Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Już dwa razy w karierze pobiegł szybciej, niż rekord Polski, ale tytuł rekordzisty do niego nie należy. Przed sezonem halowym spędził dwa miesiące w Kenii, którą uważa za bardziej cywilizowaną, niż Europę. Podczas marcowych mistrzostw Starego Kontynentu wystartuje na 1500 m i 3000 m, a mógłby też na osiemsetkę, bo ustrzelił, aż trzy minima. Z Michałem Rozmysem porozmawialiśmy m.in. o tym jak przegonić Marcina Lewandowskiego, co dobrego zjadł na wigilijną kolację w Iten, czy wiąże swoją przyszłość z biegami ulicznymi i jak dużo dają nowoczesne kolce.
Krzysztof Brągiel (Bieganie.pl): Gratuluję dwóch medali na halowych mistrzostwach Polski. Z którego biegu jesteś bardziej zadowolony?
Michał Rozmys: Dziękuję. Z obu biegów cieszę się tak samo.
A nie żałujesz trochę, że na 1500 metrów nie poczekałeś z atakiem na ostatnią prostą, tylko próbowałeś wyprzedzać Marcina jeszcze przed wejściem w wiraż?
Nie żałuję, to była lekcja przed mistrzostwami Europy. Każdy błąd, który popełniłem w jednym czy drugim biegu, ma zaowocować w imprezie docelowej.
A jak podobało Ci się 3000 metrów? Tego dystansu nie biega się za często.
Nie podobało mi się. To jest bardzo nudne. Piętnaście okrążeń… Podejrzewam, że nawet nudno się to ogląda.
Na mistrzostwach Europy będziesz startował na 1500 i 3000 metrów. Cztery dni, cztery biegi, bo eliminacje i ewentualnie finały. Miałeś kiedyś takie biegowe combo?
Aż takiego nie. Ale pamiętam, że w Wuhan podczas igrzysk wojskowych jednego dnia miałem rano eliminacje osiemsetki, a wieczorem finał. Później bodajże po dniu przerwy biegałem eliminacje półtoraka i kolejne dwadzieścia cztery godziny później był finał. Myślę, że jestem przygotowany na takie turniejowe startowanie. Nie powinno być problemów z regeneracją. Bardziej skupiam się na tym, żeby wytrzymywać tempo biegów. Zwłaszcza chodzi mi o ostatnie 600-800 metrów. Podejrzewam, że na 1500 tak to właśnie będzie wyglądać – pierwsze dwa kółka człapanie, a dopiero potem gaz.
Czyli ważny będzie zapas prędkości. Jak Ty się czujesz szybkościowo? Na 800 metrów stadionową życiówkę 1:45.32 masz sprzed prawie trzech lat z Berlina, na hali pobiegłeś w tym sezonie 1:47.62. A jednak – tak jak mówisz – turnieje rozgrywa się przez mocny finisz.
Nie ma się co spodziewać, że będę teraz w super formie szybkościowej. Na obozie w Kenii do ośmiuset metrów zrobiłem tak naprawdę jeden trening. Później jeszcze na trzy dni przed mitingiem kontrolnym w Spale, miałem drugą szybszą jednostkę. I to też nic specjalistycznego, po prostu „przedmuchanie się” na wyższych prędkościach. Osiemsetkę chcemy z trenerem poprawiać, ale dopiero w sezonie otwartym. W ostatnich latach trochę nie trafiałem z biegami na stadionie. Mam nadzieję, że w tym roku uda się wystartować w Diamentowej Lidze i pobiec poniżej 1:45.20 (dokładnie tyle wynosi minimum olimpijskie na 800 m – red.). W Polsce mało kto jest zainteresowany takim bieganiem, więc w kraju będzie trudniej.
Wspomniałeś o obozie w Kenii. To było Iten?
Tak, spędziłem tam dwa miesiące – od 1 grudnia 2020 do 31 stycznia 2021.
Jak doszło do tego wyjazdu? To było dla Ciebie w całości zgrupowanie kadrowe, czy tylko w połowie? Większa grupa dotarła do Afryki dopiero po nowym roku.
Dla mnie zgrupowanie PZLA zaczęło się dopiero 8 stycznia. Wcześniej byłem tam na własny koszt.
Wszystko musiałeś opłacić z własnej kieszeni?
Wszystko, włącznie z przelotami. Opieram się na comiesięcznym sponsoringu firmy Magorex. Mam też regularną pensję z wojska, z którego na czas obozu musiałem sobie wziąć urlop. Mogłem dzięki tym dochodom odłożyć pieniądze i wylecieć.
Od początku taki był właśnie plan, żeby spędzić poza domem Boże Narodzenie i zostać w Kenii na bite dwa miesiące?
Na początku miałem zjechać w okolicach świąt do Polski i na początku stycznia wrócić do Afryki. Plany się jednak pozmieniały. Powody były różne. Po pierwsze związek nie zgodził się na grudniowy obóz, tłumacząc się w niezrozumiały dla mnie sposób. Zamiast Kenii zaoferowano mi obóz w Splicie w Chorwacji. Trasy do biegania kiepskie, wysokość – zero metrów nad poziomem morza. Jak już zdecydowałem się, że w takim razie lecę do Kenii na własny koszt, to nadal planowałem powrót na święta. Ale jak zobaczyłem co się dzieje w Polsce, że przez obostrzenia praktycznie odwołano Boże Narodzenie, to uznałem, że to się nie opłaca. Zwłaszcza, że powrót miałby mi zająć blisko dwadzieścia cztery godziny.
Dopiero co jesienią brałeś ślub. Perspektywa długiej rozłąki z żoną nie potęgowała wątpliwości, czy rzeczywiście zostawać tak długo?
Żona sama mi powiedziała, jak widziała co się dzieje w Polsce, że chyba lepiej będzie dla mnie, jeśli zostanę. Powrót był ryzykowny też z tego względu, że znowu musiałbym robić test na koronawirusa i tutaj mógłby wyjść jakiś kłopot. W każdym razie nie wiem czy w przyszłości chciałbym znowu wyjeżdżać na dwa miesiące sam. Z jednej strony widać po wynikach, że taki długi obóz dużo daje. Z drugiej strony, jakbym miał wyjeżdżać to chciałbym zabrać ze sobą żonę, a w dalszej perspektywie dzieci. Pamiętam, że jak Marcin Lewandowski wyjeżdżał na dwa miesiące do RPA, to zabierał ze sobą rodzinę. Tylko, że akurat w przypadku Iten, tak szczerze, to tam się nic nie dzieje – trening, regeneracja, trening, regeneracja i nic poza tym. Inni by się tutaj nudzili.
Pamiętasz kenijską Wigilię?
Rano miałem szesnaście kilometrów rozbiegania, a po południu tylko saunę. Później była kolacja z innymi gośćmi ośrodka. Mieliśmy nawet prowizoryczną choinkę, bodajże z daglezji. Wieczorem porozmawiałem z rodziną na WhatsAppie.
Co smacznego zjadłeś na świąteczną kolację?
Była ryba w panierce, kurczak pieczony, ugali i ziemniaki puree.
Życie w Kenii rzeczywiście jest takie tanie, jak się mówi?
W ośrodku Kiplagat, gdzie stacjonowałem, ceny są europejskie. Ale jest tutaj zapewnione wszystko co potrzeba: stadion tartanowy, bardzo dobra siłownia, basen, sauna, wyżywienie, no i nocleg. Jeśli bym z kolei chciał mieszkać poza ośrodkiem, w jakimś apartamencie czy innym hotelu, to musiałbym się liczyć z tym, że każde wejście na stadion kosztowałoby mnie co najmniej 1000 szylingów, czyli około 40 złotych.
Kenia to bezpieczne miejsce do życia?
Chyba najbezpieczniejsze w jakim zdarzyło mi się przebywać na zgrupowaniach. Ośrodek jest zamknięty, na zewnątrz ludzie są mili, uśmiechnięci, przyjaźni. Dziewięćdziesiąt procent ludzi na ulicy to biegacze. W samym ośrodku panuje bardzo wysoki poziom obsługi, wszyscy starają się, aby można było skupić się tylko na treningu. A jeśli chodzi o takie rzeczy jak bezpieczeństwo zdrowotne, to też nie miałem żadnych przygód. Nigdy się nie szczepiłem lecąc do Kenii i nic mi się nie stało. Afryka jest czasem dla mnie bardziej cywilizowana, niż Europa.
Mówiłeś już, że trening w Kenii daleki był od dotykania wyższych prędkości. Co w takim razie robiłeś, jakie miałeś maksymalne przebiegi?
Najwięcej w tygodniu wychodziło mi pod 160 kilometrów. Złożyły się na to w dużej mierze rozbiegania i zabawy biegowe. Były też podbiegi, dosyć długie, nawet ośmiuset metrowe. Zdarzyło mi się też zaliczyć podbieg z drogi z Moiben. Tam mogło być dwieście metrów przewyższenia na szesnastokilometrowym odcinku. To była baza w grudniu. W styczniu więcej już było treningu bardziej specjalistycznego pod średni dystans.
Który trening pokazał Ci, że forma zwyżkuje i w hali może być moc?
Był taki jeden dzień, z którego byłem szczególnie zadowolony. Rano biegałem progowo 8 razy 1000 metrów na minutowej przerwie, a po południu 15 razy 300 m, albo 10 razy 400 m, już dokładnie nie pamiętam.
Po ile tysiączki?
Po 3:10.
Zanim przyjechał trener Jacek Kostrzeba i reszta grupy, miałeś na miejscu jakiegoś sparingpartnera, z którym można byłoby dzielić trud treningów?
Nie, wszystkie treningi robiłem sam.
Na razie nie masz minimum na igrzyska, ale dzięki dobrym występom w hali podskoczyła Twoja pozycja w rankingu. Śledzisz te zestawienie, podliczasz punkty?
Nie śledzę. Wiem, tylko tyle, że muszę mieć bardzo dobrą średnią wyników. Pewnie wlicza się do rankingu 3:36.10 z hali, ale wiem, że ważny będzie też wynik ze stadionu. Dlatego nastawiam się na to, żeby na początku sezonu letniego huknąć taki wynik, żeby średnia podskoczyła. Oczywiście bardzo bym sobie życzył zrobienia 3:35.00 (dokładnie tyle wynosi minimum olimpijskie na 1500 m – red.).
Chciałem Cię podpytać o kolce. Dużo się mówi o roli technologii już nie tylko w kontekście ulicy, ale też bieżni. Widziałem fajne zestawienie halowych wyników w Europie na 1500 m sprzed lat w porównaniu z bieżącym sezonem. Postęp jest ogromny. Ostatnio Jamie Webb w komentarzu dla „The Times” stwierdził bez ogródek, że kolce nowej generacji to nowa era w sporcie, jak przejście z bieżni żwirowej na tartan. Też tak to postrzegasz?
Biegam w Nike Dragonfly i wbrew temu co niektórzy sądzą, one nie mają płytki karbonowej. To jest but dedykowany dla dystansów od 1500 do 10000 metrów. Bardzo uniwersalny. Ale śmiało mógłbym w nim startować na 800 metrów. Nawet biegałem w nich osiemsetkę w tym sezonie i nie czułem, żeby brakowało im szybkości. Raz zdarzyło mi się biegać w Victorach Zoom, ale nie jest to but na moją stopę. Nie mam takiego odbicia przez palce. Dodatkowo irytowało mnie, że piszczą.
Victory są dla krótszych dystansów?
Dokładnie pod 800 metrów. Ale wiem, że niektórzy w nich biegali półtoraka, czy 2000 metrów.
No dobra, wracając do Dragonfly. Miałeś tak jak Webb, że jak założyłeś te kolce pierwszy raz to czułeś efekt „wow”?
Pierwsze co pomyślałem, że to bardzo dobre kolce treningowe. Są miękkie. Przy większej ilości wybieganych kilometrów, odciążają łydkę, która później nie jest tak zakwaszona. Zresztą tak samo jest z asfaltowymi Nextami. Jak łydki są mniej zakwaszone, to tym lepiej.
Różni są ośmiusetmetrowcy. Jedni dobrze łączą osiemsetkę z czterysetką, inni z kolei świetnie radzą sobą z półtorakiem. Ty należysz do tej drugiej grupy. Masz w głowie plan, żeby predyspozycje wytrzymałościowe przekuć kiedyś na ulicę?
W zeszłym roku wystartowałem na piątkę na ulicy, dokładnie w Armagh. To był mój debiut na tym dystansie i pobiegłem 14:00. Myślę o przedłużaniu się. Nie ma co ukrywać, że z takiego biegania na stadionie jak moje, to gdyby nie wojsko i Magorex – zrezygnowałbym już dawno temu. Dlatego ulica jest bardzo atrakcyjna. Tym bardziej, że w Polsce mógłbym się bardzo dobrze odnaleźć, patrząc na to jakie są aktualnie wyniki na dłuższych dystansach.
Powiedziałeś, że gdyby nie wsparcie wojska i sponsora, to zrezygnowałbyś z bieżni. Brzmi to dziwnie, bo przecież jesteś w czołówce europejskiej, podczas mistrzostw Europy w Berlinie zabrakło Ci raptem 0.02 sekundy do medalu…
Nawet mniej niż dwóch setnych. Ale brakło i czwarte miejsce na mistrzostwach Europy tak naprawdę nic nie daje. Nie ma co się oszukiwać, lekkoatletyka to nie piłka nożna. Ale ja nie narzekam, bieganie to moja pasja, liczyłem się z tym, że tak to może wyglądać. To jest moje hobby, któremu się poświęcam niezależnie, czy będą z tego pieniądze czy nie.
Porozmawiajmy chwilę o Twoich postartowych wywiadach. Masz cudowną umiejętność zbijania dziennikarzy z pantałyku. Pamiętam jak po zwycięstwie na 1500 metrów podczas mistrzostw Polski we Włocławku, zapytano Cię, czy jesteś zaskoczony, że udało się pokonać Marcina Lewandowskiego. Odpowiedziałeś: „Nie jestem. Chciałem wygrać i jutro na osiemset też mam taki plan”. Po Copernicusie byłeś z kolei pytany, czy zaskoczył Cię aż tak świetny wynik jak 3:36.10, lepszy od poprzedniego rekordu Polski. Odpowiedziałeś: „Nie. Wiem jak trenowałem i na taki wynik byłem gotowy”. To jest wrodzona pewność siebie, czy wypracowana?
W wywiadach po prostu jestem szczery. Znam swoją wartość i wiem co robię na treningach. Teraz w sezonie halowym jeśli bym pobiegł 3:41, to bym się zastanawiał, co zrobiłem źle. Ale wynik był taki jakiego się spodziewałem, więc dlaczego miałbym mówić, że jestem zaskoczony? Tak samo było z Włocławkiem. Jeśli przygotowuję się do mistrzostw Polski, nie patrzę kto będzie startował. Trudno, żebym wychodząc na ostatnią prostą, atakował nie wierząc, że uda mi się wygrać. Gdybym nie miał takiego przekonania, to obstawiłbym tyły i biegł sobie bez celu.
Okej, czyli nie tyle pewność siebie, co szczerość. Ale zadziorny na bieżni już jesteś i tego będę się trzymał. W szkole też byłeś taka zadziora, czy to się włącza dopiero na zawodach?
Trzeba byłoby zapytać moich kolegów z klasy. Ale ponoć nie byłem łatwym dzieckiem.
Zachowanie miałeś oczywiście wzorowe?
Oczywiście. Na świadectwie wzorowe, a w najgorszych przypadkach bardzo dobre. Ale karteczek w dzienniczku na uwagi brakowało.
Poza wspomnianym zwycięstwem we Włocławku, Marcin regularnie jest górą. Jaki masz sposób, żeby przebić rezultaty Lewandowskiego?
Muszę być cierpliwy. Jeśli zdrowie będzie dopisywało to w przyszłości powinienem biegać coraz szybciej.
Możesz mówić o delikatnym pechu. Na 2000 metrów pobiegłeś lepiej, niż stary rekord Polski, ale „Lewy” był jeszcze szybszy. Teraz na 1500 metrów w hali poleciałeś lepiej niż poprzedni rekord Polski, ale znowu Lewandowski był o te kilka dziesiątych sekundy lepszy…
No tak, ale popatrzmy inaczej. Porównując mój poziom sportowy sprzed dwóch lat i Marcina, a potem zestawiając z tym, o ile kto się w tym czasie poprawił, to jednak progres przemawia na moją korzyść.
Szukając przewagi Marcina na pierwszy plan wybija się życiówka na 800 metrów – 1:43.72. Miał z czego się wydłużać i ten zapas prędkości dzisiaj przydaje mu się na końcówkach półtoraka….
Trzeba też pamiętać o zapasie treningowym. To jest dobre 10 lat biegania osiemsetki na bardzo wysokim poziomie, a nie tylko jednorazowy wystrzał. To musi oddawać.
Z jakim nastawieniem jedziesz na mistrzostwa Europy do Torunia?
Przede wszystkim chcę awansować do finałów i tam pokazać się z jak najlepszej strony. Szczerze mówiąc, szykując się do tegorocznej hali nie wróżyłem sobie najlepiej, bo cały czas skupiam się na igrzyskach. Jeśli wyjdzie w Toruniu dobrze, to będę się cieszył, ale jeśli nie wyjdzie, to odpocznę chwilę i zbiorę się znowu do treningu pod Tokio.