„Nie szykuję się na konkretny wynik” – rozmowa z Karoliną Nadolską
Gdzie ukrywała się w ostatnich tygodniach? Jak zmieniły się jej przygotowania po uzyskaniu olimpijskiej kwalifikacji? Czy i jak wspiera ją PZLA? Czy na mistrzostwa świata w Gdyni jedzie za karę? Chce tam odzyskać rekord Polski, a może rekordy są jej już obojętne? Pod koniec roku zadzwoniłem do najszybszej maratonki ostatnich lat w Polsce – Karoliny Nadolskiej.
W Polsce 5-6 stopni na plusie. Ty chyba trenowałaś w takiej prawdziwej zimie?
Tak, mieliśmy nawet -26 stopni Celsjusza.
Wracacie ze Zbyszkiem – trenerem i mężem jednocześnie – z obozu w swoim ulubionym miejscu, niezbyt gorącej, amerykańskiej Alamosie. Celem w nowym sezonie jest maraton na Igrzyskach Olimpijskich – ale też mistrzostwa świata w półmaratonie w Gdyni? Start 29 marca to jakiś nakaz z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki?Zgadza się. O tym, że jestem objęta szkoleniem wiedziałam już po Hanowerze. Osoby, które uzyskują wskaźnik olimpijski (na razie tak naprawdę dotyczy to tylko Karoliny – przyp. red.) mają startować pod koniec marca 2020 w Gdyni w celu potwierdzenia dyspozycji sportowej. Dla mnie to było jasne i nie miałam z tym problemów. Ten półmaraton wkomponowuje się dobrze w nasz plan szkoleniowy, to fajna impreza, wysokiej rangi, do tego w Polsce. Nie startuję tam za karę! Poważnie podchodzimy do tematu, celujemy z formą właśnie na koniec marca i potem na początek sierpnia – czyli na maraton na igrzyskach. PZLA wspiera mnie teoretycznie od stycznia 2020 roku i budżet na rok 2019 był już rozpisany. Ale już teraz dzięki dobremu kontaktowi z szefem bloku wytrzymałości PZLA udało się sfinansować częściowo mój obóz w Alamosie, byłam też wczesną jesienią na obozie w Olhos de Agua w Portugalii.
A potem jak ma wyglądać wsparcie związku?
To mają być dwa obozy klimatyczne po 21 dni plus trzy obozy krajowe – moje i trenera. Postawimy znowu na Kolorado, od dawna już wybieramy to miejsce i jest sprawdzone (o treningu w Alamosie rozmawialiśmy z Karoliną w tym roku w kwietniu – przyp. red.). Wyjazdy będą tak naprawdę trochę dłuższe niż 3-tygodniowe, ale te dodatkowe dni już pokryjemy z własnej kieszeni. Taki układ jest dla nas w porządku. Dotychczas szkoliłam się sama, więc każda pomoc finansowa to dla mnie wielka rzecz. W Alamosie nie ma hoteli ani wielkich ośrodków, więc wynajmujemy apartament, gotujemy sobie sami, tym razem byliśmy tu też z naszą córeczką Tosią – to nam odpowiada.
No w sumie, jak nigdy nic nie dostawałaś, to teraz wszystko cieszy?
Wiesz, ja też nie jestem wymagającą osobą. Wolałam też zapłacić za coś sama, niż tracić czas i energię na jakąś niefajną współpracę, np. za parę butów. Zawsze też w przeszłości dostosowywałam się do ustalonego minimum na jakąś imprezę i nie narzekałam, że było akurat dla mnie zbyt wymagające.
Wróćmy do półmaratonu na MŚ. Jedziesz tam jako najszybsza zawodniczka w polskiej historii, choć Twój rezultat z Poznania z 2017 roku nie został ze względów proceduralnych – a konkretnie nieobecności delegatów PZLA – uznany jako rekord Polski (na zdjęciu powyżej Karolina na podium tamtej imprezy – przyp. red.). Po dwóch latach, rozpamiętujesz tamtą sytuację?
Rekordzistką Polski w półmaratonie już byłam, choćby w 2011 roku, potem znowu nie byłam. To nie jest jednak tak, że ja zbieram tytuły, czy medale mistrzostw Polski. Mam ich zresztą niewiele. Zawsze wolałam być na przykład dziesiąta w Walencji, niż wygrać na mniejszej imprezie w kraju. Interesował mnie wysoki poziom sportowy, oczywiście na miarę moich możliwości. Na pewno na początku po Poznaniu było u mnie rozgoryczenie – w końcu brałam udział w dużej imprezie, na której organizator nie zabezpieczył podstawowych tematów. Ale wiesz, niezależnie od wszystkiego, ja pobiegłam rzeczywiście 1:09:53 – na dużej imprezie, na atestowanej trasie. Był zresztą zapis filmowy z całego mojego biegu. Taki wynik mam w bazie IAAF i tym wynikiem się posługuję, gdy wysyłam swoje życiówki do organizatorów imprez na świecie. Malutki niedosyt pozostaje, że rezultatu nie ma w tabelach historycznych, bo było nie było – jestem pierwszą kobietą w Polsce, która złamała 70 minut. Oczywiście chciałabym łamać 1:09 (śmiech)…
I to jest cel na Gdynię?
Kuba, to może dziwne i śmieszne, ale my nigdy w tych naszych przygotowaniach tak ściśle nie celowaliśmy w jakiś wynik. Robiłam swoją ładującą robotę w górach i dopiero na zawodach można było określić efekt tej roboty.
No tak, wspominałaś o tym kiedyś w naszej rozmowie, że odcinki tempowe w Alamosie są naprawdę wykonywane na krótkich odcinkach, niezbyt typowo dla maratońskich szkół z wielkim kilometrażem i np. długimi trzydziestkami.Tak, lepiej w moim wypadku zachować spokój, nie napalać się. W przeszłości taka praca oddawała mi często coś, czego się nie spodziewałam. Może tylko przed pobiciem rekordu Polski na 10000 m (31:43.51 – przyp. red.) było kilka treningów na tyle szybkich, że nawet trochę baliśmy się, że są za mocne. Teraz jednak robimy tak jak zawsze. A jeśli będzie zdrowie „mechaniczne”, powinno być w porządku. Nawet mimo mojego rocznika.
Jaki masz kalendarz startów przed wiosenną Gdynią?
W marcu już nie będę startowała, zjadę na półmaraton do Polski niemal prosto z Alamosy. Za to teraz, pod koniec roku, czekają mnie biegi, na których chcę się „wystrzelać” sportowo. Już 29 grudnia biegamy pod Paryżem Corrida Pédestre Internationale de Houilles na 10 km, potem 31 biegam we Włoszech w Bolzano 5-tkę. Krótka przerwa i 12 lub 13 stycznia mam mocną dyszkę w Walencji. Jeszcze zostaną jakieś dwa więcej starty… Chcemy potem zaczynać przygotowania niemal od zera i spokojnie budować dyspozycję na Gdynię. A przy okazji przetestować nogę. W lecie zmagałam się z zerwaniem mięśnia płaszczkowatego i trochę brakuje mi startów.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.