Redakcja Bieganie.pl
Przeczytajcie pełną relację, z wyprawy:
Source of Champions, 24-26 listopada
Wreszcie w Iten: 27-29 listopada
2/12 Kamariny
3/12 – Zawody
4/12 – Zwiedzanie
5/12 – Yacool krytykuje Brada Colma
6/12 – Na skraju Wielkiego Rowu Afrykańskiego
10/12 – Ziwa Farmers Marathon
Dzień zaczął się od śniadania do łóżka. Chłopak z obsługi o 8 rano przyniósł nam do pokoju dwa tosty, dwa jajka ugotowane na twardo oraz termos z obrzydliwie słodką herbatą z mlekiem.
O 11 byliśmy umówieni z Cornelem, że po nas przyjedzie do hotelu i zawiezie do swojego domu na rodzinny obiad. Potem mieliśmy w planach jechać już do Iten. Spakowaliśmy więc nasze plecaki i naiwnie licząc na kenijską punktualność o 11 czekaliśmy przed hotelem. Cornel spóźnił się ponad godzinę… jak się okazało nasz akademicki kwadrans to w Kenii 2h… Dzieliło nas raptem 20km, w tym czasie sami byśmy do niego dojechali. Ale jak powiedział Cornel lepiej późno niż wcale…
W trakcie naszego czekania podjechał do nas chłopak na motorze, oferując podwiezienie. Widać nie miał nic innego do roboty, bo stał tak z nami i rozmawiał przez dobrą godzinę. O podobieństwach i różnicach między naszymi krajami, o związkach damsko męskich, edukacji itp. Poprosił yacoola, by następnym razem zabrał z sobą jakąś młodszą dziewczynę, która mogłaby być jego żoną. Miał 26 lat. Uświadomiłam mu, ku jego zdziwieniu, że z białą kobietą będzie miał same problemy, będzie musiał sprzątać w domu, robić zakupy, zajmować się dziećmi, pracować. Myślę, że skutecznie mu wybiłam ten pomysł z głowy…
Ale stojąc tak i gadając wspomniał nagle, że kilkaset metrów dalej mieszka Pamela Jelimo, Mistrzyni Olimpijska z Pekinu na 800m. Kiedy w końcu przyjechał Cornel poprosiliśmy, by nas tam zawiózł. Pojechaliśmy wszyscy razem. Pameli nie było, ale była dziewczyna, która pomaga jej zajmować się domem i 2 letnią córką. Zaprosiła nas do domu, byśmy zaczekali. Dom był duży, na podwórku suszyły się koce, w garażu stał traktor, a w tle leciały na cały regulator kolędy, jingle bells itp. Na ścianach salonu nie wisiały żadne medale, puchary. Na szafce dojrzałam przysłonięty innymi szpargałami dyplom z Pekinu.
Przyjechała Pamela. Dość nieufnie do nas podeszła. Yacool wspomniał, że jesteśmy dziennikarzami i to ją chyba usztywniło. Zaprosiła nas do domu, poczęstowała herbatą i powiedziała, że najpierw chce wiedzieć coś więcej o nas. Można było wyczuć, że to mocna i silna kobieta. W niczym nie podobna do stereotypu usługującej mężczyźnie Kenijskiej żony. Pogadaliśmy o jej karierze, treningach, planach. Oczywiście wypytywała nas o nasze prywatne życie, to wszystkich ich najbardziej interesuje i dziwi. Jak można żyć bez ślubu i nie planować większej gromadki dzieci. Jak już to wyjaśniliśmy yacool zaczął z nią rozmawiać o treningu i innym podejściu do niego. Ona trenuje w Nairobi, tam ma stadion tartanowy, siłownię i inne udogodnienia. Chce wrócić do swojej wysokiej formy. Mówiła, że nadal czuje energię w ciele. Wymieniliśmy się mailami i telefonami. Może uda się nam jeszcze spotkać. Nie pozwoliła zrobić sobie zdjęcia. Powiedziała, że jest teraz gruba i nie chce się w takim stanie fotografować. Faktycznie była potężna i wysoka, myślę że ma około 176 cm lub więcej.
Potem pojechaliśmy do domu Cornela. Jego żona i córka czekały na nas z obiadem. Byli też bracia i siostra Cornela, którzy przyjechali na spotkanie rodzinne. Spotykają się razem co roku, by omówić ważne rodzinne kwestie.
W spotkaniu mogą uczestniczyć tylko dorośli, po 40stce. Taka rodzinna starszyzna. Czyli yacool mógł śmiało tam iść. Obiad był bardzo smaczny, był makaron z groszkiem i marchewką, ryż, ziemniaki, gulasz wołowy i sałatka z pomidorów i papryczki chili.
Po obiedzie Cornel poszedł z rodziną obradować, a jego córka Stacey zaprowadziła nas na wizytę do jej 100 letniej babci Teresy. Towarzyszyła nam gromadka jej wnucząt, które biegały między nami i miały ubaw z yacoolowych sztuczek. Kilku dzieciakom yacool zrobił koordynacyjny trening. Jeden chłopak, najstarszy biega na poziomie 15min na 5000m. Yacool miał satysfakcję, bo dzieciaki łapały w mig sprężynkę.
Potem były sesje zdjęciowe z babcią i dzieciakami. Siedzieliśmy z nimi do wieczora świetnie się bawiąc. Ssaliśmy wyciętą maczetą trzcinę cukrową. Ja dostałam na prośbę herbatę czarną, ale z taką ilością cukru, że i tak nie dało się jej pić. Kiedy wsiadaliśmy do auta zadzwoniła Pamela pytając czy nadal jesteśmy w okolicy i czy chcemy się spotkać. Zgodziliśmy się, miała coś zaaranżować, jakaś kolację i dać znać. Wróciliśmy więc z plecakami do Kapsabet, wynajęliśmy pokój na kolejną noc i czekamy. Jest 20:30. No ale przecież tu nikt czasu nie liczy, a obiad możemy zjeść równie dobrze jutro… tyle z tego dnia. Dobranoc.
P.s. kto by pomyślał, że Cornel należy także do plemienia Kalenji… Inna odsłona plemienia.
Dzisiejszy dzień upłynął pod hasłem przypadkowych spotkań. Wczoraj wieczorem zadzwoniłam jeszcze do Pameli, by ustalić czy będzie chciała się z nami spotkać. Powiedziała, że tak. Rano miała jechać na spotkanie do Eldoret, a potem ok 11 mieliśmy się zobaczyć. Oczywiście rano miała wyłączony telefon i nic nie można było ustalić. Poddaliśmy się więc, spakowaliśmy i ruszyliśmy z bagażami na plecach w kierunku skrzyżowania, skąd odjeżdżają matatu.
Nagle z naprzeciwka zatrzymało się auto, a w nim Pamela i dwóch facetów. Zdziwiona spytała dokąd idziemy. Odparliśmy, że jedziemy do Iten. Zaproponowała, że mogą nas podwieźć do Eldoret, które leży w połowie drogi. Po drodze wypytywała yacoola czym dokładnie się zajmuje, co rozumie pod pojęciem biomechanika. Przed Eldoret zatrzymaliśmy się, a Pamela zaprosiła nas do restauracji na lunch. To ona wyraźnie rządziła. Zadecydowała, że będąc w Kenii musimy jeść tradycyjne kenijskie jedzenie i złożyła dla wszystkich zamówienie. Czekaliśmy na obiad półtorej godziny. Nawet dla naszych kenijskich znajomych było to skandalicznie długo. W międzyczasie rozmawialiśmy o jej biegowej karierze, oglądaliśmy w internecie zdjęcia z zawodów. Widać i czuć niesamowitą moc jaka w niej drzemie. Yacool mówi, że jeśli ktoś nie wierzy, że kobieta może biegać równie szybko jak facet powinien stanąć obok takiej kobiety jak Pamela. Absolutnie ma rację. Ta dziewczyna ma mega power, aż kipi, ma charyzmę i wyraźnie lubi rządzić. To dobry temperament do biegania 800 metrów.
Po obiedzie odwieźli nas do centrum Eldoret. Tam się pożegnaliśmy. Szybko złapaliśmy matatu do Iten. Po kolejnej godzinie byliśmy już w dobrze nam znanej wiosce. Wynajęliśmy pokój w hotelu u Kipsanga, na jedną noc, na próbę. Wszyscy nas tu doskonale pamiętają. Mieliśmy dla nich wydrukowane zdjęcia z ubiegłego roku. Zostawiliśmy plecaki w pokoju i poszliśmy na rekonesans. W recepcji siedział biały chłopak. Powiedziałam „dzień dobry”. Odwrócił się mocno zaskoczony. To był Marcin Rakoczy. Mieszka tu i trenuje od dłuższego czasu. Wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy na wspólny trening na stadionie Kamariny.
Chcieliśmy iść na piwo do naszego znajomego Australijczyka. Okazało się, że zamknął knajpę i wyjechał. Nie wiadomo kiedy wróci. Szkoda, bo pizzę serwował genialną. Wracając drogą do hotelu ktoś nagle zawołał mnie po imieniu. Był to Reuben, z którym rok temu wspólnie trenowaliśmy i spotykaliśmy się na biegach w Czechach. Fajnie jest tu znowu być. Pogoda super. Ciepło, nie pada, choć powietrze ostrzejsze i trochę chłodniejsze niż w Kapsabet. Ale do biegania idealnie.
Na bramie wjazdowej do miasta wisiało ogłoszenie o dyskotece u Kipsanga. Na szczęście już się odbyła. Kolejna w przyszły weekend, start o 18, koniec o 6 rano…
Pierwsza testowa noc u Kipsanga za nami. Muzyka co prawda grała, ale znacznie ciszej niż rok temu. Mnie wieczorem strasznie rozbolała głowa, nie wiem czy to po trzęsącej podróży matatu z Kapsabet, po obfitym lunchu z Pamelą, czy pewnie raczej od zmiany wysokości. Silny ból trzymał mnie do rana. Jednak Kapsabet leży około 400 m niżej niż Iten i da się to odczuć. W nocy trochę padało. Rano było naprawdę zimno, wiało i na stadion Kamariny jechaliśmy w chmurach. Zupełnie jak u nas w wysokich górach.
Sporo się tu zmieniło od ostatniego roku. Kipsang obudował swój hotel wysokim murem, a na stadion Kamariny wchodzi się przez bramę, po której obu stronach są stróżówki. Wejście jest i ma pozostać bezpłatne. Najbardziej nas zdziwiła budowa drugiej trybuny. Rok temu słyszeliśmy, że stadion ma być w ogóle zamknięty, a tu takie innowacje. Podobno w centrum, przy rynku ma powstać drugi stadion. Jeszcze tam nie dotarliśmy.
Na Kamariny biegały już grupki Kenijczyków. Dziś mieli speedwork, trening szybkościowy. Spotkaliśmy tam Marcina, robił trening powtórzeniowy. Potem razem z yacoolem zrobili trening koordynacyjny. Ja w tym czasie potruchtałam dookoła stadionu. Po każdym kółku robiąc kilkuminutową przerwę na wyrównanie oddechu i wyciszenie bijącego mocno serca. Pamiętam, że rok temu potrzebowałam około 2tyg., by spokojnie truchtać. Nasz znajomy ultramaratończyk mówił, że on na aklimatyzację do takiej wysokości potrzebuje około 5 dni. Dlatego na krótsze pobyty wybiera położony znacznie niżej Kapsabet. Grunt, że po tym rozruszaniu przestała boleć mnie głowa.
Dziś na Kamariny robiła też swój trening Mary Keitany. Biegała razem z mężem. Jak skończyła porozmawialiśmy chwilę. Jej mąż, który rok temu jak się spotkaliśmy w Czechach twierdził, że jestem gruba, dziś twierdził że mam świetną sylwetkę do biegania maratonów. 😉 Wydaje mi się, że to kwestia tutejszego światła, bo ja niczego nie zmieniłam. W nim wszystko wygląda znacznie lepiej. Nawet yacool, któremu wszyscy dają nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. I mocno się dziwią słysząc, że mógłby być ojcem większości z nich…
Podszedł też do nas biegacz z Czech, znajomy Marcina. Dawid przyjechał tu na 5 miesięcy trenować pod wiosenny półmaraton w Pradze. Rok temu po takim dłuższym pobycie w Iten zrobił życiówkę i nabiegał 69 minut. W biegu był bardzo sztywny, więc yacool wziął go w obroty. Jak się nie zrazi, to może porobimy coś jeszcze razem. Generalnie yacool nie znalazł dziś na stadionie ani jednego ładnie biegającego chłopaka. Spodobały mu się za to dwie dziewczyny. Miały męski ruch, dynamikę i sprężynkę.
W porze lunchu odwiedził nas znajomy z ubiegłego roku, Meshack z kolegą. Nadal mieszka w mieszkaniu za 10 usd miesięcznie. Pochwalił się, że tydzień temu pobiegł tu maraton w 2:26. Jego kolega Thomas ma większe doświadczenie startowe, biegał w Izraelu, Chinach i Polsce. W 2014 zajął 7 miejsce w półmaratonie w Warszawie, z wynikiem około 63 minut. Zjedliśmy z chłopakami ugali i umówiliśmy się na jutro na wspólny trening techniczny.
Za oknem świeci piękne słońce i leje deszcz jednocześnie. Dziś mimo chmur nad stadionem spaliliśmy sobie twarze. Wystarczyła chwila na przebijającym się przez chmury słońcu.
Przyleciał też ćwirek. Rok temu yacool karmił wróble ugali na parapecie. Czyżby nas rozpoznały..?