Redakcja Bieganie.pl
W sobotę 23 listopada w pomorskich Kartuzach rozegrano Młodzieżowe Mistrzostwa Polski w Biegach Przełajowych. W zawodach poza biegaczami w kategorii U23 prawo startu mieli również juniorzy (U20) i seniorzy. Stawką dla dwóch ostatnich kategorii wiekowych nie były jednak tytuły, ale kwalifikacja do przełajowych ME, które 8 grudnia rozegrane zostaną w Lizbonie. Seniorki na linii startu nie stanęły wcale, seniorów pojawiło się trzech – najlepszy przegrał rywalizację z młodzieżowcem Dariuszem Boratyńskim. Nic dziwnego, że kibice zadają sobie pytanie – o co w tym wszystkim chodzi?
Choć pierwsze mistrzostwa Polski w biegach przełajowych rozegrano jesienią (roku 1921) to tradycyjnym terminem krosowej rywalizacji w kraju nad Wisłą jest wczesna wiosna (od 1931). To właśnie 23 marca b.r. w Olszynie swój tegoroczny krajowy czempionat mieli seniorzy, juniorzy (U20) oraz juniorzy młodsi (U18). Teoretycznie były to również eliminacje do wiosennych MŚ w Aarhus. Teoretycznie, bo do Danii załapało się wówczas jedynie dwóch juniorów i dwie juniorki, a o już zatwierdzonym składzie wielu trenerów i zawodników dowiedziało się 20 marca ze strony internetowej PZLA. W każdym razie to właśnie wiosną rozgrywano przełajowe mistrzostwa Polski przez lata, dla wszystkich kategorii wiekowych.
W związku z tym, że od 1994 roku European Athletics zaczęło organizować przełajowe mistrzostwa Europy, a jako ich termin wyznaczono późną jesień (grudzień), Polski Związek Lekkiej Atletyki postanowił wprowadzić jesienne mistrzostwa – dedykowane młodzieżowcom – ale kwalifikujące do ME także seniorów i juniorów. Dlatego mamy aktualnie do czynienia z wiosennymi mistrzostwami Polski, które nigdzie seniorów nie kwalifikują i jesiennymi, na które seniorzy niekoniecznie przyjeżdżają.
W tym roku w Kartuzach na linii startu pojawiło się zaledwie trzech seniorów, z których dwóch dobiegło do mety, a najlepszy Szymon Dorożyński musiał uznać wyższość pierwszego wśród młodzieżowców Dariusza Boratyńskiego. Seniorki w ogóle nie przyjechały na Kaszuby, co wcale nie oznacza, że nasze zawodniczki nie startowały w ubiegły weekend. Anna Gosk, Aleksandra Brzezińska i Katarzyna Broniatowska pojechały do holenderskiego Tilburga, gdzie zajęły odpowiednio 5, 11 i 15 miejsce. Świetnie zaprezentowała się zwłaszcza Gosk, tracąc do podium zaledwie 14 sekund. Dlaczego nasza zawodniczka zdecydowała się na zagraniczny kros Warandeloop, odpuszczając tym samym zawody w Kartuzach i walkę o przełajowe ME?
– W Tilburgu jest bardzo dobry bieg. To zawody międzynarodowe, doskonale obsadzone. Cały – trwający 3 dni – festiwal biegów. Dostałam zaproszenie, więc nie można było nie skorzystać. Przed biegiem i w jego czasie czułam się bardzo doceniona, moje nazwisko padało wielokrotnie. Było mnóstwo kibiców, którzy co ciekawe płacili za bilet wstępu na imprezę. Ten start, jak zgodnie ustaliliśmy z trenerem Mariuszem Giżyńskim, służył mojemu rozwojowi, a przy okazji mogłam zarobić na szkolenie, którego nie mam w tej chwili zapewnionego – przyznała czołowa krajowa „przełajówka", która ma za sobą świetny debiut w maratonie. – W Kartuzach nie było ani jednej seniorki, z którą mogłabym się ścigać i podnosić swój poziom sportowy. Mistrzostwa Europy w biegach przełajowych nie były naszym celem. Nie trenowałam na tyle do biegów przełajowych, aby móc ścigać się o czołowe miejsca w Europie – powiedziała nam Anna Gosk.
Powiedzmy wprost – przełaje nigdy nie były polską domeną. Jedną z przyczyn jest klimat. Zimą np. w czasach Wunderteamu (kiedy przecież na brak doskonałych biegaczy nie mogliśmy narzekać) robiło się tzw. bazę: kilometry i siłę biegową. Nie był to okres, który sprzyjał szybszym treningom, optymalnie przygotowującym do startów, z tego też względu w marcowych przełajach biegano głównie treningowo. Inaczej wyglądała sytuacja chociażby w krajach anglosaskich, w których łagodniejsza zima zupełnie nie przeszkadzała w szlifowaniu prędkości do docelowych zawodów z krosem w tle. Do dziś w kraju nad Wisłą wyczynowcy biegają przełaje okazjonalnie (głównie podczas MP, albo zawodów City Trail), nie mamy imprez porównywalnych do międzynarodowego wyścigu Warandeloop, co najwyżej mgliste wspomnienia masowych Crossów Ostrzeszowskich.
Na przestrzeni dziesiątek lat zdobyliśmy jedynie dwa medale mistrzostw świata w konkurencji o nazwie cross-country. Ich autorami są Bronisław Malinowski (Limerick 1979) i Bronisława Ludwichowska (Rabat 1975). Na mistrzostwach Europy owszem potrafiliśmy zaistnieć nieco częściej, zwłaszcza w kategoriach młodzieżowych i juniorskich (medale Sofii Ennaoui, Szymona Kulki, Katarzyny Kowalskiej, Danuty Urbanik). Z kolei w 2007 w hiszpańskim Toro świetnie spisali się nasi młodzieżowcy w rywalizacji drużyn – panowie zdobyli srebro, panie brąz.
Jeśli jednak chodzi o dokonania seniorów w Europie, można wspomnieć jedynie Justynę Bąk i jej srebro w roku 2001, oraz brąz trzy lata później. Wszystko to jednak albo wyjątki potwierdzające słabą kondycję polskich przełajów, albo zamierzchła przeszłość. Ostatnie dwa europejskie czempionaty to dla Polski totalna klęska, licząc występy we wszystkich kategoriach wiekowych. W Tilburgu (2018) zajęliśmy ostatnie miejsce w klasyfikacji medalowej (jeden brąz na 7 wyścigów), a w Samorin (2017) nie zostaliśmy w ogóle w takiej tabeli uwzględnieni, kończąc łączną rywalizację jako najsłabsza przełajowa ekipa Europy z dorobkiem 1 punktu. W obu wypadkach wysoko była trenująca na co dzień w USA Weronika Pyzik.
O komentarz na temat specyfiki polskich przełajów poprosiliśmy trenera Jacka Wośka, którego zawodnicy – na czele z młodzieżowym mistrzem Polski Dariuszem Boratyńskim – startują w błotnej rywalizacji regularnie, chociażby w ramach zawodów City Trail.
– W Polsce nie mamy systemu przejścia przez biegi przełajowe. Do niedawna przez całą jesień i zimę nic się nie działo. Zwykle wiosenne przełajowe mistrzostwa Polski poprzedzał jakiś jeden start lub zawodnicy startowali „z marszu”. Dopiero od kilku lat prężnie działający w 10 miastach cykl City Trail, czyli 6 biegów w okresie jesieni i zimy w każdej lokalizacji, daje możliwość przygotowań przez biegi przełajowe. Przełaje idealnie wpisują się w cykl przygotowań do nowego sezonu. Zawodnik może regularnie sprawdzać swoją gotowość startową oraz to, jakie zmiany powoduje wykonywany trening. Ma motywację do treningu, ponieważ start jest już niedługo, a nie za kilka miesięcy. Pokonując długie przełajowe dystanse kształci cechy wolicjonalne i późniejsze starty na bieżni i ulicy nawet na dłuższych dystansach znosi dużo łatwiej psychicznie – mówił nam wrocławski szkoleniowiec. – Niska frekwencja na przełajowych mistrzostwach Polski w młodszych kategoriach wiekowych bierze się po części z tego, że zawodnicy i trenerzy nie mając okazji do przygotowywania się do mistrzostw przez starty – zwyczajnie się tego startu boją. Zawodnik mówi, że nie lubi biegać przełajów, a trener na to przystaje często ze względu na koszty, jakie generuje wyjazd na zawody w odległy zakątek kraju. System współzawodnictwa sportowego przydziela punkty za określone miejsca. Punkty dają dofinansowanie klubom. Jeśli trener ma wątpliwości, czy zawodnik uplasuje się na punktowanym miejscu, woli nie generować kosztów dla klubu czy sponsora i nie bierze w nich udziału. Jeśli chodzi o sport akademicki obejmujący w głównej mierze młodzieżowców i seniorów to ministerialny program ACSS – dostać się do niego mogą tylko medaliści MP posiadający minimum 1 klasę sportową – pozwala finansować wyjazd na mistrzostwa młodzieżowcowi, a już seniorowi nie. Zawodnik i trener muszą znaleźć sponsora lub sfinansować wyjazd z własnej kieszeni. W momencie, kiedy w tym samym terminie rozgrywany jest chociażby bieg uliczny, na którym zawodnik może coś wygrać, wybór dla wielu jest oczywisty – podsumował trener Wosiek.
Rzeczą która może zniechęcać zawodników do startu w przełajowych eliminacjach do imprez międzynarodowych są, momentami dość uznaniowe, zasady kwalifikacji. Polski Związek Lekkiej Atletyki za każdym razem – zdawałoby się – jasno i czytelnie informuje na jakiej zasadzie będzie wyłaniana drużyna np. na mistrzostwa Europy.
W Kartuzach w przypadku seniorów i młodzieżowców aby znaleźć się w kadrze na ME w Lizbonie należało formalnie: zdobyć złoty medal (u seniorów – zająć pierwsze miejsce) i jednocześnie wykazać się „dobrą dyspozycją startową”. Juniorzy/juniorki mieli nieco łatwiejsze zadanie, ponieważ kwalifikację – według przepisów – miały uzyskać czołowe trójki, a nie tylko zwycięzcy. Dodatkowo na powołanie mogli też liczyć zawodnicy z czwartych miejsc, ale to już „do decyzji trenera głównego bloku wytrzymałości, po akceptacji Dyrektora Sportowego i V-ce prezesa PZLA do spraw szkoleniowych, na podstawie wyników uzyskanych w sezonie i na imprezach mistrzowskich”.
Zdarzało się jednak, że Polski Związek Lekkiej Atletyki sam łamał zasady, które wcześniej ustalił. W roku 2017 złoty medal młodzieżowych przełajów zdobyła Sylwia Ślęzak, jednak ostatecznie nie otrzymała powołania na ME do Samorin. W roku 2014 z kolei prawdziwą medialną burzę wywołał brak powołania dla mistrza Polski, Krzysztofa Gosiewskiego. PZLA ugiął się wówczas, niejako pod naciskiem kibiców i ostatecznie włączył reprezentanta LKS Ostromecko do kadry. Jednak sam fakt, że nawet mistrz Polski musi martwić się o powołanie, może działać demotywująco i zniechęcać do udziału w przełajowej rywalizacji.
W tegorocznych powołaniach do ME w Lizbonie obyło się bez kontrowersji. W kadrze znalazł się: młodzieżowy mistrz Polski Dariusz Boratyński, najlepsi juniorzy i juniorki (co prawda nie czwórki, jak zakładały przepisy PZLA, ale 6 nastolatek i 5 nastolatków). Początkowo delikatną konsternację mógł wywołać brak powołania dla młodzieżowej mistrzyni Polski Beaty Topki. Jednak jak powiedziała nam podopieczna trenera Ścigały – była to ich decyzja, ponieważ nie szykowali się w tym roku do startu w ME.
Jesienne zawody nie ściągają seniorów również z tego prostego powodu, że większość z nich jest na roztrenowaniu, albo dopiero co skończyła zasłużone wakacje. Średniacy odpoczywają po długim i ciężkim sezonie letnim. Nasi czołowi długasi z kolei szczyt formy szykowali na Wojskowe Igrzyska Sportowe w Wuhan. Aktualnie ładują akumulatory, żeby wiosną zawalczyć o minima olimpijskie w maratonie. Trudno dziwić się zawodnikom, że rezygnują z wyścigu de facto o nic, bez rangi mistrzostw Polski, w którym tylko zwycięzca ma szansę otrzymać powołanie na ME, ale pod warunkiem, że „wykaże się dobrą formą sportową”.
Na inną przyczynę braku zainteresowania seniorów niż jesienny termin eliminacji zwraca uwagę Radosław Kłeczek – wraz z kolegami z drużyny srebrny medalista ME w Toro (2007), obecnie trener biegania:
– W przypadku mistrzostw Europy w biegach przełajowych trudno mówić o złym terminie. Od lat rozgrywane są właśnie w grudniu i zawodnik poważnie zainteresowany startem w tej imprezie potrafi się do niej odpowiednio przygotować. Słaba frekwencja wśród seniorów na eliminacjach wynika w mojej ocenie z braku korzyści płynących z takiego startu dla zawodnika. Oczywiście zakwalifikowanie się na mistrzostwa Europy i występ z orzełkiem na piersi to ogromne wyróżnienie, jednak dla PZLA start w tej imprezie jest tak na prawdę mało znaczący. Nawet jeśli zawodnik wypadłby bardzo dobrze, to w żaden sposób nie przełoży się to na wsparcie związku w jego dalszym rozwoju biegowym. Dlatego wielu naszych maratończyków rezygnuje z walki o start w przełajowych ME, by w spokoju przygotowywać się do wiosennej próby maratońskiej, gdzie stawką jest minimum na igrzyska olimpijskie.
Dla odmiany wiosną średniacy łapią oddech po sezonie halowym, wchodząc w trening pod kluczowe starty na stadionie. Długasi pod koniec marca znajdują się natomiast w najważniejszym etapie przygotowań maratońskich i jeśli już startują w przełajach to głównie treningowo, nie traktując tych zawodów priorytetowo. Dla niektórych seniorów magnesem, żeby wziąć udział w wiosennych mistrzostwach jest sam tytuł mistrza Polski i jest to generalnie jedyna zachęta, bo mistrzostwa najczęściej nie stanowią dla seniorów eliminacji do jakiejkolwiek imprezy międzynarodowej.
Ciekawym wyjątkiem od reguły były lata 2010 i 2013, kiedy to w marcowych MP o kwalifikację na mistrzostwa świata mieli szansę powalczyć nie tylko zwycięzcy ale całe pierwsze szóstki w kategorii kobiet i mężczyzn. Skąd taka rozrzutność związku i chęć opłacenia wyjazdu na przełajowy mundial licznej grupie biegaczy? Mistrzostwa świata rozgrywano wówczas w Bydgoszczy, a nie egzotycznej Kampali czy chińskim Guiyang.
W tegorocznych MP Seniorów w Olszynie łącznie – na dwóch dystansach – wystartowało 54 panów i 34 panie. Statystyka jest delikatnie zawyżona, ponieważ w wyścigu mężczyzn na 10 kilometrów spory procent biegaczy stanowili weterani. Czy jest to niska frekwencja? Na pewno. Ale z drugiej strony, jeśli prześledzimy krajowe czempionaty w XXI wieku okaże się, że seniorów ciągle brakowało. W roku 2002 podczas MP rozegranych w Poznaniu było ich w sumie 58 – kobiet i mężczyzn. Wyraźny spadek zanotowaliśmy jednak w młodszych rocznikach.
Jeszcze do niedawna juniorzy młodsi (U18) mieli swoje osobne przełajowe mistrzostwa, pod nazwą – OOM (Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży). W roku 2004 w Płocku, w przełajach dedykowanych kategorii U18, udział wzięło 420 nastolatek i nastolatków z całego kraju (złoto na 3000 zdobył wówczas dobrze zapowiadający się średniodystansowiec – Marcin Lewandowski). Dla porównania, w tym roku w Olszynie, gdzie juniorzy młodsi rywalizowali na jednej imprezie z seniorami i juniorami (U20), było ich już łącznie niewiele ponad 200.
Powiedzieć, że aktualnie prawdziwą przełajową potęgą są Afrykanie, to jak stwierdzić, że Mariusz Pudzianowski nieźle sobie radzi z hantlami. Podczas tegorocznych MŚ rozegranych w duńskim Arhuus medale zdobywali reprezentanci 5 państw – Etiopii, Kenii, Ugandy, Maroka i Japonii. Przy czym Etiopia, Kenia i Uganda zdobyły 25 medali na 27 możliwych. Na świecie do wysokich miejsc aspirują Amerykanie, którzy od poziomu akademickiego mają najbardziej intensywny kalendarz przełajów na świecie. W Europie dobrze radzą sobie reprezentacje Francji, czy Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, wszak Brytyjczycy mogą pochwalić się przełajowymi tradycjami sięgającymi XIX wieku.
Trzeba oddać biegom przełajowym, że jest to niezwykle widowiskowa konkurencja. Krew, pot, błoto i łzy ale też niezwykła próba charakteru. Jednym z bardziej emocjonujących wyścigów uchwyconych okiem kamery są przełajowe mistrzostwa stanu Massachusetts sprzed kilkunastu lat (uprzedzamy, że jest to nagranie wyłącznie dla osób o mocnych nerwach).
Dużo o specyfice przełajowego zmęczenia wie również Anna Gosk, która regularnie startuje w krosach, a rok temu podczas ME w Tilburgu zajęła bardzo dobre 14 miejsce w wyścigu seniorek.– Czasem, gdy trasa jest wymagająca można zmęczyć się dużo bardziej, niż na dłuższym dystansie na bieżni czy na ulicy. Przełaje są też bardzo ciekawe dla młodych biegaczy, między innymi dlatego, że można sprawdzić się jednocześnie z dużą grupą rywali, sprawdzić swój charakter. W moim przypadku pomogły przygotować się do biegów ulicznych i maratonu, w którym mam zamiar się teraz specjalizować. Wierzę, że silne, przygotowane w urozmaiconym terenie nogi, pomogą mi znieść maratońskie trudy – powiedziała nam zawodniczka KS Podlasie Białystok.
Od lat wraca jak bumerang pomysł, żeby reaktywować biegi przełajowe na igrzyskach olimpijskich. Koncepcje są różne, włącznie z tą, żeby konkurencja cross-country pojawiła się na igrzyskach zimowych. Warto przypomnieć okoliczności w których biegi przełajowe zostały wyrzucone z ekskluzywnego grona konkurencji olimpijskich. W roku 1924 podczas IO w Paryżu, zawodnicy wyjątkowo źle znieśli francuskie upały mdlejąc i wymiotując na trasie. Podobne obrazki biegowej agonii nie w smak były wówczas działaczom, którzy zdecydowali się wykreślić przełaje z igrzyska – jak się okazuje – na długie lata. Próbowano przywrócić cross-country podczas ostatnich zimowych IO w Pjongczangu ale plan spalił na panewce. Aktualnie trwa kampania „Paryż 2024”, w ramach której sympatycy przełajowych wyścigów chcą, aby powróciły na łono igrzysk w symbolicznym miejscu i roku – 100 lat po wycofaniu przy okazji wydarzeń paryskich.
Być może gdyby biegi przełajowe stały się konkurencją olimpijską, zyskałyby uznanie w oczach naszych najlepszych zawodników. Jako że uzyskanie minimum czasowego w tak niewymiernej rywalizacji nie wchodziłoby w grę – mistrzostwa Polski wzorem amerykańskich „trialsów” mogłyby stanowić swoiste sito olimpijskich eliminacji.
Oczywiście pod warunkiem, że najlepsi rzeczywiście uzyskaliby przepustkę na igrzyska, niezależną od decyzji „trenera głównego bloku wytrzymałości, po akceptacji Dyrektora Sportowego i V-ce prezesa PZLA do spraw szkoleniowych, na podstawie wyników uzyskanych w sezonie i na imprezach mistrzowskich”.
Zadaliśmy przedstawicielom Polskiego Związku Lekkiej Atletyki trzy krótkie pytania: czy dostrzegają problem z niską frekwencją wśród seniorów, w jaki sposób definiują przyczynę takiego stanu rzeczy oraz czy przewidują reformę systemu kwalifikacji. Cierpliwie czekamy na odpowiedź i błyskawicznie ją opublikujemy, żeby poszerzyć perspektywę.
Póki co, można odnieść wrażenie że biegów przełajowych w wyczynowym wydaniu nikt w Polsce nie chce. Związek ich nie promuje, a sami zawodnicy omijają szerokim łukiem. Posługując się metaforą z popularnego dowcipu – jedni udają że pracują, a drudzy udają, że im za to płacą.