Poprzeczka poszła wyżej – relacja z Orlen Copernicus Cup
Nie ma co się oszukiwać. Centralnym wydarzeniem Orlen Copernicus Cup był rekord świata w skoku o tyczce Armanda Duplantisa (6.17). Jednak fantastyczna atmosfera w Arenie Toruń poniosła również biegaczy. Justyna Święty-Ersetic poprawiła własny rekord kraju na 400 m wynikiem 51.37. Nasi ośmiusetmetrowcy Adam Kszczot i Marcin Lewandowski zaliczyli bardzo dobry występ zajmując drugie (1:46.01) i trzecie miejsce (1:46.05), świetnie pobiegł też Mateusz Borkowski (1:46.51). Na 60 m przez płotki błysnął Damian Czykier (7.54). Najszybszy w tym roku wyścig na 1500 m wygrała Gudaf Tsegaye (4:00:09), zaś Hailu Lamu poprawiła halowy rekord świata juniorek (4:01.79).
Orlen Copernicus Cup jako część najbardziej prestiżowych mityngów World Indoor Tour zawiesił poprzeczkę najwyżej, jak to możliwe. Pokonał ją zresztą w drugiej próbie na wysokości 6.17 m Szwed z amerykańskim paszportem – Armand Duplantis. Nowy rekord świata 21-latka był najgłośniejszym akordem tego, co działo się 8 lutego w Arenie Toruń. Mocnych uderzeń było dużo więcej, również w wykonaniu biegaczy. W wypełnionej po brzegi hali trudno było dyskutować z Królową Sportu.
Dublet Etiopek, inny WR i nieoficjalny RP
Zdecydowanie najszybszy w tym roku bieg na 1500 m kobiet rozprowadzała, podobnie jak na ostatnich zawodach Czech Indoor Gala w Ostrawie, Aneta Lemiesz. Mimo grymasu bólu z precyzją wycyrklowała 800 m poniżej zakładanych 2:08, a wyświetlony międzyczas 2:07.89 to kolejny nieoficjalny rekord Polski Masters pracowitej 39-latki.
Po jej zejściu stawka jeszcze bardziej rozciągnęła się, a przewagę 5-8 metrów nad konkurentkami osiągnęła Gudaf Tsegay, brązowa medalistka ostatnich MŚ. Za nią podążała inna Etiopka, niespełna 19-letnia Haile Lemlem, jako trzecia biegła zaś Marokanka Rababe Arafi. Na ostatnich 400 metrach czołowa trójka utrzymała tempo i swoje pozycje. Tsegay z 4:00:09 znalazła się na szczycie tegorocznych list, z kolei na listach ALL-Time w hali juniorek przodownictwo objęła Lemlem z 4:01.79. Trzecia Arafi cieszyła się bardzo ze swojego 4:02.46.
Etiopki targane torsjami długo dochodziły do siebie w mix-zonie, nam udało się porozmawiać chwilę z Martyną Galant, która zajęła w wyścigu 9 miejsce. Miejsce dalekie, ale 4:11.03 okazało się jej halową życiówką.
– Planowałam zabrać się za Rumunką (Bobocea zajęła ósme miejsce z 4:08.14 – przyp. red.), ona zawsze odważnie rozpoczyna, ale tym razem było inaczej. Znalazłam się dalej, niż chciałam, no ale 2:08 po drodze jeszcze jest poza moim zasięgiem. Czułam w mięśniach dwugłowych spore zmęczenie po starcie w Ostrawie sprzed 3 dni. Jestem w tym sezonie już nieźle obiegana, nawet bardziej pod 800 niż 1500 m. Skupiam się na przygotowaniach do igrzysk, mam już trzeci rok wsparcie finansowe m.in. z programu team 100. Wspiera mnie też, obecna dzisiaj na trybunach, rodzina, no i trener, który znosi moje zmienne nastroje (śmiech).
W Arenie Toruń trudno było rozmawiać, ale hałas, który towarzyszył szybszej serii 400-tki przekroczył wszelkie dopuszczalne normy. Na bieżni walczyły Małgorzata Hołub-Kowalik i Justyna Święty Ersetic, obok nich znakomita Szwajcarka Lea Sprunger oraz liderka rankingu World Indoor Tour Holenderka Lisanne de Witte. Biegnąca na czwartym torze wysoka i silna Sprunger zrównała się z konkurentkami z zewnętrznych torów już po 100 metrach i to ona przed sygnałem dzwonka jako pierwsza zeszła do krawężnika.
– Widziałam wynik 24.35 i pomyślałam, że to bardzo szybko. Tym bardziej, że w Düsseldorfie rozpoczęłam mocno, a potem zabrakło mi sił na finisz – opowiadała po biegu Justyna Święty-Ersetic, która na niebieskiej toruńskiej bieżni zmobilizowała się, by wejść na drugie okrążenie jako wiceliderka, tuż przed de Witte, swoją pogromczynią sprzed 4 dni. – Miałam może małą chwilę zawahania na 100 metrów do mety, ale potem okazało się, że niepotrzebnie. Wynik jest dla mnie dużym zaskoczeniem, mam jeszcze spore rezerwy w pracy nad szybkością, musimy nad tym popracować z trenerem, chociaż tutaj chodzi już o pracę nad niuansami – zakończyła najbardziej oblegana przez dziennikarzy zawodniczka Orlen Copernicus Cup.
Po biegu podziękowała jeszcze Sprunger za rozprowadzenie. Ta niczym zakontraktowana pacemakerka ciągnęła bowiem Polkę – praktycznie przez 360 metrów. Potem mistrzyni Europy wyszła w swoim stylu na prowadzenie zza jej pleców, niesiona siłą odśrodkową i dopingiem kibiców. Najpierw na zegarze pojawiło się 51.34, potem, 51.37. Tak czy siak to nowy rekord Polski. Poprzedni RP (czy raczej ang. NIR – National Indoor Record) należał również do Święty-Ersetic. 51.78 przed dwoma laty wykręciła zresztą na tej samej hali, wówczas ulegając właśnie Sprunger. W tym roku Szwajcarka na kresce uległa jeszcze de Witte, ale obydwie uzyskały na osłodę swoje Season Best poniżej 52 sekund. Czwarta Hołub-Kowalik miała już 52.85.
W drugim biegu na nieszczęście dla Igi Baumgart-Witan powtórzył się częściowo scenariusz z ostatniego mityngu w Ostrawie. Wtedy Czeszka Lada Vondrova w walce na łokcie wytrąciła z rytmu Patrycję Wyciszkiewicz-Zawadzką. I w Czechach, i w Toruniu straty Polkom udało się połowicznie nadrobić, do tego 8 lutego Baumgart-Witan mimo wszystko wygrała swoją serię w 52.39.
Na deser kibice mieli okazję zdzierać gardła dopingując treningowych sparing partnerów – Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego. Obydwaj zajmowali jeden tor na starcie, potem solidarnie ustawili się pod koniec grupy, notując na 500-metrze, kiedy pracę zakończył pacemeker (poniżej 1:05), jeszcze 15-metrową stratę do prowadzącego stawkę Kenijczyka Collinsa Kipruto. Wyżej był wówczas Mateusz Borkowski, który ostatecznie finiszował na 6 miejscu z nowym, bardzo dobrym rekordem życiowym 1:46.51 (tylko sekundę wolniej od PB z otwartego stadionu).
Mocniej na ostatnich 300 metrach pobiegli jego bardziej doświadczeni koledzy. Najpierw szarpnął Lewandowski. Ale to Kszczot zaatakował zdecydowanie między 600 a 700 metrem, przesuwając się z dalszych pozycji na miejsce drugie, nic sobie nie robiąc z tego, że porusza się na granicy 2 i 3 toru. Gdy wydawało się, że po wyjściu na ostatnią, krótką prostą dopadnie Kipruto, ten zmobilizował się i atak odparł. Z kolei do Adama zbliżył się na kratach Lewandowski. Kenijczyk zakończył zmagania z drugim na tegorocznych listach 1:45.86, Polaków lekko powyżej granicy 1:46 – dzieliły 4 setne. Lider światowych tabel Niemiec Reuther w biegu w tłoku okazał się mniej skuteczny niż na początku tygodnia, zajmując tu miejsce czwarte. Na finiszu nie okazali się tak mocni, jak na papierze, Bośniak Tuka oraz Szwed Kramer.
Kilka minut po skończonym biegu Kszczot pytany o swoje wrażenia przyznał, że pokonał jakieś 807 metrów:
– Początek mogłem dzisiaj poprawić, lepiej byłoby, gdybym się wtedy „położył” ze dwie pozycje wyżej. Albo przed czterysetką, gdybym się gdzieś wcisnął przed Marcina lub pozycję wyżej. Byłoby to lepsze z punktu widzenia ataków. Ale dużo ten bieg udowodnił, bo był tu szalony finisz. (…) Wszystkie metry, które nadłożyłem, były na ostatnim półtora okrążeniu – relacjonował. – W roku olimpijskim życzyłbym sobie trochę więcej przestrzeni, spokojnego ładowania baterii, oczywiście czasu na rodzinę. Dziś jestem zadowolony, jeszcze przed startem nie wiedziałem, jak to będzie. Od wczoraj gorzej się czuję i zobaczymy, czy to zwiastun choroby… Jeśli tak, to dzisiaj to wszystko pewnie wyjdzie – dodał mocno zmęczony halowy mistrz świata sprzed dwóch lat.
Łodzianin dopytywany przez dziennikarzy ponownie potwierdził, że aktualnie współpracuje z Tomaszem Lewandowskim. Podsumował pokrótce początki ich współpracy. W pierwszych miesiącach treningu ogólnego miał mniej. Jeśli chodzi o obciążenia siły biegowej (na której kiedyś bazował trening Adama), spadły one do 30%. Dwukrotnie więcej było za to treningów z gryfem. Po sezonie halowym (przy czym pod znakiem zapytania stoi następny start Kszczota w Sztokholmie) średniodystansowiec ma zaplanowany obóz z grupą Lewandowskiego w amerykańskim Flagstaff. 800-metrowiec przyznał też, jak bardzo ceni sobie fakt, że nawzajem podciągają się na treningach z Marcinem Lewandowskim. U siebie notuje wciąż rezerwy w aspektach wytrzymałościowych, u swojego sparing partnera w sferze szybkościowej i siłowej.
800 m mężczyzn 1. KIPRUTO Collins (KEN) 1:45.86 PB 2. KSZCZOT Adam (POL) 1:46.01 SB 3. LEWANDOWSKI Marcin (POL) 1:46.05 SB 4. REUTHER Marc (GER) 1:46.26 5. TUWEI Cornelius (KEN) 1:46.47 PB 6. BORKOWSKI Mateusz (POL) 1:46.51 PB 7. TUKA Amel (BIH) 1:47.11 SB 8. KRAMER Andreas (SWE) 1:47.30 SB …
Petarda Czykiera i rekord Ameryki w cieniu
W obliczu wyników najwyższych lotów innych konkurencji biegowych – mniej imponująco wypadły 60-tki. Może dlatego, że zgodnie ze wskazaniami aparatury startowej, reakcje na wystrzał finalistów były przeciętne (w większości powyżej 0.150 sekundy).
Jeszcze w eliminacjach damskich płotków odpadły młoda Pia Skrzyszowska (choć z Season Best równym 8.16), ale i Klaudia Siciarz (8.18). W najlepszej ósemce ponownie wystąpiły zawodniczki znane z finału ostatnich zawodów WIT. Najszybsza tym razem była Alina Talay z Białorusi z 7.87, dwie setne przed malutką Tobi Amusan z Nigerii oraz Amerykanką Christiną Clemons (pierwszą 4 dni temu w Düsseldorfie).
Na męskich płotkach 106,7 cm znakomicie wystąpił Damian Czykier. Wysoki zawodnik, któremu w hali nie tylko trudno zmieścić się między płotami, ale i rozpędzić na dystansie, do końca walczył o zwycięstwo z mistrzem świata Andrew Pozzim oraz Jarretem Eatonem. Za metą ledwo uratował się przed upadkiem i długo czekał na oficjalny pomiar czasu. Jego 7.54 jest nowym PB, słabszym zaledwie o 3 setne od rekordu kraju sprzed 21 lat. Po biegu uradowany płotkarz przyznał, że jeszcze do niedawna uważał rezultat Tomasza Ścigaczewskiego za nieosiągalny i określił swój występ słowem „Petarda!”.
60 m ppł mężczyzn 1. POZZI Andrew (GBR) 7.53 2. EATON Jarret (USA) 7.54 SB 3. CZYKIER Damian (POL) 7.54 PB 4. SZUCS Valdo (HUN) 7.59 PB 5. TRAJKOVIC Milan (CYP) 7.61 SB 6. MALLETT Aaron (USA) 7.65 7. TRABER Gregor (GER) 7.66 SB 8. FOFANA Hassane (ITA) 7.73 SB
Płaska 60-tka kobiet padła łupem Amerykanki Shanii Collins (7.24), a wysoką trzecią lokatę z 7.31 zajęła Katarzyna Sokólska, co koledzy z portalu Sprinterzy.com uznali za bardzo wartościowy rekord życiowy. Sześć setnych wolniejsza była doświadczona Marika Popowicz-Drapała. U panów w finale tuż za czołową trójką znalazł się Remigiusz Olszewski, z nową życiówką 6.61. Zawody wygrał halowy mistrz Europy sprzed roku Jan Volko (6.58). W rozmowie z nami przyznał:
– Przede wszystkim cieszą mnie punkty do rankingu World Athletics, dzięki którym zbliżyłem się do kwalifikacji na letnie igrzyska olimpijskie. Odwołano halowe mistrzostwa świata (ze względu na zagrożenie koronawirusem – przyp. red.), co mnie z początku zmartwiło, ale tak będzie dla wszystkich bezpieczniej. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie poprawię start, dzisiaj bardzo zaspałem.
Bez fajerwerków było na 400 m mężczyzn. W szybszym pierwszym biegu triumfował Kuwejtczyk Karam Yousef (46.26). Trudno znaleźć aktualnie jakiś wspólny mianownik dla damskiej i męskiej czterysetki w Polsce. Najszybszy z naszych – Przemysław Waściński uzyskał w sobotę 48.08. Obecny w Arenie Toruń rekordzista kraju Tomasz Czubak komplementował start… rekordzistki Święty-Ersetic i wysoko oceniał szanse damskiej sztafety w Tokio. Komentując stan męskich 400 m pół żartem pół serio powiedział, że w roku olimpijskim Polacy muszą mocno „spiąć pośladki” i wziąć się do roboty, choć rezerwy, jego zdaniem, tkwią u nich głównie w głowie.
Jeszcze słów kilka o wyścigu na 1500 m. Tutaj zwyciężył mistrz Europy U-23 Hiszpan Ignacio Fontes (3:38.57), za którym blisko finiszował Brazylijczyk Thiago Andre. Jego 3:39.13 jest halowym rekordem Ameryki Południowej, jednak nie to jest najciekawsze. W rozmowie z nami Andre powiedział:
– O moich biegach w Brazylii mówi się rzadko. Bieganie, szczególnie w hali, nie jest tam popularne. Nie jest mi łatwo, nie mam właściwie żadnego finansowego wsparcia, sam za wszystko płacę. Tęsknię też bardzo za rodziną, mam 4-letniego synka. Chociaż właśnie rodzina jest, poza wiarą, moją największą siłą – mówił wzruszony. – Trenerem odpowiedzialnym za moje bieganie od około 6 miesięcy miesięcy jest Tomasz Lewandowski. Doświadczenia ze startów halowych na pewno nam pomogą. Zastanawiamy się wspólnie, czy w przyszłości postawić na 800 czy 1500 m i gdzie uda się zrobić minimum na igrzyska w Tokio – zakończył Brazylijczyk.
Mimo przełożenia na przyszły rok Halowych Mistrzostw Świata w Lekkiej Atletyce, sezon pod dachem trwa w najlepsze. Wynik Duplantisa i kolejne biegowe rekordy krajowe wskazują, że w roku olimpijskim starty halowe traktowane są jako coś więcej niż tylko przerywnik w zimowym okresie przygotowawczym. Poprzeczka poszła w Toruniu wysoko, również dla kolejnych lutowych imprez. Równolegle z zawodami na Kujawach – za oceanem rozegrane zostały nowojorskie Millrose Games. Następna edycja World Indoor Tour zawita zaś 15.02 do Glasgow.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.