Malinowski o „Biegu Wariatów” w Reunion: brakowało tylko krokodyli
Najbardziej doświadczony polski ultramaratończyk Zbigniew Malinowski podbił kolejne miejsce na biegowej mapie świata. Ostatnio jego łupem padł szaleńczy 164-kilometrowy rajd La Diagonale des Fous na wyspie Reunion, na Oceanie Indyjskim. O egzotycznym starcie, podejściu do biegania i życia opowiada w wywiadzie nazywany przez przyjaciół „UltraMalina”.
Gdzie diabeł nie może… tam Zbigniew Malinowski pobiegnie. Reunion – wulkaniczna wysepka na Oceanie Indyjskim tym razem Twoje nogi zabiegły aż tam. Skąd pomysł na tego typu ultra wyprawę?
Mój serdeczny przyjaciel z Sandomierza, Jacek Łabudzki zawsze mnie czymś zaskoczy i coś ciekawego znajdzie. Tym razem padło na Grand Raid Reunion imprezę, której wyścigiem głównym jest 164-kilometrowy La Diagonale des Fous, czyli w dosłownym tłumaczeniu „przekątna, bieg wariatów”. Uczestniczyłem w wielu różnych zawodach ultra i jeżeli mam porównywać francuskie UTMB na podobnym dystansie i przewyższeniu (red. Reunion 9917 m), to w skali od 1 do 10 Grand Raid Reunion dostaje 10 a UTMB 1.
Na czym polega trudność tego startu? W końcu biegałeś w Alpach, a nawet w Himalajach w słynnym La Ultra the High, a to wulkaniczna wysepka z najwyższym szczytem ledwie przekraczającym 3000 metrów?
Pojechałem tam kompletnie nieprzygotowany logistycznie, byłem zielony i to przyznaję. Zachowałem się jak dzieciak, bowiem koledzy mieli wszystko przygotowane. Miałem biec z Jackiem przez całą trasę, on miał wszystko przestudiowane, zatem zdałem się na niego. Niestety zgubiliśmy się w lesie deszczowym. Ciemna noc, ponad 2500 zawodników, ścieżka niesamowicie wąska i zatłoczona, nazwałem to wybiegiem dla modelek, bowiem w taki sposób należało się przemieszczać, biec się nie dało. Wszystko na przestrzeni 1-2 kilometrów, trudno było się nawet przebrać, ponieważ tuż za tobą już był kolega lub koleżanka, nie szło rozłożyć rąk! Na trasie nie brakowało przygód. Trzeba było przedzierać się przez strumienie po pas w wodzie. Zaliczyłem kilka upadków, jeden raz zjeżdżałem na plecach jak żółw na skorupie, głową w dół. Zatrzymało mnie dopiero drzewo, o które zahaczyłem barkiem. Zmorą okazała się ostatnia góra Colorado, 4 km od mety. Słyszałem już metę, ten gwar, ale dotarcie do niej zajęło mi 4 godziny. Musiałem zjeżdżać na lianach, po kamieniach, korzeniach, błocie. Turlałem się także w łożyskach strumieni wypływających spod stóp. Brakowało tylko krokodyli (śmiech).
Na trasie nie było serwisu, ale czy mogliście liczyć na przepaki? Jak wyglądały punkty odżywcze oraz z czego składało się obowiązkowe wyposażenie?
Były tylko dwa przepaki. Pierwszy około 60 kilometra, a drugi około 120. To był dla mnie wyznacznik, gdzie jestem, bowiem nie miałem mapy, czułem się jak „gówniarz”. Kompletnie zagubiony, bez kontaktu ze światem, bo z telefonią komórkową bywało różnie. Wracając do przepaków, to oprócz nich było dużo punktów odżywczych i tutaj muszę pochwalić organizatorów – było na nich dosłownie wszystko. Wyspa jest zamorskim terytorium Francji i było to organizowane przez Francuzów a oni partyzantki nie robią – pełen profesjonalizm. Było piwo, wino, owoce, sery, kiełbaski, szynki i całe mnóstwo tego, co znamy z innych biegów. Ja się tym żywiłem, człowiek ma dość tego słodkiego, a przy dłuższych wysiłkach białko jest po prostu potrzebne. Raz zatrzymałem się w dżungli i młodzi ludzie mieli tam bogato zastawiony stół… wziąłem spaloną kiełbasę z rożna i popiłem piwem.
W plecakach trzeba było mieć kurtki przeciwdeszczowe oraz folię, ponieważ na wyspie jest aż sześć stref klimatycznych. Na starcie w nocy było 5 stopni i 100% wilgotności, padający deszcz i wiatr, zatem nie można było zakładać, że zostawiamy ciepłe rzeczy wyłącznie na przepakach. Obowiązkowe wyposażenie było sprawdzane i zostaliśmy z Jackiem zatrzymani na bramkach przed startem – mieliśmy złe bandaże. Należało mieć bandaż jednocześnie z plastrem, nigdy o czymś takim nie słyszałem. Gdy się go zakłada, on się od razu klei. To było mądre. Dlaczego? Kiedy czułeś przeciążenie, naderwany mięsień, wówczas podwiązywałeś go, to wyglądało trochę jak podwiązka u kobiety. Bardzo praktyczna rzecz, musieliśmy ją zakupić tuż przed startem. Oprócz tego czołówki, baterie, telefony komórkowe, jedzenie na czarną godzinę oraz minimum litr picia. Czasem były trudne odcinki i jeśli wyszło słońce to mogło go zabraknąć, mnie zabrakło dwukrotnie do tego stopnia, że nie mogłem przełykać śliny, ale gdy ktoś biega długie dystanse, wie, że trzeba sobie w takich sytuacjach radzić.
Wspominałeś o 6 strefach klimatycznych. Czy pogoda często się zmieniała?
Pierwszą noc praktycznie cały czas padał deszcz, nie była to ulewa, że z góry płynęły potoki, ale idąc w tym tłoku pod nogami była woda, z drzew kapało. W ciągu dnia, to było około południa zrobiło się strasznie gorąco, wyszło słońce… a mnie było zimno. Dopadł mnie pierwszy kryzys. Nie wiem czy to wynikało z różnicy i zmian wysokości, czy po prostu z niewyspania.
Zdecydowałeś się na przerwę regeneracyjną? Chciałeś przespać kryzys?
Podjąłem decyzję, że zaczekam na Jacka. W końcu mieliśmy biec razem. Zatrzymałem się na punkcie, gdzie akurat były koce i materace. Wziąłem tabletkę, bowiem czułem, że naderwałem mięsień brzucha, ból był okropny. Wysłałem SMSa do Izy Cesarza, która była moją łącznością z „Ziemią”, aby mnie obudziła telefonem. Zmieniłem koszulkę, zdjąłem buty i poszedłem spać. Spałem wygodnie 1,5 godziny i całe szczęście, że zostałem przez nią obudzony, bo nie wiem jak długo bym spał. Jej pomoc była nieoceniona. Nie byłem w stanie skontaktować się z Jackiem, dzwoniłem, ale bez odzewu, zatem ruszyłem dalej. Kolejny przystanek zafundowałem sobie jakieś 8 godzin później. Napisałem Izie, żeby obudziła mnie za godzinę. Spałem tak mocno, że jej telefony mnie nie wybudziły, zrobili to organizatorzy. Ze swoim kolegą skontaktowałem się będąc już na 112 kilometrze, był z tyłu, mimo że spałem łącznie 3 razy. Dopiero następnego dnia po 36 godzinach rywalizacji odżyłem. Fizycznie byłem wyczerpany, ale psychicznie nie pękłem.
W pewnym momencie byłeś na drugim miejscu w kategorii wiekowej, jednak skończyłeś jako siódmy. Walka o czołówkę to nie był Twój cel? Czy zabrakło sił?
Na 70 kilometrze byłem drugi, może gdybym był na bieżąco informowany, to sytuacja potoczyłaby się inaczej, gdy jednak wszystko Ci dokucza to walka o miejsca schodzi niestety na dalszy plan i zaczynasz rozumować kategoriami, że musisz dotrzeć do mety. Napisałem w jednej mojej relacji, że ktoś w domu przecież na mnie czeka, że są żona i dwie córki. Moja córka Joanna zawsze mówi, że tata może biegać nawet w stanie nieważkości, ale ma wracać do domu cały i zdrowy, bo my czekamy, i że mam jeszcze w życiu coś do zrobienia! Nie chcesz połamać sobie nóg lub zginąć, a warto podkreślić, że na tej trasie 2 lata temu dwie osoby niestety zginęły. Po co zatem „lecieć na łeb na szyję”? Aby dostać kolejną czapkę, kolejną torbę czy 100 euro? Takie jest moje podejście.
Ekstremalne ultra wyścigi w najróżniejszych zakątkach świata to Twoja pasja, dodajmy kosztowna. Ile należy mieć odłożone na koncie, aby wybrać się na ultra w Reunion?
Przy dobrej logistyce bilet lotniczy w obie strony to 4000 złotych. Do tego dochodzi startowe w wysokości 160 euro. Dodatkowe koszty zależą od czasu pobytu. Zaznaczam, że wyspa jest droga. Jej trudne położenie (700 km na wschód od Madagaskaru), sprawia, że koszty transportu towarów są duże. Bułka w fastfoodowej sieciówce, która w Warszawie kosztuje 7-8 złotych tam za taką samą trzeba zapłacić 8 euro. To jest wyspa dla bogatych, ale ja do nich nie należę.
Ktoś finansuje Ci te wyprawy?
Rodzinny budżet. Zawsze powtarzam, że trumna kieszeni nie ma. Wszystko uzgadniam z rodziną, pracuję na pełen etat i powiem szczerze nie mam czasu na szukanie sponsorów. W zeszłym roku trafiło się, że szef mojej firmy KTBS sfinansował mi wyjazd do Grecji na Spartathlon. Czasem, zatem coś się trafi, jednak z reguły żadna złotówka znikąd nie wpływa.
Czy w jakichś szczególny sposób przygotowujesz się do tych niekonwencjonalnych wyścigów ultra? Pustynie, góry, dżungle, tropiki… W Grecji mówiłeś, że to 20 km dziennie i nic więcej, czy coś się zmieniło?
Nie zmieniam tego treningu od wielu lat i co prawda nie mam, kiedy teraz pobiec, ale z tego, co robię na ten moment łamię 3 godziny w maratonie. Mówię świadomie, może trochę egoistycznie, ale nie chcę nic zmieniać. Mój rekord życiowy wynosi 2:44, z czego około 20 razy pobiegłem poniżej granicy, 3:00 zatem to zdaje egzamin. Nie łapię zbyt wielu poważnych kontuzji, choć mam problemy z brzuchem. Lekarze powiedzieli, że zbyt mało czasu poświęcam na gimnastykę, nie robię ćwiczeń siłowych na brzuch i stąd mój problem, jednak ostatnio byłem u ordynatora, który stwierdził, że pęknięcia włókien są też kwestią indywidualną zawartości kolagenu, jedni mają go więcej inni trochę mniej. Suplementacja niewiele tutaj pomoże.
Nie robisz żadnych ćwiczeń siłowych? Zatem skąd taka muskularna sylwetka?
Podczas zawodów biegłem z pewną kobietą, która powiedziała, że wyglądam jak kulturysta (śmiech) a nie robię nic. Oczywiście to było bardzo miłe. Jedyne ćwiczenia, które wykonuję to lekka gimnastyka na rozbudzenie rano. Po bieganiu 8-10 minut rozciągam nogi, gdy się dobrze rozciągnę to potrafię zrobić szpagat, to się przydaje w górach, kiedy człowiek ma wszystko zbite. Żadnych pompek, brzuszków nie wykonuję.
Mieszkasz nad morzem. Czy wykorzystujesz plażę w Kołobrzegu do treningu siły biegowej?
Nie, ponieważ jestem zbyt ciężki na plażę. Nawet na Maraton Piasków nie przygotowywałem się w ten sposób. Kiedyś trochę biegałem jak trenowałem do Maratonu Komandosa i naciągałem Achillesy. Piasek ucieka, stopa ustawia się nierówno, następował nierówny rozkład ciężaru. Przerzuciłem się na treningi wyłącznie po twardym, stawy się przyzwyczaiły, wszystkie amortyzatory działają prawidłowo. Po górach też nie biegam, bo mam za daleko, jeżdżę wyłącznie na starty. W tym roku przed Reunion startowałem na Maderze, na Grani Tatr, w Biegu 7 Szczytów, zatem nie doznałem szoku.
Czy ultra na wulkanicznej wysepce to było Twoje najtrudniejsze wyzwanie?
Zawsze powtarzam, że najtrudniejszy jest Spartathlon ze względu na rygorystyczne limity czasowe. A jeżeli ktoś nie wierzy, to niech po prostu to ukończy.
Najtrudniej nie było, ale może Reunion było najpiękniejszym miejscem, do którego dotarłeś w swojej podróżniczej i biegowej karierze?
Myślę, że tak. Oczywiście przede mną jeszcze wiele ciekawych miejsc, ale te poorane kanionami góry, gra świateł, kiedy słońce do nich schodziło, te kolory… tego piękna nie jesteśmy w stanie wzrokowo określić. Mijaliśmy malownicze miejsca nad ogromnymi przepaściami niekoniecznie biegając, często idąc, bo zwyczajnie biec się nie dało, 50% to był chód. Przytoczę tutaj historię z Biegu 7 Szczytów. Tam również dużo szedłem, wspólnie z kolegą dogoniliśmy koleżankę Dorotę, która mogła te zawody wygrać, leżała gdzieś w lesie i nie wiedziała, co się z nią dzieję, zabraliśmy ją i szliśmy razem 6 godzin do przepaku. Ona płakała, cierpiała, nam nie zależało na czasie. Za to dostaliśmy nagrodę fair play – najcenniejszą, jaką otrzymałem. Ja nie startuję dla czasu, podobnie było w Reunion, gdzie zajęło mi to 46 godzin przy 65-godzinnym limicie. To jest moje bieganie, nie muszę nikomu nic udowadniać.
Rozumiem, że nie zamierzasz długo odpoczywać. Masz już kolejne cele?
W styczniu z moim przyjacielem Jackiem lecimy do Kambodży. Płaski bieg ultra w dżungli o nazwie The Angkor Ultra-Trail – 128 kilometrów. Trasa będzie wiodła przez zabytkowe pałace i świątynie. Potem będę chciał zrobić zabieg na ten nieszczęsny mięsień brzucha. Wiosną myślę o biegu na Majorce, a we wrześniu już po raz 13. planuję Spartathlon.
* * *
Garść informacji o Zbigniewie Malinowskim.
Rok urodzenia: 1954
Debiut biegowy: Maraton we Wrocławiu 1991 Rekord życiowy w maratonie: 2:44 (1992 rok)
Najlepszy czas w kategorii M60: 3:00:19 (mistrz Polski weteranów 2014)
Rekord życiowy na 100 km: 7:28 (1997 rok)
Rekord życiowy w biegu 12-godzinnym: 142 km i 424 metry (2002 rok)
Rekord życiowy w biegu 24-godzinnym: 204 km i 988 metrów (jedyny start w 2009 rok)
Wybrane ukończone biegi w Polsce i na świecie: Spartathlon w Grecji, Comrades Marathon w RPA, Maraton Piasków w Maroko, La Ultra the High w Himalajach, UTMB w Alpach, Badwater 135 w Kalifornii, La Diagonale des Fous w Reunion, Madera MIUT, Bieg 7 Szczytów, Bieg Ultra Granią Tatr, Bieg Rzeźnika oraz biegi 12 i 24-godzinne na pętli.
Największe osiągnięcie: ukończenie Spartathlonu 12 razy z rzędu, co czyni go niekwestionowanym rekordzistą zarówno w ilości ukończonych imprez z rzędu jak również w ogóle. W 2015 roku był najstarszą osobą, która zdołała zameldować się na mecie w Sparcie.