Redakcja Bieganie.pl
Powyższa definicja encyklopedyczna dotyczy jednego z dwóch typów osobowości wykazujących cechy introwertyczne. Z zasłyszanych legend i faktycznych przekazów otoczenia Bronisława Malinowskiego można wywnioskować, iż idealnie wpisałby się w ten typ psychologiczny. Uprawiając jednak dziedzinę, której domeną jest obcowanie z innymi ludźmi, „skazany” był nie tylko na swoje własne towarzystwo. Mało tego, Bronek miał silnie związanych ze sobą przyjaciół. Najbliższą i najbardziej zadziwiającą zażyłością była jego relacja z Władysławem Komarem, absolutnym przeciwieństwem Malinowskiego.
Biorąc jednak pod uwagę ilość wspólnie spędzonych dni w skali całej kariery sportowej, na czoło wysuwają się osoby z wąskiego grona „branżowego”. Jedną z nich, najważniejszą zapewne był dla Bronka trener Ryszard Szczepański. Na płaszczyźnie zawodniczej, w ciągu 14-letniej kariery sportowej „przewinęły” się wokół Mistrza dziesiątki nazwisk mniej lub bardziej kojarzonych przez kibiców lekkiej atletyki. Takich, którzy trwali przez cały czas sportowego życiorysu Malinowskiego można policzyć na palcach u jednej ręki. Istnieje jednak człowiek, którego kariera zamknęła się w latach 1965-1979. Był już cenionym zawodnikiem, kiedy Bronek stawiał swoje pierwsze biegowe kroki. Można powiedzieć, iż odprowadził młodszego kolegę pod samą bramę moskiewskiego sukcesu. 64-letni dzisiaj Kazimierz Maranda był najznakomitszym, krajowym rywalem Malinowskiego na początku lat siedemdziesiątych.
Zarówno Maranda jak i trener Szczepański należą dziś do najbardziej autentycznego grona posiadaczy wspomnień o Bronisławie Malinowskim.
„Były reprezentant Polski w biegu na 5000m, trener Klubu Sportowego Olimpia w Grudziądzu, Ryszard Szczepański, zaledwie w kilka lat po wycofaniu się z czynnego uprawiania sportu dochował się zawodników, którzy w chwili obecnej rozprawili się już z rekordami swojego wychowawcy. Niewątpliwie największą rewelacją w grupie trenera Szczepańskiego jest 20-letni, trenujący zaledwie 4 lata, 3-krotny rekordzista Polski Bronisław Malinowski. Powinien już w niedalekiej przyszłości stać się bardzo dobrym długodystansowcem…”
W ten właśnie sposób w 1971 roku czasopismo „Lekkoatletyka” zwróciło uwagę na 36-letniego wówczas Ryszarda Szczepańskiego. Wcześniej był on bardzo dobrze zapowiadającym się długodystansowcem, o czym świadczą wyśmienite jak na lata pięćdziesiąte rekordy życiowe:
1000m – 2:28.0 – 28.07.1957 Wałcz
1500m – 3:50.7 – 15.08.1957 Wałcz
3000m – 8:19.6 – 15.06.1958 Warszawa
5000m – 14:24.0 – 20.09.1957 Sztokholm
Warto dodać, że wyniki na 3 i 5km plasują Szczepańskiego na 11-tej i 13-tej pozycji najlepszych zawodników dekady 1950-1959. Reprezentował on również barwy narodowe na meczach międzypaństwowych. Tuż przed Igrzyskami Olimpijskimi ’56 roku pobiegł rewelacyjnie na mitingu w Sztokholmie zajmując 2-gie miejsce. Uległ wyłącznie legendarnemu Gordonowi Pirie, a wyprzedził późniejszego brązowego medalistę na 10000m z Melbourne Allana Lawrenca. Na krajowym podwórku radził sobie również przyzwoicie sięgając między innymi w ’58 roku po tytuł przełajowego wicemistrza Polski na 3km (rozgrywano wówczas 3 dystanse – 3, 6 i 12km). Kłopoty zdrowotne, u których podstaw leżał start na ligowych zawodach z gorączką pod 40 stopni, spowodowały przedwczesne zakończenie kariery. Szczepański odnalazł się jednak w roli trenera. Fachu tego uczył się wcześniej od swoich wybitnych szkoleniowców, wśród których znaleźli się m.in. Wacław Gąsowski i sam Jan Mulak. Trenerem klubowym Ryszarda był Grudziądzanin Antoni Felski. Mając zatem osobiste doświadczenie zawodnicze jak i wiedzę zaczerpniętą w okresie najbardziej dynamicznego rozwoju lekkiej atletyki w Polsce zaczął Szczepański szkolenie młodzieży od podstaw. Oddawał później do wojskowych klubów sportowych ukształtowanych już biegaczy. Spod jego ręki wyszli reprezentanci Polski juniorów – Józef Knuth (8 na MEJ w 1966 roku – 8:26.0 na 3000m) i Robert Malinowski (12 na MEJ w 1968 roku – 4:18 na 1500m prz) oraz nieoficjalny rekordzista świata juniorów na 1500m z przeszkodami Zygfryd Donarski.
Bronisław Malinowski trafił pod skrzydła Szczepańskiego kiedy ten miał krótki, 8-letni staż trenerski, a sukcesy wyłącznie na płaszczyźnie zmagań juniorskich. Ten stosunkowo niewielki bagaż szkoleniowego warsztatu nie przeszkodził jednak w wykreowaniu największej kariery sportowej w historii polskich biegów długich. Dopóki Bronek żył, jasnym było, iż wyłącznym twórcą jego sukcesów był Ryszard Szczepański. Po śmierci Malinowskiego przestało to być już takie oczywiste. Nagły brak Mistrza zaczął „rodzić” kolejnych, rzekomych ojców jego sukcesu. Niemożność weryfikacji wiarygodności wydłużającej się listy nazwisk przez samego Bronisława spowodowała zamieszanie wokół osoby Szczepańskiego. Przez 14 lat nikt nie miał wątpliwości, że grudziądzki duet płynie zupełnie sam po szkoleniowym oceanie, walcząc ze sztormem chwiejącym krzywą superkompensacji. Najbardziej kontrowersyjnym epizodem kariery Malinowskiego jest 3-miesięczne zgrupowanie sportowe w Meksyku 1980 roku. Niejasności te dotyczą rzekomej współpracy Bronka z polskim szkoleniowcem Tadeuszem Kępką. Do dnia dzisiejszego nikt nie widział, ani nie słyszał oficjalnej deklaracji trenera Kępki, której treść byłaby jednoznaczną sugestią świadczącą o korzystaniu Malinowskiego z jego trenerskiego warsztatu. Bezsprzecznie nieoceniona jest pomoc organizacyjna Tadeusza Kępki, którą oferował, i z której korzystali polscy zawodnicy podczas zgrupowań w Meksyku. Pod względem szkoleniowym jedynym sterem treningowych bodźców był Ryszard Szczepański. Należy również zadać pytanie: dlaczego po 13 latach owocnej współpracy Malinowski miałby ryzykować jakąś zmianą w kulminacyjnym momencie swojej kariery? Na każdej międzynarodowej imprezie realizował przecież w pełni albo ponad normę oczekiwania władz sportowych i kibiców. Dzienniczki treningowe Bronka zawierają w większości terminologię specjalistyczną. Są jednak miejsca, w których Mistrz pozwala sobie na „prywatę” odnotowując wydarzenia „wokół sportu”. W zapiskach z meksykańskiego zgrupowania w roku moskiewskich igrzysk nie ma najmniejszej wzmianki na temat korzystania z „zewnętrznej” myśli treningowej. Ryszard Szczepański z dyplomatycznym uśmiechem mówi o zaskakujących go wciąż nowych nazwiskach wyrastających nagle na sportowym CV Bronka. Robert, Maks i Piotr Malinowscy potwierdzają również „monogamiczny” związek trenerski brata z Ryszardem Szczepańskim.
Pod taką deklaracją podpisuje się również Kazimierz Maranda, który wraz z Józefem Rębaczem (PB – 8:26.4 – 1972) należeli do „stajni” Tadeusza Gorzechowskiego, ówczesnego trenera kadry.
Przed tygodniem Kazimierz Maranda powiedział:
Kazimierz Maranda przyjaźnił się z Bronkiem, czego wyraz dali niejednokrotnie również na bieżni. Kiedy ważyły się losy monachijskiej kwalifikacji Malinowskiego to właśnie Maranda prowadził mu na stadionie warszawskiej „Skry” bieg wyrównujący rekord Europy. Po pechowych dla Kazimierza Igrzyskach w Monachium, kiedy to uderzył kolanem w barierę właśnie Bronek pomógł mu na mitingu w Bydgoszczy wrócić na przedolimpijski poziom wynikowy. Maranda wspomina rok 1972 jako bardzo niezwykły dla polskich przeszkód. Wówczas to mieliśmy aż sześciu zawodników poniżej 8:30.0. Zważając na fakt, iż rekord świata wynosił 8:22.0 poziom naszych reprezentantów był imponujący. Nasz kraj miał najlepszą średnią 10 krajowych zawodników w skali globalnej:
1. Polska 8:29.82
2. ZSRR 8:30.96
3. USA 8:34.14
4. RFN 8:37.94
5. Finlandia 8:38.84
6. Wielka Brytania 8:38.86
7. Francja 8:40.98
8. Czechosłowacja 8:41.09
9. NRD 8:45.74
10. Norwegia 8:46.88
W tabelach posumowania sezonu na świecie Malinowski miał 3-ci wynik, Maranda 4-ty, a Kondzior 11-sty. Maranda na Memoriale Kusocińskiego był bliski poprawienia rekordu świata, a 1,5 miesiąca później Bronek wyrównał rekord Europy. Nie można dyskredytować ówczesnych dokonań Polaków. Oczywiście nie było takich zastępów zawodników afrykańskich jednak już wtedy w 10-tce najlepszych zawodników świata byli Kenijczycy – Biwott, Keino i Jipcho. Poza tym wcześniejsza dekada w wykonaniu reprezentantów Polski była absolutną pustynią po sukcesach Krzyszkowiaka i Chromika. Tak znakomita konkurencja w kraju była zapewne dodatkowym bodźcem pchającym karierę Malinowskiego na szczyty. Ta nagła eksplozja i udana pogoń przeszkodowców za światową czołówką miała według Marandy jedną zasadniczą podstawę w samym treningu. O kilkadziesiąt procent wzrosła praca objętościowa. Maranda pokonywał rocznie 6000 – 6500 km, w okresie przygotowawczym kilometraż sięgał nawet 250km tygodniowo. Każdy z nich bazował na dużej objętości, Malinowski również. Niedoszły rekordzista świata dementuje jednak mity związane z nierzeczywistymi treningami Bronka. Na zgrupowaniach biegali często razem, Kazimierz wykonywał zimą z Malinowskim wiele jednostek treningowych. Latem rzadziej szlifowali formę wspólnie ze względu na zindywidualizowane plany. Jedynym środkiem treningowym, który Bronek wykonywał znacznie intensywniej był bieg ciągły w drugim zakresie intensywności. Maranda zwraca również uwagę na fakt iż Malinowski był typem samotnika i dłuższe wybiegania lubił realizować w samotności, najlepiej w lesie. Zimą nigdy nie przygotowywali się celowo do startów w hali. Kazimierz wspomina zimowe zgrupowanie sportowe w Ostii 1973 roku kiedy to biegali z Bronkiem po 200-220km tygodniowo. Po tymże obozie wzięli udział w Halowych Mistrzostwach Polski nie „odpuszczając” treningu. Malinowski zwyciężył w czasie 8:01.8, Maranda zdobył srebro mijają metę w 8:08.6. Razem byli na Mistrzostwach Europy w Helsinkach ’71 i Pradze ’78 oraz na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium. Podczas meczów międzypaństwowych wspólnie startowali ze sobą tylko raz ze względu na to, iż Bronek równie wysoki poziom prezentował na dystansach płaskich. Maranda nie odbiegał od najlepszych tylko na przeszkodach, więc jemu przypadała koronna konkurencja.
Niezliczona ilość wspólnych startów, kilometrów treningowych, godzin spędzonych ze sobą w pokoju podczas zgrupowań cementowała sportową przyjaźń Malinowskiego i Marandy. Kazimierz pozostaje do dnia dzisiejszego w kontakcie z trenerem Szczepańskim. Oboje do dziś pamiętają jakże różne okoliczności, w których dowiedzieli się o śmierci Bronka.
Z okna Szczepańskiego rozciągał się widok na cały, ponad kilometrowy most zawieszony nad Wisłą. Wieczorem 27 września 1981 roku słyszał syreny, widział niebieskie, migające światła na wiślanej przeprawie, ale nie przypuszczał, że jest tam jego Bronek. Z tragicznym komunikatem przyszedł komendant policji „lotnej” mieszkający w tym samym bloku. Pan Ryszard ubrał się w dres i wraz z synem pobiegli na most. Niestety przekonał się, że tej ostatniej przeszkody Bronek nie pokonał…
Kazimierz Maranda był tamtej jesieni we Włoszech. Bawiąc się już wówczas sportem prezentował wciąż przyzwoity poziom, wystarczający na typowo zarobkowe tourne po biegach ulicznych na Półwyspie Apenińskim. Jeździł do Włoch przez 3 sezony po zakończeniu przygody z bieżnią bazując na swojej wysokiej marce sportowej. Informacja o śmierci przyjaciela dotarła nie z Polski będącej wówczas komunikacyjnym zaściankiem, a z włoskiej prasy. Tamtejsze dzienniki na pierwszej stronie umieszczały wielkie zdjęcie Bronka, rozpisując się na temat tragedii. Na pogrzeb zdążył przedzierając się przez sparaliżowany i kompletnie zablokowany Grudziądz. To niemożliwe do opisania wydarzenie wspomina krótko: