26 kwietnia 2014 Redakcja Bieganie.pl Sport

Meb Keflezighi – człowiek od przełamań


Amerykanie nigdy wcześniej nie potrzebowali zwycięstwa w maratonie bostońskim tak bardzo, jak w tym roku. Niebędący faworytem Meb Keflezighi dokonał niemożliwego. Spoglądając na jego metryczkę nie powinniśmy być jednak mocno zdziwieni – okazuje się, że to człowiek od zadań specjalnych. 

Wzruszający i emocjonujący zarazem finisz Meba podczas Boston Marathon 2014

Mebrahton, bo tak brzmi pełna wersja jego imienia pochodzi z Erytrei. Urodził się 5 maja 1975 roku w kraju ogarniętym wojną z sąsiadującą Etiopią. Był jednym z jedenaściorga dzieci i jak zdecydowana większość Afrykańczyków wychowywał się w skrajnej biedzie. W wieku 12 lat, po wcześniejszym pobycie we Włoszech (2 lata) wspólnie z rodziną wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i osiedlił się w San Diego w Kalifornii. To tam odkrył swój talent do biegania. Jednak w jego domu na pierwszym miejscu stawiano naukę. „Edukacja jest kluczem to życia i nic nie przychodzi łatwo” – mawiali rodzice Meba, za co jest im ogromnie wdzięczny. Wraz z rodzeństwem wstawał o 4.30, aby intensywnie uczyć się angielskiego. „Ludzie byli zszokowani, że my czarne dzieciaki potrafimy mówić po włosku, a nie po angielsku… powoli, powoli uczyliśmy się i zaadaptowaliśmy się do nowego otoczenia, choć początki nie były łatwe” – mówił Keflezighi.

Meb po raz pierwszy zetknął się z bieganiem na lekcji wychowania fizycznego, kiedy w wieku 13 lat przebiegł milę w 5 minut i 20 sekund. „Teraz potrafię biec 4:54 na każdą milę w maratonie” – śmieje się. Wówczas jeszcze nie miał pojęcia jak wielkich rzeczy dokona w barwach Stanów Zjednoczonych. W 1990 roku dostał się do reprezentacji San Diego High School w biegach przełajowych i poprawił swój czas na dystansie mili do 4:22 min. Trzy lata później wygrał mistrzostwa Kalifornii na dystansach 3200 i 1600 metrów. Dzięki tym sukcesom w 1994 roku uzyskał stypendium na UCLA i rozpoczął karierę uniwersytecką.

Z roku na rok Meb robił systematyczne postępy i wydłużał dystanse. W 1997 roku zdobył cztery tytuły mistrza NCAA, wygrał na 5000 metrów w hali, 5000 i 10 000 metrów na stadionie oraz w przełajach. W 1998 roku po 11 latach w USA otrzymał obywatelstwo Stanów Zjednoczonych i rozpoczął swoją profesjonalną karierę zrzekając się startów w barwach uczelni. Jak zaznacza przez pierwsze lata zarabiał około 30 tysięcy dolarów rocznie. Mimo tego chciał ukończyć studia. „Nie chciałem być sportowcem, który nigdy nie ukończy szkoły” – mówi i dodaje – „rodzice wyemigrowali po to, abyśmy mogli się uczyć, a nie biegać”. Cel osiągnął w 1999 roku i wówczas mógł się już w pełni oddać się biegom długim. Udało mu się spełnić swoje pierwsze sportowe marzenie – zakwalifikował się do reprezentacji olimpijskiej i wystąpił w Sydney na dystansie 10 000 metrów. Zajął 12. miejsce walcząc z rywalami i grypą.

1.jpg

Zdjęcie pochodzi z profilu Meba na Facebooku  (https://www.facebook.com/MarathonMe)

Przysłowie „co cię nie zabije, to cię wzmocni” sprawdziło się w przypadku Meba. W 2001 roku ustanowił rekord USA w biegu na 10 000 metrów uzyskując 27:13,98 min. Swoją „życiówkę” poprawił aż o 40 sekund. Później przyszedł debiut maratoński (2002) w Nowym Jorku, na którym Meb zajął 9. miejsce z rezultatem 2:12:32. Jego celem stały się igrzyska w Atenach. Minimum (2:12) wypełnił rok później na trasie w Chicago zatrzymując zegar na 2:10:03.

Szczęśliwy do sześcianu

Choć rekord życiowy Meba można określić jako dość przeciętny na igrzyskach jak przystało na Amerykanina (ich postawa jest zawsze taka sama, jadą by wygrywać) zdobył srebrny z czasem 2:11:29. Byłby zapewne na trzeciej pozycji, jednak na prowadzącego na 35. kilometrze Brazylijczyka Vanderlei de Limę rzucił się kibic. Poobijany i zszokowany maratończyk spadł ostatecznie na najniższy stopień podium. Keflezighi przełamał wówczas pierwszą serię amerykańskich niepowodzeń w maratonach, które przecież tak wypromowali. Był pierwszym reprezentantem USA od czasów Franka Shortera, któremu udało się stanąć na olimpijskim podium. Shorter zwyciężył w 1972 roku w Monachium, a cztery lata później w Montrealu był 2.

Limit szczęścia nie został jeszcze wówczas wyczerpany, bowiem 2 miesiące później Meb ustanowił rekord życiowy na trasie maratonu w Nowym Jorku mijając linię mety z czasem 2:09:53. Jakby tego było mało, poznał również swoją przyszłą żonę Yordanos Asgedomę (poślubił ją rok później), która urodziła mu później trzy córeczki.

Drugie przełamanie

Keflezighi miał teraz kolejny cel – wygrać Boston Marathon. W 2006 roku przypuścił swój pierwszy atak, ale wymęczony zabójczym tempem (1:02:44 półmetek) dobiegł jako trzeci minimalnie poniżej granicy 2:10. Niedosyt pozostał i przez długie lata nie udało się marzenia zrealizować. Kariera biegacza rodem z Erytrei wyhamowała. Pojawiły się problemy zdrowotne, nieudane kwalifikacje do igrzysk w Pekinie i myśli, aby zakończyć karierę. Na szczęście dla Amerykanów Meb postanowił trenować dalej i w wieku 34 lat po raz kolejny zapisał się na kartach historii, a właściwie na liście zwycięzców NYC Marathon 2009! Ostatnim amerykańskim zwycięzcą w Central Parku był Alberto Salazar. Od jego ostatniego z trzech triumfów minęło aż 28 lat, Meb wreszcie odwrócił klepsydrę i Amerykanie mogą odliczać od nowa.

Trzecie przełamanie

Jedno ze sportowych marzeń wciąż jednak nie zostało spełnione – Boston. W 2010 był tam piąty i dopadła go kontuzja. Mimo upływu lat trenował i ustanawiał rekordy życiowe. Najpierw na trasie w Nowym Jorku (2:09:13), później w Houston (2:09:08). Z doskonałej strony zaprezentował się także na igrzyskach w Londynie, gdzie zajął czwarte miejsce. Wreszcie przyszedł rok 2013 – tragiczny dla biegaczy, całej lekkiej atletyki. To, co wydarzyło się 15 kwietnia podczas 117. edycji Boston Marathon wstrząsnęło całym światem. Meb oglądał bieg z trybun przy mecie, i opuścił to miejsce na 5 minut przed wybuchem bomby. Jego brat, który także dopingował podopiecznych fundacji Keflezighi’ego był nieopodal. „ Nie wiedzieliśmy, co robić. Po prostu płakaliśmy” – mówił o tamtych wydarzeniach.

Meb jest typem sportowca, którzy dziennikarze i eksperci lubią najbardziej – chętnie opowiada o swoim treningu i, co znamienne, rozumie go. Niczego nie ukrywa. Jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych.

Wspomnienia i łzy powróciły rok później. Kiedy Meb Keflezighi samotnie wbiegał na metę 118. Boston Marathon i wygrał po raz pierwszy od 1983 roku (triumf Grega Meyera). Amerykanie potrzebowali tego zwycięstwa jak nigdy wcześniej i Meb to zwycięstwo im dał. „Boston Strong, Boston Strong, Meb Strong, Meb Strong” – powtarzał sobie w duchu przez cały bieg jak mantrę. Słowa napędzały go do walki i zwyciężył, aby oddać hołd 8-letniemu Martinowi Richardsowi, który zginął w zamachu rok wcześniej. Na mecie popłakał się wraz z bratem, lecz tym razem jak obaj mówili, były to łzy szczęścia. I tak Meb Keflezighi zapisał się na kartach historii biegów maratońskich po raz trzeci. Czy ostatni? Dowiemy się już wkrótce, jednak pewne jest jedno – zostanie zapamiętany na długo po zakończeniu swojej biegowej kariery.

Źródła:
marathonmeb.com, USA Today, iaaf.org

Możliwość komentowania została wyłączona.