Adam Kszczot i Katarzyna Broniatowska to biegowi bohaterowie Halowych Mistrzostw Europy, którzy jako jedyni biegacze, przywieźli z Göteborga medale. Kszczot w świetnym stylu obronił tytuł mistrzowski, a do czołówki europejskiej przebojem wdarła się Broniatowska. Udało nam się porozmawiać z zawodnikami i ich trenerem Zbigniewem Królem tuż po przylocie z Szwecji.
Biegom towarzyszą bardzo duże emocje. Twój start przeżywali kibice, ale te emocje to pewnie nic z porównaniem do tego, co ty czujesz gdy stawałeś na linii startu?
Gdy wychodziłem na bieżnię w Göteborgu czułem stres. Ale stres to motywator, jest po to, aby pomagać w trakcie biegania. Jest bardzo potrzebny. Jeśli podchodzi się do biegu w sposób, jak ja to nazywam – bezpłciowy, to jest o wiele trudniej, bo wtedy adrenalina jest na zdecydowanie niższym poziomie, a to przecież jeden z ważniejszych atutów, pozwalający zwyciężać.
Adam Kszczot w ogniu pytań dziennikarzy.
Co jest Twoim głównym motywatorem, gdy biegniesz?
Chęć bycia najlepszym to jeden z głównych motywatorów, ale na to składa się wiele składowych. Chcę dowieść, że trening, który wykonuję daje efekty i podąża się słuszną drogą. Rozwój jest nieodzowną częścią nie tylko sportowca, ale każdego człowieka.
Czy pewność siebie, coś w rodzaju dużego ego pomaga w byciu najlepszym na bieżni?
A dlaczego duże ego? (śmiech). Nie przypominam sobie, żebym chwalił się w wywiadach, czy w telewizji, że jestem najlepszy. Więc powstrzymam się od odpowiedzi.
Chodzi mi bardziej o to, że udowadniasz, że jesteś najlepszy. To widać. Gdy wchodzisz na bieżnię, to po rywalach widać, że to oni się ciebie boją, a nie Ty ich.
Nie wiem czy jest się czego bać. Ze mnie przecież taki potulny chłopak (śmiech). Wychodząc na bieżnię jestem mocno zdeterminowany, żeby pokazać to, co mam najlepsze. Aby walczyć używając „arsenału”, który posiadam, czyli wypracowaną formą.
A czy te sukcesy cię nieco zmieniają? W końcu zapisujesz się na kartach historii. To, czego dokonałeś w Göteborgu, czyli obrony tytułu mistrzowskiego na 800 m, nie zdarzyło się od 42 lat. Jesteś tego świadomy?
Świadomość mam. A to, że się zmieniam z biegiem czasu, też jest pewne. Czy ma to na mnie jakiś zgubny wpływ, to nie wiem. Akceptuję siebie takim, jakim jestem, a to czy i co ludzie o mnie myślą, pozostawiam tylko i wyłącznie im.
Czy trener Jaszczak złożył ci już gratulacje?
Jeszcze nie, wie zapewne co dzieje się po takiej imprezie. Telefony się urywają, jesteśmy na konferencjach prasowych i spotkaniach. Niebawem będę na płycie stadionu RKS Łódź i na pewno będziemy rozmawiać.
Czyli jesteście w dobrych stosunkach?
Tak, jesteśmy w dobrych stosunkach.
Będziesz miał teraz chwilę na odpoczynek?
Odpoczynek i niebawem zgrupowanie w Zakopanem. Wspinać po górach się nie będę, ale na pewno wycieczka w góry będzie w planie.
KATARZYNA BRONIATOWSKA
Kasiu z impetem wkroczyłaś w międzynarodowe imprezy seniorskie. Debiut i medal na „dzień dobry”. Dotarło do ciebie już to wszystko co się dzieje?
Na razie jestem w szoku. Od trzech dni praktycznie nie spałam i marzę żeby choć na chwilę zapomnieć o tym biegu i położyć się spokojnie spać. To niesamowite uczucie tym bardziej, że nie spodziewałam się zupełnie tego medalu. Każdy ma takie marzenia, po to trenuję, żeby zdobywać medale w walce z najlepszymi. Dlatego ten sukces tak dobrze smakuje.
Udało ci się osiągnąć to, czego nie mogły zrobić twoje koleżanki z bieżni – Sylwia Ejdys, Renata Pliś, Angelika Cichocka, czy Danuta Urbanik, czyli zdobyć medal. Czułaś jakąkolwiek presję?
Presji nie czułam. Przeżyciem był sam start, debiut na międzynarodowej imprezie seniorskiej. Starałam się wykorzystać swoje atuty na hali – szybkość i bieganie krótkim krokiem, to że całkiem dobrze odnajduję się w tłumie na hali. W czasie biegu w ogóle nie myślałam, niczego nie analizowałam. Dopiero jak wbiegłam na ostatnią prostą, nie mogłam uwierzyć, że tak się to potoczyło. Tak się ucieszyłam, że chyba przegapiłam srebrny medal (śmiech). Ale tak naprawdę już mi to nie przeszkadzało!
Kasia Broniatowska z brązowym medalem HME.
Jaki był pierwszy telefon, który odebrałaś po medalowym biegu?
Od mamy. Powiedziała „Ale czad!” (śmiech). Najśmieszniej do mojego sukcesu podszedł Paweł Czapiewski, który zadzwonił do mnie z kondolencjami i wyrazami głębokiego współczucia (śmiech).
Pamiętam, że kiedyś miałaś dylemat: medycyna czy sport. Z perspektywy czasu wiesz już, czy wybrałaś dobrze?
Tak, teraz na pewno nie chciałabym studiować medycyny. Na moich studiach z fizjoterapii zbyt dużo czasu spędzałam w szpitalu. Od tego roku studiuję jednak weterynarię – otworzyli w Krakowie nowy kierunek. Pierwszy semestr zaliczyłam w pierwszych terminach, dzięki temu miałam aż miesiąc wolnego. Czas ten mogłam poświęcić na przygotowania do HME. Teraz wrócę do normalnego życia studenckiego, ale uważam, że wszystko można pogodzić, jeśli się tego mocno chce.
W tym roku nie dostałaś szkolenia połączonego z wyjazdami klimatycznymi. Czy to, że miałaś trudniej, zmotywowało cię jeszcze bardziej do ciężkiej pracy?
Tak. Mimo wszystko taki „dołek” potrafi zmotywować. Jest to przykre, gdy młody zawodnik traci niemal wszystko, bo w jednym sezonie przez kontuzję nie mógł się pokazać z dobrej strony. Miałam oczywiście zapewnione obozy krajowe, za co jestem wdzięczna. Jak widać, udaje się dobrze przygotować do imprezy, trenując jedynie w Polsce. Niestety nie widziałam się z trenerem 2 miesiące i trening konsultowaliśmy tylko telefonicznie.
Masz już plany na nadchodzący sezon?
Mam nadzieję, że uda mi się poprawić w tym sezonie rekord życiowy z otwartego stadionu. W zeszłym roku nabawiłam się kontuzji i nie wykorzystałam tego co mogłam. Dlatego też bardzo chciałam udowodnić na hali, że stać mnie na dobre bieganie.
TRENER ZBIGNIEW KRÓL
Czy miał pan tremę przed startami swoich podopiecznych? W końcu start Adama był pierwszym poważniejszym w waszej współpracy.
Ja jestem w pracy, tremę można mieć na dużo przed, ale nie w trakcie zawodów. Jakbym wyglądał na zestresowanego, to co by zawodnicy o mnie pomyśleli? Nie można im pokazywać żadnej tremy.
Czy wszystko poszło zgodnie z zaplanowaną taktyką?
Tak, wszystko. W przypadku Kasi bałem się, że nie wytrzyma obciążeń i nie zrealizuje celów taktycznych, ale sprawiła wspaniałą niespodziankę. Pokazała, że potrafi stanąć na wysokości zadania. W przypadku Adama nie było problemów. To rutyniarz, więc to co uzgodniliśmy przed biegiem, wykonał w 100%.
Adam Kszczot ma mocną osobowość i charakter. Jak się z nim współpracuje?
Zawodników takich nie trenuje się lekko, bo to jest duże wyzwanie. Tym bardziej dla mnie, gdyż go wcześniej do końca nie znałem. Był zawsze świetnie przygotowany u poprzedniego trenera, miał duże osiągnięcia, nie miał nigdy gorszych wyników, może poza Londynem. Jest to duży stres, ale generalnie już się poznaliśmy, wiem jak trenował, aktualnie wszystko nam dobrze wychodzi. Adam nie jest posłuszny w sensie takim, że bezdyskusyjnie wykonuje wszystko. Trzeba go przekonywać do niektórych elementów pacy. Jak się go przekona, to wykonuje wszystko, albo wręcz odwrotnie – naciska, że robimy za mało i można by było więcej. To jest tego typu człowiek.
Czy musiał go pan namawiać na start w HME?
Nie, on dał mi wolną rękę pod tym kątem. Decyzja o starcie w HME wynikała stąd, że chcieliśmy zorientować się jak działa na niego inna forma treningu w przygotowaniach do turnieju.
Czy, gdy Adam zapytał, czy będzie pan jego trenerem, przemknęła panu przez głowę inna odpowiedź niż „tak”?
Tak, bo to duże wyzwanie. Na pozytywną odpowiedź złożyły się różne czynniki. Akurat kariery pokończyli Paweł Czapiewski i Wioletta Frankiewicz. W zasadzie mam teraz w treningu Renatę Pliś i Kasię Broniatowską. Mam wiec, że tak powiem, moce przerobowe. W momencie, gdy Adam zapytał, czy go przyjmę, to decyzję podejmowałem jedynie przez godzinę. Zrezygnowałem z funkcji trenera bloku wytrzymałości, którą proponował mi wicedyrektor Henryk Olszewski.
Jak się mam takich świetnych zawodników, to zapewne nie myśli się jeszcze o emeryturze?
Ja jeszcze jestem za młody na emeryturę (śmiech). Zostały mi jeszcze dwa lata, które muszę przepracować.
Czy sukcesu gratulował panu poprzedni trener Adama, Stanisław Jaszczak?
Tak, rozmawiałem z nim. Pan Jaszczak jest bardzo zadowolony z sukcesu Adama, bardzo pozytywnie nastawiony. Na pewno ma troszkę żal do Adama, że ktoś inny przejął jego pracę, ale do mnie podchodzi ze zrozumieniem, czymś w rodzaju sympatii. Generalnie nie widzę z jego strony żadnej wrogości w rozmowie. Zawsze podkreślam, że jestem pełen uznania dla jego pracy.