Redakcja Bieganie.pl
Oglądając posesję Maksymiliana, odnosi się wrażenie, że radzi on sobie w życiu również doskonale. Tak jest istotnie. Można zaryzykować twierdzenie, że charakterologicznie jest odzwierciedleniem o trzy lata starszego Bronisława. Mistrz był dla niego dosłownie mistrzem nie tylko w sporcie, ale przede wszystkim w życiu. Maks jest oszczędny w gospodarowaniu słowami, nie wypowiada ich niepotrzebnie, dzięki czemu, rozmówca otrzymuje rzetelną i konkretną odpowiedź. Za tym również kryje się dziedzictwo Bronka, który mawiał: „ten, który za dużo mówi, z reguły za mało robi”. Maksymilian idąc sportowymi śladami brata, nie został jednak przeszkodowcem. Zdarzało się, że razem stawali na linii startu biegów płaskich. Bronek w hierarchii ważności najwyżej stawiał rodzinę. Będąc już czołowym zawodnikiem świata, startował wspólnie z bratem na zawodach ligowych w biegu na 1500 m. Pomógł Maksowi uzyskać rekord życiowy, nie zważając na fakt swojej, dalszej pozycji i ewentualnej kompromitacji słabszym wynikiem. Pomagał bratu również w przygotowaniach do maratońskiego debiutu. „Obozowali” wówczas na stadionie bydgoskiej „Zawiszy”. Maks wspomina reżim nie tylko treningowy, narzucony przez Bronka, który zamieniał wtedy rolę starszego brata na surowego, wymagającego pełnej dyscypliny trenera. Młodszy Malinowski swój maratoński debiut zaliczył bardzo wcześnie, mając zaledwie 21 lat. Budapesztańską trasę 42km i 195m pokonał w 2:39:47. Bronkowi zawdzięcza wiele, również otwarcie na świat myślowych horyzontów w stłamszonej wówczas Polsce. Powroty Mistrza z zagranicznych startów czy zgrupowań sportowych, były swoistym powiewem „Zachodu”. Poza niezliczonymi historiami, Bronisław przywoził również wiele niedostępnych „towarów”, w tym płyty winylowe z muzyką zagranicznych wykonawców – absolutny rarytas w PRL-u. Maks posiada je do dziś. Znajduje się tam między innym muzyka Roda Stewarta, Boney M, czy Denisa Russosa. Mistrz szczególnie upodobał sobie repertuar tego ostatniego. Na czas długotrwałych wyjazdów, powierzał Bronek młodszemu bratu swój samochód. Frajda była z tego powodu równie wielka jak i odpowiedzialność za doskonałe auta. Tak doskonałe jak ostatnie Audi 80ls, którym Bronisław Malinowski odjechał bezpowrotnie… Maks tę ostatnią podróż brata rozumie i przeżywa w szczególny sposób. Dziś jest jeszcze bardziej świadomy tamtej wrześniowej tragedii. Nauczył się żyć z poczuciem ogromnej straty i radzić z codziennością, w której nagle zabrakło Bronka. Założył rodzinę.
Wraz ze wspaniałą żoną Bogusławą wychowywali trójkę dzieci – Anię, Martę i najstarszego Mikołaja. Ten ostatni – wesoły, otwarty z niezwykle barwną osobowością 21-latek charakterologicznie bliski był najlepszemu przyjacielowi stryja – Władkowi Komarowi. Mimo niezwykle artystycznej duszy, potrafił brać odpowiedzialność za swoje życie. Po ukończeniu szkoły średniej podjął decyzję o wyjeździe za granicę. Postanowił być samodzielny i niezależny. Piątego grudnia 2008 roku o godzinie siódmej rano, jadąc do Danii, Mikołaj zasnął za kierownicą. Już nigdy się nie obudził. Historia zatoczyła bezlitosne koło.
Takiego koszmarnego déjà vu wśród najbliższego otoczenia Bronka, doświadczyła jeszcze jedna osoba. Na pół roku przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pekinie PKOL wydał serię biograficznych komiksów o naszych najznakomitszych sportowcach. Numer trzeci poświęcony był postaci Malinowskiego. Dość uproszczona i skrócona na potrzeby masowego odbiorcy historia życia Bronka zawierała jeden zaskakujący wątek. Wszystkie biografie Mistrza podkreślają jego zamiłowanie do sportu, związaną z tym pracowitość i ascetyczny tryb życia. Kreują mechaniczny obraz człowieka. Bronek jawi się nam w rezultacie jako bezduszna maszyna biegowa, zaprogramowana na osiągnięcie sukcesu. Tym bardziej intryguje 29 strona wspomnianego komiksu:
Nigdy wcześniej nie wspominano o uczuciowej sferze życia Mistrza Olimpijskiego. Przyznam, iż sam miałem mieszane uczucia w stosunku do powyższego obrazka. Mając na uwadze wcześniejsze, bajkowe dodatki w przeróżnych biografiach Bronisława sądziłem, że jest to kolejny mit „wyprodukowany” na potrzeby umocnienia jego legendy. Z drugiej strony tak poważny patron wydawnictwa, jakim był PKOL, nie dopuściłby raczej do nadzwyczaj przesadnego ubarwiania historii…
Kim zatem była tajemnicza Mirosława? Cóż znaczyła w wypełnionym po brzegi sportem życiu biegacza? Dopiero 2 lata później od samego Maksa otrzymałem potwierdzenie, że Mirce i Bronkowi zabrakło dwóch miesięcy, aby stali się małżeństwem.. Dotarcie do Mirosławy w czasach wszechobecnych portali społecznościowych nie było aż tak skomplikowane. Miałem ogromne obawy kontaktując się z osobą, której rany były już zapewne zabliźnione. Nie znając dalszego biegu życia niedoszłej żony Mistrza, wkraczałem na niepewny grunt. Przy pierwszym uścisku dłoni na zakopiańskiej ziemi, gdzie Mirka osiedliła się, moje obawy zostały błyskawicznie rozwiane. Oto stanęła przede mną niezwykle atrakcyjna kobieta, dająca swym uśmiechem wyraz autentycznego zadowolenia z życia. Drugą barierą, jak się okazało, istniejącą wyłącznie w mojej głowie, było spotkanie z mężem Mirki – Krzysztofem. Czułem się jak intruz wkraczający w życie ukształtowanej od ponad dwudziestu lat, szczęśliwej rodziny. Otwartość państwa Świostków „rozluźniła” zupełnie atmosferę, którą wyłącznie ja sam sobie wyobrażałem. Postać z komiksu uległa zatem urzeczywistnieniu.
Mirosława, z domu Jakubowska uprawiała również sport. Początkowo było to pływanie. Brązowy medal Mistrzostw Polski zdobyła jednak w pięcioboju nowoczesnym. Swojego przyszłego narzeczonego Bronka poznała w 1979 roku na stadionie warszawskiej „Skry”.
Malinowski był już znaną postacią – Wicemistrzem Olimpijskim i dwukrotnym Mistrzem Europy. Mirce środowisko lekkoatletyczne nie było obce – przyjaźniła się z żonami Władysława Kozakiewicza i Mariana Woronina. Związek ze sportowcem światowej klasy oznaczał konieczność dysponowania znacznymi rezerwami anielskiej cierpliwości, wyrozumiałości i odporności na notoryczną tęsknotę. Wszelkie przeciwności udawało się zwalczać uczuciem, wspólnymi marzeniami o przyszłości i myślą, że Bronek jest bliżej końca swej kariery. Nikt nie przypuszczał, że był aż tak blisko. Zdążył jeszcze przywieźć swojej narzeczonej złoty medal olimpijski. Jak mawiał: „dla kobiety największym mistrzostwem jest urodzenie dziecka”.
Spełniony sportowo, z planami na przyszłość, do których podziału dopuszczał tym razem drugą osobę czuł się Bronek wówczas szczęśliwym człowiekiem. Takim był również 27 września 1981 roku. Odwiedził wraz z Mirką swoje rodzinne Rulewo, po czym odwiózł swą ukochaną na stację kolejową w Warlubiu. Tam widzieli się po raz ostatni…
Szczęście runęło jak domek z kart. Niewyobrażalne, co mogła czuć kobieta na 70 dni przed najszczęśliwszym dniem w swoim życiu. 6 grudnia miała wyjść za Bronisława Malinowskiego. Pierwsze 2 lata po odejściu ukochanego były kompletną abstrakcją, czasem wyjętym z życia. Mirka miała wtedy tylko jedno marzenie, przenieść się w czasie o 30 lat do przodu. Chciała zajmować się wyłącznie kultywowaniem pamięci o swoim chłopaku. Dla niej chłopaku, dla społeczeństwa niedoścignionym wzorcu sportowca i człowieka.
Młoda, dwudziestokilkuletnia wówczas dziewczyna, miała rozsianych po całym kraju przyjaciół. Jako, że skończyła Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, szczególnie życzliwe grono znajomych ze stolicy postanowiło wyciągnąć ją z postępującego marazmu. Niezwykle zasłużony na tym polu był najlepszy przyjaciel Bronka – Władysław Komar. Malinowski był ojcem chrzestnym syna Komara – Mikołaja. Mirka automatycznie przejęła po swym narzeczonym obowiązki wynikające z tegoż sakramentu. Z Mikołajem, który jest obecnie redaktorem naczelnym magazynu K MAG, pozostaje do dnia dzisiejszego w kontakcie. Mimo czarnej wizji swojej przyszłości, młoda kobieta zaczęła w Warszawie odzyskiwać równowagę. W tym trudnym procesie zaczął jej towarzyszyć o 5 lat młodszy sprinter warszawskiego AZSu-AWFu Krzysztof Świostek. Jako zawodnik indywidualnie nie odnosił wielkich sukcesów doprowadzając swój rekord życiowy na 100 m w wieku lat 23 do poziomu 10.74. W 1982 roku sięgnął jednak po tytuł Mistrza Polski w biegu rozstawnym 4x100m. Biegnąc z Duneckim, Dobrowolskim i Filipczakiem uzyskali wówczas 40.66s.
Krzysiek na nowo odkrywał przed Mirką piękno życia, „sprawił, że znów zaczęłam dostrzegać słońce i inne oczywiste zjawiska”. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie się zakochać, a jednak życie bywa przewrotne również w tę pozytywną stronę. Doczekali się z Krzysztofem dwóch wspaniałych córek – Kasi i Małgosi. Ta pierwsza kontynuuje sportowe tradycje, podczas Halowych Mistrzostw Polski w b.r. zajęła miejsce tuż za podium w biegu na 60m p.pł.
Nie trzeba tłumaczyć jak trudne zadanie stało przed Krzyśkiem w drodze do serca Mirki. Musiał zmierzyć się nie tylko z przeszłością, ale i otrzymać akceptację samego Władysława Komara, który niczym dobry duch czuwał nad panną Jakubowską. Cóż powiedział ten znakomity „egzaminator” na widok Krzysztofa? „Ten? Ten jest w porządku”. Mimo 22 letniej różnicy wieku, panowie bardzo się zaprzyjaźnili. Coś w tym jest, że i Bronek i Krzysztof mieli wielkiego przyjaciela w osobie tego samego, dobrodusznego człowieka.
Jak bardzo los potrafi sobie zakpić z ludzkich istnień można było się przekonać 17 lat po śmierci Bronka. 17 sierpnia 1998 roku podczas powrotu z Międzyzdrojów w wypadku samochodowym zginął Władysław Komar. Mistrz Olimpijski w pchnięciu kulą miał w tej ostatniej drodze dwóch towarzyszy. Jednym z nich był Tadeusz Ślusarski, który udał się wraz z Władkiem na wieczny spoczynek. W pechowym fordzie scorpio był jeszcze jeden pasażer. Oglądając wrak samochodu i mając świadomość, że odeszli dwaj wydawałoby się niezniszczalni herosi stadionów, ciężko uwierzyć, że ktoś z tego wypadku uszedł z życiem. Owszem uszedł. Tym człowiekiem był Krzysztof Świostek.
Czy Mirka przeżywała drugi raz to samo? W pewnym sensie tak, jednak tym razem u progu bram, które przekroczył Bronek, stanął jej mąż i ojciec dwójki około 10-letnich córeczek.
Dziś są szczęśliwą rodziną. Uciekli od Warszawskiego gwaru do innej stolicy – polskich Tatr. Czy Mirka uciekła przed wspomnieniami? Na pewno nie. Mając tak wspaniałego i mądrego męża nie musi tego robić.
Ktoś kiedyś porównał życie do biegu na 3000 m z przeszkodami. Zarówno jedno jak i drugie usłane jest barierami. Z tą różnicą, że w życiu potknięcia bolą znacznie bardziej, a po upadkach człowiek nie zawsze się podnosi.
Za tydzień rozdział drugi – „Moskwa ‘80”, czyli wszystko o „złotym” sezonie Bronka. Ile biegał, jak biegał i dlaczego na pół roku przed Igrzyskami jego występ stał pod znakiem zapytania.