paulina tracz
31 marca 2021 Florian Pyszel Sport

Sposób na kryzys? Modlitwa!


Przykład Ryan’a i Sary Hall pokazuje, że partner może być także trenerem i takie rozwiązanie może działać. Paulina Tracz, jedna z najlepszych biegaczek górskich w Polsce, również trenuje pod okiem swojego męża – Łukasza – i opowiada nam jak wygląda ich współpraca oraz przygotowania do nowego sezonu. 


Florian Pyszel (Bieganie.pl): Rozmawiałem z wieloma biegaczami od marca 2020 roku, gdy pandemia koronawirusa rozpoczęła się w Polsce i często słyszałem, że sportowcy cierpią na spadek motywacji. Jak to wyglądało u Ciebie?

Paulina Tracz: Na początku było rzeczywiście ciężko, szczególnie wtedy, gdy nie można było wchodzić do lasów. Choć przyznaję, że ja i tak wychodziłam na trening – uciekałam wtedy w miejsca, gdzie nie ma ludzi, mam to szczęście, że mieszkam blisko lasu. Najgorsze dla mnie było to, że nie wiadomo było do czego się przygotowywać. Zawody zostały odwoływane, bądź przenoszone na inne terminy. Istotną rolę w tamtym momencie odgrywał trener, który zmodyfikował odpowiednio plan treningowy i motywował do pracy. Nie lubię ścigać się w pojedynkę, dlatego często robię treningi na zawodach, więc odpuściłam wszystkie biegi wirtualne, czekałem na lato i moment, gdy biegi znowu zaczną się odbywać.

Twoim trenerem jest Twój mąż – Łukasz. Jak przebiega Wasza współpraca?

Jest to naprawdę ciężkie wyzwanie. Łukasz powtarza, że gdybym miała innego trenera, to na pewno słuchałabym się go dużo bardziej. Ja nie lubię planować, jestem dużo bardziej spontaniczna, często zacznę trening za szybko, a wtedy rzutuje to na całość. Wiem, że gdybym robiła 90% tego, co rozpisuje mi Łukasz, byłoby dużo lepiej, ale przyznam się, że czasami o czymś zapomnę i wychodzi coś innego.

Czy mogłabyś zdradzić, jak standardowo wygląda Twój trening w tygodniu?

W poniedziałek generalnie mam wolne od biegania, więc mam ten dzień przeznaczony na inne aktywności – saunę, spacer, mobilizację stawową, masaż lub kąpiel w soli Salco. 

We wtorek biegam odcinki do progu mleczanowego na stadionie lub bieżni mechaniczna. Przerwy zależne od długości odcinka i obciążenia, najczęściej przy długich odcinkach 8-12 minut, jest to 120-150 sekund, zaś przy krótszych – około 90-120. Obserwuję, co się dzieje z tętnem, oddechem i czy, jak to Łukasz określa nie „betonuje” nóg i wtedy ustalam przerwę. Oczywiście jest dużo zależnych: dyspozycja dnia, wysokość, wiatr, deszcz, temperatura. U kobiet należy wziąć pod uwagę utratę krwi, co ma także ogromne znaczenie!

Środa to treningi regeneracyjne, trwające od 50 do 120 minut, w zależności od cyklu.

Czwartek to trening bliżej progu tlenowego, a do tego odcinki od 15 do 45 sekund w różnych konfiguracjach, pod górę.

Piątek to dzień treningu tlenowego 70-90 min od około 75% tętna do progu tlenowego, czasami po górkach, czasami na bieżni mechanicznej.

Sobota to z reguły coś mocniejszego, interwałowego. Wszystko zależy od samopoczucia i warunków pogodowych. A wieczorem, jeśli mam jeszcze siłę, staram się pojeździć na trenażerze w ramach regeneracji.

Niedziela to dłuższy bieg, trwający nawet do czterech godzin. Tygodniowo staram się nie przekraczać 110 kilometrów, ale średnio wychodzi mi ok 80.

Biegasz bardzo długie biegi – czy zdarzały Ci się poważne kontuzje w trakcie kariery?

Praktycznie od 5 lat, od kiedy biegam na poważnie, nie miałam żadnego urazu. Mam jedynie małe problemu ze stopami, kilka razy zdarzyło mi się skręcić kostkę i to siedziało mi w głowie podczas zbiegów, szczególnie wtedy, gdy trzeba „puścić” nogi i mocno się rozpędzić. Były momenty, gdy przed zawodami Łukasz „tejpował” mi kostki, abym czuła się pewniej. Jednak problem rozwiązały ćwiczenia – zaczęłam wzmacniać stopy i widzę, że to pomaga, dużo rzadziej zdarza mi się podkręcić kostkę i głowa się odblokowała, zbiegam bardziej swobodnie.

O czym myślisz w trakcie najdłuższych biegów? Wiem, że niektórzy maratończycy podczas kryzysów wyobrażają sobie, że biegną tylko do najbliższego zakrętu – jak Ty radzisz sobie z długimi biegami?

Moim sposobem jest modlitwa. Zaczynam się modlić, ale potem moje myśli odpływają w totalnie innym kierunku. Często myślę o mecie, wizualizuję sobie moment, gdy kończę bieg, wyobrażam sobie, co będzie na koniec i przekonuję sama siebie, że im szybciej będę biegła, tym szybciej skończę.

Jaki największy kryzys zdarzył Ci się podczas zawodów?

Rzadko zdarza się bieg bez żadnego kryzysu, taki, jak to mówią sportowcy z dniem konia. Pamiętam jak na Festiwalu Biegowym w Krynicy w 2019 roku biegłam 100 kilometrów. Na punkcie odżywczym pod Wierchomlą, gdy do mety zostało około 30 kilometrów, wzięłam arbuzy, bo było dosyć ciepło. Czułam już, że dzieje się coś niedobrego. Czekał tam mój mąż, który mnie wspierał i krzyczał, abym przyspieszyła, a ja czułam się, jakbym była z waty i poruszała się w zwolnionym tempie. Poczułam się bezsilna. Często wydaje mi się, że jem optymalnie, a w rzeczywistości zdarza się, że jem za mało. Łukasz wpakował we mnie dwa żele, a ja dalej byłam bez siły i dopiero po chwili, pomału wszystko wróciło do „normalności”.
Dodatkowo pamiętam, jak na Mistrzostwach Świata Ultra w Hiszpanii, już po pierwszych kilometrach wiedziałam, że to nie będą moje najlepsze zawody. Za połową dystansu zobaczyłam Pawła Dybka i aż nie mogłam uwierzyć, że go dogoniłam. Wyglądał jeszcze gorzej niż ja, ale postanowiliśmy, że wspólnie dokończymy ten bieg. Obraliśmy taktykę – kilkanaście minut truchtu, a potem chwilę odpoczynku „na kamieniu”. I to było to zgubne. Gdy poczułam się lepiej i przyspieszyłam, znowu przyszedł kryzys i usiadłam. Wtedy, pamiętam jakby to było dzisiaj, podbiegła do mnie reprezentantka Argentyny, dała mi klapsa w tyłek i kazała dalej biec – pamiętam, że już do samej mety ani razu nie przycupnąłem, żeby odpocząć.

Start w Krynicy zawsze odbywa się w nocy – jak radzisz sobie wtedy z odżywianiem i snem? Czy normalnie idziesz spać i jesz śniadanie o północy?

Rzeczywiście to jest spory problem, szczególnie, że zawody zaczynają się przeważnie o drugiej lub trzeciej w nocy, ale z drugiej strony dzięki temu biegniemy w niskiej temperaturze. Ja normalnie idę spać około 22 i prędzej czy później zasypiam. Jeżeli chodzi o jedzenie, to z reguły kluczowa jest kolacja, natomiast przed samym startem jem „coś małego”, na przykład kromkę chleba z odrobiną masła orzechowego i dżemu, a dodatkowe węglowodany uzupełniam już w trakcie biegu.

Czy często zdarza Ci się pogubić trasę na zawodach podczas długich biegów, gdzie trasy niekoniecznie są dobrze oznaczone?

Z reguły oznaczenie jest jednak w porządku, a moje pomyłki wynikają z nieuwagi. Pomyliłam trasę, na przykład na Gorce Ultra Trail w 2017 roku i nauczyłam się, że jeśli nie widzisz przez dłuższy czas szarfy, która oznacza drogę, którą powinnam biec, to ona nagle, magicznie się nie zjawi, wtedy niestety trzeba zawrócić. Najbezpieczniej jednak jest mieć ze sobą wgraną trasę na zegarek, choć i to czasem zawodzi, szczególnie na krótkich, szybkich biegach.

Czy bardziej preferujesz starty na technicznych trasach, jak na przykład Tatra Sky Marathon czy te bardziej płaskie, szybsze?

Bardzo dużo zależy, od tego, jaki jest cel zawodów, bo nie wszystkie starty traktuję jednakowo. Mam lęk przestrzeni i na przykład na zawodach w Tatrach zwyczajnie boję się niektórych fragmentów trasy. Najgorzej wspominam chyba bieg w Szkocji, Ring of Steall. Tam modliłam się, żebym po prostu dobiegła do mety. Nigdy nie bałam się o swoje życie na zawodach, aż do tej pory! Był tam zbieg, który kaleczyłam jak nigdy dotąd, a ja przecież ja kocham zbiegać – mnóstwo luźnych kamieni, stromo. To był chyba mój najwolniejszy zbieg na zawodach! Gdy wbiegłam na metę, to byłam bardziej zmęczona psychicznie niż fizycznie. Typowy „skyrunning” nie jest dla mnie. Wolę jednak takie trasy jak  w Krynicy, na „Łemkowynie” czy wspomnianych już przeze mnie Gorcach.

Widziałem, że zdarza Ci się jeździć na trenażerze – czy to częsty element Twojego treningu?

Może nie częsty, ale myślę, że rower to zdecydowanie dobry zamiennik biegania. I pod względem psychicznym, ale również fizycznym, gdy po ciężkim treningu chcę odciążyć stawy, a jazdę traktuję jako formę regeneracji.

Czym zajmujesz się na co dzień? Czy tylko biegasz i trenujesz czy normalnie pracujesz?

Pracuję wraz z mężem, który jest fizjoterapeutą, a ja zajmuję się treningiem personalnym i współpracą z dziećmi.  Ma to swoje plusy, ponieważ jestem w stanie porozciągać się czy albo porolować w trakcie pracy. Ponadto nie muszę wstawać do pracy na 7;00, mam czas, żeby zrobić na spokojnie trening.

Jakie masz cele długoterminowe? Gdzie chciałabyś wystartować w najbliższych latach?

Na pewno chciałabym zaistnieć w Ultra Trail World Tour. Wiem, że biegi długie są dla mnie, ponieważ w krótszych odstaję – wiem, kto tam startuje, poziom jest niesamowicie wysoki, a ciężko być jak Kilian Jornet i biegać szybko krótsze biegi, a zarazem być w stanie przelecieć mocną „setkę”. Na pewno w głowie siedzi mi Western State – bieg na 100 mil w Stanach Zjednoczonych, ale to raczej odległe marzenie. Na pewno w zasięgu są biegi w  Europie – Cappadocia Ultra Trail czy Madera Ultra Trail.

Jak radzisz sobie z płaskimi dystansami? Wielu biegaczy zastanawia się na jakim poziomie biegają najlepsi polscy biegacze górski, a oni jednak rzadko startują na dystansie 10 kilometrów czy półmaratonu.

W zeszłym roku w Przemyślu pobiegłam na atestowanej trasie „dyszkę” w 36:58, co uważam za naprawdę dobry wynik. Do tego startu przekonał mnie mój mąż, bo ja jednak wolałabym skupić się tylko na biegach górskich.

Wielkie dzięki za rozmowę i udanego obozu w Chorwacji!

Zdjęcie tytułowe: Kuba Witos 

Możliwość komentowania została wyłączona.

Florian Pyszel
Florian Pyszel

W przeszłości specjalizował się w biegach przełajowych, teraz próbuje swoich sił na ulicy. Marzy o złamaniu 30 minut na 10 kilometrów. Dumny reprezentant klubu Piekielni Warszawa i autor podcastu „Świat Okiem Biegacza”.