Redakcja Bieganie.pl
Kuba Krause: Zacznijmy trochę od końca. Finałowy zbieg, ostatnie kilometry, prawie słychać już odgłosy Chamonix, ale jeszcze biegniesz w samotności. Jakie myśli pojawiały się wtedy w Twojej głowie?
Marcin Świerc: To było niesamowite. Ciężko to opisać. Z La Flegere zbiegałem spokojnie, trenowałem ten odcinek, i wiedziałem, że jestem tam szybki. Jeśli ktoś chciałby mnie tam dogonić, to poczułby tylko błoto na twarzy. Mega doświadczenie. Wygrać ze zwycięzcą UTMB z zeszłego roku, zostawić w tyle wielu zawodowców – WOW!
A niedługo potem ostatnia prosta i niesamowity wybuch radości. My też szaleliśmy na mecie, razem z tobą. No i niejedna łza się w oku zakręciła…
No tak, ja już na trasie ze trzy razy się poryczałem, bo kurde, to było niesamowite. Rywalizowałem z najlepszymi, do tego mój support świetnie się spisał, przyjechało kilkoro moich zawodników, którzy też pomagali na trasie. Bardzo im dziękuję, bo zapewnili świetną mobilizację na każdym punkcie. Punkt w Vallorcine był opanowany przez Polaków – to było bardzo motywujące…
..i chyba dopiero za kilka dni dojdzie do mnie to, co się stało.
Walka o drugie miejsce rozegrała się jednak nieco wcześniej… Między Tobą, a Ludovikiem Pommeretem.
Tak. W Champex Lac wiedziałem, ze mam do niego 6 minut straty. Potem bardzo długi fragment trasy prowadzący szutrem pod górę przebiegłem i na samym szczycie, we mgle, dostrzegłem postać. Nie mogłem uwierzyć, że to Ludovic, ale za chwilę się okazało, że tak! Na szczycie go dopadłem, wyprzedziłem – byłem w szoku, że dotrzymuję kroku zwycięzcy UTMB. Na zbiegu czułem się mocniejszy i postanowiłem zaryzykować. Do Trientu zbiegłem szybko, ale nie chciałem przesadzić – a tempo było bardzo szybkie, byliśmy kilkanaście minut przed moimi rozpisanymi międzyczasami.
Miałem „dzień konia”, trafiłem ze wszystkim idealnie, starałem się pamiętać o całej taktyce, którą sobie ustaliłem – kiedy jeść, kiedy pić, motywacja była od samego początku bardzo duża. Wiedziałem, że jestem mocny, ale nie, że aż tak. Miałem ze sobą rozpiskę międzyczasów, ale w najśmielszych oczekiwaniach nie myślałem, że aż tak szybko pobiegnę!
W końcówce nie chciałem ryzykować. Wiedziałem, że mam przewagę, ale jedna wywrotka i mogłoby być po zawodach.
Opowiedz o przygotowaniach. Do CCC przygotowywałeś się przecież długo i w przemyślany sposób – to miało być ukoronowanie sezonu, prawda?
Prawda. Sezon nie należał do super udanych, nie wszystko ułożyło się po mojej myśli. Późno zacząłem trenować – musiałem odbyć zabieg medyczny, wystąpiły też pewne sprawy osobiste, które zaważyły na formie. Czerwiec upłynął pod znakiem kontuzji i musiałem odpocząć.
W lipcu postanowiłem porządnie potrenować – 2 tygodnie spędziłem w Tignes, a potem 2 tygodnie w Chamonix, gdzie chciałem poznać trasę. Okazała się bardzo ciężka – nie spodziewałem się, że dam radę podczas zawodów utrzymać takie tempo, biorąc pod uwagę treningi…
Trafiłem ekstremalnie z formą, to był mój bieg życia.
Drugi przyjazd nastąpił przed samym startem. Przyjechałem do Chamonix na dwa tygodnie przed biegiem – podszlifować formę, wykonać kilka akcentów i dodatkowy rekonesans trasy. W ostatnim tygodniu starałem się lekko odpuścić, zrobiłem trening dla Polaków przebywających w Chamonix, dla dzieciaków, odpoczywałem, ale też każdego dnia trochę biegałem i regenerowałem się. Zresztą nie tylko ja przygotowywałem się do startu – w festiwalu bierze udział wielu moich zawodników i zawodniczek. Ania Kącka zajęła świetne, 13 miejsce w OCC, Mikołaj Kowalski-Barysznikow zrobił świetny wynik w CCC, inni jeszcze biegną w UTMB – szacun dla nich, wykonali kawał dobrej roboty.
I zarówno w ich przypadku, jak i twoim ta robota dała wspaniały efekt. Sukces zawdzięczasz jednak nie tylko pracy czysto treningowej, ale mam wrażenie, że również psychologicznej, mentalnej. Pamiętasz, rozmawialiśmy dwa lata temu po Marathon du Mont Blanc. Wtedy w końcówce wyścigu, w którym zająłeś ostatecznie czwarte miejsce, notowałeś międzyczasy szybsze od liderów. W kilku występach zagranicznych zaczynałeś spokojnie, z czasem przyspieszałeś, ale jednak nie na tyle, by móc zniwelować początkowe straty do czołówki – prezentowałeś raczej zachowawczą strategię, nie nastawioną na bezpośrednią walkę o zwycięstwo z najlepszymi. Czy zaszła w tobie jakaś zmiana mentalna? Wczoraj biegłeś bardzo odważnie – czy to w psychice coś się zmieniło, że poczułeś się gotów rywalizować o najwyższe miejsce?
Tak, zdecydowanie. Postanowiłem, że CCC to będzie ostatni bieg sezonu, po którym odpocznę, a więc postawiłem wszystko na jedną kartę. Mistrzostwa Świata na początku sierpnia pokazały, że jestem mocny i… kiedyś musiałem zaryzykować. Kiedy, jak nie teraz? Innej taktyki nie ma, trzeba iść z przodu i kto dłużej wytrzyma, ten wygra. Mam nadzieję, że coraz więcej będzie takich biegów, że ruszę i wytrzymam super mocne tempo. Od początkowych odcinków biegliśmy rekordowym tempem, myślałem: „wow, pilnuj tego” – ale równocześnie super się czułem i wiedziałem, że będzie dobrze.
Bardzo dużo dał mi trening z Luisem Alberto Hernando, który miał miejsce podczas lipcowego obozu. To był przełomowy moment, Luis powiedział mi: „Marcin, ciśnij, naprawdę potrafisz…”
Spotkałem go na rekonesansie – zabawne doświadczenie – mimo że to światowa czołówka, nie potrafił wgrywać tracka GPS do zegarka, Pokazałem mu, jak to zrobić. Zrobiliśmy tez wspólny trening. Porozmawialiśmy o wielu sprawach – zresztą kontakt utrzymujemy na bieżąco, wymieniamy informacje. Luis to świetny gość – powiedział, że mam szansę walczyć z najlepszymi i to spotkanie pokazało mi, że jestem gotów.
Jestem wdzięczny również mojemu otoczeniu – Basi, rodzinie, sponsorom… Wszystkim tym, którzy zostali przy mnie i wierzyli we mnie. W ostatnim czasie sporo było nieprzyjemnych doświadczeń i to wszystko nie pomagało… Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej. Jeszcze raz dziękuję.
Na forum Bieganie.pl czytelnicy komentowali, że mają wrażenie, że biegniesz z jakimś ogromnym bagażem i dziwnym plecakiem, wprawdzie z takim samym z jakim biegł tez np Kilian.
To normalny, seryjny plecak-kamizeka Salomona. Tak wyglądał, bo była taka duża ilość obowiązkowego sprzętu, takiego jak kurtka, spodnie, druga warstwa, folia NRC, bandaż, telefon, nawet kubek.
Miałeś ze sobą jeden team wsparcia w Alpach, a drugi w Polsce – wiele osób śledziło twój występ za pośrednictwem internetu. Cały dzień biegliśmy razem z tobą…
Nie spodziewałem się takiego wsparcia ze strony kibiców – to było mega odczuwalne i cieszę się, że mogłem przysporzyć tyle radości i dobrych emocji. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz, i że przygoda dopiero się zaczyna…
No właśnie – w końcu CCC to pewien etap „misji UTMB”?
Jeśli chodzi o możliwy start w UTMB w przyszłości – myślę o tym, ale wymaga to zaryzykowania, postawienia wszystkiego na jedną kartę. Jako trener wiem, jaką pracę trzeba wykonać – tylko, że to wymaga niesamowitego poświęcenia i nakładów, ogromu pracy i samozaparcia. Musiałbym się dobrze do tego przygotować. Na razie zakończyłem sezon i chcę odpocząć.
30 września nastąpi wielka zmiana w moim życiu – stanu cywilnego – i zacznie się moje najdłuższe ultra w życiu. Bardzo się z tego cieszę, wszystko idzie w dobry kierunku. Tylko się cieszyć… Tak, tylko się cieszyć.
Dziękuję za rozmowę i życzymy szczęścia także na tej nowej drodze
Dziękuję