Redakcja Bieganie.pl
Pierwsze 20 km były dla mnie bardzo trudne, wręcz dramatyczne (tempo po 15 km powyżej 4:20). Słaby początek wynikał z tego, że przez pięć dni przed startem byłam na antybiotyku i nie zrobiłam żadnego treningu. Na szczęście w dalszej części udało mi się w końcu wejść w bieg, przyśpieszyć i po 40 km biegło mi się naprawdę dobrze. Ostatecznie średnia z 55 km to 4:10. Trasa była dużo trudniejsza od płaskiej w Polsce, cały czas pod wiatr i przy otwartym ruchu ulicznym ze szczególnie uciążliwymi ciężarówkami. Temperatura jak na Australię całkiem znośna, bo około 20 st. C. Większym problemem była wilgotność na poziomie 85–90% i punkty z wodą rozstawione tylko co 5–6 km. Ratowałam się żelami energetycznymi. Najgorsza była jednak nuda i samotność na trasie, większość dystansu przebiegłam sama. Wiem, że w dogodniejszych warunkach mogło być znacznie lepiej, ale mimo wszystko jestem bardzo zadowolona z wyniku. Mogę powiedzieć, że jestem aktualną rekordzistką Wings For Life w Polsce i Australii [śmiech]. Gratulacje dla wszystkich, którzy podjęli wyzwanie. Czas na regenerację i zwiedzanie.
Od początku biegło mi się bardzo dobrze, pomimo zawrotnego tempa, którym zaczęliśmy bieg razem z dwoma innymi zawodnikami. Po pierwszych 10 km średnie tempo wynosiło 3:42! W końcu zostałem tylko z zawodnikiem ze Stanów Zjednoczonych [Zachary Ornellas], który wyglądał świetnie i chwilami uciekał mi na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt metrów. Jednak po 40. kilometrze gwałtownie osłabł i zostałem sam na prowadzeniu. Pomimo kilku kryzysów, z którymi musiałem się zmierzyć, nie miałem drastycznych spadków tempa. Jeszcze 70. kilometr pokonałem ze średnią 3:46. Niestety ostatnie kilometry były już mocno pod wiatr, tempo spadło do 4:02, organizm też już nie pozwalał przyspieszyć. Na tym etapie wiedziałem, jak wygląda sytuacja na świecie i nie mogłem uwierzyć, że przekraczam magiczną granicę 80 km, bijąc dotychczasowy rekord biegu.
Bieg w Kanadzie w porównaniu z tym w Polsce był dużo mniejszy (750 osób), a oprawa dużo skromniejsza. Od startu do mety towarzyszyły mi tylko dwa rowery i kamera TV. Trasa wiodła wśród farm i pól golfowych. Za 20. kilometrem bardzo podobna do tej w Polsce zaraz po opuszczeniu Poznania. Sprzęt spisał się na medal i nie mam żadnych uszkodzeń czy odcisków. Zwykłe zmęczenie materiału. Teraz zajadam burgery, popijam piwo i czekam, kiedy pośladki i stopy przestaną mnie boleć [śmiech].