Redakcja Bieganie.pl
Znamy wszystkich medalistów 17. IAAF MŚ w Dosze. Znamy też wielu przegranych zawodów w Katarze. Czego się po nich spodziewaliśmy? Czym może być spowodowany ich słabszy wynik? Czy zawsze brak medalu oznacza przegraną? Czy mogli coś zrobić lepiej? Krótko analizujemy przyczyny niepowodzeń Ortegi, Miller-Uibo, Normana, Kszczota, Wilson, Ingebrigtsena, Moena i Wandersa.
Większość pytań pozostanie bez odpowiedzi. Kto wie, jak zachowuje się nawet najlepiej wytrenowany organizm, gdy doprowadzić go do granic, kto potrafi przewidzieć wszystkie reakcje fizjologiczne, pogodzić je z indywidualnymi predyspozycjami psychologicznymi i zwykłą dyspozycją dnia, kto obstawi co do sekundy wszystkie finały olimpijskie – ten zapewne miałby szanse na nagrodę Nobla. Truizm o nieprzewidywalności w sporcie cisnął się na usta również podczas ostatnich mistrzostw świata. Późny termin rozgrywania zawodów, nietypowe godziny startów, trudne warunki klimatyczne i parę innych zmiennych sprawiły, że czempionat w Katarze był i ciekawy, i nie do końca przewidywalny.
Pomyśleliśmy o stworzeniu listy kilku przedstawicieli konkurencji biegowych, których występ w Dosze można uznać za rozczarowujący – i zastanawiamy się, czy faktycznie mieli szansę na sprostanie oczekiwaniom własnym i kibiców. Nie bierzemy przy tym pod uwagę sportowców, którzy uznawani są za faworytów swoich konkurencji, ale na MŚ z różnych przyczyn nie pojechali – jak Caster Semenya, Nijel Amos, Genzebe Dibaba, Wayde van Niekerk, Eliud Kipchoge. Zrezygnowaliśmy również z opisania przypadków Dafne Schippers, Soufianego el Bakkaliego i Laury Muir, zawężając listę zawiedzionych do 8 nazwisk.
Kilka już razy w swojej karierze pochodzący z Kuby, a reprezentujący Hiszpanię płotkarz udowodnił swoją wartość. Wicemistrz olimpijski z Rio nie miał jednak na swoim koncie medalu mistrzostw świata. Może dlatego, że często brylował na co dzień, a zaliczał słabe starty w najważniejszych biegach sezonu. Tracił koncentrację albo z bliżej niewyjaśnionych powodów obrażał się na słabe wyjście z bloków i dobieg. Występując w roli faworyta do medalu nie wytrzymał presji m.in. podczas ostatnich MŚ w Londynie, czy HME w Glasgow.
W tym sezonie szło mu świetnie. Od czerwca aż do finału w Doha przegrał tylko raz, zwyciężył za to w całym cyklu Diamentowej Ligi. Był przed startem w Dosze na czołówkach hiszpańskich gazet i na czele rankingu IAAF, a w sytuacji, w której liderzy list wyników – Amerykanie Holloway i Roberts nie byli w sezonie widoczni – stał się murowanym kandydatem kibiców do złota MŚ. W finale zaczął bardzo spokojnie i trudno przypuszczać, by na ostatnich dwóch płotkach odrobił stratę do Hollowaya. Może by przyspieszył…? To tylko gdybanie, bowiem dosłownie pod nogi wpadł mu mistrz olimpijski Omar McLeod. Jamajczyk ratując się przed upadkiem zatoczył się na tor Hiszpana i wytrącił go zupełnie z rytmu (na zdjęciu powyżej początek zajścia). Wściekły Ortega w wywiadach po finale lamentował, krzyczał o oszustwie, pomstował na rywala twierdząc, że ten znowu zabrał mu medal i generalnie domagał się sprawiedliwości.Ta nadeszła pod przybraniem działaczy i Jury Apelacyjnego. Tabela końcowa 110 m po pozytywnym rozpatrzeniu protestu została postawiona na głowie. IAAF stał się w pewnym sensie dobrym wujkiem, który w ogniu krytyki starał się zadowolić wszystkich. Ortedze, który finiszował w Katarze jako piąty, przyznano, stosując niejasny przelicznik, miejsce trzecie – ex aequo z Francuzem Martinot-Lagardem. Wydaje się jednak, że ponownie na drodze hiszpańskiego płotkarza nie stanął pech, spisek czy Jamajczyk – ale jego własne demony, które musi przeganiać skuteczniej, jeśli myśli o medalu igrzysk w Tokio.
Wydawała się zamroczona rezultatem, jaki pojawił się na tablicy wyników, jak i tym, że nie udało jej się dogonić rywalki. W finałowym biegu na 400 m reprezentantka Bahamów mimo poprawienia rekordu życiowego do niebotycznego poziomu 48.37 i wskoczenia na szóste miejsce listy wszech czasów – zajęła dopiero drugie miejsce. „Dopiero", bo do Dohy przyjeżdżała jako faworytka tej konkurencji, mając na koncie nie tylko olimpijskie złoto, potrzebne doświadczenie, ale i znakomite wyniki w 2019 roku – pozycję liderki na światowych listach, rekord świata na 300 m i zwycięstwo prestiżowego cyklu Diamentowej Ligi na 200 m.
Może właśnie rezygnacja ze startu na 200 m na rzecz 400 m kosztowała Miller-Uibo złoto MŚ? Na krótszym dystansie w finale miałaby za rywalkę w zasadzie tylko Dinę Asher-Smith, którą regularnie ogrywała… Wydaje się, że formę na Katar przygotowała idealną. Ponadto w biegu finałowym 400 m prawie udało jej się zniwelować stratę do prowadzącej. Ale to Salwa Eid Naser cieszyła się z tytułu i to Bahrajnka zgarnęła całą chwałę za niesamowite 48.14 na mecie.
Miller-Uibo traktowała jednak MŚ jako przystanek na drodze do jednego okrążenia w Tokio, ma więc szansę się zrehabilitować za niecały rok.
Do dzisiaj w tabelach sezonu 2019 na czele wyników na 400 m widnieje jego rezultat, osiągnięty… w kwietniu. Już wtedy Marek Plawgo, pytany o możliwość utrzymania tak wysokiego poziomu na przestrzeni długiego sezonu – miał wątpliwości. Rekordzista Polski na 400 m przez płotki mówił nam wiosną, że Normanowi potrzebna będzie jakaś przerwa i budowanie kolejnego szczytu formy.
Tymczasem niedawny student z Kalifornii przeżywał swój pierwszy sezon jako zawodowiec. Startował często i na całym świecie. Wygrywał niemal wszystko, od swoich koronnych 400 metrów, po 200 m – na przykład w czerwcu w Rzymie, kiedy podczas Diamentowej Ligi ograł niesamowitego Noaha Lylesa. Jednak, parafrazując wiersz Marii Konopnickiej – Michael nie doczekał. Kontuzja, której przyczyny i właściwa diagnoza są obiektem amerykańskich śledztw dziennikarskich – wykluczyła go najpierw z przygotowań do mistrzostw USA, na których przegrał dość nieoczekiwanie z Fredem Kerleyem. Mówił pod koniec lipca, że musiał zrobić nawet 2 tygodnie wolnego, zanim stanął do walki na US Trials – czyli zawodów, gdzie walczy się nie tyle o tytuły mistrzowskie, ile o eliminacje na MŚ lub IO. Do Dohy jednak przyjechał.
Efekt był więc stosunkowo łatwy do przewidzenia. O ile w przedbiegach noga (bo o nogę prawdopodobnie chodzi), wytrzymała i pozwoliła wygrać serię w 45.00, o tyle w półfinale Norman biegł tylko przez 300 m. Przy wyjściu z wirażu przeszedł w luźny bieg (nadal na mecie uzyskał 45.94, jednak było to zdecydowanie za mało, by wystąpić w finale). Czy będąc zdrowym Amerykanin miałby pewne złoto MŚ? Być może, ale trzeba pamiętać, że zwycięzca konkurencji Steven Gardiner zaliczył zdecydowanie krótszy sezon od rywala, a jego forma w 2019 roku systematycznie rosła.
Norman nie tylko stracił medal indywidualnie, ale również nie wystąpił w finale biegi rozstawnego, który jego rodacy wygrali. Jest więc podwójnym przegranym MŚ.
Ten sezon był od początku dla podwójnego wicemistrza świata trudny. Nie wiodło mu się na komercyjnych mityngach, przyplątywały się infekcje, „noga nie podawała" – jak się czasem mawia. Próbował różnych wariantów taktycznych, starty niezłe przetykał słabszymi, raz przybywał w ogonie wyścigów Diamentowej Ligi, innym razem pobudzał tłumy, jak w finale Drużynowych Mistrzostw Europy – generalnie trzymał poziom, ale półkę niżej, niż w poprzednich sezonach. Sam w czerwcowej rozmowie z nami przyznawał, że po latach długich i ciężkich sezonów, musiał zimą odpocząć, rezygnując między innymi ze startów na HME.Wydaje się, że tej świeżości w tym roku zabrakło. W obliczu częstych startów na największych mityngach świata nie było też za bardzo czasu (albo determinacji), by zrobić zdecydowanie dłuższą przerwę – w kontekście odbudowy i przebudowy na mistrzostwa w Dosze. Tymczasem świat biegał szybko, coraz szybciej. Skądinąd niezły Season Best Kszczota – 1:44.61, dawał mu dopiero 23 miejsce na światowych listach. Z drugiej strony w obliczu absencji Nijela Amosa oraz kilku Kenijczyków, a tym bardziej mając w pamięci poprzednie edycje MŚ – liczyliśmy może nie na cud, ale na odrodzenie Profesora Kszczota.
Po dość szczęśliwym przedbiegu Polak utknął w półfinale. Zrobił przy tym wszystko, co było w jego mocy. Ustawił się do ataku, wypracował sobie miejsce na ostatniej prostej, jednak mimo wszystko właśnie mocy, „luzu, polotu, czegoś ekstra" jak sam przyznał, zabrakło. Można gdybać, czy to kwestia spuścizny poprzednich sezonów, przerw na choroby, urazu nabytego w trakcie ostatniego startu w Chorzowie, poświęcenia się dodatkowym projektom, czy wreszcie niedociągnięć w okresie przygotowawczym… w każdym razie na pewno słabszy występ w Dosze nie musi oznaczać końca kariery naszego najbardziej utytułowanego ośmiusetmetrowca. A jeśli było to, co zrozumiałe, małe zawodowe wypalenie Adama, mamy nadzieję, że nie jest za późno na odświeżenie – czy to na polu środków treningowych, czy w jego teamie.
Amerykanie skończyli mistrzostwa w Dosze na czele klasyfikacji drużynowej. Zdobyli w sumie 29 medali, a liczba złotych przewyższała tą, którą otrzymalibyśmy po zsumowaniu dorobku trzech następnych ekip. W niektórych konkurencjach reprezentanci USA celowali w dublet. Tak było w sztafetach 4×400 m, tak miało być na 800 metrów – bo w przekroju sezonu świetnie prezentowali się i Donovan Brazier, i Ajee Wilson.
Ta ostatnia pod nieobecność Caster Semenyi stała się naturalną sukcesorką damskiej osiemsetki. Prowadząc od startu do mety wygrywała wielkie mityngi, nie dawała się zaskoczyć, płynnie przeszła też przez eliminacje w Katarze, sprawiając wrażenie, jakby upał i konkurentki jej nie przeszkadzały.
Wygląda na to, że w jej wypadku zemścił się… brak konkurencji we wcześniejszych startach i złe decyzje podjęte w katarskim finale. Może również zlekceważenie rywalki. Wilson, jak gdyby pewna swojej siły i taktyki, ponownie wyszła na prowadzenie (400 m w niecałe 58 sekund), jednak była mocno naciskana przez Jamajkę Goule, a na 200 m do mety mimo mocnego szarpnięcia miała na ramieniu Ugandyjkę Nakaay. Niska Afrykanka rozpychając się wygrała wprawdzie swój półfinał, ale mało kto uznawał ją za pretendentkę do medalu MŚ. W końcu w 2019 roku Halimah Nakaay dopiero pierwszy raz wystąpiła na mityngu Diamentowej Ligi i ledwo łamała 2 minuty, a ugandyjskie ośmiusetmetrówki nie zapisywały się raczej na kartach historii… Finiszowa prosta to jednak pokaz jej siły i brak odpowiedzi ze strony Wilson, którą na ostatnich metrach dopadła również rozpędzona rodaczka Rogers.
Bracia Ingebritsenowie po MŚ w Dosze mogą czuć niedosyt. Trójka wystąpiła w finale 5000 m, mieli swojego człowieka w finale 1500 m, a jednak medale nie były im dane. O ile Henrik i Filip mogli liczyć się z takim rozstrzygnięciem, o tyle złote dziecko średnich dystansów – Jakob czuł się wyraźnie rozczarowany. Nie dość, że zajął piąte miejsce na „piątkę", to znalazł się też za podium na „półtora". W jednym z wywiadów dla norweskiej TV po finale 1500 m powtórzył kilka razy, że to dla niego kompletna tragedia. Podkreślił, że przegrał z ludźmi, z którymi przegrać nie powinien (mając zapewne na myśli nie tylko drugiego Taoufika Makhloufiego, ale i trzeciego na mecie Marcina Lewandowskiego).Wygląda na to, że w norweskiego 19-latka zgubiła raczej pewność siebie niż dyspozycja dnia. Był na drugim miejscu rankingu IAAF, ale w tym sezonie już kilka razy uległ na bieżni nie tylko liderowi zestawienia Cheruiyotowi. Na 5000 m zaatakował odważnie, ale za wcześnie. Na 1500 m zaś zwyczajnie zabrakło mu przełożenia na końcówkę, a rywale okazali się lepsi – i to nie w biegu taktycznym, gdzie liczy się końcówka, ale w wyścigu tempowym, którego intensywność powinna być dla kogoś z życiówką 3:30.16 znajoma.
Młody Norweg próbując rywalizować najpierw z Afrykańczykami na dystansie długim, a potem szybko zmieniając front na dystans średni chciał zapisać się w historii. Sztuka, która udała się Sifan Hassan (zwyciężczyni na 10000 m i 1500 m) okazała się dla niego za trudna. Po kolejnych startach w upalnym Katarze (27.09, 30.09, 3.10, 4.10) 6 października miał prawo czuć się zmęczony i przytłoczony presją.
Trudno dziś powiedzieć, czy nauka z Dohy przełoży się na rozsądniejsze szafowanie siłami i większy szacunek do przeciwników w kolejnych turniejach o międzynarodowe medale.
Razem można ocenić występ Norwega Sondrego Moena oraz Szwajcara Juliena Wandersa. Dlaczego? Dlatego, że obydwaj startowali na 10000 m i obydwaj przystępowali do rywalizacji jako spełnione już nadzieje europejskich biegów ulicznych. W minionych sezonach były rekordzista Europy w maratonie (Moen) i rekordzista Starego Kontynentu na 10 km i w półmaratonie (Wanders) zmienili bieg swojej kariery – decydując się na dołączenie do afrykańskich grup biegowych kierowanych przez doświadczonych menadżerów. Zrobili postęp, który reszcie świata pokazał, że determinacja i konsekwencja mogą pozwolić na rywalizowanie z najlepszymi długodystansowcami świata.
Wanders przez cały sezon 2019 szukał szybkości na bieżni. W Dosze przed 10000 m zaliczył nieudany półfinał na 5000 m, w którym co prawda prowadził przez pierwsze 1,5 km, ale zwyczajnie nie wytrzymał późniejszego skoku tempa i zakończył zmagania z przeciętnym 13:28. Moen z kolei wszedł w tegoroczne starty na stadionie późno, po nawrocie kontuzji, a na „dysze" w Dosze wystąpił w butach startowych, a nie kolcach.
Można zaryzykować tezę, że i jednemu i drugiemu zabrakło w rywalizacji na 10000 m nie potencjału czy zdrowia, ale szybkości. Tempo finałowego biegu do 1/3 dystansu powinno być dla nich znośne. Zresztą na 3000 m notowali stratę około 3 sekund do czołówki. Ale gdy prędkość wzrosła do poziomu 2.40 już nie było ich widać w rywalizacji – jak gdyby znane z ulicy prędkości przelotowe półmaratonu i maratonu rzędu 2.55-3.00/km były w nich wdrukowane. Na nic niezła tegoroczna życiówka na 1500 m (3:39.30) Szwajcara, na nic dobre 27:24 Norwega na miesiąc przed MŚ. Pierwszy rywalizacji w upalnej Dosze nie ukończył, drugi został bezwzględnie zdublowany przez czołówkę (na mecie był 12. z rezultatem 28:02.18). Wanders w emocjonalnym wpisie na swoim profilu społecznościowym (powyżej) pisze o tym, że z trenerem analizują przyczyny porażki, ale na razie jest zmieszany tym, co nie zagrało w Dosze. Moen nie rozpacza, podkreślając, że poziom MŚ go nie zaskoczył i wiedząc chyba, że najważniejszą przeszkodą jego rozwoju jest jego własne zdrowie. W obu wypadkach zawodnicy spróbowali nawiązać walkę ze światową czołówką poza swoim naturalnym środowiskiem – nie są jednak na tyle wybitni, by taka wycieczka zakończyła się sukcesem. Romans z tartanem zakończył się niepowodzeniem, choć w myśl panujących teorii o nabieraniu prędkości na bieżni – może okazać się pomocny w dalszym postępie na startach ulicznych.
Fot. Getty Images for IAAF, Marta Gorczyńska, Elisabeth Real