„Uszyjemy trening specjalnie dla mnie” – rozmowa z Sofią Ennaoui
Jej poprzedni sezon miał być przełomem w wejściu do absolutnej światowej czołówki. Tymczasem okazał się kontuzyjny i bogaty w internetowe złośliwości. W grudniu w portugalskim Monte Gordo, z widokiem na zachodzące słońce, przy smakowitej kawie, tuż przed drugim treningiem – rozmawiałam z Sofią Ennaoui o tym, czego miniony sezon ją nauczył. Zwróciłyśmy uwagę na rolę psychologa w przygotowaniu lekkoatletów i na to, co będzie decydowało o składzie finału olimpijskiego na 1500 m. Zapytałam też, co w podejściu młodej, a już tak utytułowanej (i zabieganej, bo na autoryzację musieliśmy sporo poczekać) zawodniczki, na przestrzeni lat najbardziej się zmieniało…
Praca do sezonu olimpijskiego idzie zgodnie z założeniami?
Dokładnie tak, jakbym tego oczekiwała. Przyjeżdżam do Monte Gordo od 2012 roku, jestem tu przynajmniej raz w roku. Absolutnie mi się to miejsce nie nudzi. Odkąd pamiętam, lubiłam zaczynać w nim swoje mocniejsze treningi do każdego sezonu, po przygotowaniach tu miałam zawsze dobrą formę. Odpuszczam sezon halowy na rzecz tego, by się lepiej przygotować do moich drugich igrzysk. Chciałabym, by wszystko było zrobione na spokojnie. Nie chcę zapeszać, ale jeszcze nigdy nie byłam tak dobrze obudowana mięśniowo i przygotowana sprawnościowo do wejścia w mocny trening.
Skąd się wzięła ta pozytywna różnica w przygotowaniach?
Zawsze było tak, że startowałam cały sezon i jak przychodziło wolne, to nie chciało się, raczej nie miało się siły wstać z łóżka. Swoje roztrenowanie zawsze spędzałam w domu rodzinnym, gdzieś na wakacjach i nie było mi w głowie, by dalej trenować. Byłam tak zmęczona całym rokiem, że te parę tygodni spędzałam maksymalnie leniwie. A jako zawodowy sportowiec, nie mogę sobie na to pozwolić.
Mimo wszystko, nawet jeśli pojawia się zmęczenie psychiczne, to trzeba się zmobilizować do lekkiego podtrzymującego treningu. To, co mam za sobą, to pierwsza poważniejsza kontuzja. Po sezonie letnim właściwie nie miałam odpoczynku, bo były to tygodnie diagnoz, wizyt lekarskich i realizacji prawie 10-tygodniowego planu rehabilitacji. Tego wolnego było naprawdę niewiele. Jedynie na cztery dni udało się wyrwać z Asią Józwik i Angeliką Cichocką w Bieszczady i to było całe moje wolne. Taka jest lekkoatletyczna praca. To, co do mnie należy zawsze wypełniam najlepiej, jak mogę.
Czy kontuzja w ogóle może mieć też swoje dobre skutki?
Myślę, że tak. Kontuzja i ten czas dały mi chwilę do refleksji nad tym, co robiłam przez te lata dobrze, a co było do poprawy. Starałam się tego czasu nie zmarnować, a wykorzystać w 100% na polepszenie siebie jako zawodniczki i po prostu człowieka. Mam wrażenie, że był on dla mnie trochę przemianą i jednocześnie okresem wytężonej pracy, której nigdzie nie udostępniałam w social media, bo starałam się skupić na tym, co robię. Proces rehabilitacji przeszedł naprawdę bardzo pomyślnie, wszystko ułożyło się tak, jak to zaplanowaliśmy. Co prawda organizm nadal się regeneruje. Bardzo odczuwam to, że muszę dbać o siebie, więc na razie się nie przeciążam. Ale nie wyobrażasz sobie, jaka była we mnie radość, gdy mogłam sobie zrobić rozbieganie pierwszy raz od tylu tygodni! Na każdy trening wychodzę z wielką przyjemnością, a od dawna tego nie miałam.
Wspomniałaś, że kontuzjami nie dzieliłaś się w social mediach, ale wcześniej, było Cię w nich dość sporo. To była przemyślana strategia?
Miałam wtedy na to czas. Ja bardzo lubię obcować z ludźmi, brać udział w tego typu rzeczach. Było dużo sukcesów, duże zainteresowanie lekkoatletyką – które nadal się utrzymuje! – więc był na to odpowiedni moment.
W tamtym czasie pojawiło się też sporo zgryźliwych komentarzy…
Mnie w ogóle nie dotyka to, co dzieje się w Internecie na mój temat, bo zwyczajnie tego nie czytam. Nauczyłam się tego wiele lat temu. Ja i moje środowisko, z którym jestem, pracuję, wie, jak wszystko naprawdę wygląda. To, co pojawia się w Internecie, często nie ma absolutnie żadnego związku z prawdą. Dla mnie liczą się najbliżsi, a media żyją swoim życiem.
No dobrze, ale mimo wszystko miniony sezon wiązał się też chyba z wielkimi oczekiwaniami… Jak sobie z tym faktycznie poradziłaś?
Zawsze są duże oczekiwania, szczególnie gdy są osiągnięcia i te osiągnięcia się powtarza. Człowiek chce być coraz lepszy, zajmować lepsze miejsca na arenie międzynarodowej. Ja zachciałam być w światowej czołówce. Wiadomo, przez kontuzję ten plan się nie powiódł, ale miałam prawo w niego wierzyć, bo zarówno w 2018 roku w lecie, jak i w 2019 na hali, pokazywałam, że mogę. Los tak chciał, że na MŚ do Doha nie dotarłam, ale razem z trenerem (Wojciechem Szymaniakiem – pryp,. red.) stwierdziliśmy, że to był znak od Boga. Zawsze trzeba było za czymś gonić… Za medalami, różnymi imprezami, wynikami… Aż w końcu organizm powiedział „Stop”. I ja się bardzo cieszę, że to nie było w roku 2020, tylko w 2019… Wszystko dzieje się po coś.
Skoro celem są igrzyska, to jak się odciąć od ich wizji, by nie była paraliżująca?
Mnie w ogóle to nie paraliżuje. Pracuję z psychologiem nad wizualizacjami bardzo dobrych startów, ale nigdy nie wizualizuję startów na igrzyskach. Plan na najbliższe miesiące dla mnie jest taki, że każdy trening chciałabym zrobić maksymalnie dobrze jak potrafię. Codziennie się poprawiać. Każdego dnia stawiać sobie małe cele. Wstając rano, zastanowić się: „Co dziś mogę zrobić lepiej?”, „Co mogę zrobić, by stać się lepszą zawodniczką?”. Nie ustalam ścieżki tylko do igrzysk olimpijskich, ale mam własną drogę lekkoatletyczną. Realizuję małe cele, a gdy nadejdzie wielki dzień – na pewno będę przygotowana.
Jak pracę z psychologiem traktują teraz lekkoatleci?
Docenia ją coraz więcej osób, bardzo się to zmieniło. Wcześniej nie było takiej świadomości w lekkoatletyce, że psycholog pomaga w przełożeniu tego, co robimy na treningach, bezpośrednio na starty. Do każdych zawodów staramy się podchodzić tak, jakby to były ostatnie zawody w życiu. Choć wiadomo, że każdy z nas ma z tyłu głowy te największe cele. Wszyscy szykujemy się do imprezy czterolecia, bo przecież igrzyska są absolutnie wyjątkowe dla każdego sportowca…
Czyli odkąd pracujesz z psychologiem, zmieniłaś podejście do tej drogi?
Ja już nic nie robię na siłę, na szybko. Wierzę, że każdemu zawodnikowi podyktowana jest jakaś droga, że każdy ma coś zapisane. Każdy, przy ciężkiej pracy i wielkim poświęceniu jest w stanie osiągnąć to, co sobie zamarzył. Stałam się cierpliwa. Wcześniej chciałam zdobywać wszystko, co stanęło na mojej drodze. Teraz mam na koncie 8 medali ME w różnych kategoriach, więc mogę się skupić na najważniejszych celach. Daję sobie czas.
A w ciągu czterech lat, między Rio, a nadchodzącym Tokio, jaką zaobserwowałaś w sobie największą przemianę? Byłaś w 2016 roku jeszcze 21-latką, potem skończyłaś starty w kategorii młodzieżowej, ale zdecydowanie poprawiłaś życiówkę na 1500 m (4.01.00) i zdobyłaś również dwa srebra seniorskich mistrzostw Europy.
Podejście do drogi to jedno, drugie to szacunek do osiągnięć. Moja refleksja o nich jest ogromna. Wcześniej wszystko przychodziło szybko i łatwo, bez większego zastanowienia. Teraz patrząc za siebie, jestem z tego bardzo dumna i bardzo się cieszę, że mogę te medale zdobywać. Robię to, co lubię, sprawia mi to przyjemność i to jest droga, której nie wymarzyłabym sobie kilka lat temu. Cieszę się, że jestem w tym miejscu, w którym jestem. Jeśli wszystkie składowe się złożą, to będzie sukces. Ale ja już teraz doceniam kwalifikację olimpijską – kiedyś to było dla mnie marzeniem, by w ogóle znaleźć się na igrzyskach. To, że tam będę sprawi mi wielką radość, a wszystko, co wokół dodatkowego, będzie na pewno na plus. Wdarł się też większy spokój w planowaniu – wiem, co będę robiła, gdzie będę startowała, jak mają wyglądać przygotowania. Mam teraz przekrój 10 lat trenowania, więc mogę usiąść, zobaczyć co najlepiej na mnie działało i wspólnie z trenerem uszyć trening, specjalnie dla mnie.
Patrząc na Igrzyska w Tokio, kto Twoim zdaniem będzie się liczył najbardziej w biegach średnich?
To zależy od tego, kto wybierze jakie dystanse. Nie patrzyłam co prawda, czy starty na 800 m, 1500 m i 5000 m się na siebie nakładają – ale często bywa tak, że zawodniczki, które biegają 1500 m, wybierają jeszcze inny dystans, czasami odbywa się to równolegle. Myślę, że w światowej czołówce na pewno będzie Laura Muir – jeśli dopisze jej zdrowie, bo to jedyna rzecz, która może sportowcowi nie dopisać. Sifan Hassan – jeśli zdecyduje się na 1500 m, również będzie się liczyła w walce o medale. Większość z pierwszej ósemki, która była na MŚ w Doha, powinna się powtórzyć. Ale z pewnością będzie też sporo niespodzianek.
Trzy i pół roku temu w Rio weszłam do finału olimpijskiego z najgorszym rekordem życiowym wśród startujących! Ale właśnie o to chodzi – dlatego się lubi sport, dlatego to jest fajne, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Igrzyska to magiczna impreza i każdy jest podwójnie zmobilizowany do tego, by dobrze na nich wypaść. Zawodnicy przykładają się bardziej do treningu, do regeneracji, do odżywiania, do pracy z psychologiem i wszystkiego, co się dzieje dookoła. Daje to efekty, często zaskakujące. Nawet jeśli ktoś jest dobrze przygotowany do mistrzostw świata, to nie znaczy, że za rok, do igrzysk, też będzie. Tam czuć dużą presję, stres i wydaje mi się, że to właśnie ten aspekt psychologiczny będzie odgrywał istotną rolę w Tokio. W końcu jest tylko jedna szansa na cztery lata, by zdobyć medal… Dla mnie jednak najważniejsze jest to, by było zdrowie i by cały sezon letni doprowadził mnie w świetnej formie do igrzysk.
Na koniec, gdybyś miała powiedzieć coś młodym lekkoatletom…?
Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.