Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Przed Krzysztofem Wolsztyńskim pracowity początek roku. 17 lutego gościć będzie w Toruniu uczestników prestiżowego mitingu Copernicus Cup, a w dniach 4-7 marca halowych mistrzostw Europy. Organizatora wielu międzynarodowych zawodów lekkoatletycznych zapytaliśmy o to, jakie gwiazdy zaprosił do miasta Kopernika, czy istnieje szansa, żeby halowe mitingi odbyły się z udziałem publiczności, co musi się stać, żeby do Polski zawitała Diamentowa Liga, czy animozje między Bydgoszczą a Toruniem są prawdziwe, oraz jaką piosenkę Andrzeja Zauchy lubi najbardziej.
Krzysztof Brągiel (Bieganie.pl): Mistrzostwa Świata w Nankin były przekładane już dwa razy. Najpierw z 2020 na 2021, a ostatnio na 2023. Termin Halowych Mistrzostwa Europy w Toruniu, czyli 4-7 marca 2021, pozostaje jak na razie nieruszony…
Krzysztof Wolsztyński: Słowa „na razie” nie ma co używać. Ta data nie będzie ruszona. Postanowiliśmy wspólnie z europejską federacją i miastem Toruń, że musimy zrobić mistrzostwa. Impreza się odbędzie i będzie stać na bardzo wysokim poziomie. Wcześniej próbą generalną będą: miting Copernicus Cup i halowe mistrzostwa Polski (Copernicus planowany jest na 17 lutego, HMP odbędą się w dniach 21-22 lutego; gospodarzem obu imprez będzie Toruń – red.). Wszystko układamy zgodnie z protokołem Covid-u.
KB: 7 stycznia pojawiły się na stronie PZLA wytyczne odnośnie organizacji imprez halowych w warunkach epidemii. Wygląda to wszystko na bardzo skomplikowane. Co będzie największym wyzwaniem?
KW: Pierwszym i najważniejszym wyzwaniem są zabezpieczenia związane z Covid-em. Przede wszystkim, wszyscy zawodnicy zagraniczni, którzy przyjadą do Polski, muszą mieć negatywny wynik testu zrobionego w swoim kraju. Na lotnisku będą odbierani przez nas, pojadą do Torunia, tam przejdą kolejne badanie. Oczywiście test trwa krótko, dziesięć minut i jest wynik. Jeśli będzie negatywny, zawodnika zabierzemy do hotelu i dopiero wtedy dostanie akredytację. Zresztą wszyscy będą musieli być przebadani – wolontariusze, VIP-y, media, ochrona. Do tej pory w podobnym reżimie sanitarnym organizowaliśmy tylko Memoriał Ireny Szewińskiej. Ale to było na zewnątrz, byli kibice…
KB: A jest szansa, że na słynącą z gorącego dopingu toruńską halę wejdą w tym roku fani lekkiej atletyki?
KW: W lutym na Copernicus-a na pewno nie. Nie wierzę w to. Po cichu liczymy, że w marcu podczas mistrzostw Europy, wejdzie przepis, który dopuści udział 25 procent publiczności. Ale to jest tylko moje pozytywne myślenie. Na dzisiaj – zawody są bez kibiców.
KB: Długo staraliście się Państwo o halowe mistrzostwa Europy. Sukces poprzedziły dwie porażki – w 2017 wygrywał Belgrad, w 2019 Glasgow. To była trudna batalia?
KW: Mistrzostwa Europy to bardzo prestiżowa impreza, a gdy startowaliśmy po raz pierwszy to jeszcze tak naprawdę toruńska hala nie była gotowa. Przy Belgradzie wypadliśmy średnio. Ale już przy Glasgow, walka była wielka. Przegraliśmy minimalnie. Mamy swoich ludzi w europejskich strukturach, jednak wygrać z Anglikami naprawdę jest ciężko. Ale jak to się mówi – do trzech razy sztuka. Ludzie z europejskiej federacji przy okazji Copernicus Cup, zobaczyli jaką mamy atmosferę, jak pracujemy i w pewnym sensie – nie mieli wyjścia, musieli nam przyznać mistrzostwa. Mogę spokojnie powiedzieć, że Toruń to stolica halowej lekkoatletyki na świecie. Żałuję tylko, że w tym roku nie będzie publiczności. Rok temu między innymi kibice sprawili, że Armand Duplantis skoczył 6.17. A nie ma lepszej zapłaty dla organizatora, niż gdy podczas jego zawodów padnie rekord świata.
KB: Co trudniej zorganizować – zawody mistrzowskie, czy miting? W przypadku mistrzostw odpada kwestia zapraszania zawodników, więc jest łatwiej?
KW: Podstawowa różnica jest taka, że jak chcę mieć Duplantisa na Copernicusie, to muszę mu zapłacić dużą kasę. Natomiast to, że przyjedzie na mistrzostwa Europy nie kosztuje mnie nic, bo reprezentuje swój kraj, walczy o medale. Natomiast z punktu widzenia logistyki, to powiem, że łatwiej zrobić miting. Takie zawody trwają jeden dzień, jest mniej uczestników i tak dalej. Ale z kolei, żeby zaprosić na miting gwiazdy, które zagwarantują odpowiedni poziom, dostarczą emocji i sprawią, że kibice nie będą się nudzić – trzeba znaleźć mocnych sponsorów.
KB: Początek roku zapowiada się dla Pana niezwykle pracowicie, poza marcowymi mistrzostwami 17 lutego jest w planie też wspomniany Copernicus. Wiadomo już coś na temat gwiazd? Ktoś jest już – brzydko mówiąc – „zaklepany”, z kimś jeszcze trwają rozmowy?
KW: Prawie wszyscy są już – jak to pan określił – „zaklepani”. Ewentualne zmiany może co najwyżej wprowadzić Covid. Co do konkretnych zawodników, którzy wystartują, to na razie nie chciałbym za wiele zdradzać. Mogę powiedzieć, że chociaż mistrzostwa świata w Nankin zostały odwołane, to w dwóch konkurencjach będziemy mieli mistrzostwa świata w Toruniu. Chodzi o męską tyczkę i męskie 60 metrów przez płotki. W innych konkurencjach poziom też będzie bardzo wysoki. Na 400 pobiegną najlepsze Europejki, na 800 najlepsi Europejczycy. Na 3000 metrów zobaczymy z kolei czołowe Etiopki i Kenijki.
KB: Rozumiem, że nie zabraknie też najlepszych Polaków?
KW: Lewandowski pobiegnie na 1500 metrów w takim składzie, w jakim dawno nie biegał. Wiadomo, że Kszczot pobiegnie na 800, Święty-Ersetic na 400, Czykier na 60 przez płotki.
KB: Jako działacz i dyrektor zawodów widział pan na żywo wiele doskonałych występów sportowców. Coś biegowego z hali szczególnie zapadło Panu w pamięci?
KW: W hali najbardziej emocjonują mnie pojedynki w biegach średnich. Na pewno duże wrażenie zrobiło na mnie, jak Asia Jóźwik biła podczas Copernicusa rekord Polski na 800 metrów. Miałem dużą satysfakcję, bo były to zawody, które układałem, organizowałem pacemakera na konkretne tempo.
KB: Wyjdźmy na chwilę z hali na świeże powietrze. Memoriał Ireny Szewińskiej został pod koniec roku doceniony przez World Athletics, otrzymując rangę gold. Co to dla pana oznacza, jeśli chodzi o organizację kolejnej edycji?
KW: Organizuję mitingi w Bydgoszczy od 20 lat. Nazwy w międzyczasie się zmieniały – był Bydgoszcz Cup, Enea Cup, ale zawsze moim celem było, żeby podnosić prestiż zawodów. Najlepsi zawodnicy świata chcą startować w mitingach z najwyższej półki. Tu są wysokie nagrody i zupełnie inna promocja. Teraz jesteśmy tak naprawdę w bezpośrednim zapleczu Diamentowej Ligi. Jako były sportowiec zawsze w pracy organizatora stawiałem sobie jak najwyższe cele, a nie na zasadzie – robić, bo robić. Podwyższenie rangi memoriału jest dla mnie szczególnie ważne, ponieważ pani Irena Szewińska współpracowała z nami przez wiele lat. Docenia to rodzina pani Ireny, twierdząc, że po Warszawie jedynym miejscem, gdzie może być taki memoriał jest Bydgoszcz. Taka opinia znaczy dla mnie więcej, niż pieniądze. Wychodzę w swoim życiu z założenia, że pieniądze to nie wszystko.
KB: Wyżej w hierarchii, niż Continental Tour Gold jest już tylko Diamentowa Liga. Czy to jest realne, żeby kiedyś Polska była gospodarzem takich zawodów?
KW: Myślę, że tak, chociaż patrzę na to wszystko bardzo spokojnie. Wiem, jakie są budżety Diamentowej Ligi. Z drugiej strony dużo może się zmienić po pandemii. Wiele mitingów się nie odbywa, wiele firm się wycofuje. Żeby w Polsce odbyły się takie zawody potrzebna jest duża kasa i sponsor. Trochę ubolewam nad tym, że nie mamy ani w europejskich ani w światowych władzach nikogo, kto by nas w tych staraniach wspomógł. Ale z drugiej strony widać, że w World Ahtletics widzą i doceniają naszą pracę. W przeszłości organizowaliśmy w Bydgoszczy przełajowe mistrzostwa świata, czy mistrzostwa świata juniorów i to, że otrzymaliśmy status Gold dla memoriału, nie jest dziełem przypadku. Pracowaliśmy na to wyróżnienie całą drużyną i z tego mam wielką satysfakcję. Bo samemu to można sobie pogadać, pobajerować, ale najważniejsi są ludzie, którymi się człowiek otacza w życiu.
KB: Nie należy pan do dyrektorów mitingów, którzy obserwują wszystko z perspektywy loży VIP. Można powiedzieć, że biega pan razem z biegaczami, skacze ze skoczkami i rzuca z miotaczami. Sportowa przeszłość daje o sobie znać?
KW: Chyba tak. Jako zawodnik byłem co prawda trochę niespełniony, bo skończyłem biegać jako młody, 18-letni chłopak, bez spektakularnych wyników. Ale z drugiej strony pan Janusz Rozum jakiś czas temu przeglądając starsze tabele, był bardzo zaskoczony, kiedy trafił na moje nazwisko przy rekordzie Polski młodzików na 800 metrów.
KB: Ile Pan pobiegł?
KW: Niech pan usiądzie, bo to śmiechu warte (śmiech). 2:02.80. Byłem młodzikiem, ale pobiegłem z juniorami. Przybiegłem szósty, a chyba osiem klubów w ogóle wystartowało. Dopiero po sezonie dowiedziałem się, że to rekord Polski.
KB: Po zakończeniu kariery zawodniczej dość młodo został pan trenerem…
KW: Miałem przeszkodowców na poziomie 8:25-8:33 i wcale nie jeździliśmy na zgrupowania wysokogórskie za granicę, tylko do Szklarskiej Poręby. Nie udało się co prawda wychować olimpijczyka, ale kiedyś były inne czasy. Miałem na przeszkodach Sławomira Gurnego i w eliminacjach do Seulu był bodajże szósty. Tylko, że wtedy mieliśmy taką czołówkę, jak Mamiński, Wesołowski, Żerkowski, Mojżysz – to były nasze najlepsze lata, jeśli chodzi o belki. Wracając do emocjonalnego podejścia podczas zawodów, to rzeczywiście na pewno reaguję inaczej, niż osoba z zewnątrz, spoza lekkoatletycznego środowiska, która dzisiaj jest, a jutro odchodzi. Jestem przy naszych najlepszych sportowcach i mam nadzieję, że będę przy nich do końca życia.
KB: Jest pan rodowitym Bydgoszczaninem, ale regularnie organizującym zawody w Toruniu. Czy to oznacza, że pogłoski o animozjach między miastami są mocno przesadzone?
KW: Urodziłem się w Bydgoszczy, ale tak w ogóle to jestem z Fordonu, żeby było jasne (śmiech). Odpowiem tak: ja jestem prezesem Kujawsko-Pomorskiego Związku Lekkiej Atletyki i moim zadaniem jest rozwijać lekkoatletykę w całym województwie, a nie tylko w Bydgoszczy. W obu miastach mieszkają fajni ludzie i mogę się tylko cieszyć, że w Bydgoszczy mamy Stadion Zawiszy, gdzie możemy organizować duże mitingi, a w Toruniu mamy halę z funkcją lekkoatletyczną. Nawet powiem, że swoje dwa pustaki dołożyłem, żeby toruńska hala mogła działać, jako arena lekkoatletyczna. Nie ma takiego drugiego miejsca w Polsce, gdzie można by zorganizować halowe mistrzostwa Europy.
KB: Wystarczy wybrać do pana numer, żeby dowiedzieć się, że jest pan fanem Andrzeja Zauchy. „Byłaś serca biciem” zamiast samego sygnału, od razu wprowadził mnie w lepszy nastrój. To pana ulubiony kawałek?
KW: Ulubionym jest „Linoskoczek”. Piękny utwór Andrzeja Zauchy i Anawa, który jest dla mnie dobrą metaforą życia.
KB: Jest szansa, że kiedyś kibice usłyszą piosenki Zauchy podczas zawodów?
KW: Miejsce Andrzeja Zauchy jest na salach koncertowych. Chociaż kilka razy zdarzyło się, że na mniej ważnych zawodach faktycznie zagrano go dla mojej przyjemności.
Zdjęcia: Paweł Skraba