Redakcja Bieganie.pl
Rozmawiamy z Henrykiem Szostem po London Marathon. Rekordzista Polski uzyskał w nim wynik 2:13:13 i zajął ostatecznie 18 miejsce. W rozmowie z nami (zarejestrowanej we wtorek 30 kwietnia, a więc dwa dni po zawodach) długodystansowiec opowiada m.in., jak z jego perspektywy wyglądała walka na trasie i analizuje podjęte przez siebie decyzje.
Minęło już kilka dni od maratonu w Londynie, na którym uzyskałeś 2:13:13. Przeczytałem, że trochę Cię ten bieg kosztował zdrowia.
Boli mnie lewa pachwina i stopa. Nic się na szczęście nie urwało, nie złamało. Rozmawiałam w poniedziałek z lekarzem kadry dr. Mikulskim, powiedział, że w moim wypadku na diagnostykę dzień, dwa po maratonie jest za wcześnie i by przez tydzień po prostu uważać na nogę, a potem ewentualnie sprawdzić, co tam jest nie tak.
Jesteś zadowolony ze swojego biegu w Londynie?
Nie, bo jest to słaby wynik. Zdaję sobie z tego sprawę. Nie jechałem tam, żeby pobiec 2:13, jechałam, żeby złamać wyraźnie 2:10 i to był mój główny cel. Jeżeli ktoś myślał, że moim celem było nabieganie na przykład minimum na igrzyska olimpijskie, to był w błędzie. Gdybym chciał pobiec minimum, to pojechałbym na maraton gdzie połówka jest prowadzona w czasie 1:05:00.
No dobrze, ale dlaczego w takim razie rozpocząłeś bieg w tej (a nie innej) szybkiej grupie?
Decyzja o dołączeniu do tej grupy nie była szaleńcza, konsultowałam ją z trenerem i managerem. Podjąłem ją pod wypływem treningów, które robiłem przed maratonem. Wiele treningów tempowych dłuższych i krótszych robiłem z prędkością startową – przykładowo trening 3 km po 3:00/km + 7 x 1 km po 2:57/km na wysokości 1500 m n.p.m., który był tylko jednym z pierwszych treningów w bezpośrednich przygotowaniach do maratonu.
Czyli już w Albuquerque? Pojechałeś tam na 8 tygodni przed maratonem, ale ktoś może odnieść wrażenie, że dopiero tam zacząłeś w ogóle do Londynu trenować. To jak to było?
Moje 8 tygodni mocnej roboty, o których rozmawialiśmy w poprzednim wywiadzie to okres Bezpośredniego Przygotowania Startowego. To nie jest też tak, że na przykład 12 tygodni przed maratonem wstaję z łóżka z zapasionym brzuchem i postanawiam, że od teraz będę się przygotowywał do biegania 42 km. Cały rok biegam na jakichś obrotach, może nie objętościowo długo. Teraz cały czas byłem w ruchu. Występuję regularnie na imprezach wojskowych. Systematycznie co roku startuję też maraton, cały czas jest to dobry poziom. Pozostaję wciąż w rytmie treningowym.
Czytałem chyba na Waszym forum, że w treningu brakuje mi szaleństwa. Mój trener mnie już zna, mam 37 lat, pracujemy ze sobą 9 sezon. Pobiegliśmy razem kilkanaście dobrych wyników, to nie był jeden lub dwa przepracowane przygotowania. Tak naprawdę dla mnie im dłużej trwał w ostatnich latach BPS, tym szybciej łapałem kontuzję i tym gorzej wychodziły mi starty. Nawet gdy trenowałam w BPS 12 tygodni, to i tak na 3-4 tygodnie przed startem łapałem kontuzję i musiałem robić tydzień przerwy.
W takim razie powtórzę pytanie – czemu wybrałeś bieg w, może za mocnej, grupie? I czemu w ogóle postawiłeś na Londyn?
Wybrałem Londyn po pierwsze dlatego, że to było moje marzenie, zawsze chciałem tam pobiec w elicie. Po drugie już od przełomu listopada i grudnia była mowa o grupie Brytyjczyków, którzy będą tam biec na 2:08 2:09, więc automatycznie mi to pasowało. Z przygotowań też wynikało, że jestem na taki wynik. Jadąc na ten maraton potwierdzałem z managerem, że będzie tam zorganizowana grupa, która pokona połówkę w 1:04-1:05.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że grupa jest szybsza. Chcieli w niej biec Brytyjczycy, Etiopczyk w barwach Belgii, Włoch (chyba pochodzenia marokańskiego), Japończyk i ja.
Po odprawie zadzwoniłem do trenera i zapytałem co mam robić. Na konferencji podano zakres 1:03:30–1:03:45 i zapytałem, czy mam z nimi biec, bo wiedziałem, że takie tempo oznacza bieg blisko granic moich możliwości. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale i pamiętałem, że treningi szły dobrze i jeśli kiedykolwiek miałbym jeszcze atakować rekord Polski – a mam już 37 lat – to wydaje mi się, że muszę go atakować teraz. Tym bardziej, że pogoda, pomijając prognozy co do wiatru, była dobra. I trener powiedział, że tak – jeśli bieg będzie równo prowadzony, to mogę w podanych granicach biec.
Zdjęcie stroju Henryka oraz rozpiska grup z odprawy technicznej przed maratonem
I jak to wyglądało na trasie? Trudno nam było w Polsce śledzić poczynania poza bezpośrednią czołówką…
Uformowała się grupa 7-osobowa. Prowadził Kenijczyk i miał biec równo. Przed samym biegiem ostrzegano wszystkich pacemekerów, że pierwsze 5 km jest z góry i lekko z wiatrem, więc żeby uważali i nie przesadzili. Kolejna grupa miała pokonać połówkę już w 1:05 z haczykiem i dla mnie to było za wolno. Jeśli miałem założenie, żeby biec na około 2:09 i treningi to potwierdzały, to musiałem zabrać się z grupą szybszą.
No, ale jak to, spytam przekornie, nie mogłeś sobie zwolnić i pobiec pomiędzy grupami?
Amatorowi jest łatwiej pobiec zakładany wynik samemu, ponieważ on często prędkości treningowe ma wyższe niż prędkości startowe. My, wyczynowcy trenujemy kluczowe jednostki już na prędkościach startowych – i ja nie miałem wielkiego zapasu prędkości na treningach.
Poza tym amator albo kogoś wyprzedza – albo ktoś go wyprzedza. Jeśli ja biegnę sam to rzeczywiście biegnę sam. W odległości powiedzmy 50 metrów nie ma przede mną nikogo. Sam muszę zbierać opór wiatru, sam muszę narzucać sobie tempo, nie wyprzedzam nikogo co chwila, nikt do mnie nie dołącza.
To jak w końcu ta wasza grupa biegła?
Nasz „zając” był z kosmosu. Jako najstarszy w grupie upominałem go dwa albo trzy razy, pierwszy raz po 3 km, żeby zwolnił. Zamiast tempa 3.00-3.03, biegł po 2:56. Nawet jeśli było z góry, to trzeba było już mocno kręcić nogami i organizm to odczuł. Pacemaker na chwilę zwalniał, potem znowu przyspieszał. On biegł „interwałowo”, od 2:56 do 3:07. Podbiegałem i mówiłem do niego, żeby tak nie robił, ale to było jak grochem o ścianę… Cały czas szarpał i nie tylko ja to odczuwałem.
Miałem założenie od trenera, że jeśli na 10-15 km będę czuł się dobrze, to mam biec dalej z grupą. Po 15 kilometrach czułem się mimo wszystko ok. Biegłem więc dalej z nimi.
Zanotowałeś 1:03:31 na półmetku. „Twoja” okrojona grupa miała w tym momencie 1:03:21, odpadli z niej wcześniej Japończyk Suzuki, Brytyjczyk Tewelde. Dlaczego Ty zdecydowałeś się ją „puścić”?
To nie było tak, że ja puściłem grupę, bo nie miałem sił – biegłem cały czas z nimi. Na nawrocie było pod wiatr i ustawiliśmy się za pacerem w długi wąż, a ja byłem na jego końcu. Specjalnie chowałem się z tyłu grupy, bo byłem najwyższy. Na punkcie na 20 km Włoch łapiąc swój bidon zrzucił mój na ziemię. Byłem przekonany, że mój bidon jest na stoliku, ale nagle zobaczyłem go pod stopami. Chciałem go za wszelką cenę chwycić, bo był tam również żel. Przy szybkim tempie wyhamowałem za mocno na lewej nodze, zatrzymałem się i schyliłem po bidon. To wyhamowanie prawdopodobnie spowodowało naciągnięcie. No i straciłem kontakt z grupą – uciekli mi na jakieś 20 metrów. Niefortunnie to wszystko działo się na podbiegu, więc dodatkowo musiałem sporo sił włożyć w rozpędzenie się od zera.
Także efekt był taki, że zostałem sam na trasie, naciągnąłem pachwinę, nadwyrężyłem stopę i straciłem siły.
Mimo wszystko międzyczasy do 25 km wskazywały na wynik w granicach 2:09…
Do 25 km szło wszystko nieźle. Postanowiłem nie gonić grupy za wszelką cenę, biegłem swoim równym tempem i do 30 km utrzymywałem niezłą prędkość. Niestety od 28 km ból lewej pachwiny uniemożliwiał mi pełny ruch nogą, musiałem zmienić rytm. No i po 30 km zacząłem zwalniać, a między 33 a 35 km ból zaczął narastać. Po 35 km zastanawiałem się, czy nie zejść z trasy, ponieważ nie wiedziałem, co dzieje się w tej nodze, jednak walczyłem o to, żeby dobiec do mety. Pomyślałem, że muszę zrobić wszystko, żeby w granicach przyzwoitości dobiec do mety maratonu, o którym tak bardzo marzyłem.
Biegnąc na wyższych prędkościach, najmniejszy nawet błąd ma znaczenie i może po przebiegnięciu kilku kilometrów skutkować jakimś naciągnięciem, naderwaniem włókna. Każdy z nas ma swoje granice. Kipchoge również, gdyby biegnąc po 2:50/km zrobił jakiś skłon, mógłby zrobić sobie krzywdę… (śmiech)
Coś byś teraz zmienił w swojej taktyce?
Nie mam do siebie żalu, decyzja o biegu w danym tempie była przemyślana, wiele różnych zmiennych zgrało się i wpłynęły na końcowy wynik. Nie żalę się. Zrobiłem w tym biegu, co mogłem.
Jednak zwyczajnie nie jestem zadowolony z mojego wyniku. Jest słaby. Ale w czasie maratonu nie da się wszystkiego przewidzieć. To jest brutalność tego dystansu i chyba dlatego tak ludzi do niego ciągnie. I pamiętaj, że nigdy, żaden wyczynowy maratończyk nie zdecyduje się na bieg solo od startu do mety. Jestem o tym przekonany w 100%. Żaden. Zawsze szuka się grupy, choćby po to, żeby przebiec kilkanaście kilometrów z kimś. To za długi dystans, żeby biec samemu od startu na dobry wynik.
Oczywiście, gdybym wiedział, że jest jakaś grupa, która biegnie np. na 1:04:10, to na pewno z nią bym pobiegł. Ale kolejna grupa była na półmetku w 1:05.05 i wtedy jej nie było za nami widać.
Nadal można pomyśleć, że mogłeś w którymś momencie zwolnić i poczekać na innych albo stopniowo wytracać prędkość.
Wiem, że amator ma prawo sobie pomyśleć, że skoro było za szybko, to mogłem zwolnić i poczekać na kolejną grupę. Ale tak się nie da. To nie jest przystanek autobusowy, że się zatrzymam, stanę i złapię kolejny „wagonik”. Niestety decydując się na bieg, w którym druga grupa jest prawie kilometr za tobą, dobrze wyobrazić sobie, jaki to jest dystans i jak trzeba wytracić całkiem szybkość, a potem próbować znowu biec w zadanym tempie.
Wiesz, biegniesz w maratonie największej rangi na świecie, to masz poczucie, że wszystko jest perfekcyjnie przygotowane i będziesz miał zająca, który poprowadzi ci go równo. Ja startując w Japonii miałem takich pacemekerów, którzy nie mieli odchyleń od tempa nawet o 2 sekundy. Stając na starcie w Londynie byłem po prostu przekonany, że tempo będzie jak w zegarku i jestem przekonany, że zakresy tempa ustalone przed maratonem nie zrobiłyby mi krzywdy.
Po gorszym niż średnia z ostatnich lat wyniku trudno, by słychać było więcej głosów zachwytu. Nie chcę, byś jednak czuł, że się musisz wyłącznie tłumaczyć. Nadal masz w Polsce kibiców.
Wiem, bardzo im wszystkim dziękuję. Czułem ich wsparcie. Uważam, że nawet ci, którzy teraz mnie krytykują, też mi kibicowali, ale po prostu zawiodłem ich oczekiwania. Chciałbym, żeby było lepiej i mogę obiecać tym, którzy są rozczarowani, że następnym razem będę starał się biec równo.
Tu nie miałem nic do gadania. Grupa nie była robiona tylko pode mnie, ja mogłem się jedynie do niej dołączyć. Mam 37 lat, bieg zaplanowany był tak, że zdawałem sobie sprawę, że będę przy dobrym dniu próbował pobić rekord Polski.
To 2:07:30 jeszcze przed Tobą?
Już drugiej takiej próby z mojej strony raczej nie będzie. Chciałbym, żebyście pamiętali, że 1:03:31 z Londynu, to bieg na 2:07 i właśnie tak trzeba moim zdaniem lecieć na rekord Polski. No i że gdybym nie był przygotowany na taki wynik, to po 25 km bym zszedł z trasy bez sił lub totalnie się „zakwasił" wcześniej.
Teraz będę szukał maratonów, które są słabsze i które nie mają tak mocnej elity, ale są prowadzone powiedzmy tak na 1:04-1:04:20. Wiem, że tak nadal stać mnie na wynik poniżej 2:09.
Dziękuję wszystkim jeszcze raz za wsparcie, bo nawet na miejscu w Londynie je czułem. I tak ogólnie, to nawet po biegu negatywnych głosów nie było aż tak wiele. Każdy ma prawo do swojej opinii. Postaram się, byście byli z mojej postawy następnym razem zadowoleni. Wszystkim tym, którzy mówili mi przed biegiem, żebym podjął ryzyko, mogę też śmiało powiedzieć, że to ryzyko podjąłem. Miałem szansę atakować rekord Polski, a jest dość mocny. Pobiegłem go w szczycie swojej formy, 7 lat temu, szybciej się wówczas regenerowałem, a na biegu trafiłem w idealne, bezwietrzne warunki, z dobrym prowadzeniem, walczyłem w tamtym maratonie o czołowe pozycję – to zupełnie inaczej wpływa na psychikę w trakcie zawodów.