17 listopada 2010 Redakcja Bieganie.pl Sport

„Najlepsze jeszcze przed nami” – Bartek Nowicki i Mateusz Demczyszak


2191 540 1a


Dla obu ten rok był pełen zmian. Zmian – jak zgodnie twierdzą – na lepsze. Bartek Nowicki, tegoroczny srebrny i brązowy medalista Mistrzostw Polski, nie tylko stał się singlem, ale i rozstał się z trenerem Robertem Leszczyńskim. Mateusz Demczyszak błysnął w sezonie na dystansie 1500 m, zajmując na Mistrzostwach Europy w Barcelonie ósme miejsce, tym samym zdzierając z siebie łatkę przeszkodowca. Sukces biegowy połączył z osobistym – latem zmienił stan cywilny. Co mają ze sobą wspólnego Nowiki i Mati? Okazuje się, że sporo…

Na tegorocznych Mistrzostwach Polski dzielili razem podium na 1500 m – Mateusz na srebrnym, a Bartek na brązowym miejscu. Prócz tego, że znają się dobrych kilka lat, w sezonie często startowali i trenowali razem. Są żołnierzami i co tydzień można zobaczyć ich w oryginalnych mundurach (!) we wrocławskim Wojskowym Oddziale Gospodarczym na ul. Obornickiej. Ostatnio połączyło ich coś jeszcze – od miesiąca mają tego samego trenera – Marka Adamka.

TRENER

Często zmiana trenera ma pejoratywne skojarzenia. Wydaje się, że skoro zawodnik rezygnuje ze współpracy, to wiele spraw musiało pójść nie tak. Bartek od dziecka trenował z Robertem Leszczyńskim. Osiągnął z nim wiele. Sukcesy zaczęły się we wczesnym etapie jego przygody ze sportem. Jako junior młodszy na Mistrzostwach Świata wywalczył szóste miejsce. Dwa lata później pojechał bez minimum PZLA na Mistrzostwa Europy juniorów i przywiózł z nich … złoto! Przez kilka sezonów nazbierał wiele tytułów i medali Mistrzostw Polski i doszedł do wyniku 3.37.90 na 1500 m, ósmego w historii polskiej LA. Choć jego kariera przerywana jest poważnymi kontuzjami, to w tym roku do kolekcji medalowej dołożył srebro na 5000 m i brąz na 1500 m. Mimo tych sukcesów, czegoś mu brakowało. Postanowił zmienić coś w sportowej sferze życia – Trenera.

BARTEK :

Z trenerem Robertem znamy się wiele lat i oboje stwierdziliśmy, że coś w naszej współpracy się wypaliło, coś się skończyło. Robert to mój pierwszy trener, człowiek, który mnie wychował, nauczył wiele o sporcie, także profesjonalizmu. Mam dla niego wielki szacunek i wiele mu zawdzięczam. Mam nadzieję, że zostanie nadal moim przyjacielem i będzie mi tak dobrze życzył, jak ja jemu. Myślę, że Robert będzie się dalej rozwijał, nie tylko, jako trener, ale być może również, jako działacz sportowy. Sądzę, że ma spory potencjał, który na pewno wykorzysta.

Zmieniłem trenera na obecnego szkoleniowca kadry – Marka Adamka. Uważam, że jest dobrym fachowcem. Poza tym przyglądałem się treningowi Mateusza Demczyszaka i przekonało mnie to, że jest dobrze poukładany i przemyślany. Trener Adamek działa w klubie wojskowym WKS Śląsk, do którego należę. Widzę, że podchodzi do mojego biegania ze spokojem, nie czuję żadnej presji. Współpracujemy jeszcze krótko, ale wydaje mi się, że słucha swoich zawodników i jest otwarty, jeśli chodzi o konsultowanie treningu.

Bardzo ważne jest dla mnie to, że trenuję już od jakiegoś czasu w grupie z Matim, co na razie przynosi dobre rezultaty. Jest to początek nowej drogi, która, mam nadzieję, zakończy się sukcesem dla nas obojga. Jesteśmy już na tyle doświadczonymi zawodnikami, że mamy wyczucie do trenowania. Sądzę, że mimo najlepszego trenera- największą wiedzę o sobie posiadamy sami. Uważam, że wybrałem dla siebie najlepszą opcję, poza trenerem i kolegą, będę mieć wsparcie w wojsku we Wrocławiu.

Wspólnie z Mateuszem możemy osiągnąć wiele, a przede wszystkim dobrze pracować na treningach.

Jestem optymistą, jeśli chodzi o przyszły rok. Wiem, co zrobiłem w tamtym sezonie – budowałem swój potencjał.

Mateusz Demczyszak pod okiem Marka Adamka trenuje od początku, czyli od siedmiu lat. Mati zawsze wyróżniał się na Mistrzostwach Polski na dystansie 3000 m pprz, zdobywając medale w kategorii juniora i młodzieżowca, jednak  potrafił także zaskakiwać formą na krótszych dystansach. Na MMP w Słupsku w 2008 roku, wprawił 800-metrowców w osłupienie, zdobywając srebrny medal. W tym roku przygotowywał się do zrobienia minimum na ME w biegu przeszkodowym, ale  trzykrotnie poprawił „życiówkę” na 1500 m (ostatecznie: 3.38,72 ) i, mimo że do wskaźnika brakowało kilka dziesiątych sekundy, PZLA postanowił wysłać go do Barcelony. Tam, piorunującym finiszem, wdarł się do finałowej dwunastki i uplasował się na ósmym miejscu, choć bukmacherzy nie dawali mu szans. Współpraca z Markiem Adamkiem dobrze mu się układa, co roku zalicza progresję wynikową, którą ma nadzieję utrzymać, co najmniej do Igrzysk 2012 roku.  

MATEUSZ:

Trener Adamek potrafi czasem zafundować mocny trening i lubi „podkręcić śrubę”. Oczywiście zdarzają się małe spięcia, gdyż mamy inny punkt widzenia na różne kwestie. Jednak 7 –letnia współpraca z trenerem sprawia, że zawsze osiągamy kompromis. Plusów współpracy jest zdecydowanie więcej – ważne, że po tylu latach, notujemy progresję wynikową. Przecież, co roku poprawiam się na którymś z dystansów.

WOJSKO

Mateusz i Bartek są żołnierzami zawodowymi. Biegają dla armii, mają jak każdy żołnierz mundury i w każdy poniedziałek wypełniają obowiązki na tzw. rozprowadzeniach. Wojsko to odpowiedzialność. Bo, co by się stało, gdyby wybuchł konflikt zbrojny? Są świadomi powagi sytuacji, ale nie sądzą, że sportowcy zostaliby wrzuceni na linię frontu i traktowani jak mięso armatnie. Mogą się skupić na bieganiu. Mateuszowi w tym roku minie już piąta rocznica służby w wojsku. Bartek często korzysta z doświadczenia kolegi, które najczęściej przydaje się na sportowych imprezach wojskowych. Obowiązuje tam galowy strój, który nie jest łatwo założyć… Duma z przynależności do armii dociera do biegających żołnierzy w chwilach, gdy sukcesów gratulują im majorowie i generałowie. Powaga sytuacji objawia się przy prezentacjach umundurowanych zespołów, przy noszeniu polskiej flagi i orzełka na piersi.

MATEUSZ:

Naszym zadaniem jest zdobywanie punktów na Lidze, medali na Mistrzostwach Polski, na Mistrzostwach Świata Wojskowych. Nasza praca to trenowanie, często dwa razy dziennie.  Wojsko daje dobrą opiekę sportowcom. Mamy z tego pieniądze, oni rozliczają nas z wyników sportowych – za darmo nie dostajemy wypłaty. Musimy potwierdzać naszą formę konkretnymi wynikami, zapisanymi w regulaminie, są to np. miejsca w pierwszej ósemce na ważnych imprezach oraz obowiązkowo klasa mistrzowska. Bardzo lubię podróżować, interesuję się innymi kulturami. Dlatego szczególnie wspominam moją pierwszą większą imprezę w wojsku – Ogólnoświatową Olimpiadę Wojskową w Hyderabad. To była wycieczka życia. Chociaż jeśli chodzi o organizację zawodów, to trzeba przyznać, że Hindusi nie bardzo znają się na lekkiej atletyce. O swoim wyniku dowiedziałem się dwa dni po zawodach…

BARTEK:

Jesteśmy żołnierzami zawodowymi. Każdy z nas jest zainteresowany wojskiem, to nie jest tak, że trafiliśmy tu przez przypadek. Być może będziemy w przyszłości pracować w armii. Jesteśmy wdzięczni ludziom, którzy nam pomagają – naszemu majorowi Leszkowi Korszunowi i kapitanowi Zbyszkowi Stankiewiczowi, którzy organizują całą naszą służbę. Jesteśmy zobligowani do pewnych działań, np. chodzenia na tzw. rozprowadzenia, czyli w każdy poniedziałek w pełnym umundurowaniu musimy znaleźć się w swojej jednostce wojskowej, odbyć musztrę i dowiedzieć się o kolejnych zadaniach na przyszły tydzień. Ale tak naprawdę nasza praca polega na tym, że jesteśmy sportowcami.

Dodatkowy przepis wygląda tak, że wojskowe zespoły sportowe nie podpisują z zawodnikami dłuższych kontraktów niż 18 miesięcy. Co półtora roku współpracy jesteśmy oceniani i rozliczani z wyników. Mamy, więc co sezon „nóż na gardle”, bo wojsko może nie zechcieć przedłużać z nami kontraktu.

ACH TE KOBIETY!  – MIĘDZY SPORTEM A MIŁOŚCIĄ

Miłość to poważna sprawa. Wydaje się, że Mateusz traktuje ją dojrzalej niż Bartek. W lecie ożenił się z ukochaną Moniką. Mimo że jest twardym żołnierzem i walecznym biegaczem, z rozbrajającą szczerością i zakochanym głosem przyznaje, że jest bardzo szczęśliwy w małżeństwie. Bartek potwierdza, że Mateusz pasuje do swojej żony jak ulał. Sam o swoich miłosnych sprawach nie mówi otwarcie, bo jakiś czas temu rozstał się z narzeczoną. Choć ma powodzenie u kobiet i słabość do nich, to przyznaje, że jego największą miłością jest bieganie. „Za mundurem panny sznurem.” Zapytaliśmy chłopaków, czy ten mit to prawda. Bartek twierdzi, że na wrocławskim Rynku to powiedzenie się sprawdza i kobiety zahaczają o niego oko. Mateusz na dowód tego przywołuje wspomnienie o mocnym wrażeniu, jakie wywarł na żonie jego „męski” mundur.

MATEUSZ:

Jestem zakochany i szczęśliwy. Mam od trzech miesięcy żonę Monikę. Bardzo pozytywnie oceniam zmienienie stanu cywilnego. Monika jest moją opoką, pomaga mi we wszystkim i rozumie mnie. Sama kiedyś trenowała gimnastykę i lekką atletykę, ale wykluczyła ją ze sportu kontuzja biodra. Odkąd poznałem Monikę, moje wyniki sportowe w końcu ruszyły w dobrą stronę. Widzę, że mam spokój psychiczny. Zawsze mam z kim porozmawiać, żona jest moim przyjacielem, jest wszystkim.

BARTEK:

Generalnie, to nie mam stałej partnerki. Spotykam się z dziewczynami, randkuję, ale zauważyłem, że mam dużo więcej czasu i pasji dla sportu, kiedy jestem sam. Przemyślałem to i stwierdziłem, że chcę się od nowa zakochać… w lekkiej atletyce. Mam teraz taki okres w życiu. Nie jest to egoizm, chcę po prostu dobrze popracować nad sobą i bieganiem. Na dziewczyny będzie jeszcze czas. Na pewno się jeszcze zakocham, bo miłość jest piękna. Czekam na tą jedyna osobę, z którą chciałbym być na stałe.

2191 540 3
Bielsko Biała 2010, podium biegu na 1500m, od lewej: Mateusz Demczyszak (srebro), Marcin Lewandowski (złoto), Bartek Nowicki (brąz)

SUKCESY I PORAŻKI

Mateusz z pewnością jest jednym z objawień tego sezonu lekkoatletycznego. Przebojem wdarł się do najlepszej ósemki ME, jest autorem najlepszego w tym sezonie wyniku na 1500 m na listach krajowych. Dobrze zaprezentował się także na innej międzynarodowej imprezie, po raz pierwszy organizowanym Pucharze Interkontynentalnym. Startował tam na 3000 m z najlepszymi – Bernardem Lagatem, czy Tariku Bekele. Zajął dziewiąte, punktowane miejsce i pobiegł w wolnym biegu poniżej ośmiu minut.

MATEUSZ:

Udał mi się ten sezon. Mogę śmiało powiedzieć, że był życiowy dla mnie. Ósme miejsce w Barcelonie mnie satysfakcjonuje, marzyłem o finale. Poza tym, trenowałem do przeszkód. Coś w tym chyba jest, że ten trening, bogaty w siłę, bo przełożył się na dystansie 1500 m.

Na MP przed biegiem dowiedziałem się, że dostaję „dziką kartę” na ME w Barcelonie. Byłem wdzięczny PZLA  za tę decyzję, ale gdybym wiedział o niej wcześniej, to mógłbym w spokoju trenować do imprezy w Sankt Moritz. Kto wie, może byłbym jeszcze wyżej na ME.  Czułem, że w Barcelonie, w eliminacjach, brakowało mi przetarcia, bo od MP nie miałem żadnego startu, a na obozie robiłem tylko treningi tempowe.

Mistrzostwa Europy to wspaniałe doświadczenie, dużo się nauczyłem. Eliminacje określiłbym słowami: największy stres w mojej karierze zawodniczej! Od rana chodziłem z kąta w kąt, myślałem, co to będzie i co tu zrobić, aby przebrnąć eliminacje. Przeprowadziłem swój stały rytuał – posiłek pięć godzin przed startem, a przed rozgrzewką wypiłem kawę. Stolica Katalonii od tamtego momentu zawsze będzie mi się kojarzyć z niesamowitym dopingiem, niepowtarzalną wrzawą kibiców z całej Europy – to robiło wrażenie na stadionie. Z biegu eliminacyjnego byłem zadowolony, zwłaszcza z finiszu. Przez cały dystans czułem się, jak w transie, dopiero dzwonek na ostatnim kole uświadomił mi, że muszę „zmienić przerzutkę” i zacząć mijać przeciwników. Jak oglądam ten bieg, to na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Finał był inny, bo presja opadła. Wiedziałem, że chcę dać z siebie wszystko i sądzę, że udało mi się tego dokonać. Ostatnie 400 metrów przebiegłem poniżej 53 sekund, nie mogłem już szybciej.  Może teraz rozegrałbym inaczej ten bieg taktycznie…

Choć Bartek zainwestował w swoje przygotowania do sezonu z własnej kieszeni, trenując na obozie wysokogórskim w USA, to w tym sezonie musiał uznać w kilku starach wyższość młodszego kolegi. Nie udało mu się wypełnić wskaźnika PZLA na ME, tę porażkę osłodził sukcesami na najważniejszej imprezie w kraju. Choć w swoim biegowym CV nie może jeszcze wpisać udziału w najważniejszych seniorskich imprezach, to wierzy, że jego najlepszy czas jeszcze przyjdzie.

BARTEK:

Nie jestem do końca zadowolony z tego sezonu, ale widzę tez dużo plusów. Udało mi się zdobyć dwa medale MP, biegałem na przyzwoitym poziomie i co ważne – szybciej niż przed sezonem olimpijskim, w którym poprawiałem rekordy życiowe. Przyznam, że mam pewien komfort psychiczny, bo w ciągu ostatnich siedmiu lat, miałem trzy lata wyłączone z treningu przez kontuzje.

Nikt nie dał mi nigdy szansy na pojechanie na seniorską imprezę bez minimum. Gdy dostałem taką „dzika kartę” za juniora – przywiozłem z ME złoty medal. Do kwalifikacji na ostatnie Igrzyska zabrakło mi sekundy. Nie mówię, że przywiózłbym z Pekinu medal, ale na pewno zdobyłbym doświadczenie. Udowadniałem na imprezach, typu Puchar Europy, że umiem odegrać rolę i „namieszać” w peletonie zawodników. Nigdy nie byłem na większych imprezach tłem.

Z drugiej strony nie jestem rozżalony – taki jest sport. Mam dobre „życiówki”, które są przepustkami na niezłe mitingi. Mogłem dwa razy jechać na HMŚ, gdyż posiadałem minimum, ale zrezygnowałem z tego, bo szkoliliśmy się pod sezon letni. Nie żałuję tego. Uważam, że ci, co nie pozwolili mi jechać np. na Igrzyska, to zrobili sobie większą krzywdę, niż mi. Nie dano mi po prostu szansy, ale nie lubię podkręcania jakiejś atmosfery żalu, czy nienawiści. Jestem cierpliwy i optymistycznie nastawiony. W przyszłym sezonie jest zupełnie nowe rozdanie kart i nikt się nie będzie zastanawiał nad tym czy ktoś miał medal, czy był w finale. Na bieżni młodzi nie będą mieć szacunku do starszych zawodników i na odwrót, każdy będzie wierzył w swoje możliwości, a nie kalkulował i liczył na szczęście. Wiem, że mój potencjał jest wielki, a najlepszy czas jeszcze przede mną. Właśnie nadchodzi!

NAJLEPSZE STARTY

Najlepiej rozmawiać o plusach i przyjemnych sprawach, dlatego poprosiliśmy chłopaków o wybranie swojego „podium startów”. Są to biegi, które będą dobrze wspominać, bo zdobyli na nich nowe doświadczenia i przełamali pewne bariery.

BARTEK:

Bardzo dobrze będzie mi się kojarzyć start na Drużynowych ME w Bergen. Wykazałem tam pełen profesjonalizm i walkę. Byłem piąty, choć do drugiego na mecie zabrakło tylko 15 setnych. Nie ukrywam, że byłem zainspirowany startem Mateusza, który poprzedniego dnia był czwarty.  Za udany uważam też bieg na 800 m w Warszawie, gdzie w biegu prowadzonym przez Adama Kszczota, uzyskałem za nim 1.47. Przed tym startem byłem prawidłowo rozluźniony i zmotywowany, bo odbyłem z kolegą Michałem Bernardellim bardzo długą, dopingującą, męską rozmowę… Trzeci udany start to udział w Biegnij Warszawo, organizowanym przez KB Sporting Międzyzdroje. Miałem okazję przebiec się w masowym biegu. Dla mnie – jako profesjonalnego biegacza, ciekawie jest przyjrzeć się rywalizacji na poziomie amatorskim, uważam, że Bogusław Mamiński zrobił fantastyczna robotę dla rozwoju naszej dyscypliny wśród biegaczy amatorów.

MATEUSZ:

U mnie plebiscyt ten wygrywa z pewnością bieg finałowy na ME. Bardzo miło wspominam także swój start w Dessau, gdzie w pierwszym starcie na 1500 m złamałem wyraźnie barierę 3.40 i zająłem trzecie miejsce, tuż za czarnoskórymi biegaczami. Kolejne udane zawody to Puchar Interkontynentalny, na którym zdołałem, mimo małego urazu i niełatwego biegu, zapunktować dla reprezentacji Europy. Krótko mówiąc – super doświadczenie.

IDOLE

Wielu biegaczy do sportu wkroczyło dzięki wzorom dawanym przez znakomitych światowych sportowców. To oni zarażali ich pasją do przekraczania własnych barier, zachęcali do trenowania swoimi imponującymi zwycięstwami, radością i satysfakcją, płynącą z uprawiania sportu. Nasi milerzy także mają swoich idoli, którzy inspirują ich do biegania i walki.

MATEUSZ:

Jest wielu doskonałych biegaczy, którzy mi imponują, ale najważniejszym z nich jest dla mnie z pewnością Haile Gebrselassie. Podziwiam w nim to, że na każdych zawodach, czy to na bieżni, czy szosie jest zawsze uśmiechnięty. Nawet po jego oczach widać, że kocha biegać. Królował i myślę, że jego rekord świata w maratonie będzie królować nadal.

BARTEK

Wielu biegaczy za swój wzór stawia słynnego i doskonałego Hichama El Guerrouja. Jest to trochę oklepane wśród lekkoatletów. Ja mam innego idola. Jestem fanem kolarstwa i choć za największego w tej dziedzinie uznaje się Lance’a Armstronga, to mnie inspiruje włoski kolarz Mario Chipollini. Prócz tego, że był niesamowicie walecznym sportowcem, to miał cechy showmana. Umiał się doskonale zaprezentować przed publicznością. Słynął z tego, że, jako jedyny ze stawki ubierał się w oryginalne stroje startowe, np. w kolorach zebry czy osy. Jest dzięki temu jedyny w swoim rodzaju. Podoba mi się to. Marzy mi się taki znak rozpoznawczy, jak np. unikalny na skalę światową strój startowy, który nosiłbym tylko ja.

PATENTY NA ZAWODOWSTWO I PRZYSZŁOŚĆ NA BIEŻNI

W sezonie 2010 obaj odkryli w sobie potencjał na dystansach, których wcześniej nie mogli nazwać koronnymi. Bartek na dłuższym – 5000 m, a Mateusz na krótszym 1500 m. Podkreślają, że mają zdrowy dystans do biegania, dzięki temu, że posiadają różne pasje. Rzadko można zobaczyć ich w komercyjnych startach w biegach ulicznych. Nie są ich przeciwnikami, bo lubią zarobić. Twierdzą jednak, że nie rozdrabniają się, wolą skupić sie na zawodach na bieżni, na które są szkoleni z pieniędzy PZLA, i wojska. Bieganie na ulicy różni się techniką i jest bardziej kontuzjogenne niż na tartanie. Podopieczni trenera Adamka mają priorytety na bieżni, więc wolą nie ryzykować. Poprosiliśmy ich o zdradzenie kilku patentów na zawodowstwo i planów na przyszły sezon.

BARTEK:

Każdy ma swój sposób na relaks przed startem. Najważniejsze jest żeby wyciszyć się przed startem, poczuć się po prostu dobrze z samym sobą, uwierzyć w swoje możliwości. W moim przypadku rozbudzić w sobie „instynkt zabójcy. Położyć się, zamknąć oczy i wyobrazić sobie bieg.

Na pewno będę chciał startować na 5000 m, może 10000 m. Będę się „wydłużać”, spodobały mi się biegi długie. Chciałbym zaistnieć na tych dystansach. Zawsze z trenerem Leszczyńskim przechodziliśmy z objętości w jakość – nigdy odwrotnie. Polecam tę zasadę każdemu. Chodzi tu o to, aby we wczesnym okresie przygotowawczym biegać dłuższe odcinki tempowe, np. ja robiłem dwójki po 6 minut w kwietniu. Niektórzy zawodnicy biegają szybciej i są w dalszej części sezonu wypłukani z bodźców.

MATEUSZ:

W treningu chodzi też o to, aby wytrenować także swój schemat zachowań przed startem. Przed biegiem masz być w stu procentach zrelaksowany, pewny siebie, trzeba uwierzyć, że to jest ten dzień. Jak ma się formę to jest łatwiej to osiągnąć. Każdy ma swoją receptę na dobry start. Ja swojej nie zdradzę 😉

Trochę irytuje mnie ta łatka przeszkodowca, którą mi przypięto, choć w sumie nie powinienem się dziwić. Od juniora biegam na tym dystansie, udało mi się nawet zdobyć piąte miejsce na ME juniorów. Denerwują mnie też trochę kalkulacje, z których wynika, że skoro biegam na 1500 m poniżej 3.40, to na 3000 m pprz powinienem rozmienić 8.15. Możliwe, że nie jestem stworzony do biegania przeszkód, kto wie, być może powinienem biegać na 5000 m. Na razie jestem skupiony na dystansie 1500 m i to mi pasuje. Zamierzam poprawiać się na krótszych dystansach, np. na 800 m, 1000 m. Może na tym dystansie odkryję potencjał? Myślę, ze powinienem nadal robić trening, który stosowałem do przeszkód – czyli duża objętość i siła biegowa w okresie przygotowawczy – ale dodać też do tego trening szybkościowy.

2191 540 2

RYWALIZACJA CZY PRZYJAŹŃ

Znają się jak łyse konie. Mieszkają ze sobą na obozach od lat. Widzą się na treningach, bieżni. No właśnie, jak pogodzić przyjaźń i rywalizację? Bo zawsze tylko jeden z nich może być lepszy. Gdy biega się na wynik, to starają się sobie pomagać. Nie zawsze jednak im to wychodzi…

BARTEK

Ludzie się zastanawiają, myślą, że między zawodnikami jest jakaś zawiść, czy nawet nienawiść. Mieszkałem z wieloma chłopakami na obozach, z Mirkiem Formelą, Irkiem Sekretarskim, Marcinem Lewandowskim, Adamem Kszczotem. Potem stajemy razem na linii startu, ale do momentu rozgrzewki gadamy o wszystkim, atmosfera jest luźna i przyjemna. Potem myślimy o biegu i skupiamy się na swoim wyniku.

Jest tak, że czasem niechcący kogoś popchniesz, czy podepczesz w trakcie biegu. Na tegorocznych MP na 5000 m biegłem za Arturem Kozłowskim. „Kozi” wkurzał się na mnie, bo niechcący go kopałem. Nawet zaczął mi liczyć te kopniaki. W końcu udało mi się go wyprzedzić i przestałem mu „przeszkadzać”. Przybiliśmy sobie piątkę po biegu i nie chowaliśmy żalu, choć zapytałem, ile razy go zahaczyłem – wyszło pięć. Wynikało to z tego, że on ma krótszy, a ja dłuższy krok biegu. Mam nadzieję, że się nie obraził na mnie. Ciekawe tylko dlaczego już do mnie nie dzwoni? 🙂

Czasem też jest tak, że przed biegiem zakładamy jakąś współpracę z kolegami. W tym roku biegłem z Mateuszem na 3000 m i mieliśmy się zmieniać na prowadzeniu. Jednak, po wystrzale startera, od początku czułem niemoc i jedyna myśl, jaka utrzymywała mnie w biegu, to właśnie trzymanie się pleców Mateusza. Nie chciałem z nim przegrać, a jeśli już – to niewiele.  Fatalnie mi się biegło. Potem trener miał trochę pretensje, ale Mateusz mnie zrozumiał. Choć często przed biegiem nastawienie może być bojowe – w trakcie można się rozczarować.

MATEUSZ

Jesteśmy rywalami na bieżni. Walka jest fair-play. Na co dzień lubimy się, ale na bieżni ostro walczymy. To, że Bartek będzie ze mną trenować, na pewno mi pomoże. Już miałem dość trenowania samemu. Jesteśmy na podobnym poziomie. Będziemy sobie nawzajem pomagać. Jeśli któryś z nas będzie miał gorszy dzień, to drugi go wspomoże. Taka współpraca na pewno da owoce w postaci dobrego wyniku w przyszłym sezonie.

SZKOLENIE W PZLA

Kontrowersje wokół szkolenia PZLA będą chyba zawsze. Polak lubi ponarzekać, choć w przypadku biegów długich w Polsce, wydaje się to uzasadnione. Bo, aby liczyć się w czołówce europejskiej np. na 5000 m, trzeba biegać w granicach rekordu Polski (13.22). Od lat żaden zawodnik w kraju nie zbliżył się do tego wyniku. Spytaliśmy chłopaków, co sądzą na ten temat.

MATEUSZ

Mieliśmy mocną grupę biegaczy, jednak została ona rozbita, bo chłopaki wypadli z szkolenia kadrowego. Arek Gardzielewski, który musiał pożegnać się z kadrą, nie miał więc wyboru i zarabia na biegach ulicznych. Sądzę, że w systemie szkolenia jest błąd, powinien wyglądać trochę inaczej, bo gdy tylko powinie się komuś noga – dostanie kontuzję, albo ma słabszy sezon, to jest usuwany ze szkolenia. Taka osoba powinna dostać raczej wsparcie i kredyt zaufania. PZLA rezygnuje z zawodników, którzy coś osiągnęli, na rzecz większej grupy młodych zawodników. Młodzi biegacze powinni mieć jak najlepsza drogę rozwoju sportowego, lecz nie kosztem usuwania z kadry sprawdzonych zawodników.

BARTEK

Jestem dobrym przykładem tego systemu. Miałem zapewnione szkolenia przez prawie sześć lat, co pozwoliło mi się sportowo rozwinąć. Złapałem jednak w jednym sezonie kontuzję i wtedy, choć wiedziano o tym, wyrzucono mnie z kadry. PZLA wolał szkolić młodszych juniorów, biegających na poziomie  3.45-48, niż pomóc seniorom. Jestem za tym, aby szkolenie było szerokie. Niestety związek chyba nie może sobie na to pozwolić ze względów finansowych, nie wiem tego dokładnie, mogę się tylko domyślać. W tej chwili pieniądze idą na najlepszych, a warto byłoby zainwestować także w takich, którzy maja medale mistrzostw Polski i rokują nadzieje na dobre wyniki na poziomie Europejskim. Często brakuje naprawdę niewiele, aby osiągnęli wysoki poziom sportowy. Na przygotowania do tego minionego sezonu wydałem z własnej kieszeni ponad 10 tysięcy złotych, teraz powoli wychodzę z debetu.

Zaryzykowałem i zainwestowałem w siebie, bo liczę, że zarobię na siebie. To jest jak biznes, tu nie ma czarów – zaryzykujesz, zainwestujesz i odbijesz sie to będziesz szczęśliwy. Tam skąd pochodzę, z Polic, moi koledzy mówią: „Kto nie ryzykuje nie pije szampana” Teraz dostałem szkolenie z PZLA i wierzę w to, że w przyszłym sezonie się odkuję.

PRZYSZŁOŚĆ

Bartek i Mateusz to fajne chłopaki. Mają poczucie humoru, (szczególnie Bartek sypie dowcipami), są pracowici, młodzi i pełni optymizmu. Nie boją się przyszłości, wierzą w swoje możliwości. Co robiliby, gdyby nie biegali? Trudno im sobie to wyobrazić, ale mają w zanadrzu wyjście awaryjne.

BARTEK:

Jesteśmy młodzi, ambitni, skończyliśmy studia, mamy dużo pomysłów. Gdybym nie mógł biegać, to sądzę, że i tak zostałbym w sporcie. Może sprawdziłbym się, jako menager, działacz, czy nawet administrator obiektu sportowego lub może trener. Po siedmiu latach studiów w końcu zdobyłem tytuł magistra, ale nie żałuję, że moja edukacja się przedłużyła. Miałem czas, aby zobaczyć Afrykę, USA, Europę. Odkryłem w sobie potencjał i zdobyłem pewne doświadczenie, które na pewno zaprocentuje.

MATEUSZ:

Może byłbym kurierem i rozwoził paczki, czemu nie? A tak poważnie mówiąc, wsiąkłem już trochę w wojsko, więc może zdecydowałbym się tam zostać i służyć w armii. Na pewno ciągnęłoby mnie do trenerki. Fajnie byłoby organizować treningi dla osób starszych. Poradzę sobie w życiu, już sobie to udowadniałem wiele razy.



FORUM DYSKUSYJNE

Możliwość komentowania została wyłączona.