Redakcja Bieganie.pl
Rozmawiamy z Małgorzatą Sobańską, rekordzistką Polski w maratonie, jedną z najbardziej utytułowanych polskich biegaczek. Pani Małgorzata biega maraton na wysokim poziomie od 18 lat, do jej najcenniejszych zwycięstw należy pierwsze miejsce w prestiżowym maratonie w Londynie w 1995 roku. W tym samym roku była na dystansie maratońskim czwarta podczas mistrzostwa świata. Rok temu tylko dwóch sekund zabrakło Sobańskiej w Warszawie do pobicia rekordu Polski w półmaratonie. Może uda się w kolejnym, niedzielnym Półmaratonie Warszawskim?
Adam Klein: Jest pani znakomitą biegaczką, a równocześnie matką dwojga dzieci. W jakim wieku są Pani córki?
Małgorzata Sobańska: Starsza Wiktoria w lipcu będzie miała 12 lat, a młodsza Kornelia ma 6 lat.
Czy Pani dzieci orientują się, kiedy ma Pani jakiś ważny start i Pani kibicują?
Starsza córka to już inaczej do tego podchodzi, ale młodsza to najbardziej by chciała, żebym zakończyła bieganie i siedziała z nią w domu. Jeżdżą z nami na zawody, na dłuższe obozy, staram się nie rozstawać z nimi na dłużej.
Biegała Pani w ciąży?
Różnie to było, ze starszą córką zaszłam w ciążę w Stanach Zjednoczonych w trakcie przygotowań do maratonu w Tokio, było to po Igrzyskach w Atlancie w 1996 roku. Nie wiedziałam, jak się mam zachować, ostatecznie w pierwszym miesiącu córka przebiegła ze mną ten maraton. Pobiegłam spokojnie, starając się nie nadwyrężać organizmu, znalazłam też w Stanach dużo opracowań o kobietach uprawiających sport w ciąży i stosowałam się do zaleceń z tych książek. Po przyjeździe, bodajże w grudniu, rozchorowałam się i bieganie zostało przerwane. Lekarz mnie zniechęcił, powiedział, że bieganie w żadnym wypadku, tylko długie spacery. Natomiast pięć lat później, w drugiej ciąży, to podejście lekarzy do sportu się zmieniło i prowadząca mnie lekarka stwierdziła, że skoro ciąża przebiega prawidłowo, a organizm przyzwyczajony jest do znacznego wysiłku, to nawet niewskazane jest nagłe przerwanie treningów. Z Kornelką biegałam do 8 miesiąca.Oczywiście były to spokojne rozbiegania po 5-8 kilometrów.
Czy zauważyła Pani, że ciąża w jakiś sposób wpłynęła na pani dalszą karierę, czy wyniki się poprawiły czy pogorszyły?
Nie, nie pogorszyły się, bo po pierwszej córce ja się jeszcze poprawiłam, co prawda poziom w maratonie w tym czasie poszedł dużo wyżej i mimo że się poprawiłam, to nie udało mi się tak zaistnieć, jak przed ciążą. Wcześniej wygrałam bowiem maraton w Londynie. Ale nie zauważyłam też, żeby ciąże wpłynęły jakoś na to, że się poprawiam.
Ciężko było wrócić po ciąży do treningu, zwłaszcza po pierwszej, gdzie dość dużo kilogramów nabrałam. Druga rzecz to jest kwestia motywacji. Ja zeszłam z bardzo wysokiego poziomu był to 1995, 1996 rok, byłam jedną z lepszych zawodniczek na świecie, no i miałam motywację, żeby szybko wrócić.
Gdzie i kiedy pobiegła Pani pierwszy raz po ciąży?
Pierwszy maraton biegałam 9 miesięcy po urodzeniu dziecka w Londynie, byłam dziewiąta, pobiegłam 2:32, następny był w Kolonii – 2.29.
Gdzie Pani mieszka w Polsce czy za granicą?
Mieszkam w Poznaniu.
Pytam, bo często dochodziły do mnie informacje, że „Sobańska większość czasu mieszka za granicą”.
Gdzie tam, w żadnym wypadku. Córka chodzi tu do szkoły. Ostatnie trzy lata było tak, że zimę spędzaliśmy w Portugalii, tak około jednego do dwóch miesięcy. A mąż jeździł z dziećmi w tę i z powrotem. Wykorzystywaliśmy ferie zimowe i święta.
Patrząc na całą Pani karierę widzę, że pierwszy maraton jaki mam w danych – to był 1991 rok, to było 2:35. Od tej pory cały czas utrzymuje pani wysoką formę. Co sprawiło, że jest Pani w stanie przez tyle lat utrzymać tak stabilną dyspozycję?
Dystans maratoński odpowiadał mi od początku. Pierwszy maraton przebiegłam w 2:35, ale właściwie nie wykonałam żadnego treningu typowo maratońskiego. Przebiegłam tylko taką pięcio-etapówkę we Włoszech, bo to było pięć biegów pod rząd z jednym dniem przerwy i tak się zmęczyłam tymi startami, że już żadnego treningu nie mogłam zrobić. Wynik 2:35 zachęcił do dalszego biegania tego dystansu. W tamtych czasach to był naprawdę dobry wynik jak na debiut.
Jak to się stało, że zaczęła Pani w ogóle biegać?
Zaczęłam moją przygodę ze sportem w szkole sportowej. W piątej klasie znalazłam się w klasie o profilu lekkoatletycznym. W 7, 8 klasie okazało się, że nadaję się na biegi średnie, czyli biegałam 400, 800m. Jako juniorka starsza miałam rekord polski na 3000m. Było widać, że pójdę w kierunku biegów długich.
Czy przez wszystkie lata swojej kariery miała Pani jednego trenera?
Różnie to bywało. Z moim mężem trenuję od skończenia szkoły podstawowej. Wcześniej był nauczyciel WF-u p.Szudrowicz, a potem trafiłam do Tadeusza Rutkowskiego, speca od biegów na orientację. Trafiłam też później na ok. rok do pana Motyla, kiedy Piotr wyjechał do Australii i nie mógł się mną zajmować.
Czy może właśnie w tym tkwi recepta, że jest Pani na równym, stabilnym poziomie, że Pani mąż jest Pani trenerem? Bo jak patrzę na zawodniczki, które mają jakiś dobry okres, później się coś u nich z formą wali, zmieniają trenerów, to może nie jest dobre?
Myślę, że trener jest potrzebny, ale trzeba się dopasować. Dużym komfortem jest to, że trener jest przez cały czas ze mną i do mojej dyspozycji. Natomiast funkcja trenera przez lata się zmienia. Dla juniora trener i to, co powie, jest święte, natomiast w tej chwili to jest bardziej konsultant. Ja swój trening znam, to jest zawsze jakiś schemat i w razie wątpliwości można upewnić się, dowiedzieć się, czy dobrze się robi czy może coś trzeba zmienić. Mąż wcześniej biegał ze mną, teraz już nie daje rady ; ) Przesiadł się na rower, ale to też dużo daje.
Czyli oprócz konsultanta działa jako motywator. Czy zdarza się tak, że jak nie chce się Pani wyjść na trening, to mąż mówi na przykłąd: „Gośka, wyjdź robić tę dwudziestkę”?
Takie sytuacje to raczej się nie zdarzają, raczej stara się mnie hamować, żebym za dużo nie robiła.
Ocenia się Pani jako zawodniczka silna psychicznie i nie potrzebuje Pani specjalnej motywacji nawet jeśli są np. trudne warunki pogodowe?
Myślę, że tak, zwłaszcza, że jestem taką zawodniczką, której właśnie trudne warunki klimatyczne, upał czy ciężka trasa nie przeszkadzają. Nie jestem bardzo szybka i w momencie, kiedy są takie warunki, to zyskuję w stosunku do innych zawodniczek i mogę nawiązać rywalizację,.
Czy może Pani opisać, jak wygląda trening w okresie przygotowawczym i po, czy on się czymś różni od Pani koleżanek, jeśli chodzi o kilometraż czy
ilość akcentów?
U mnie przygotowanie do maratonu trwa dwa miesiące, kilometraż to mniej więcej 160-200km tygodniowo, w tygodniu są trzy bodźce. W jednym tygodniu dwa razy drugi zakres, bo drugi zakres uważam za bodziec, i raz trzeci zakres. A w drugim tygodniu jest odwrotnie, dwa razy trzeci zakres i jeden raz drugi zakres. I raz w tygodniu 30km, biegane bardzo spokojnie, chodzi o to żeby czas trwania to był mniej więcej czas mojego maratonu, czyli 2,5 godziny. Czyli biegam te trzydziestki po 5min/km. Między to jest jeszcze włożona siła biegowa, staram się ją robić dwa razy w tygodniu. No, chyba że jestem w górach, to wtedy nie robię siły. Trenuję mocno do ostatniego tygodnia przed startem i tylko ostatni tydzień przed maratonem już robię po jednym treningu. Myślę, że mój trening nie różni się bardzo od innych.
Jak długo trwa sesja siły biegowej?
Robię 300m podbiegi 10 razy albo to są 200tki. Czasami to są podskoki 100m podskoków i 100m podbiegów i to jest wtedy na 200metrach.
Jakie to są podskoki?
Podskoki na przemian ręka noga do góry, a potem jest skip A i wieloskok.
W okolicach Pani domu ma Pani dobre warunki biegowe?
Mam bardzo dobre warunki biegowe. Wychodzę z domu i biegnę osiedlem, bardzo spokojnym zreszta, półtorej kilometra i jestem w lesie, dwadzieścia minut truchtu przez las, mam stadion. Mamy też parę pętelek wymierzonych w lesie.
Jak Pani mija jakichś ludzi, biegaczy to oni wiedzą, kim Pani jest czy raczej nie?
Część tak. Z niektórymi znam się kupę lat. Natomiast młodsi przypuszczam, że nie.
W Poznaniu jest paru mocnych biegaczy z czołówki i czy zdarza się Pani umawiać z nimi na jakieś wspólne bieganie?
A o kim Pan myśli, czy o dziewczynach, czy mężczyznach, bo mężczyznom tempowo nie dorównam (śmiech). A z dziewczynami to jest kłopot, żeby się umówić. Jest ich mało i trudno zgrać trening, jeśli jest się od różnych trenerów
A co się dzieje w takim okresie, nazwijmy to: wprowadzającym, budowania formy, nie wiem jak to u Pani trener nazywa?
Po maratonie odpoczywam dwa miesiące tylko truchtając, ewentualnie robię trochę więcej sprawności i siły, których nie wykonuję w BPSie. Potem poprzez zabawy biegowe wchodzę w cięższy trening, dużo daje mi też chodzenie po górach.
Jak Pani truchta, to jest to duży kilometraż czy raczej mały?
Jak wyjadę na obóz przygotowawczy i wyjdę na trening dwa razy dziennie, no to jest 120-140 kilometrów. Nie przepadam za trenowaniem w Poznaniu, bo nie mogę się skupić, ciągle coś jest do załatwienia, do zrobienia. Przy dwójce dzieci i stadzie zwierząt jest co robić.
Jakie zwierzęta Państwo maja?
Mamy tak: dwa psy, 2 chomiki, królika, 2 żółwie i świnka morska.
To wszystko inicjatywa dzieci czy Pani takie zamiłowania?
My bardzo lubimy zwierzęta, ale to nas dzieci namówiły, a opieka nad zwierzątkami spadła na rodziców…
Te biegające psy to jaka to jest rasa?
To jest mieszaniec, coś w rodzaju jamnika, drugi to York Terier. Zauważyliśmy, że pies też się dobrze czuje w idealnych warunkach maratońskich – ok. 14 stopni, ale jak jest trochę cieplej, to zaczyna dużo pić i się męczy. Ale one zawsze są pierwsze do biegania. Jak widzą, że się ubieramy w dres, to już czekają gotowe do wyjścia.
Jak zmieniło się to światowe bieganie przez okres Pani kariery? Myślę tu o poziomie organizacji, podejściu mediów, kibiców, czy widzi Pani jakieś różnice pomiędzy tym, co było na początku lat 90., a tym, jak jest teraz?
Jeśli chodzi o świat, to dużo się nie zmieniło. Kiedyś pojechałam na bieg do Stanów Zjednoczonych, 10km w Central Parku w czerwcu tylko dla kobiet, startowało bodajże 8 tysięcy kobiet, nigdy w życiu nie widziałam tylu kobiet na starcie. W tej chwili biega tam jeszcze więcej kobiet, bodajże 12 tysięcy. A w Polsce się trochę zmieniło, jest więcej ludzi biegających, nie jest to wstydem wyjść sobie pobiegać do lasu, nie ma zaczepek odzywek. Jeśli chodzi o poziom, no, to zdecydowanie poszedł mocno do góry, zresztą Paula Radcliffe, wiadomo 2:15 to jest naprawdę wielkie osiągnięcie. Był taki przeskok. Po pierwszej córce, w Londynie, wygrałam tam z wynikiem 2:27, a wracając po drugim porodzie do startów, to z tym wynikiem nie miałam po co tam biegać.
A jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, to jak to Pani ocenia?
Jeśli na przykład chodzi o Warszawie, to nie umiem powiedzieć, jak to wygląda od strony biegacza amatora, niech oni to oceniają. Natomiast jeśli chodzi o zajecie się elitą, to byłam już za pierwszym razem bardzo miło zaskoczona, że organizator potrafi o wszystko zadbać, żeby było tak, jak trzeba. Jeśli zawodnik widzi, że organizatorowi zależy na jak najlepszych wynikach elity, to też jest większa motywacja.
Była Pani zadowolona ze swojego zeszłorocznego startu w Półmaratonie Warszawskim?
Byłam zaskoczona, bo w rzeczywistości nie spodziewałam się tak dobrego biegu. Wiadomo, że rekord Polski miała biegać Justyna Bąk, która w ostatniej chwili złapała kontuzję, więc w sumie całe zadanie na mnie spadło. Z treningu nie wynikało w ogóle, że coś takiego pobiegnę, a tym bardziej, że jeszcze ostatni tydzień kopałam się w śniegu i nie mogłam połowy treningu wykonać. Nie wiem, czy to mi posłużyło, czy nie, w każdym razie jakaś taka presja psychiczna na mnie ciążyła, że naprawdę bardzo się starałam, no i trochę zabrakło, ale byłąm zadowolona i przede wszystkim zaskoczona, że taki wynik osiągnęłam.
Rok wcześniej też zanosiło się na to, że mogłabym pobiec może nawet lepiej, tylko że nie było biegu pode mnie. Wtedy prowadziłam sama ten półmaraton, natomiast Justyna zastosowała tzw. „wożenie się” i ograła mnie na końcu. Jak by było jakieś mocniejsze tempo i mielibyśmy z kim biegać albo ktoś by pomógł, to rekord Polski byłby w 2007 roku. Trasa była jednak nieregulaminowa, wiec nie ma czego żałować.
Miała Pani pretensje do Justyny?
Nie, nie mam jej za złe, bo ona jest bardzo szybka, jest jedną z najszybszych polskich zawodniczek na końcówce. Gdybym była taką zawodniczką, też bym tak biegła, tylko mówię, że w roku 2007 czułam się o wiele lepiej niż rok później i przypuszczalnie wynik byłby bardzo dobry przy innym rodzaju biegu.
Uważa Pani, że w zeszłym roku, gdyba ta ostatnia prosta była dłuższa i widziałaby Pani zegar z daleka, to byłaby Pani w stanie te 10m nadrobić?
Jak wybiegłam na prostą, spojrzałam na zegar, to na takim krótkim odcinku, ja nie jestem w stanie aż tak przyspieszyć, starałam się, ale nic z tego nie wyszło. Jak bym wiedziała dwa kilometry do mety, że biegniemy, chociaż na styk, to bym na pewno się starała, a my po prostu stwierdziliśmy, że już nie ma co. Kilometry były źle ustawione, bo jedne wychodziły bardzo szybko, a inne znowu wolno. Pod koniec wychodziło nam strasznie wolno i po prostu stwierdziliśmy, że już nie idę na rekord. A tak to by się rzeczywiście człowiek bardziej sprężył, te dwie czy trzy sekundy nie byłyby problemem.
Z Michałem Bartoszakiem w trakcie biegu Pani to konsultowała, bo on był do końca pacemakerem?
Tak
Prawie do końca biegła Pani z tą Dibabą, ale na końcu, po wyjściu z tunelu, ona przyśpieszyła?
Zdziwiłam się, bo wyczytałam, że ona gdzieś tam skomentowała, że jej zające przeszkadzali, bo z Michałem biegł jeszcze jakiś kolega. W każdym razie ona stwierdziła, że jej przeszkadzali, ale w rzeczywistości to ona biegła cały czas za nimi, a ja biegłam dwa, trzy metry dalej. Nawet nie mogłam tam się dobrze ustawić za nimi,
Czy w tym roku czuje pani presję związaną z oczekiwaniami wobec rekordu Polski w Półmaratonie ? Czy będzie jakiś pacemaker dla kobiet?
Czuję presję,ale mój trening nie przebiegł po mojej myśli.Dużo czasu męczyłam się z kontuzją, w sumie przetrenowałam prawidłowo tylko 3 ostatnie tygodnie. Mimo to będę się starać pobiec jak najlepiej. Pacemaker to rzecz organizatora, dobrze by było, gdyby był.
Jak spojrzymy na biegi, w których Pani brała udział, to jest to chyba cały świat, bo i Londyn, i Kolonia, Berlin, Istanbuł, Toronto… Spotkała Pani na pewno w swoim życiu mnóstwo biegaczek, no bo z nimi była głównie na trasie. Czy spośród tych biegaczek jakieś szczególnie zrobiły na Pani jakieś wrażenie i jakąś szczególnie wspomina Pani, że to była jakaś niezwykła osobowość?
Mam dużo znajomych biegaczek. Manuela Machado, Rosa Mota – to takie dziewczyny, które są naprawdę bardzo życzliwe, bardzo miłe, sympatyczne i widać, że palma im do głowy nie uderzyła i za to je przede wszystkim podziwiam.
Jest kilka zawodniczek, które regularnie zbliżają się do tej granicy 2:20 – 2:22. Czy uważa Pani, że gdyby były spełnione jakieś w Pani życiu ekstra warunki, nawet jeszcze teraz, super warunki treningowe, czy byłaby Pani w stanie zbliżyć się do takiego poziomu 2:20?
Myślę, że nie. Siebie oceniam tak na 2:24. Np. Boston w 2001, gdzie pobiegłam 2:26. Gdybym miała rzeczywiście bieg pod siebie (rozkład tempa) albo nawet gdyby to było na lepszej trasie… Albo w Chicago – 2.26,08, gdzie przed maratonem zrobiłam poważne błędy treningowe… Gdyby wszystko się zgrało, to taki wynik -2:24, mogłabym osiągnąć. Natomiast 2:20 nie było nigdy w moim zasięgu.
Czy chciałaby Pani, żeby Pani dzieci biegały wyczynowo?
Nie będę ich zmuszać, ale jak by chciały, to mogą biegać, to jest ich wybór. W ogóle staram się je zachęcać do różnego rodzaju sportu, jak się czymś zainteresują, to myślę że będzie fajnie. Uważam, że sport jest super przygodą. Na początku sport to satysfakcja z wyników, dużo znajomości. Jeździliśmy sobie po świecie jeszcze w czasach, kiedy było dosyć ciężko wyjechać. Teraz dla młodzieży trzeba szukać innych motywacji. Córki startowały w paru biegach ulicznych, a nawet w przełajach w Portugalii. Młodszej sie spodobało.
Jak się wejdzie na stronę Międzynarodowej Federacji Biegów Ulicznych, to tam w śród biegaczek, które zarobiły najwięcej pieniędzy w biegach ulicznych na świecie jest tam Pani jedyną tak naprawdę sklasyfikowaną Polką i właściwie można z tego wnioskować, że jest Pani najlepiej w historii Polski zarabiająca Polską biegaczką.
No niemożliwe (śmiech). Oni to maja takie rankingi? Nie wiem, co oni tam zbierają. Wydaje mi się, że nie. A Wanda Panfil?
No tak, ale tak sobie myślę, że te stawki za bieganie poszły do góry, więc może to ma związek z tym, że jak Wanda Panfil biegała, to jeszcze były niższe stawki.
Ale jak poszły w górę? Nie dla takich zawodniczek jak ja. Stawki dla biegaczek i biegaczy to są super dla top elity i są duże – minimum 200 tysięcy dolarów za sam start. Natomiast dla takich zawodniczek jak ja, to trzeba się bardzo cieszyć, jak się coś w ogóle dostanie, oczywiście mówię o najlepszych maratonach, gdzie są wysokie nagrody. W tej chwili są bardzo ciężkie czasy dla biegaczy, bo 10 tysięcy dolarów raz na pół roku to co to jest w tej chwili, kiedy trzeba wyłożyć własne pieniądze na przygotowania i utrzymać się.
Rozumiem, ja nie mówię że to są kokosy, tym niemniej, patrząc chociażby na Pani karierę, to mało mamy takich zawodników czy zawodniczek, którzy jednak jakoś w tych maratonach wysoko punktowali. Tutaj patrzę tak: drugie miejsce w Istambule, drugie miejsce w Hamburgu. Wiadomo, że Istanbul to nie to samo co 2 miejsce w Londynie i wiem, że te stawki w Londynie teraz sa znacznie wyższe niż 10 lat temu…
No nie wiem, są chyba takie same, jak były. I widzi Pan, np. w Londynie jest 50 tysięcy dolarów, a w Istambule jest 60 tysięcy. Kiedyś te pieniądze miały zupełnie inną wartość, a w tej chwili jest coraz gorzej. Tym zawodnikom, którzy w tej chwili zaczynają, to współczuję, bo poziom jest bardzo wysoki i potem do takich zawodników ma się pretensje, że startują w różnych biegach ulicznych, żeby zarobić pieniądze, ale to jest takie koło zamknięte. Oni zarabiają pieniądze, żeby się przygotować do maratonu i potem wszystko się biega nie tak, jak by się chciało. Sytuacja jest ciężka. Ja miałam rzeczywiście ten spokój, bo Londyn wygrałam, mając lat 27. Miałam komfortową sytuację, mogłam się przygotować za swoje pieniędze, nie startować w dziesięciu biegach ulicznych po drodze, żeby zarobić na przygotowania.
Ale przez cała karierę utrzymuje się Pani z biegania?
Tak.
Jakie ma Pani dalsze plany, bo wiadomo, bez końca na takim poziomie nie można biegać, i co Pani myśli robić dalej?
Wie Pan co jeszcze dzisiaj wspominałam? Że w 2004 już były głosy, że gdzie ja się pcham, ja miałam 34 lata i uznawana byłam za starą, i co ja jeszcze robię w sporcie, że mam miejsce zrobić młodym. Myślę, że jak biegam na takim poziomie i jeszcze się poprawiam, to po co mam na razie rezygnować.
Ale w żadnym razie, ja tu jestem pełen podziwu. Po zeszłorocznyn półmaratonie Michał Bartoszak tam do mnie podszedł i mówi „kurde, zobacz, ta Gośka Sobańska, jak ona biega!” Wie Pani, jestem pełen podziw, ale tak się zastanawiam, że kiedyś przestanie Pani biegać i czy się zastanawiała się Pani nad tym, co będzie Pani robiła potem?
No mam tu parę pomysłów, nie będę zdradzać (śmiech). Mamy różne pomysły, jedne nam wychodzą, inne nie, no zobaczymy, jak to będzie, ale myślę, że jeszcze trochę pobiegam. Bardzo chciałabym dotrwać przynajmniej do połowy przyszłego roku.
Rozumiem, nie chce Pani zdradzać, ale proszę chociaż powiedzieć, czy mają Państwo plan raczej związany ze sportem czy w ogóle poza sportem?
Może z jakąś odnową, jestem po fizjoterapii i myślę że będzie to jakoś wszystko razem związane. Chętnie wspólnie z mężem zajęlibyśmy się zawodnikami, bo wiedzę i doświadczenie mamy duże, ale brak nam zaplecza, dzięki któremu moglibyśmy zapewnić zawodnikom godziwe warunki do treningu. Mówię tu o klubie lub jeszcze lepiej sponsorze.
Jeśli chodzi o organizacje Pani startów, to ma Pani menadżera? Kto organizuje starty?
Jestem już kupę lat u Felipe Posso, to jest już właściwie firma, bo tam jest więcej agentów. Z pochodzenia jest Kolumbijczykiem, ale mieszka w Stanach, ma obywatelstwo.
Jestem ciekawy, jak się odbywa taka organizacja Pani startu przez niego?
Różnie to wygląda, np. w Londynie wystartowałam przez przypadek, ponieważ miałam biegać w Osace i było trzęsienie ziemi, i maraton odwołano. Szukałam innego maratonu i ten Londyn był pierwszym maratonem, który załatwił Posso. Różnie to bywa, często on decyduje, ale mogę też mu zasugerować, kiedy chcę startować, czy w marcu czy w kwietniu, i on wtedy szuka mi odpowiedniej oferty.
Co spowodowało, że nie uzyskała Pani kwalifikacji do Pekinu? Z tego, co pamiętam, jakaś kontuzja?
To był maraton w Rotterdamie i taka głupia rzecz jak pęcherz pod stopą, ale za to bardzo uciążliwy. Od 15 kilometra kulałam i na 34 km zaczęły mnie łapać skurcze w nodze bardziej obciążanej, no i niestety nie było sensu dalej biec.
W zeszłym roku nie chciała Pani startować w Dębnie i walczyć o kwalifikację do Pekinu ze względu na warunki finansowe?
Nie, w żadnym razie nie o to chodziło. Po prostu wydaje mi się, że jak już mam jako taką formę, to być może lepiej by było wykorzystać ją w Rotterdamie, gdzie mogłam liczyć na lepszy wynik. Druga rzecz, że Dębno ma trochę taką opinię, że tam sie biegnie wtedy, gdy nie ma się szans na nabieganie normalnego ustanowionego przez PZLA minimum.
No ale pieniądze w Rotterdamie też mają znaczenie, bo podejrzewam że tam miała Pani szanse zarobić lepiej niż w Dębnie?
Długo się zastanawiałam nad Dębnem, bo może by było łatwiej. Tam może ktoś jechać na rowerze i podać picie, a w Rotterdamie tego nie ma. Pieniadze są tam kiepskie. Chyba że się wygrywa z wynikiem grubo poniżej 2.30.
Pani była na Igrzyskach i w Atenach, i w Atlancie? Tak mnie zastanawia ten start na Igrzyskach. Wszystkim tak na tym zależy. Chciała Pani walczyć o wyjazd do Pekinu. Była Pani już na olimpiadzie dwa razy. Co jest w tym takiego niezwykłego, że po raz trzeci chciała Pani jechać? Wiadomo, że o pierwsze miejsce nie byłoby łatwo, więc to jest kwestia prestiżu, że się jest olimpijczykiem? O co tu chodzi?
Tak, to jest takie dowartościowanie siebie. Myślę, że dla mnie jest to tym bardziej ważne, że jestem już w takim wieku. I jak bym się dostała na Igrzyska, to byłoby dla mnie duże osiągniecie. Natomiast myślę, że ja jestem taką zawodniczką, że na Igrzyskach mogła bym powalczyć, bo w ciężkich warunkach w porównaniu do innych zawodniczek jestem lepsza.
Mam jeszcze pytanie dotyczące jakiejś odnowy, suplementacji. Pani powiedziała, że Pani jest po fizjoterapii. no to można powiedzieć, że Pani sama może sobie pomóc, tak w jakichś trudnych sytuacjach?
No nie wiem, czy mogę sobie pomóc, nie za bardzo. Dawno już nie miałam żadnej praktyki.
Czy stosuje Pani jakąś odnowę?
Krioterapię ostatnio, widzę że to mi służy. Korzystam z tego zawsze po maratonie, w takim luźnym okresie, gdzie nie za dużo się trenuje. Dziesięć zabiegów, dwa razy w roku. A poza tym, jeśli chodzi o jakąś odnowę, to sauna, którą zainstalowałam sobie w domu. Czasami korzystam z masażu.
Jak często sauna, a ja często masaż?
Jak jest zima, to do sauny najchętniej bym chodziła co drugi dzień, ale najczęściej tak średnio to wychodzi dwa razy w tygodniu: środa i niedziela. Masaż raz w tygodniu.
Saunę traktuje Pani jako czysty relaks czy według Pani ma to jakieś specjalne znacznie treningowe, że należy ta saunę dwa razy tygodniowo brać?
Na pewno dobrze to służy moim mięśniom, bo je rozgrzewa i przywraca do normy, ale głównie to jako relaks.
Ale można powiedzieć, że to jest cos odwrotnego niż na krioterapii?
No tak, ale ta krioterapia jest dwa razy do roku, w tym czasie do sauny nie chodzę. Krioterapia jest takim dość dużym bodźcem dla organizmu.
Jest komora krioterapii w Poznaniu?
Jest, ja wiem o 3 komorach.
Ja mam wrażenie, że w sumie Pani jest poza tym światkiem lekkoatletycznym, i całe Pani życie sportowe jest odrębne, niezależne od PZLA. Czy to był wybór świadomy czy to przypadek tak zrządził?
Ja myślę, że to tak przypadkowo. Weszłam na ten światowy poziom i bardzo mało tu przebywałam i z mało kim miałam kontakty. To raczej PZLA odsunęło się ode mnie.
A Pani stosunki z PZLA przez te lata, oprócz tego że wysyłali Panią na Igrzyska, czy w ogóle miewała Pani sytuacje, że coś od nich zależało?
Oj, chyba nie chcę się na ten temat wypowiadać. Uważam, że nie byłam złą zawodniczką, biegałam na mistrzowskich imprezach, w MŚ byłam czwarta, na Igrzyskach 11 i 17, no to chyba nie jest aż tak bardzo źle, ale zawsze po Igrzyskach wypadałam ze szkolenia. W 2008 roku też, mimo że nie odbiegałam dużo wynikami od zawodniczek takich jak np. Justyna Bąk, która raz pobiegła tylko wynik, i od Doroty Grucy. Miałam tylko trzy obozy krajowe, za które i tak nie zwrócono mi pieniędzy. Na przestrzeni tych wszystkich lat to raczej mi utrudniano życie niż pomagano. Zawsze musiałam o wszystko walczyć i nawet jak byłam na tym wysokim poziomie, to wręcz nam wypominano, że to nie biuro podróży, jak pojechałam do Stanów Zjednoczonych przed Igrzyskami.
Ja już przeszłam tyle tego, że mi się już nawet nie chce o tym mówić. To samo było z Sydney, gdzie miałam minimum, rok wcześniej zrobiłam w Berlinie 2:27:30 i złapałam kontuzję i okazało się, że mam biegać i się potwierdzać, i robić rekord życiowy na 10km. Przyjechałam z Sant Moritz w 11, kryzysowym u mnie dniu, wystartowałam no i niestety nie pobiegłam, no i wykluczyli mnie z Igrzysk półtora miesiąca przed, jak ja zaczynałam się już szykować. To było dla mnie straszne. W tym samym czasie co Sydney wybrałam sobie maraton, żeby im udowodnić, że rzeczywiście byłam w stanie się przygotować do Igrzysk. Pobiegłam w Kolonii 2:28, wygrałam w deszczu, w ciężkich warunkach.
Uważa Pani że działania po stronie PZLA to było z zawiści czy raczej bezmyślności?
Myślę, że po prostu za bardzo samodzielna byłam. Za mało zależałam od Związku i oczywiście nie byłam od tego trenera, co trzeba.
A jak już się Pani zakwalifikowała na Igrzyska, czy jakoś Pani pomagali?
Np. do Aten miałyśmy z Grażynż Syrek minimum, ona 2:26 ja 2:27, czyli pewne minimum, zrobione jesienią i nie dostałyśmy żadnego obozu zagranicznego, klimatycznego przed Igrzyskami w roku olimpijskim. A cała reszta, 50 czy 60 osób, jechała sobie w kwietniu na Wyspy Kanaryjskie, i może z tej całej grupy dwie osoby zrobiły minimum Igrzyska. Wiadomo, że maratończykowi sa potrzebne zimą obozy za granicą…
Wspomniała Pani, że po tylu przebiegniętych kilometrach stawy dają znać o sobie. Czy używa Pani jakiegoś wspomagania?
Przez całą moją karierę miałam jedną poważną kontuzję. Teraz jest inaczej, w końcu bawię się w sport już 25 lat. Moje kolana nadają się do operacji. Niestety, przerwa po zabiegu musiałaby być dość długa i właściwie musiałabym zakończyc karierę.
Czy używa Pani jakichś suplementów, mówię tu o dozwolonych oczywiście środkach, czegokolwiek, co pomaga w treningu?
Napoje izotoniczne piję, witaminy typu b12, aminokwasy do łykania, potem karnityna, ale to dwa tygodnie tylko przed maratonem, witaminę E z magnezem.
Przed maratonem, ten ostatni tydzień, stosuje Pani najpierw dietę mocno białkową, a potem mocno węglowodanową?
Kiedyś próbowałam, ale widziałam, że to nie daje mi żadnego efektu. Jeśli chodzi o jedzenie to lepiej mnie nie pytać, bo może się Pan jeszcze przestraszyć, co ja wyprawiam. Np. przed Londynem jak nie było nas na za dużo stać, to poszliśmy do McDonalda, bo o było w miarę najbliżej i był najtańszy, bo mieszkaliśmy w drogiej dzielnicy. I nie zaszkodziło
To może teraz, myśląc o sponsorze, trzeba pomyśleć o McDonaldzie, bo jak oni to przeczytają to, to będzie hit.
(śmiech) Lepiej żeby Pan tego nie pisał. Teraz to już tak nie robię. Czasami z dziećmi tam chodzę. jak gdzieś jedziemy. A tak przed startami. to staram się jeść mniej mięsa. tylko makarony i gotowane warzywa.
Dziękuję za rozmowę.