Jeśli zastanawiasz się czy powinieneś znać tytułowego sportowca, to powiem tylko, że świat jeszcze o nim nie usłyszał. Choć w zasadzie, jeśli czytasz te słowa, to właśnie usłyszał.
Martin to 19-latek, i podobnie jak Eddah wspomniana tutaj jakiś czas temu (przejdź do artykuły:
Eddah, esencja Kenii), jest jednym z biegaczy, których poznaliśmy, będąc w Iten. Rzuca się w oczy, bo jest dość wysoki (ok. 190 cm wzrostu) no i szybko biega. Trenuje dystans 800 m. Brał udział w zawodach na 3 km na zakończenie naszego obozu biegowego, ale przebiegł tylko początkowe okrążenia. Wtedy myśleliśmy, że jest pacemakerem, ale on po prostu lubi biec z przodu. W wypadku naszych zawodów był raczej niezłym „troublemakerem”, bo raz że niesamowicie popędził grupę biegaczy, a dwa że nam wszystkim przysłowiowe szczęki opadły na widok takiej pogoni i nikt w końcu nie umiał odpowiedzieć na pytanie, ile okrążeń zostało do końca biegu..
Historia Martina jest pewnie podobna do innych kenijskich opowieści o młodych chłopakach, u których zauważono oznaki talentu i którzy teraz za wszelką cenę chcą być sławnymi biegaczami. Ta „wszelka cena” to zarzynanie się ciężkim treningiem, jakiego nie powstydziłby się chyba najtwardszy komandos. W zasadzie Martin miał zostać żołnierzem. Jako pierworodny (ma jeszcze dwie siostry) mógł wspomóc rodzinę, zaciągając się do Kenijskiej Armii. Kiedy przyszedł czas poboru, kandydaci byli poddani różnym konkurencjom sprawnościowym. Odbył się między innymi bieg na 8km. Martin zajął 5 miejsce i jakiś trener powiedział mu, że jeśli potrenuje więcej, to może być dobrym biegaczem. Rodzice stwierdzili, że chłopak ma talent i w ten sposób Martin przyjeżdża z odległego o jakieś 300 km Nairobi do Iten. Trenuje z innymi i jak najczęściej stara się brać udział w zawodach – średnio co 3 tygodnie. Początki są jednak bardzo trudne.
5 Kwiecień – zawody w Nakuru oddalonym o 170 km od Iten: Bieg na 800 m. Martin zaraz po starcie niestety potyka się i upada. Nie ma już szans na wynik. Jest załamany. Nie poddaje się jednak i ostro wznawia treningi. Za kilka dni dostaje gorączki. Zapewne na skutek osłabienia organizmu niedawnym stresem. Mówi, że jest zawiedziony, bo z powodu gorączki nie może podkręcić tempa. W końcu tak źle się czuje, że idzie do lekarza. Diagnoza – malaria. Martin kilka dni musi przeleżeć w łóżku, bo jest za słaby na bieganie, ale jak tylko ma się trochę lepiej, wychodzi na trening. Dość szybko odzyskuje siły.
26 Kwiecień – zawody w pobliżu Iten. Martin biegnie 800 m w czasie 1:53.67 zajmując 5 miejsce. Bardzo się cieszy, że tym razem się nie przewrócił. Ktoś mówi mu, że musi popracować nad utrzymaniem tempa. Martin ma w zwyczaju biec pierwsze okrążenie zawsze na pierwszej pozycji i w ten sposób bardzo rzuca się w oczy. Jakiś trener mówi mu, że nieźle biega, ale chyba za mało je. Chłopak zapewne nie wygląda zbyt dobrze po niedawno przebytej chorobie..
Rezultat zawodów jednak dodaje mu skrzydeł do pokonywania samego siebie na kolejnych treningach.
Pewnego dnia, biegnąc w terenie, dołącza do grupy trenujących maratończyków. Robią właśnie swój „słynny” kenijski trening „1hr10mins”. Jeden z nich próbuje przez jakiś czas biec z Martinem, jednak nie udaje mu się utrzymać tempa i po skończonym biegu pyta go, jaki dystans trenuje. Martin mówi że 800 m. Maratończyk na to: „Wiedziałem! Twoje tempo cię zdradziło. Jeśli na świecie nie ma talentów biegowych, to świat się myli. Stary, jak będziesz tak trenował, jestem pewny, że pokonasz Rudishę i będziesz naprawdę wielkim sportowcem!” Martin jest wyraźnie poruszony. Mówi, że to najbardziej pokrzepiające słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał od innego kenijskiego biegacza.
17 maj – 800 m w Nairobi – na 8 startujących zawodników Martin zajmuje 5 miejsce z czasem 1:51.23. Naturalnie pierwsze okrążenie biegnie w odległości jakichś 2 metrów przed innymi, czym jak zwykle zwraca uwagę. Za dwa dni Martin znów jest w Iten i powraca do swoich treningów. Mama nie pozwala mu zostać dłużej w domu. Jest chyba jego najsurowszym trenerem. Po prostu wierzy w talent swojego syna.
31 maj – lokalne władze Rift Valley (prowincji w której znajduje się Iten) zarządzają zawody na zakończenie sezonu, które mają wyłonić młode talenty do drużyny narodowej. Bieg odbywa się na dobrze nam znanym Kamariny Stadium (na wysokości 2400 m n.p.m.). Intuicja podpowiada Martinowi, żeby tym razem pobiec dystans 400 m. I to był chyba dobry pomysł. Martin zajmuje 3 miejsce z czasem 49 sekund. Zwycięzca ma 47 sekund. Mimo, że teoretycznie do drużyny narodowej są powoływani zawodnicy z pierwszych trzech miejsc, na drugi dzień okazuje się, że Martina nie wybrano. Mówi, że w tych eliminacjach zazwyczaj panuje korupcja i akurat z jego biegu został wybrany inny „faworyt” zamiast niego. Bardzo często jest tak, że młode talenty są odsuwane na korzyść jakichś innych sportowców. Wynika więc, że w Kenii talent i ciężki trening nie są aż tak prostą drogą do sukcesu. To taki trochę bieg przez płotki a często przez wysokie mury. Martin jest więc zawiedziony, tym bardziej, że jego tata poradził mu wracać do domu. Nie wierzy w niego tak jak mama. Chłopak wie, że gdy wróci, nie będzie mógł odpowiednio trenować i dlatego z całych sił przekonuje tatę, żeby jeszcze został w Iten do kolejnego sezonu. Czuje jakby zawiódł swoją rodzinę, mimo tego a może właśnie dlatego, że urodził się jako pierwszy i jedyny syn ; tata nie wierzy, że pewnego dnia Martin może być mistrzem. Tymczasem udaje mu się pozostać w Iten. Na FB zamieszcza komentarz : „Droga do sukcesu jest wciąż w budowie.”
Tak.. dopóki wojownicy pozostają na placu boju, walka trwa nadal…