Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
W ostatnich dniach w jednej z gazet przeczytałem o „desperackiej” próbie dwóch polskich maratończyków w Austrii. Artykuł dotyczył ostatniej szansy na załapanie się do olimpijskiej reprezentacji w maratonie. O jednym i drugim zawodniku można powiedzieć wiele słów wywołujących uśmiech. Zarówno uśmiech sympatii jak i współczucia czy zażenowania. Jednak ostatnim przymiotnikiem, którym myślący człowiek mógłby określić ich decyzję byłaby desperacja. Zapraszam do relacji z austriackiej walki o przepustkę do Sapporo Yareda Shegumo i Błażeja Brzezińskiego.
Zanim przejdziemy do tego co działo się na budowanej autostradzie S7 w okolicach Fürstenfeld w wschodniej Austrii odpowiedzmy sobie co mogło kierować autorem stwierdzenia, że to desperacka próba. Szczególnie określenie te odnosiło się do Yareda Shegumo, który sześć tygodni temu podczas maratonu w Enschede pobiegł 2:11:50. Oczywistym jest, że kolejna próba w przeciągu kilku tygodni jest bardzo ryzykowna. Szczególnie, że Shegumo aby myśleć o starcie w Japonii musiał pobiec dużo szybciej niż 2:11:30 ze względu na to, że trzeci na liście Arkadiusz Gardzielewski posiada czas 2:10:31. Co Yared mógł stracić w przypadku złapania kontuzji, słabego występu ze względu na niestandardowe przygotowania? W mojej opinii… nic. Ma 38 lat i ostatnią szansę by pobiec na Igrzyskach. Co mógł zyskać biegnąc 2:10:30? Wszystko.
Drugim Polakiem na linii startu był Błażej Brzeziński. Zawodnik, który od pewnego czasu nie ma za dobrej passy. Zejście (wg niego kontrolowane) na maratonie w Dreźnie, zejście z trasy podczas maratonu w Dębnie. Bieg w Austrii to nie tylko próba zdobycia kwalifikacji, ale także chęć wyjścia z dołka. Brzeziński jest trochę młodszy, ma 33 lata, jednak ciężko powiedzieć czy w wieku 36 lat będzie w stanie walczyć o Igrzyska w Paryżu. On swoim startem co prawda ryzykuje więcej, bo kontuzja lub przetrenowanie mogłoby wykluczyć go z wojskowego zespołu sportowego. Jednocześnie tak jak w przypadku reprezentacyjnego kolegi korzyści płynące z ewentualnego awansu na Igrzyska są gigantyczne w porównaniu z ewentualnymi stratami. Mówienie o desperacji wskazuje jedynie na brak zrozumienia jak wygląda świat biegów w Polsce.
Każdy wątpiący w to, że trzeba próbować do upadłego powinien pamiętać o 18 kwietnia 2021 roku. To wtedy Chabowski, Gardzielewski i Nowicki uzyskali minima, mimo że w przypadku pierwszych dwóch mało kto wierzył w takie rezultaty.
Pogoda przywitała zawodników startujących na dystansie półmaratonu i maratonu deszczem i dość silnym wiatrem. Od samego początku w prowadzącej grupie półmaratończyków znajdowali się zawodnicy z Europy, którzy mają już pewny udział na Igrzyskach czyli Duńczyk Thijs Nijhuis i Francuz Nicolas Navarro. W maratonie na początkowych fragmentach trasy mieliśmy zwartą grupę. Wśród niej byli obaj Polacy, ale także Holender Frank Futselaar, który w grudniu pobiegł 2:11:30 w Walencji, jednak ze względu na wysoki poziom w swoim kraju obecnie jest na piątym miejscu nie dającym biletu do Tokio. Jego historia wiosennych startów była jeszcze bardziej burzliwa. Najpierw 11 kwietnia startował we Włoszech gdzie na 30 kilometrze musiał zejść z powodu urazu. Tydzień później… znowu podjął próbę tym razem w holenderskim Enschede. Tam jak sam stwierdził zszedł ze względu na zmęczenie po starcie kilka dni wcześniej. Holender tak jak nasi zawodnicy nie miał nic do stracenia i odważnie ruszył aby przeskoczyć kolegów w rankingu dającym możliwość startu olimpijskiego.
Na piątym kilometrze maratońska grupa się rozciągnęła. Na prowadzenie wyszła trójka zawodników. Kenijczyk Stanley Kamau, Kanadyjczyk Cameron Levins i Austriak Paul Stüger. Z kilkusekundową stratą biegła większa grupa na czele, której biegł Brzeziński a kawałek dalej Shegumo. Międzyczas z piątki wskazywał jednak, że biegną na wynik w okolicach 2:12. Na tym samym etapie wśród kobiet mocno na prowadzenie wysunęły się trzy zawodniczki biegnące na wynik w okolicach 2:25:50. Niemka Laura Hottenrott, Kanadyjka Emily Setlack i Szwedka Hanna Lindholm. Były one prowadzone przez kilku mężczyzn. W pewnym momencie Niemka wręcz ustawiała ich jak mają biec by osłonić od niekorzystnych warunków atmosferycznych.
Za połową dystansu półmaratońskiego wśród prowadzących mężczyzn dalej był Duńczyk Nijhuis, a także jego naturalizowany rodak Abdi-Hakin Ulad i Meksykanin Jose Luis Santana Marin, który łamał przepisy World Athletics i przyjmował napoje poza punktami odżywczymi z ręki od meksykańskiego trenera. Cała trójka biegła na 1:02:38. Na tym samym etapie u kobiet nie zapowiadało się na jakieś wielkie emocje. Ze sporą przewagą prowadziła Holenderka Andrea Deelstra biegnąca na prognozowany wynik 1:12:50.
Na trzy kilometry do mety półmaratonu, na lekkim podbiegu prowadzącym z drogi serwisowej na autostradę tempo szarpnął Duńczyk Nijhuis. Urwał się na chwile obu zawodnikom, jednak chwilę za punktem z odżywkami (gdzie Meksykanin dalej łamał przepisy) trójka ponownie się zeszła. Duńczyk z życiówką 2:10:57 w maratonie to ciekawa postać. Niedawno skończył studia medyczne, co nie przeszkadzało mu w uczestnictwie m.in. w MŚ w Katarze. W ostatnich dniach podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z marką adidas.
Na osiemnastym kilometrze, czołowi maratończycy byli już podzieleni na trzy grupy. Drugą z nich prowadził Shegumo, jednak Brzeziński został z tyłu i biegł w trzeciej grupie na wynik 2:12:28.
W tym samym czasie więcej emocji dostarczał półmaraton mężczyzn gdzie co chwilę dochodziło do zrywów i ataków. Na około 1300 metrów do mety mocno ruszył Santana Marin, ale chwilę później skontrował Nijhuis, który długim, mocnym i pewnym finiszem oderwał się od przeciwnika i wygrał z nowym rekordem życiowym 1:02:46. Drugi Santana Marin dobiegł z 1:02:57. Podium uzupełnił drugi Duńczyk Ulad z czasem 1:03:01.
Bieg półmaratoński po samotnym biegu wygrała Andrea Deelstra. Olimpijka z Rio, reprezentantka Holandii na maraton w Sapporo pobiegła w trudnych warunkach 1:13:12. Druga na mecie była Szwajcarka Martina Strahl 1:13:48. Trzecie miejsce wywalczyła Litwinka Loreta Kančytė 1:14:23.
W tym samym czasie w maratonie zaczęły dziać się ciekawsze rzeczy z punktu widzenia kibiców. Atak na 23. kilometrze przypuścił Levins. Na połówce prowadziły dwie zawodniczki Lindholm i Hottenrott, obie na wynik około 2:27. Niestety dla polskich kibiców odpadać zaczął Błażej Brzeziński. Na około szesnaście kilometrów do mety jego tempo spadało i prognozowało wynik w okolicach 2:14. W grupie pościgowej za Levinsem trzymał się Shegumo, jednak tempo na 2:12 nie dawało mu w tym momencie nic poza szansą na kolejny maraton w przyzwoitym czasie.
Na cztery kilometry do mety po zwycięstwo pewnie zmierzał Kanadyjczyk Levins. Jednocześnie był bliski uzyskania wyniku dającego mu prawo do startu na IO. W Kanadzie do tej pory jedynie jeden mężczyzna i jedna kobieta zdobyli minima maratońskie. Na drugim miejscu biegł Yared Shegumo. Było jasne, że nie wystartuje drugi raz na Igrzyskach, jednak dalej liczył się w walce o podium w austriackim maratonie. Na plecach Polaka biegł Mołdawianin Maxim Raileanu. Na uwagę zasługuje, że mimo coraz wolniejszego biegu dalej do mety parł Brzeziński. Na kilka kilometrów do mety biegł na wynik 2:17.
Na mecie nie było niespodzianki. Wygrał Cameron Levins z wynikiem 2:10:14 zapewniając sobie przepustkę na maraton olimpijski. Dla nas słodko-gorzki występ zaliczył Yared Shegumo, który po długim finiszu zajął drugie miejsce z 2:13:20. Wynik ten jest jednak daleki od czasu dającego prawo udziału w Igrzyskach Olimpijskich. Trzeci na mecie zameldował się Australijczyk Reece Edwards 2:13:26. Szósty z wynikiem 2:18:14 dobiegł Błażej Brzeziński.
Po chwilowej poprawie i spadku intensywności opadów, tuż po finiszu najlepszych mężczyzn znowu zaczęło lać jak z cebra. Silne opady deszczu jeszcze podbiły dramaturgię ostatnich kilometrów w wykonaniu kobiet. Po mocnym biegu i dużej przewadze tracić zaczęła Lindholm. Jeszcze na trzydziestym kilometrze miała ponad minutę przewagi nad drugą, Kenijką Omosą. Jednak z kilometra na kilometr słabła w oczach. Na trzy kilometry do mety dogoniła ją reprezentantka Kazachstanu Zhanna Mamazhanova i Czeszka Tereza Hrochova. W wykonaniu tych zawodniczek była to piorunująca końcówka. Na cztery kilometry do mety Kazaszka biegła na wynik prognozowany 2:29:40, czyli dziesięć sekund wolniej niż minimum olimpijskie. Ale to co wydarzyło się na ostatnich fragmentach trasy było jednym z najbardziej fascynujących finiszów ostatnich miesięcy w wykonaniu kobiet. Kenijscy pacemakerzy wraz z wolniejszym francuskim biegaczem prowadzili reprezentantkę Kazachstanu zachęcając do mocnego biegu. Z relacji dostępnej w Internecie wręcz przebijała się siła z jaką zawodniczka parła do przodu. Było widać jak jest niesiona prowadzeniem i czasem, który przybliżał ją do wyjazdu na Igrzyska. Mamazhanova wygrała z wynikiem 2:29.01!!! Druga była Hrochova z 2:29:06. Obie zawodniczki uzyskały olimpijskie kwalifikacje. Trzecia na mecie zameldowała się Lindholm z 2:29:36 czyli sześć sekund wolniej od olimpijskiego minimum.
Zawody na austriackiej autostradzie pokazały, że w trudnych warunkach również można wykręcić świetne wyniki. Czasy dające zwycięstwo w maratonie u kobiet i mężczyzn jak i czas zwycięzcy połówki pokazują, że wbrew pogodzie można było pokusić się o solidne rezultaty. Udział Polaków, mimo że bez kwalifikacji, można uznać za stosunkowo optymistyczny. Yared Shegumo wrócił na podium międzynarodowej imprezy, a Błażej Brzeziński pokazał, że nawet jak nie idzie to można dokończyć bieg.
Tymi zawodami praktycznie zakończył się okres walki o minima w Europie. Czas wyznaczony przez World Athletics mija co prawda 31 maja, ale w kalendarzu nie ma już żadnej poważnej imprezy.