Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Mniej słońca, ale nie mniej emocji. Zbijanie żółwików na trasie z Kipchoge, omdlenia, niespodzianki, zabawa w kreatorów mody i wspólna walka o medale. To wszystko miało miejsce na trasie olimpijskiego maratonu w Sapporo. Zapraszamy do relacji.
Inaczej niż to miało miejsce w przypadku kobiecego maratonu start nie został przeniesiony o godzinę i zawodnicy ruszyli równo o siódmej czasu lokalnego. Porównywalna temperatura, czyli około 25 stopni i wysoka, ponad osiemdziesięcioprocentowa wilgotność dawały gwarancję na spektakularne zejścia z trasy i na szansę pokazania się kogoś spoza grona faworytów. Nasi zawodnicy Marcin Chabowski, Arkadiusz Gardzielewski i Adam Nowicki przystąpili do zawodów we własnoręcznie zmodyfikowanych koszulkach. Skrócili je tak aby ułatwić chłodzenie ciała i żeby zbędny materiał nie ciążył nasiąknięty potem i wodą. Podobne zabiegi stosował już wiele lat temu słynny Alberto Salazar czy jego podopieczny Galen Rupp gdy w Rio sięgał po brązowy medal olimpijski.
Już od samego startu było wiadomo, że mężczyźni mają zamiar rozpocząć odważniej nich ich koleżanki dzień wcześniej. Spora grupa zawodników pierwszą piątkę pokonała w około 15:18 czyli na czas poniżej 2:10. Wśród tej grupy byli wszyscy faworyci. Nasi zawodnicy zaczęli ostrożniej. Marcin Chabowski zameldował się na punkcie pomiaru czasu w 15:49 (tempo na 2:14), Adam Nowicki z Arkadiuszem Gardzielewskim biegli w ogonie stawki pokonując piątkę w 16:07 (około 2:17 w maratonie). Arek w rozmowie z bieganie.pl zdradził, że ma zamiar ruszyć nawet po 3’20” na kilometr, jednak jak pokazał start postanowił rozpocząć mocniej w tempie około 3’14”. Chwilę za piątką z trasy zszedł Etiopczyk Shura Kitata, zwycięzca ostatniego maratonu w Londynie. Szybko odpadł też Australijczyk Jack Rayner, który mimo bardzo wolnego początku nie zjawił się na dziesiątym kilometrze. Warto zaznaczyć, że Rayner był jednym z pacemakerów Kipchoge, gdy ten w Wiedniu pobiegł dystans 42195 metrów poniżej dwóch godzin. Tu zdecydowanie wolniejsze tempo było już dla niego zbyt wymagające.
Bieg wyglądał bardzo podobnie jak w przypadku wczorajszej rywalizacji kobiet. Z upływem czasu malała prowadząca grupa, a na każdym z punktów odżywczych panowało zamieszanie. Na stanowisku z odżywkami własnymi zawodników, przy stoliku zarezerwowanym dla Polski, była Angelika Mach, która wczoraj sama ukończyła maraton olimpijski. Mogliśmy zaobserwować dwie taktyki pobierania płynów i lodu przez naszych zawodników. Chabowski i Nowicki odbierali je w płóciennych torbach, tak jak złoty medalista w chodzie na 50 km Dawid Tomala, Gardzielewski brał bidony w rękę.
Kilometry mijały, z grupy prowadzącej powoli wykruszali się zawodnicy, ale jeszcze na piętnastym kilometrze w czołówce znajdowało się około czterdziestu biegaczy. W tym samym czasie u kobiet grupa liderek była zdecydowanie mniejsza. Taki przebieg wydarzeń sugerował, że albo stawka panów jest piekielnie mocna i wyrównana, albo… zaraz zacznie się przedstawienie z zataczającymi się zawodnikami.
Połówkę, około trzydziestoosobowa grupa minęła w 1:05:15. Chwilę wcześniej uśmiechnięty Brazylijczyk Daniel Do Nascimento biegł na czele grupy tuż przy prawym ramieniu Eliuda Kipchoge i wystawił żółwika do zbicia z Mistrzem Olimpijskim. Ten po chwili z uśmiechem na twarzy odwzajemnił ten gest, który na pewno stanie się jednym z bardziej inspirujących obrazków tych Igrzysk. Na tym etapie Marcin Chabowski był na 79. miejscu z wynikiem 1:08:03, Adam Nowicki był osiemdziesiąty drugi z 1:08:42, a sześć miejsc dalej plasował się Arkadiusz Gardzielewski z czasem 1:09:26.
O tym jak sytuacja na maratonie może zmienić się w mgnieniu oka przekonał się Do Nascimento. Kilka minut po tym jak przywitał się ze swoim idolem na jego twarzy pojawiało się coraz więcej grymasów zamiast uśmiechów. Kilka kilometrów później dwukrotnie zaliczył omdlenie. Po tym pierwszym jeszcze wstał i ruszył co sił za grupą, z drugiego już się nie podniósł. Jednak charakter tego zawodnika i serce do odważnego biegania mogą sugerować, że jeszcze kiedyś o nim usłyszymy. Brazylijczyk ma dopiero dwadzieścia cztery lata. Jeszcze jesienią w Gdyni pobiegł półmaraton w 64:27, żeby już w maju tego roku w Peru pobiec debiutancki maraton w 2:09:05, a tydzień później został Mistrzem Ameryki Południowej na 10000 metrów. Podsumowując, jest mocny.
W okolicach dwudziestego siódmego kilometra dostaliśmy obrazek: jak wygląda pobór płynów na profesjonalnych punktach. Wg przepisów ze stołów nikt nie może podawać butelek, żeli itp. Zbliżając się do jednego z takich stołów w tempie ciut wolniej niż 3’00” na kilometr liderzy ustawili się w rządku. Butelkę sięgnął Kipchoge, Cherono, Kipruto, Abdi i również rękę wyciagnął Francuz Morhad Amdouni, ale… Zanim złapał ostatnią z butelek będących na stole zrzucił z niego wszystkie pozostałe tak, że jego rywale nie mieli szans się napić. Jednak ciężko mówić tu o celowości takiego zagrania. Punktów była cała masa, a po Morhadzie było widać, że powoli zaczyna gasnąc i może już mieć problem z tym, żeby chwycić butelkę. Chwilę za tym punktem odpadł od grupy.
Po trzydziestym kilometrze przewodzący grupie Kipchoge zdawał się prosić Ruppa o wyjście na czoło. Ten jednak odpowiedział jedynie uśmiechem. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź obrońcy tytułu. Kenijczyk wykonał ruch, w którym postanowił sprawdzić przeciwników. To momentalnie rozerwało i tak już skromną grupę. Na 35. kilometrze prowadzący Kipchoge miał już pół minuty przewagi nad goniącymi go Lawrencem Cherono z Kenii, Bashirem Abdi z Beligii, Abdi Nageeye z Holandii i doświadczonym, trzydziestodziewięcioletnim Hiszpanem Ayadem Lamdassem. Chwilę dalej biegł Amos Kipruto, a za nim nadzieja gospodarzy Suguru Osako. Na tym etapie nie było już Chabowskiego, który przez kontuzję achillesa musiał wycofać się z rywalizacji. Doganianie słabnących rywali uskuteczniał za to Nowicki, który między piątym a trzydziestym piątym kilometrem awansował o czterdzieści dwie lokaty. Na siedem kilometrów do mety był pięćdziesiąty trzeci i tracił niecałe siedem minut do lidera. Arek Gardzielewski był siedemdziesiąty pierwszy, cztery minuty za kolegą z reprezentacji.
Ostatnie kilometry to pokaz siły nowego-starego Mistrza Olimpijskiego. Rytmicznym, lekkim krokiem zmierzał do mety w parku Odori. Wyglądał jakby wyszedł na drugi zakres, a nie na walkę o złoty medal. Na ostatniej prostej pozdrawiał kibiców, uśmiechał się a za metą stanął i ze spokojem zapozował fotografom. Jego czas 2:08:38 jest zbliżony do tego, który uzyskał w Rio pięć lat temu (2:08:44). Ponad minutę później na ostatniej prostej mieliśmy Cherono, Abdiego i Nageeye. Ostatnie kilometry prowadził Cherono, ale Nageeye siedział mu za plecami niczym cień. Gdy już się wydawało, że Abdi odpada na dwieście metrów do mety wtedy jego przyjaciel, Holender Nageeye ruszył do mocnego ataku jednocześnie machając do Abdiego by ten też zaatakował rywala z Kenii. Wbrew temu co słyszeliśmy (tym razem na Eurosporcie) to nie było ze strony Holendra zuchwałe „chodź, chodź zmierz się ze mną”, a raczej „dawaj, dawaj będziesz miał medal”. Adbi Nageeye wpadł na metę drugi z czasem 2:09:58, Bashir Abdi był trzeci 2:10:00. Dwie sekundy za nim dobiegł drugi z Kenijczyków Cherono. Bardzo dobrze zaprezentował się też Hiszpan Lamdassem, który był piąty. Szósty był japoński kandydat do medalu Osako. Na uznanie zasługuje także zamykający pierwszą dziesiątkę, Mistrz Europy Belg Naert z czasem 2:12:13.
Z Polaków najwyżej sklasyfikowany został Adam Nowicki. Na ostatnich kilometrach wciąż doganiał zawodników kończąc ostatecznie na trzydziestym ósmym miejscu z czasem 2:17:19. Sympatyczny biegacz z Pomorza Zachodniego w mediach społecznościowych podzielił się swoim zadowoleniem z biegu. Co ciekawe na ostatnich kilometrach wyprzedził m.in. Norwega Sondre Moena czy Amerykanina Abiego Abidrahmana, którzy legitymują się lepszymi życiówkami. Tuż przed Adamem na metę wpadł słynny Nowozelandczyk Zane Robertson, który wiele lat temu rzucił wszystko i zamieszkał w Afryce by z bratem trenować wśród najlepszych. Różnica polegała na tym, że Adam, o ile nam wiadomo samodzielnie wrócił do hotelu, Robertson skończył w karetce nie pamiętając ostatnich dziesięciu kilometrów biegu. Na sześćdziesiątym trzecim miejscu z czasem 2:22:50 ukończył Arkadiusz Gardzielewski. Jak przyznał bieg był dla niego morderczy i miejsce nie jest szczytem jego aspiracji, ale wreszcie spełnił swoje marzenia. My możemy jedynie pogratulować walki do końca. Biegu nie ukończyło aż trzydziestu biegaczy na stu sześciu zgłoszonych co pokazuje jak trudną przeprawą była dla wszystkich walka na ulicach Sapporo.