Imprezy międzynarodowe i krajowe, biegi dobre, ale i z jakichś powodów ciężkie, wyścigi z podtekstem, niewidocznym dla najbardziej zagorzałych kibiców. Cykl artykułów „Niezły numer” gromadzi wspomnienia czołowych biegaczek i biegaczy startujących na różnych dystansach. Sprawdzamy, co kryje się za suchymi wynikami, jakie było okoliczności towarzyszące zawodom i jak konkretne biegi wyglądały od środka.
Urodzony w 1976 roku długodystansowiec rozwijał swój talent najpierw w Lubinie pod okiem trenerów Rogowskiego i Szczupaka, potem w legendarnej, sportowej grupie Oleśniczankikierowanej przez „Majstra” Wiesława Kiryka oraz Włodzimierza Matosza. Wygrywane liczne biegi na bieżni i ulicy, w połączeniu charakterystyczną techniką biegu i twardym charakterem uczyniły z niego jednego z najbardziej charakterystycznych biegaczy w kraju. Legitymuje się świetnymi życiówkami również na tartanie na krótszych dystansach: 3:41.04 na 1500 m i 7:53.78 na 3000 m. W pamięci kibiców zapisał się walcząc o zwycięstwa w kolejnych edycjach Maratonu Warszawskiego. Właśnie jako maratończyk osiągnął największe sukcesy, wpisując się do pierwszej dziesiątki polskich tabel wszech czasów. Został też wojskowym mistrzem świata na tym dystansie w 2012 we włoskim Capri. Dziś trener wyczynowców i amatorów, prowadzący swój blog i grupę biegową.
Rekordowy maraton sprzed ponad 10 lat opisuje na podstawie swojego numeru startowego Adam Draczyński.
TEN START ODBYŁ SIĘ… wiosną 2010 w Wiedniu. W 2010 Mistrzostwa Europy miały odbyć się w Barcelonie. Fajnie byłoby polecieć do słonecznej Hiszpanii… PZLA wyznaczyło maratońskie minimum na 2.12.00. Szukałem więc biegu, gdzie mógłbym ten wynik osiągnąć. Po analizie i rozmowach z innymi maratończykami ustaliłem, że będzie to właśnie Wiedeń,
BYŁEM WTEDY… więc skupiony na nabieganiu minimum na ME w Barcelonie. To był kwiecień 2010 roku. W Polsce żałoba narodowa po katastrofie smoleńskiej a ja obrałem kierunek na Wiedeń. Wyjazd piątek rano, za sterami jak zwykle Sznekuś, z nami jeszcze kolega z żoną. Kolega miał też wystartować, ale doznał kontuzji. Jechał więc na wycieczkę. Jeszcze w Nowej Soli próbował nas staranować tir. Skończyło się to zniszczonym błotnikiem w naszym golfie, szybka robota ręczna i wreszcie ruszyliśmy. Zdarzenie, chociaż wyglądało strasznie, przyjęliśmy na wesoło i jako dobry prognostyk przed moim biegiem. Trasa do Wiednia była krajoznawcza: Kamienna Góra, Lubawka, Trutnov, Hradec Kralowe, Svitavy, Brno – gdyż jak stwierdził Sznekuś: „Co tam autostrada, trzeba trochę okolicę pozwiedzać.”
PRZED BIEGIEM… w Wiedniu byliśmy w piątek wieczorem. Pod hotelem spotkanie z Heniem Szostem, który popatrzył na mnie i… nie za bardzo poznał. Dopiero po chwili stwierdził: „O qrwa, Ty chudzielcu!”. Po późnej kolacji spotkanie całej elity z menadżerami i omówienie planów na bieg – kto z kim w grupie, na jaki wynik, ustalanie pacemakerów. Umawiam się z Szostem, że łapiemy się do grupy austriackiego zawodnika Weidlingera i robimy minimum na ME. Sobota powitała nas chłodem i nieśmiało wyglądającym zza chmur słoneczkiem. Na śniadaniu furorę zrobił jeden z Kenijczyków, który nałożył na talerze tyle jedzenia, że ledwo go było widać zza tego stosu. Poszły zakłady, czy wszystko zje. Okazał się twardzielem i pochłonął całość. Zuch z niego! Później rozruch, obiad i zbieranie sił przed jutrzejszym startem. Oprócz mnie w tym maratonie biegli m.in. Heniu Szost, Błażej Brzeziński, Michał Kaczmarek, Mariusz Giżyński oraz małżeństwo Olga i Paweł Ochal (Paweł miał prowadzić grupę Olgi jako pacemaker). W niedzielę szybka pobudka , śniadanie to bułeczka z miodem i bułeczka z nutellą i na start! Punkt startowy był tuż przed naszym hotelem na moście. Dołem płynął Dunaj, było dość chłodno, od rzeki unosiła się lekka mgiełka, co stwarzało fajną aurę. Samopoczucie i nastawienie miałem bardzo dobre. Wiedziałem, jaką pracę wykonałem i na co mnie stać.
W TRAKCIE ZAWODÓW… wreszcie strzał startera i ruszyliśmy pierwszy kilometr w 2.58… a biegłem wtedy dopiero jako trzydziesty zawodnik. Pierwsze 5 km minęło szybko, ale nogi miałem ciężkie i tu pojawiła się myśl w głowie „Co będzie jak zejdę? Jak mam dojechać do hotelu?”. W głowie szybka nauka angielskiego, jak powiedzieć kierowcy w taksówce, żeby zawiózł mnie do hotelu i poczekał na pieniądze. I tak myślałem aż do 21 km. Zerknąłem na zegarek, czas był bardzo dobry. Powiedziałem sobie: „Adam, weź się w garść, bo jak nie teraz to kiedy?” Coś we mnie wstąpiło, pojawił się wielki luz w nogach. Wyszedłem na prowadzenie przed naszych zająców, rozerwałem całą stawkę. Za mną znalazł się Szost i tak biegliśmy do 27 km. Heniu też poczuł, że biegniemy na bardzo dobry wynik, więc jeszcze przyspieszył. Ja za nim, choć jego przewaga oscylowała między 50 a 100 m. Tak biegliśmy aż do mety, po drodze mijaliśmy Kenijczyków opadających z sił. Do ostatnich 500 m do mety nie wiedziałem, na jaki biegłem wynik – tak byłem skoncentrowany, aż nagle zza zakrętu pojawił się zegar a tam czas 2.09. Pomyślałem sobie: „Nie no Heniu nabiega 2.10 to co ja nie dam rady?!” Jak się okazało, wynik na mecie wyniósł 2.10.49. Dało mi to 5 miejsce Open i oczywiście Minimum na Mistrzostwa Europy.
PO BIEGU… zadowolony uśmiechnięty, ale i potwornie zmęczony wróciłem do hotelu. W telefonie setki smsów z gratulacjami. Tak, to był mój dzień. Powoli docierało do mnie, jaki wynik nabiegałem i to, że mam minimum na Mistrzostwa Europy. Cieszyłem się jak dziecko. Po obiedzie niestety trzeba było się pakować do auta i wracać do domu, gdyż kolega i jego żona musieli być w pracy w poniedziałek rano. Tak więc ze zwiedzania Wiednia nici. Ale zobaczyłem chociaż trochę z trasy biegu, (śmiech) Za Wiedniem autostrada, Sznekuś próbował rozwinąć prędkość jak ja na maratonie. Niestety trafiił na mało wyrozumiałego policjanta z austriackiej drogówki, co skończyło się mandatem. Mimo to pamiętam radość i uśmiech w całej naszej grupie, aż do domu, do Nowej Soli. W domu iście królewskie powitanie ze strony najbliższych. Zdałem sobie sprawę, że mój wynik to 8 czas w historii polskiego maratonu! (na liście wszech czasów Adama wyprzedzili później nieznacznie jeszcze Marcin Chabowski i Yared Shegumo – przyp. red.) Pomyślałem sobie wtedy: „Huruk, Niemczak, Psujek, Gajdus, Bebło, Gurny i ja z nimi.”
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.