Po śniadaniu pójdziemy pokręcić się po Iten, może odwiedzimy chłopaków. Jest cały czas pochmurnie, może to i dobrze twarze nam odpoczną od słońca.
7:00 p.m. Jest 19, za oknem ciemno zupełnie. Czas iść spać, zwłaszcza że jutro jedziemy z Wilsonem i jego bandą na długie wybieganie. Startujemy o 5:30, my tym razem jedziemy autem.
Wilson jest zafascynowany swoją dyskoteka i byciem dj’em. Jacek wpadl na pomysł, by jutrzejszy trening urządzić przy muzyce. Wilson podłapał temat i od razu zgrał sobie ulubione kawałki na pendrive. Zobaczymy jak to wyjdzie. W planie 25 km biegu w tempie po 3:15-3:20/km. To ostatni taki trening Kipsanga przed startem w NY. Wyjeżdża tam w niedzielę rano. Wilson stał dziś znów za konsolą, tym razem nie w kapeluszu, a w czapeczce baseballowej w barwach Kenii, Jackowi się spodobała i wymienił się z Wilsonem za swoją adidasa. Nie wziął tylko pod uwagę, że ma większą głowę od Kipsanga… i to znacznie…
Dziś w południe Jacek odpoczywał, a ja wykorzystałam okazję, że się przejaśniło i poszłam na spacer po okolicy. Przeszłam przez całe Iten. Nasz hotel znajduje się kilkadziesiąt metrów przed wjazdem do miasteczka. Przez Iten prowadzi jedna główna droga asfaltowa i czerwone odnogi. Tu jest spokojnie i przyjemnie, im bliżej „centrum” tym większy ruch i harmider. Po obu stronach drogi ciągi sklepików i różnych mini warsztatów lub usług. Korciło mnie od dawna, żeby zrobić sobie takie warkoczyki jak noszą tutejsze dziewczyny więc zaszłam do małego blaszaka z napisem „hair and cosmetic salon”. Siedzące tam dwie panie nie mówiły po angielsku, na migi wyjaśniłam o co mi chodzi, ale stwierdziły, że z moich włosów się nie da nic zrobić. Jak wyszłam głośno się śmiały.
Idąc ulica co chwila ktoś trąbił i kierowcy aut, matatu i motocykliści. Trudno się domyśleć czy to pozdrowienie, zaczepka czy ostrzeżenie. Doszłam do końca miasteczka i znalazłam tabliczkę z napisem „point view”. Po drodze spotkałam kilku tubylców, zapytałam czy mogę tam pójść. Widziałam wielkie głazy, które wcześniej widzieliśmy z Jackiem z innego punktu widokowego. Jeden z chłopaków zaproponował, że mnie tam zaprowadzi. Po drodze opowiadał mi wiele, ale ją niewiele rozumiałam z jego angielskiego. Na kamieniach wylegiwały się góralki, podobne do świstaków, które na nasz widok rozpierzchły się. Widok z tych głazów był fantastyczny. Okazało się, że to co widzimy w dole to jest jakby półka i na jej skraju dopiero stojąc widzi się całe Rift Valley. Chcemy tam nisko zjechać któregoś razu. Dziś poznałam chłopaka, który był chętny pożyczyć nam swój motocykl. Za niewielką opłatą. Facet od widoków na koniec też chciał kasę, za swoje opowieści. Pół dolara załatwiło sprawę.
Wracając zaszłam na miejscowy ryneczek, szukałam tych czerwonych bananów, nie znalazłam, za to kupiłam 2 duże, słodziutkie jak mnie zapewniała sprzedawczyni, mango, po ok 1 zł za szt. Jutro sprawdzę.
Po drodze zaczepił mnie też chłopak, który trenował z Mo Farahem. Opowiedział swoją historię, szuka jak wielu innych kogoś kto go wesprze finansowo i pomoże w sportowym rozwoju.
Wróciłam do hotelu po 2 godzinach nieźle padnięta. A tam niespodzianka, był u nas Daniel, chłopak który odebrał nas w Eldoret z dworca autobusowego i załatwił przejazd do Iten. Wpadł z wizytą. Jacek go zadręczył swoimi filmikami z techniki biegu. Haha. Kenijczycy są jak dzieci, z reguły takie oglądanie każdego z nich nudziło po 10 min. Daniel był dzielny, Jacek mówi, że się co prawda pokładał, ale wytrzymał 1,5 godziny! Po wyjściu Daniela, który musiał już wracać do swojego miasta, Kapsabet, poszliśmy na drugi tego dnia trening. Umówiliśmy się z kilkoma biegaczami na trening koordynacyjny. Tyle, że yacool napisał im, że zaprasza ich na meeting. W związku z czym wszyscy przyszli ładnie ubrani, spodnie jeansowe lub od garnituru, koszule z kołnierzykiem. Yacoolowi to nie przeszkadzało i urządził im sesje koordynacyjną 🙂 ciężko im szło, maja takie same braki jak my. Jedni łapią szybciej inni wolniej. Zobaczymy, dziś była pierwszą lekcja, kolejna w niedzielę.
Niedawno wróciliśmy z obiadokolacji. Fundnęliśmy sobie ugali z wołowiną, warzywami i zieleniną. Było pyszne! Potem we wspomnianej dyskotece Wilson postawił nam piwo.
Dzień mimo deszczowej pogody był bardzo udany.