Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Nasza damska sztafeta 4×400 m ze srebrnym medalem igrzysk olimpijskich! Polki w składzie: Kaczmarek, Baumgart-Witan, Hołub-Kowalik, Święty-Ersetic podobnie jak przed dwoma laty w Dosze pobiły rekord kraju (3:20.53). Męska drużyna pobiegła szybciej, niż w eliminacjach, co dało 5 miejsce (2:58.46). Poza zasięgiem w obu biegach był team USA. Ósmą pozycję w finale 1500 m zajął Michał Rozmys (3:32.67). Wygrał niesamowity Jakob Ingebrigtsen (3:28.32), detronizując urzędującego mistrza świata Timothy’ego Cheruiyota. Wymęczona Sifan Hassan nie dała się zgubić Letesenbet Gidey w finale 10000 m, sięgając po drugie złoto igrzysk.
Na godzinę przed finałem sztafet 4×400 m zaczęły spływać składy poszczególnych reprezentacji. Stany Zjednoczone postanowiły wytoczyć najcięższe działa. U mężczyzn wydelegowali ekipę: Cherry, Norman, Deadmon, Benjamin, u pań: McLaughlin, Felix, Muhammad i Mu. Pytanie przestało już brzmieć, czy wygrają, pytanie brzmiało, czy poprawią rekordy świata? Nie ma co ukrywać, że takim zestawieniem Amerykanie zepsuli zabawę, nim się zaczęła. Pozostało nam walczyć o medale z innego kruszcu, niż złoto.
W finale pań wystawiliśmy: Natalię Kaczmarek, Igę Baumgart-Witan, Małgorzatę Hołub-Kowalik i Justynę Święty-Ersetic. Nie ma tu o czym długo opowiadać. Polki jak zawsze zrobiły swoje. Od lat powtarzają ten sam scenariusz – wypracować przewagę Święty-Ersetic, która następnie pozwala się rywalkom dogonić, żeby pozbawić je złudzeń na ostatniej prostej. Tak było i tym razem.
Amerykanki biegły poza zasięgiem, ale już Jamajki nie miały argumentów, żeby odebrać nam srebro. Wynik 3:20.53 to nowy rekord Polski. Sprinterki z USA rozminęły się z rekordem świata, ale 3:16.85 to nadal lata świetlne przed konkurencją. Jamajka finiszowała prawie sekundę za nami (3:21.24).
W finałowym składzie zabrakło Anny Kiełbasińskiej, która pomogła nam w eliminacjach. Warto wspomnieć o zawodniczkach rezerwowych, które nie dostały szansy startu. Do Tokio poleciały też: Kornelia Lesiewicz, Dominika Baćmaga i Kinga Gacka.
W męskiej sztafecie Jakuba Krzewinę zastąpił wicemistrz Polski Mateusz Rzeźniczak. Była to jedyna zmiana względem wczorajszych eliminacji. Zaczął Dariusz Kowaluk. W momencie przekazywania pałeczki Karolowi Zalewskiemu byliśmy na wysokiej 4 pozycji. Później coś się jednak zepsuło. Podopieczny Jakuba Ogonowskiego na przeciwległej prostej nie wyglądał już tak dobrze jak dzień wcześniej, jednak rewelacyjnie odkuł się na kończącej setce. Byliśmy w grze.
Trzecia zmiana Mateusza Rzeźniczaka okazała się najwolniejsza. Kajetan Duszyński odbierał pałeczkę na jednej z ostatnich pozycji i stanął przed zadaniem z serii mission impossible. Ostatecznie wyprowadził nas na 5 miejsce (z 2 wynikiem w polskiej historii 2:58.46). Wygrali z dużą przewagą Amerykanie (2:55.70). Drugie miejsce dla Holandii (2:57.18), trzecie dla Botswany (2:57.27). Do medalu zabrakło sporo, choć w Rio z takim czasem jak dzisiaj mielibyśmy brąz.
Przeglądając międzyczasy naszych sprinterów, ponownie wielką rzecz zrobił Zalewski. Olsztynianin z lotnej zmiany wysmażył 43.68. Najsłabszym ogniwem w układance okazał się Mateusz Rzeźniczak, który też przecież startował z nabiegu, a uzyskał 45.44.
W finale 1500 m karty rozdawał Jakob Ingebrigtsen. Szalony Norweg pociągnął pierwsze 400 m, a później dał się wykazać mistrzowi świata Cheruiyotowi. Kenijczyk próbował uciekać, ale nic to nie dało. Halowy mistrz Europy nie pękał na robocie, a ostatnie 120 metrów pofrunął tak lekko i swobodnie, jakby robił rozgrzewkową rytmówkę. Wynik 3:28.32 to oczywiście rekord olimpijski, rekord Europy i nowa życiówka zaledwie 21-letniego zawodnika.
Mało brakowało a Cheruiyot straciłby srebro (3:29.01). Ostatecznie wybronił się przed napierającym Joshem Kerrem (3:29.05). Bez medalu Abel Kipsang, który jeszcze w półfinale cieszył się z poprawienia rekordu olimpijskiego. Na wysokim 8 miejscu finiszował Michał Rozmys. 3:32.67 to mocno poprawiona życiówka (poprzednia wynosiła 3:34.96). Podopieczny Jacka Kostrzeby doskonale wykorzystał szansę daną od losu, choć jeszcze w czwartek wydawało się, że przez nieszczęśliwe zgubienie buta, nie zobaczymy go w finale.
Tak jak przewidywaliśmy, nie zaistniał wypompowany mitingami Stewart McSweyn. Za to Ingebrigtsen, który startował w tym sezonie wyjątkowo rzadko, pokazał luz i świeżość. Mistrz świata, dominator Cheruiyot – pokonany. Panowanie na dystansie niepełnej mili zaczął dziś Jakob Ingebrigtsen.
To było znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem. Letesenbet Gidey zaczęła smagać rywalki mocnym tempem od 4 kilometra. Ten jeszcze był w cywilizowane 3:00, ale na kolejnych odcinkach wymierzała czasówki z „dwójką” z przodu. Rywalki odklepywały poddanie seriami. Nawet Obiri na 7 km powiedziała „basta”. Rekordzistkę świata przetrzymały tylko: Sifan Hassan i Kalkidan Gezahegne.
Gidey odrobiła pracę domową. Robiła, co mogła, żeby zgubić szybszą Hassan na dystansie. Nie udało się. Reprezentantka Holandii pokazała hart ducha i kiedy nadeszło ostatnie 150 metrów, wiedziała, co z nim zrobić. Poszła jak dzik w żołędzie, wyjeżdżając się na tych igrzyskach do cna. Po złocie na 5000 m, brązie na 1500 m, niezmordowana biegaczka ma też złoto na 10000 m (29:55.32). Druga finiszowała reprezentantka Bahrajnu Gezahegne (29.56.18). Gidey nie miała na końcówce nic do powiedzenia i musi się zadowolić brązem (30:01.72).
W sobotę (9 sierpnia) skończyła się olimpijska zabawa na bieżni. Nasi biegacze przez 9 dni zmagań zdobyli złoto w sztafecie mieszanej 4×400 m, srebro w damskiej, a brąz na 800 m dołożył Patryk Dobek. 3 medale. Taki wyczyn przed rozpoczęciem igrzysk bralibyśmy w ciemno. Oczywiście, wciąż krążek mogą dołożyć maratończycy. Jeśli tego dokonają, obiecujemy, że całą redakcją udamy się na pielgrzymkę dziękczynną do mekki polskich biegaczy, Dębna.