Dotychczas było po nas sprzątane, a Państwo byli mili. Lizaliśmy rękę, która zakładała nam kaganiec, obrożę i smycz. Dziś ukradkiem, sami wyprowadzamy się na spacer. Szybko wąchamy świat, unoszącą się w powietrzu i pęczniejącą na drzewach wiosnę. Obsikujemy najbliższy róg, by po chwili zawinąć do domu. Do bezpiecznej klatki schodowej.
W mieszkaniu najpierw dezynfekujemy łapy, rzadziej gardło. Zaczynamy nieśmiało szczekać na kroki za drzwiami, kurierów lub niepoważnych emerytów oraz skąpy ruch uliczny za oknem. Potem się rozkręcamy. Otwarte zakładki w przeglądarkach, komunikatory i profile. Stajemy się rasowymi statystykami, prawoznawcami, lekarzami, oczywiście i przede wszystkim – epidemiologami. Warczymy już bez kagańca i zażenowania, ujadamy niezwykle odważnie w obronie wytresowanych umiejętności, które wczoraj były dozwolone, a dzisiaj są ograniczone. Jak to?! Hał, hał, woof, woof, wan, wan, bau, bau, wuff, wuff.
W tle bzyczą wiadomości. Cyferki lecą na ekranie i jak światełko lasera odbijają się na podłodze, zmuszając nas do szaleńczej pogoni. Trochę się jej wstydzimy, ale podejmujemy trop. Wrrr, szukamy zarazy pod kanapą, wrrr, w szwach kapci i na dnie pustego pudełka z przysmakami.
Łowimy uchem jakiś dźwięk i wprawiamy w nerwowy ruch ogon. Wiadomości na chwilę się zatrzymały, na monitorze reklama suchej karmy. Jesteśmy tym widokiem prawie najedzeni, ale to „prawie” znowu wzbudza niepokój. Biegamy ponownie wokół dużego pokoju, potem mały pokój, potem kuchnia, potem łazienka, potem kuchnia, a nie, to już było, mały pokój i duży pokój. Porcja ruchu zaliczona, znowu lekko zasapani nasłuchujemy tego, co za oknem, ale bardziej tego, co w telewizji i na komputerze. Kolejna dzika pogoń już zaraz.
Wreszcie znużenie. Przychodzi nagle, bez ostrzeżenia. Padamy tam, gdzie staliśmy. Głowa na poduszce nie podnosi się nawet na dźwięk domofonu. Tylko krótki dreszcz przechodzi nam przez kark. Jak pozimowy owad, jeszcze wczoraj łapalibyśmy go zębami. Na ekranie uśmiechnięci ludzie gotują przysmaki z zapasów kwarantanny. Inni skaczą po szarej trawie ogródka. Państwo prowadzący wciąż na posterunku mówią na zmianę, bez światłocieni, o strasznych sukcesach albo imponujących porażkach. Jest seans o planecie pędzącej w stronę Ziemi, po nim inny o chłopcu, który zostaje sam w wielkim mieście i z jakichś powodów bije dwóch mężczyzn.
Zapach jedzenia z otwieranej puszki już nie rozchyla wysuszonych, sterylnych nozdrzy. Ale się bezwiednie ślinimy, więc grzecznie drepczemy do kuchni i wylizujemy miskę do czysta. Nieprzycinane pazurki stukają o kafelki.
Dzień ciemnieje i jesteśmy bardzo zmęczeni tym, czego byliśmy na odległość świadkami. Wszystkimi małymi bitwami, nieprzystojnym oczekiwaniem, ujadaniem, warczeniem, nadmiarem – a potem nawet i tą nudą, przyzwyczajeniem, zgodą na wszystko.
We śnie nawiedzają nas jednak wciąż obrazy lasów, gdzie słychać było tylko nasze kroki i dyszenie. Ulic miast pachnących wszystkim, na których ścigaliśmy się z innymi kąsając się nawzajem dla żartu. Łąk, na które zawsze chcieliśmy pobiec, ale jakoś nie było czasu i pory na długie spacery.
Bezgłośne filmy są coraz bardziej zamazane, chociaż wciąż kolorowe. Nadal popiskujemy przez sen. Poruszamy bezwolnie łapami, nie otwierając oczu.
____________________
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.