych granic, do mierzenia się z samotnością, wysiłkiem i… ciszą. ,,Na Islandii dzień i noc łączą się ze sobą. Tam percepcja czasu naprawdę nie jest tak wyraźna, jak w codziennym życiu.”
,,Prawdziwe wyzwanie często zaczyna się wtedy, gdy trzeba wrócić do codzienności i odnaleźć w niej sens po doświadczeniach, które odmieniają.” – mówi Przemek. W drugiej części zabieramy Was w najbardziej surowe warunki Islandii, z którymi mierzy się on jeden, sam. Jeśli nie czytałaś/eś pierwszej rozmowy, to zachęcam Cię, by to zrobić. Wtedy naprawdę poczujesz klimat miejsca, do którego już teraz się przenosimy.
Wiktoria: Wchodząc już bardziej w szczegóły Twoich wypraw, ta ostatnia wyprawa na Islandię i przejście trawersu, to była jedyna podróż, gdzie korzystałeś z wcześniej przygotowanych depozytów czyli w formule self support?
Przemysław: Tak, w tej formie, to była moja, pierwsza podróż na tak dużą skalę przy tej technice. [*Przemek dokonał tego wcześniej już przy okazji pokonania samotnie Głównego Szlaku Sudeckiego (444km +14200m/-14000m) w 6 dób i 8 godzin.] Natomiast jeśli chodzi o rozpoczęcie wyprawy na Islandię, to można powiedzieć, że zrobiłem to dwa razy, bo wielki trawers Islandii ma tą swoją dramaturgię i historię, która zaczęła się w 2019 roku. Trzeba o tym wspomnieć, ponieważ to jest jedyna wyprawa, która za pierwszym razem nie wyszła i później zatoczyło to długie koło przez covid itd. Mówię to w kontekście tym, że warto nie odpuszczać, bo ja wróciłem i jeszcze raz rozstawiłem te depozyty.
No tak, zrobiłeś to, zrobiłeś to jako pierwszy. I ustanowiłeś rekord.
GPX powstał nie na bazie dróg, tylko w dużej mierze na bazie stawiania kropek. Ja znałem jego przebieg, ale on był wirtualny. Ja do końca nie wiedziałem, czy będę mógł przejść tym terenem. W procesie tworzenia i studiowania map satelitarnych próbowaliśmy z Damianem (moim kolegą), który tworzył GPX zrobić to optymalnie, ale trzeba przejść fizycznie przez te góry, przez którego nie ma szlaku. Trzeba znaleźć drogę przez rzeki, których jest dziesiątki. To jest jedna wielka niewiadoma. To jest powiedzmy wypadowa, bo celem moim nie jest zrobienie czegoś, co nikt nie zrobił wcześniej. W samej podstawie jest szczera chęć wymyślenia czegoś, co będzie na granicy moich możliwości. I siłą rzeczy już jest coraz mniej tych rzeczy na świecie.
Islandia była w moim sercu, tak jak w Twoim i większości ludzi, prawda? Każdy chce odwiedzić Islandię. Ja realizuję też w tym potrzebę estetyczną. Jak ja myślę o Islandii, to ja chcę być w jej sercu prawdziwie, a nie półśrodkami na zasadzie, że najpierw pojadę na wycieczkę.
Czyli chcesz poznać ją taką, jaka jest?
Absolutnie. I chcę być w niej, w jej sercu, sam z centrum, tak jak byłem w Highlandzie w Szkocji – ogromnym pustkowiu. I tak samo było na Islandii. Ja poczułem całym sobą po prostu duszę wyspy. I z tego też wynika właśnie to, że ja się nie będę ograniczał. Dojrzałem do wszystkiego. Myślę, że jestem teraz odpowiedzialny, lepszy.
To jest niesamowite, jak Ty z taką pewnością o tym wszystkim opowiadasz, podczas gdy spotyka Cię tyle niepewności. A wrócę jeszcze też do tego przełomowego 2019 roku. Jesteś osobą sukcesu, choćby dlatego, że osiągasz swoje cele, nie rezygnujesz z nich. Wiesz, a bywa tak, że w środowisku ludzi sukcesu rezygnację utożsamia się ze słabością. Twoja wyprawa na Islandię w 2019 roku została przerwana. Czy rezygnacja ,,siedziała Ci w głowie’’? Czy miałeś żal do siebie?
Powiem Ci, że to wycofanie się mam cały czas w głowie.
Podjąłbyś inną decyzję, jeżeli takie okoliczności by się spotkały ponownie?
Wiem, że podjąłem po prostu jedyna słuszną decyzję. Ja się zachowywałem bardzo odpowiedzialnie. Wewnętrznie przeżywałem to. Oczywiście nie siedziałem w kąciku pokoju, bo moje życie dalej idzie. Natomiast przeżywałem to długo, tym bardziej, że los mi spłatał takiego figla, że ja na Wyspy nie wróciłem w 2020 przez Covid i musiałem poczekać kolejny rok. Tak, w 2021 miałem sporo czasu, żeby mieć do siebie żal, że jednak wtedy w 2019 tego nie zrobiłem. Przez ten cały okres dwóch lat zacząłem myśleć, że może ja wymyśliłem coś, co po prostu jest zgoła niemożliwe. A ja jeszcze tak naprawdę nie wbiegłem w najtrudniejsze etapy tego przedsięwzięcia.
Ja zacząłem się bać, że ja jeszcze nie doszedłem do głównych trudności. I wtedy pojawił się ten żal, że mogłem zaryzykować. Natomiast to było za duże ryzyko. Ja ryzykuję dużo, wiesz, wspinałem się bez asekuracji, pływanie samemu na morzu kumam i rozumiem co to znaczy ryzyko. Natomiast to było takie ryzyko, że ja po prostu czułem, że wobec niego nie mam szans. Gdybym kontynuował podróż, to ciężki by był do mnie dostęp. Tam było potężne załamanie pogody, które trwało przez wiele dni. A ja nigdy nie wezwałem do siebie pomocy. W sensie, uważam, że gdybym kontynuował i później wezwał pomoc, to złamałbym wszelkie zasady.
No tak, idziesz świadomy tego co Cię czeka, a więc sam się na to decydujesz.
Ryzykujesz i teraz ludzie mają jechać po Ciebie, ryzykować życie żeby Ciebie wyciągnąć z gnoju, który widziałeś, że Cię tam czeka. Dostałem na satelitarnym komunikatorze informację jaka jest pogoda, a mam taką wewnętrzną przysięgę, że trzeba sobie samemu radzić. A myślę, że sam bym już z tego nie wyszedł.
Ja życzyłabym takiego rozsądku naprawdę każdemu, kto wybiera się w góry. Nawet tu w Polsce. Ludzie idą nieprzygotowani, a później ratownicy ryzykują własne życie i muszą ich ratować. Jest to bardzo nierozsądne i dlatego, ja też uważam, że Twoja decyzja była jedyną słuszną wobec Ciebie i innych.
Ty w którymś wywiadzie powiedziałeś, że najgorszy etap takiej wyprawy to koniec, bo wiesz, że to już jest koniec tej wspaniałej przygody. Co Ty czujesz w tym momencie?
Na Islandii, na mecie poczułem straszną pustkę. Niewyobrażalną. Najważniejsza jest droga, a nie cel. I na tej mecie czułem wielki żal, bo jestem miłośnikiem po prostu tego procesu, a nie docierania i pokazywania końca. Coś niesamowitego się właśnie skończyło i oczywiście tęskniłem za rodziną, za domem i za tym wszystkim. Natomiast jak wróciłem z wyprawy i usiadłem w fotelu i odpocząłem trochę, to pomyślałem sobie co zrobię w następnym roku, jaką wyprawę, bo byłem już taki rozkręcony. I zacząłem planować kolejną wyprawę, nie wróciwszy do końca jeszcze z tej wyprawy na Islandię. I ja sobie zadałem wtedy takie pytanie ,,Kim Ty w ogóle jesteś?’’. Ty nie żyjesz, tylko czekasz na weekend, albo tylko po to, żeby być na wyprawie, a Twoja rodzina, Twoje dzieci to Cię nie interesuje tylko Ty chcesz uciec na kolejną wyprawę. Jak ja to zrozumiałem, że nagle mnie to dopadło – coś, czego nie chciałem nigdy w życiu, to zrobiłem gruby krok w tył. Powiedziałem sobie ,,nie, nigdzie nie jedziesz, do wyjaśnienia całej sprawy, bo przecież ja tam przeżyłem masę rzeczy, sięgnąłem granic swojej osobowości, zrozumiałem bardziej ludzkość, siebie’’ i sporo mi zajęło czasu zrozumienie tego. Na tyle, że dopiero teraz jestem gotowy pojechać na następną wyprawę.
Jak Ty się czujesz po powrocie z podróży, gdzie jesteś sam w ciszy i towarzyszą Ci tylko dźwięki natury? Czy wtedy miejskie hałasy i tłumy ludzi zaczynają Cię drażnić albo bardziej na nie zwracasz uwagę?
Wiesz, to zależy – na przestrzeni lat różnie to u mnie wyglądało. Jednak po powrocie z Islandii było naprawdę trudno. To nie było chwilowe, bo byłem długo na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Ta podróż mnie odmieniła i bardzo długo zajęło mi dojście do siebie.
Powrót z takich odległych miejsc, z krańców świata i własnej wyobraźni, to bardzo dziwne uczucie. Jest jednak fascynujące, że sama podróż nie kończy się w chwili powrotu, bo powrót również jest jej częścią. To doświadczenie konstytuuje całość przeżycia.
Czy trudno odnaleźć się po powrocie? W pewnym sensie tak. Choć paradoksalnie bardzo lubię życie w mieście i jestem typowym „mieszczuchem”. Jednak po wielu dniach w miejscach takich jak Islandia czy Bajkał, w tej wszechogarniającej ciszy, mój umysł wciąż „słyszy” telefon, który przecież nie dzwoni. To mechanizm obronny – umysł próbuje sobie poradzić z ciszą. Zrozumiałem wtedy, że to też jest pewna forma uzależnienia od bodźców.
To trochę jak życie przy torach kolejowych: gdy nagle trafiasz do domku w Bieszczadach i wokół panuje cisza, czujesz się nieswojo. Cisza może wręcz wywoływać niepokój. Niektórzy muszą napić się alkoholu, by ją znieść. Wyjazd do dzikiej natury uświadamia, jak mocno jesteśmy uzależnieni od zgiełku miasta. I dopiero po kilku dniach zaczynamy naprawdę „zasypiać” w tej ciszy, wyciszać się.
Wtedy właśnie zaczynam się rozwijać – wchodzę w stan, w którym naprawdę chcę być: bez myśli, bez niepokoju. To niesamowite uczucie wolności, także w głowie.
Pamiętam, że podczas pobytu na Islandii przez wiele dni nie widziałem żadnych śladów ludzkiej obecności. Żadnej wydeptanej ścieżki. To na początku budziło niepokój, bo całe życie jesteśmy przyzwyczajeni do poruszania się po utartych szlakach. Brak tych śladów był dla mnie nowym doświadczeniem.
Patrząc z perspektywy czasu, wiem, że każdy etap podróży: wyjazd, pobyt w dziczy, powrót do cywilizacji ma swoją dynamikę, swoje wyzwania i własny ciężar. Im dalsza była podróż (zarówno fizycznie, jak i w głąb siebie) tym większe było zaskoczenie po powrocie do codzienności i świadomości, w jakim środowisku na co dzień żyjemy.
Dużo rozmawiamy o życiu, o tym przeżywaniu, doświadczaniu, jakby jest to nierozerwalne z poczuciem utraty czasu, może utraty, ale przeżywania też tego czasu. Czy podczas takich wypraw jakich Ty doświadczasz ten czas płynie inaczej?
Bardzo dziwnie to się odbiera czasem i czasem nie jestem świadomy, że na przykład minęły dwie doby, a na Islandii to w ogóle było zaburzone, bo dzień i noc łączą się ze sobą. Nie ma wyraźnej granicy, brak ciemności, brak sygnału dla organizmu, że czas się zatrzymać i odpocząć. Spałem często pod gołym niebem i mimo że była noc, było jasno.
W takich warunkach wszystko zaczyna się rozmywać. Rozmywa się też twoja osobowość, twoje „ja” z miasta. Tam nie funkcjonujesz już jako „Przemysław Szapar”, który rozpoznaje, nazywa rzeczy, kategoryzuje je. Na co dzień patrzysz na świat przez pryzmat pojęć. A tam, w głuszy, nagle przestajesz cokolwiek nazywać. Przestajesz myśleć kategoriami i pojęciami. Jesteś poza tym.
Oczywiście, cały czas zachowywałem podstawową czujność i pilnowałem strategii związanej z nawodnieniem czy innymi aspektami bezpieczeństwa, bo wyprawa rządzi się swoimi prawami. Ale poza tym… traciłem świadomość upływu czasu. Tam percepcja czasu naprawdę nie jest tak wyraźna, jak w codziennym życiu.