Redakcja Bieganie.pl
Oprócz codziennych obowiązków związanych z pracą cały czas przemyka się myśl o bieganiu. Moją pasją jest bieganie po górach, leśnych szlakach, oraz stromych wzgórzach, a także od niedawna przekraczanie biegiem poglacjalnych rzek w Islandii. Na mojej, jak ją nazywam, Wyspie jestem już po raz czwarty, ale tak naprawdę pierwszy raz tak intensywnie eksploruje ją biegiem.
fot. Szymon Makuch
fot. Szymon Makuch
Islandia jest kapryśnym krajem, który oferuje bardzo nieprzewidywalną i szybko zmieniającą się pogodę. W ciągu jednej godziny piękny i słoneczny dzień może zamienić się w gwałtowną ulewę z arktyczną temperaturą. Jednak to nie zmąciło mojego optymizmu co do mojego pomysłu na bieg.
Była niedziela, kiedy dowiedziałem się, że następny dzień wolny, który mam to środa. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem to było oczywiście sprawdzenie pogody. Słońce, dużo słońca! Ani jednej chmurki i 19 stopni! – Czy ja dobrze widzę?! – pomyślałem. Sprawdziłem stronę raz jeszcze. Nie myliłem się, środa zapowiadała się znakomicie. I tak właśnie było.
fot. Szymon Makuch
Wstałem wcześnie rano, zebrałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka biegowego, założyłem swoje trailowe Saucony Progrid Peregrine 3 i ruszyłem w drogę. Żeby dostać się z miejsca gdzie mieszkam do Skogar musiałem pokonać ok. 60 km. Biegiem? Nie tym razem. W Islandii podróżuję autostopem. To najlepszy sposób aby poznać przeróżnych ludzi z którymi bardzo często później utrzymuję kontakt. Miałem bardzo dużo szczęścia. Trzeci samochód, który udało mi się zatrzymać jechał w kierunku Vik, miejscowości oddalonej o 80 km na drodze gdzie znajdował się początek mojej trasy. Była godzina 9:40 kiedy dotarłem do miejsca i moim oczom ukazał się majestatyczny wodospad Skogafoss. To tu zaczynał się mój biegowy raj. Godzina 9:50 zaczynam bieg. Maksymalnie skupiam całą uwagę na tempie i oddechu. Początek był dość ciężki. Pierwsze 5 km zrobiłem w 56 min. Czy to dobry czas? Co ja tu w ogóle robię i w dodatku dlaczego tak wolno? Te myśli krążyły mi w głowie niczym irytująca mantra. Rozejrzałem się wokół siebie i to był klucz do mojego sukcesu. Przecież po to tu jestem! Pokonuję jedną z najpiękniejszych tras w swoim życiu a do tej pory patrzyłem się jedynie pod nogi, zamęczając się bezsensownymi pytaniami. Od tamtej pory w momentach fizycznego kryzysu rozglądałem się na wszystkie strony dodając sobie otuchy.
fot. Szymon Makuch
Powoli wodospady znikały z zasięgu mojego wzroku, ustępując dostojnie i groźnie wyglądającym lodowcom. Od 8 do 13 km biegłem po pokruszonych skałach i twardym śniegu. Cały czas miałem w zasięgu wzroku widoki, które zmuszały mnie do krótkich postojów i możliwości uchwycenia tego na zdjęciach. Po 2 h i 45 min zrobiłem pierwszy dłuższy odpoczynek na regenerację sił. Zatrzymałem się przy małym schronisku na wzgórzu, gdzie z plecaka wyciągnąłem ananasy w puszce i małe bobofruty w plastikowych opakowaniach. Usiadłem na skraju tarasu, gdzie rozpościerał się widok tego co przebiegłem, oraz tego co jeszcze przede mną. Odpoczynek był niezbędny, ale nie po to tam przybiegłem, więc czym prędzej ubrałem plecak, założyłem z powrotem buty i ze zdwojoną siłą ruszyłem dalej. Kolejne kilometry stały się jakby łatwiejsze. Było więcej zbiegów niż podbiegów, ale również zmienił się krajobraz. Moim oczom wreszcie ukazał się lodowiec Mýrdalsjökull. Jest on czwartym co do wielkości lodowcem w Islandii, a ja zaledwie widziałem jego małą część. Nabierałem prędkości. Praktycznie od 17 do 24 km biegłem dobrym i szybkim tempem. Po drodze udało mi się wbiec na wciąż gorący wulkan, oraz biec po polach lawy, którego ostre skały świetnie trzymały moje buty w stromych zbiegach w dół doliny Thorsmork.
fot. Szymon Makuch
Po 20 kilometrze krajobraz znów przeszedł metamorfozę. Za plecami zostawiłem pola lodowe, ostre jak brzytwa skały oraz męczące podbiegi, a moje nogi wreszcie mogły spokojnie lądować na miękkiej trawie w otoczeniu bajkowych kanionów i dźwięku szumiącego, orzeźwiającego wiatru. 22 km był kontynuacją poprzednich widoków, ale także ukazał w oddali końcowy cel mojego biegu- schronisko w Bosar na terenie Thorsmork.
fot. Szymon Makuch