Redakcja Bieganie.pl
To, co wydarzyło się na mistrzostwach świata w biegu 24-godzinnym w Belfaście przeszło oczekiwania samych startujących biegaczy i pomagających im serwisantom. Kwietniowe mistrzostwa Polski w Łodzi były przedsmakiem tego, co może się wydarzyć, jednak kiedy zawody trwają dobę, nie można zakładać, że uda się to powtórzyć, jest tyle zmiennych, że nawet Nostradamus rozłożyłby ręce, gdyby zapytać go o przewidywania.
Biało-czerwone jechały do Belfastu, jako jedne z głównych faworytek. Mając za liderkę świeżo upieczoną rekordzistkę świata Patrycję Bereznowską trudno nie było liczyć na drużynowy medal oraz na samą Patrycję. Rekordzistka nie zawiodła, zrobiła co trzeba. Podjęła walkę z całą hordą Amerykanek – rekordzistką świata na 100 mil Giną Slaby, rekordzistką Ameryki Courtney Dauwalter, mistrzynią świata i zwyciężczynią Spartathlonu Catalyn Nagy oraz mistrzynią Europy Szwedką Marią Jansson i mówiąc kolokwialnie wymęczyła je w pierwszej części dystansu. Amerykanki narzuciły szaleńcze tempo, zwiastujące poprawę rekordu świata o około 20-25 kilometrów. Patrycja wysunęła się na prowadzenie po 12-godzinach i nie oddała go już do samego końca. Rywalki zostały ranne… a dobijała je ta, o której będzie ta historia – Aleksandra Niwińska.
Kiedyś jedząc żelki i ciastka, biegając 50 km tygodniowo potrafiła przebiec w dobę 215-225 km. Tak po prostu. Kiedy zaczęliśmy wspólnie trenować przed dwoma laty stwierdziłem, że trudno oszacować skalę jej talentu, skoro żywienie nie jest kompletnie dopracowane, a słowo trening kojarzy się raczej z rekreacyjnym bieganiem. Po dwóch latach spokojnej pracy okazało się, że skala talentu jest ogromna i Ola zapukała do światowej czołówki nie biegając nawet 100 km w tygodniu. Na mistrzostwach Polski w Łodzi wybiegała 243 lub 245 km (dwa różne pomiary przez błędy w wynikach), w każdym razie uległa tylko rekordzistce świata. Do MŚ zostało 2,5 miesiąca. Rozpoczęliśmy trening pod… 10 km. Chcieliśmy, aby nauczyła się biegać odrobinę szybciej, bo dłużej biegać umie. Wszystko wskazywało, że jest niezwykle mocna, jednak w porównaniu z wyżej wymienionymi rywalkami na arenie międzynarodowej wciąż znaczyła niewiele. Była czarnym koniem – to wszystko. Przez 18 godzin biegu nic nie wskazywało na to, że Ola sięgnie po medal. Biegała „prawym pasem” była wyprzedzana z zawrotną prędkością, raz, drugi, piąty, dziesiąty. Rywalki miały gigantyczną wręcz nieprawdopodobną przewagę, a Ola trzymała tempo zwiastujące jej rekord życiowy. Wytrzymała to deprymujące wyprzedzanie i kiedy wydawało się, że amerykański sen się spełni – Ola przerodziła te ich marzenia senne w koszmar. Pojawiła się znikąd.
W emocjach pomyliłem się i krzyknąłem – masz 6 kilometrów straty do medalu – w rzeczywistości było to 6 pętli, czyli niemal 10 km, bo jedno okrążenie miało 1653 metry. Ola ruszyła z siódmej pozycji jakby stanęła dopiero na starcie do maratonu i postanowiła biec taktyką negative split. Najpierw wróciła do tempa z początku biegu (5:30-5:25). Godzinę później pojawiła się informacja, że strata do drużyny amerykańskiej maleje. Rekordzistka Ameryki zesztywniała, wydawało się, że biegnie w błocie, przypominało to wyścig żółwi z jednym zającem. Ola wysysała energię z żeli (zjadła 35 żeli Agisko) oraz słaniających się na nogach rywalek. One łapały się wszystkiego – zatrzymywały się w serwisie i wdychały leki na astmę, (choć wątpię, aby okazy zdrowia biegające 24-godziny miały taką niewydolność oddechową), lecz ryż, makaron i rosołek od polonii mieszkającej w Belfaście okazał się bardziej skuteczny. Ola została nakręcona i zatrzymać mógł ją tylko końcowy wystrzał. Wiedziałem, że już nie odpuści, nie zrezygnuje, bo ma psychikę sportowca – nie poddaje się do samego końca, do ostatniej sekundy tego morderczego i niewyobrażalnego biegu nawet dla patrzącego i uczestniczącego w tym serwisanta.
Moim zadaniem było pilnowanie, aby „nie podpalić Oli”, aby nie zaczęła zbyt wcześnie tej szaleńczej gonitwy, bowiem przy takim wysiłku w każdym momencie można po prostu stracić przytomność. Studził mnie kierownik naszej ekipy, entuzjasta, pasjonat i ultras – Jacek Będkowski. Obserwował wszystko na chłodno i miał rację. Koncentrację trzeba było zachować do samego końca. Tempo wzrosło do wartości 5:15-5:10 na km. Zostały jeszcze 3 godziny biegu. Strata wciąż była duża, Ola wciąż była 6, udało jej się wyprzedzić jedną z Amerykanek, później zabrała się za mistrzynię Europy, która kaszlała jak gruźlik i trzęsła się w zimowej kurtce, a jeszcze 2-3 godziny wcześniej biegała uśmiechnięta w koszulce na ramiączka na pozycji medalowej.
Dwie godziny do końca. Dostaję informację, że Ola ma jeszcze 4 okrążenia straty do medalu, ale jej o tym nie mówię. Jej szanse są bardzo niewielkie, choć tempo rośnie a w oczach widać już tylko złość. Żel, cola i woda do przepłukania ust, żel, cola i woda do przepłukania ust i tak powtarzający się proces, coraz szybsze okrążenia. Tempo rośnie, malutka postać lawiruje pomiędzy biegowymi zombiakami. Jest już szybsza od wszystkich mężczyzn na tej trasie – biega w tempie 4:55-4:50. Podczas 3 okrążeń odrabia 1653-metrową pętlę do Giny Slaby, która słabnie w oczach. Ola jest już czwarta, ale podium wciąż wydaje się mało prawdopodobne, bo Amerykanka wciąż truchta, a jej przewaga była astronomiczna. Wydaje się być jednak mocno zdeprymowana, bowiem Ola mija ją za każdym razem w takim tempie, że serwisanci muszą trzymać czapki, aby pęd powietrza nie strącił im ich z głów.
Ostatnia godzina. Rekordzista świata w biegu na 100 mil kapituluje, bo ten bieg nie ma 160 km, tutaj trzeba biegać całą dobę, aby być pewnym swego. To taki rajd kropelki, trzeba oszczędnie jechać, aby paliwa starczyło na całą trasę, bo potem kiedy samochód toczy się na luzie, każda górka może go zatrzymać. Slaby zaczyna chodzić na każdym najmniejszym wzniesieniu na trasie, nie stwarza już pozorów, nie biega przed oczami serwisantów. Ola dokonała niemożliwego, wyrwała jej ten brąz z serca. Ja powtarzam swoje czynności jak mantrę mając tętno wyższe od mojej filigranowej biegaczki. Żyła pulsuje na skroni, czoło rozpalone jak przy grypie, ręce trzęsą się jak przy alkoholowym głodzie. Jest 11:36 czasu londyńskiego. Zostało 24 minuty – Ola może zrobić jeszcze 3 pętle. Patrycja ma pewne złoto, może stanąć, może usiąść, ale truchta, chodzi, truchta walczy z całych sił, bo przewaga drużynowa Amerykanek topnieje szybciej niż lodowce w Arktyce…
Ola zbliża się do mnie przedostatni raz. Zostało 10 minut. Nagle poruszenie – tempo Oli jest tak zawrotne, że już ostatnich dwóch okrążeń nie udaje mi się złapać, jednak przebiega je szacunkowo w okolicach 4:45 min/km (to tempo na 305 km w biegu dobowym, a ona przecież ma już w nogach prawie dobę biegu) a mistrzyni świata Catalyn Nagy jest już na wyciągnięcie ręki. Cała ekipa drze się w niebogłosy, że zostało 200 metrów i będzie miała srebro. Nie jesteśmy pewni, czy to usłyszała w tym zgiełku. Wybiegam z namiotu i przypominają mi się czasy, kiedy trenowałem sprint. Było warto. Wyprzedzam serwisanta Nagy, aby zanieść tę wiadomość niczym Hermes. Zdzieram gardło – Ola zajmie się już resztą.
Dobiega ostatnią pętlę – Amerykanki nie ma za jej plecami. Dostaje flagę. 1,5 minuty, minuta… syrena końcowa. Ola jest w amoku. Czekamy w napięciu na wyniki, bo w głowie jest mętlik, obawa, że źle się policzyło. Na pewno jest medal. To niemożliwe, bo kiedy przewaga jest tak duża jak z parkingu na Łysej Polanie pod Czarny Staw, to nie ma logicznych przesłanek do tego, aby twierdzić, że się uda… Spiker ogłasza wyniki, jesteśmy tuż przy namiocie technicznym. „First place and New World Record, Patricia Bereznoska” – mówi spiker a potem dodaje – „second place for another Polish runner Aleksandra Niwinsky”! Szał radości! Mamy dublet.
Emocje mi puszczają i nie wstydzę się łez a Ola jest w takim szoku, że nawet nie potrafi okazać emocji – jest tym oszołomiona. Przed dekoracją otrzymujemy wyniki z pełnym domiarem i okazuje się, że przebiegła 251 km. To trzeci wynik w historii, tylko była i obecna rekordzistka świata są lepsze. Nad trzecią zawodniczką ma niemal 3 km przewagi… Nasze błędy w obliczeniach była na szczęście na niekorzyść Oli, ale dzięki temu wyśrubowała swój wynik poza granicę marzeń. A pomyśleć, że jeszcze niedawno na biegach jadła kinder czekoladę i galaretki…
Amerykanki są w szoku. Slaby nie reaguje, kiedy podchodzimy, wydaje nam się, że to wulgarne zachowanie, ale ona jest po prostu nieobecna. Na kontroli antydopingowej wygląda fatalnie. Amerykankom na otarcie łez pozostało złoto w drużynie wywalczone ostatecznie o 622 metry (liczą się 3 najlepsze wyniki), ale nie można mieć wszystkiego. Polska na tych mistrzostwach zdobyła prawie wszystko. Srebro panów i pań w drużynie. Rekord świata indywidualnie, rekord Europy drużynowo pań, gorszy o 622 metry od rekordu świata Amerykanek, rekord Polski i brązowy medal Sebastiana Białobrzeskiego… i dublet w biegu pań! Szok i niedowierzanie będzie utrzymywać się jeszcze długo. Ola płacze ze szczęścia dopiero na lotnisku następnego dnia – niedowierza, że to zrobiła. Nie stawiano na nią, ale mimo malutkiego ciała wykazała się największym sercem do walki oraz stalową psychiką, która potrafiła uśmierzać ból lepiej niż morfina. Niech ten piękny polski sen trwa wiecznie, nie chcemy się budzić.
Wyniki:
Mężczyźni:
1. Yoshihiko Ishikawa (JPN) 267.566km
2. Johan Steene (SWE) 266.515km
3. Sebastian Białobrzeski (POL) 265.535km
4. Nobuyuki Takahashi (JPN) 264.506km
5. Stephane Ruel (FRA) 258.425km
Kobiety:
1. Patrycja Bereznowska (POL) 258.339km (RŚ)
2. Aleksandra Niwińska (POL) 251.078km
3. Katalin Nagy (USA) 248.970km
4. Gina Slaby (USA) 248.276km
5. Pam Smith (USA) 243.611km
Mężczyźni drużynowo:
1. Japonia 783.159km
2. Polska 763.630km
3. USA 755.458km
4. Węgry 752.867km
5. Fracja 752.813km
Kobiety drużynowo:
1. USA 740.856km (RŚ)
2. Polska 740.234km (RE)
3. Niemcy 689.622km
4. Szwecja 684.613km
5. Japonia 658.904km