Robert Faron
18 sierpnia 2025 Aleksandra Bazułka Trail running

Robert Faron: W Tatrach chciałbym pokusić się o odkurzenie swojego rekordu trasy | WYWIAD


Po górach biega od wielu lat, stale mieszając w polskiej czołówce na najdłuższych dystansach. Najczęściej można go spotkać z kijami, sprawnie poruszającego się po technicznych ścieżkach. Tylko w tym roku zdobył srebrny medali mistrzostw Polski w skyrunningu, stanął na trzecim stopniu podium podczas Tatra Fest, a świetną pierwszą część sezonu zwieńczył startem w biało-czerwonej koszulce podczas mistrzostw Europy w skyrunningu. To wszystko w wieku 51 lat. Z Robertem Faronem – zawodnikiem HOKA Garmin Team, rozmawiała Aleksandra Bazułka. 

Specjalista od ultra w wydaniu skyrunningowym, mistrz poruszania się w terenie z kijami, a może człowiek z prawdziwie ultra głową. Jak najtrafniej byś się określił?

Faktycznie kije to moja wizytówka. W marszobiegi z nimi wdrożył mnie mój tata, więc praktykuję ich używanie od najmłodszych lat. Chodziliśmy razem na Modyń i Mogielicę. Uważam to za swoją dużą przewagę. Bardzo mocno mnie to ukształtowało i stało się świetną bazą pod narciarstwo biegowe i biegi górskie. Moim zdaniem używanie kijów ma duży sens powyżej biegów maratońskich. Siła kończyn górnych i całej obręczy barkowej plus wypracowany wysoki poziom wydolności to mój handicap podczas podchodzenia pod największe stromizny.

Jesteś sam sobie trenerem. Zimy to u ciebie narciarstwo biegowe. Nadal przygotowujesz się w ten sposób do sezonu, wskakując prosto z nart w buty biegowe? 

Jeśli chodzi o same starty na nartach, w ostatnich kilku latach jest już tego trochę mniej. Wszystko przez to, że zimą poświęcam się pracy trenerskiej z dziećmi i młodzieżą. Prowadziłem również swoje dzieci. Dwóch moich synów zostało mistrzami Polski w swoich kategoriach. Cieszę się, że ta spuścizna została przekazana kolejnemu pokoleniu.

Sam w przeszłości często startowałem między innymi w zawodach na nartorolkach. Po zakończeniu gry w piłkę nożną, reaktywowałem się jako zawodnik narciarstwa biegowego i od 2010 roku jestem związany z tym sportem. Na swoim koncie mam między innymi dwukrotne zdobycie Pucharu Polski na nartorolkach wśród zawodników licencjonowanych. Również zimą osiągałem sukcesy. Co ciekawe, zwyciężyłem między innymi w sprincie stylem łyżwowym. U podnóża Mogielicy jest specyficzny mikroklimat, który pozwala mi ćwiczyć na nartach na śniegu. Dla mnie to świetna baza w przygotowaniach do biegów górskich. Zwykle wiosną nie mam natomiast tej najlepszej formy. Jestem nauczycielem wychowania fizycznego i forma zwyżkuje zazwyczaj w okolicach wakacji, gdy mam więcej czasu na trening specjalistyczny. 

Na co dzień jesteś nauczycielem WF-u, trenerem, a to wszystko łączysz z wychowywaniem pokaźnej gromadki dzieci. Każdy dzień to wiele bodźców, które przeplatasz treningami. Jak radzisz sobie z regeneracją? Nadal jesteś zwolennikiem saunowania?

Zgadza się, ale nie tylko. Korzystam również z solanek. Rozgrzewam w ten sposób mięśnie, żeby były elastyczne. Po takiej kąpieli zazwyczaj robię sesję rozciągania. Stosuję wiele form regeneracji, ale pogodzenie tego wszystkiego jest z pewnością trudne. Treningi muszę dopasować do pracy w szkole, klubie i zajęć pozalekcyjnych. W domu mam czteroosobową gromadkę. Na szczęście są już na tyle ukształtowane, że mogę się bardziej poświęcić swojej pasji. Moja rodzina bardzo często uczestniczyła w zawodach. Żyliśmy w tym wspólnie i myślę, że podobnie jak mój tata, zaszczepiłem w nich sportową pasję.

Od kilku lat jesteś zawodnikiem HOKA Garmin Team. Ludzie się zmieniają, a ty wciąż jesteś ważną twarzą zespołu. Czym jest dla ciebie grupa?

To już dziesięć lat! Od dziecka lubiłem formy sportów zespołowych. Cieszę się, że mogę być w grupie już tak długo. W tym czasie zmieniał się skład, zmieniali partnerzy i nazwy, ale ja jestem od początku. Widocznie utrzymuję na tyle wysoką dyspozycję, że wciąż jest tu dla mnie miejsce. Cieszę się, że moje wyniki są zauważalne. Do tego dochodzi właśnie kwestia grupy i wyników moich koleżanek i kolegów, z którymi mogę niejednokrotnie spotykać się podczas zawodów i wyjazdów. Pomagamy sobie często podczas najważniejszych startów, będąc na przykład dla siebie suportem. Na tym też polega bycie w zespole. Udzielamy się, pokazujemy przed sobą swoje mocne strony, ale też słabości. Gdy przychodzą gorsze chwile, wspieramy się.

W tym roku jesteś zdecydowanie na fali wznoszącej. Zdobyłeś srebrny medal na technicznej trasie w konkurencji skymarathonu w ramach mistrzostw Polski, później trzecie miejsce na biegu Tatra Fest i udział w mistrzostwach Europy. Jak to się robi, żeby z roku na rok wciąż liczyć się w stawce?

Sezon rozpocząłem delikatnie z uwagi na zabiegi na naczynia krwionośne. Po kilku tygodniach bez przepracowanej bazy – w grę wchodziły tylko delikatne biegówki, wystartowałem w biegu z cyklu UTMB na Istrii. Zająłem 14. miejsce. Celem była również kwalifikacja na przyszłoroczne UTMB. Uzyskałem ją jako zwycięzca swojej kategorii. Zacząłem zatem od długiego biegu, a zwykle rozkręcałem się przed najważniejszymi startami na nieco krótszych dystansach. 

Kolejnym istotnym startem były mistrzostwa Polski w skyrunningu na technicznej trasie, biorąc pod uwagę nasze warunki. Babiej Górze moim zdaniem do trudnych tras jeszcze daleko. Srebrny medal dał mi z kolei kwalifikację na mistrzostwa Europy. Była to dla mnie spora niespodzianka.

Fot. Michal Loska

Zaledwie tydzień po medalu zdecydowałem się na start na Tatra Fest. Było to może trochę ryzykowne. Nie lubię tego określenia, ale potraktowałem bieg treningowo na trzy tygodnie przed mistrzostwami. Tatry to takie moje biegowe miejsce. Zacząłem bardzo spokojnie, stopniowo przesuwając się do przodu stawki. Osiągnąłem czas poniżej dziewięciu godzin, co moim zdaniem jest całkiem niezłym wynikiem. Później już tylko fokus na reprezentowaniu kraju.

Taka konfiguracja startów weekend po weekendzie była kiedyś u ciebie obecna zdecydowanie częściej. 

Oj tak! Rywalizacja była dla mnie bardzo wciągająca. Nigdy nie czułem się zaspokojony swoimi sukcesami. Potrafiłem zaliczać nawet kilkadziesiąt startów rocznie. Na nartach, nartorolkach i na biegowo – w górach i na ulicy. Nie było to rozsądne, ale mój organizm znosił to bez większych kłopotów. Z pewnością nie żałuję, bo była to bardzo cenna lekcja. Ten tryb zweryfikowała praca i fakt, że teraz zimą poświęcam się młodzieży. Sam teraz przekazuję raczej rady, że lepiej skupić się na trzech, czterech ultramaratonach rocznie i właściwie się do nich przygotować. 

Wróćmy jeszcze do mistrzostw Europy. Miałeś w ogóle jeszcze taką myśl, żeby powalczyć o koszulkę z orzełkiem? Nie myślę tylko o tej w konkurencji skyrunningu.

Zdecydowanie mnie to zaskoczyło. Jeśli chodzi o eliminacje na mistrzostwa świata w biegach górskich, aż tak nie wybiegałem myślami. Wiem, jak mocnych mamy polskich zawodników. Nie podjąłem pałeczki w Szczawnicy. Na Tatra Fest granica punktów ITRA nie była natomiast aż tak odległa. Moim zdaniem były to już za wysokie progi. Jestem olbrzymie zaszczycony, że mogłem założyć koszulkę z orzełkiem w wieku 51 lat! To było też spore wyzwanie, bo zarówno warunki atmosferyczne, jak i sama trasa, były bardzo trudne. Niektóre zejścia pokonywałem tyłem, bo stromizny były tak duże. Nie był to bezpieczny start. U mnie to niespotykane, żeby głowa nie wytrzymywała na zbiegach. Tutaj tak się zdarzało. Zamarzyłem, żeby być w dziesiątce, ale i tak cieszę się z czternastej lokaty. 

Jeśli zerkam na wiek to rzadko i tylko z uznaniem. Właśnie tak jest w twoim przypadku. Sam zresztą wspomniałeś, że masz „już” 51 lat. Czujesz się inspiracją? Czujesz, że twoje zaangażowanie w sport i wyniki sprawiają, że ludzie biorą z ciebie przykład?

Tak. Myślę, że nie tylko w takiej szerszej skali, ale patrząc nawet na środowisko lokalne. Zaczynałem uprawiać sport w Zalesiu – mojej rodzinnej miejscowości w powiecie limanowskim. Na tamtym etapie byłem odosobniony, biegając po okolicznych ścieżkach. Czuję, że utorowałem swego rodzaju drogę dla okolicznych mieszkańców, czy to w klubie, czy w formie indywidualnej współpracy. Do tej ostatniej niejednokrotnie zgłaszają się właśnie osoby po pięćdziesiątce. Uważam, że jestem żywą legendą biegów górskich. Przez lata utrzymuję poziom i jestem nadal ambitny.

Zdradzisz swoje najbliższe plany startowe?

Na celowniku jest Bieg Ultra Granią Tatr. Uważam, że do dystansu właśnie około 70 km w takim terenie i z takim przewyższeniem jestem najbardziej predysponowany. Natomiast, żeby w tym wieku podtrzymywać wysokie VO2max uważam, że my weterani musimy stosować trening interwałowy, powtórzeniowy i również pracować nad siłą, aby nie dochodziło do regresu. Niedawno wykonywałem trening w rodzinnych stronach w kierunku Mogielicy. Jest to trasa z nachyleniem i zdecydowanie można złapać na niej trochę przewyższeń. Przebiegłem na niej 10 km poniżej 40 minut, więc to dobry prognostyk, że nie tracę szybkości i wciąż jestem w dobrej dyspozycji. Nic mnie nie boli, dobrze się czuję, więc nic, tylko przygotowywać się do kolejnych startów. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, a na to wskazują treningi, chciałbym w Tatrach pokusić się o odkurzenie swojego rekordu trasy z 2019 roku. Zdaję sobie sprawę, że na starcie podobny cel może mieć wielu innych zawodników, ale to tylko podniesie poziom sportowy całych zawodów. 

Lubię odważne deklaracje. Ściskam zatem kciuki, aby to był ten dzień, w którym zagra wszystko. 

Bądź na bieżąco
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Avatar photo
Aleksandra Bazułka

Biegaczka górska HOKA Garmin Team, romansująca z biegami asfaltowymi. Z zawodu dziennikarka i specjalistka od komunikacji. Przed biegiem progowym zwykle pozwala sobie na czipsy.